Fallout - Rozdział 2 - Cieniste Piaski
Rozdział 2
Shady Sands
3
Blaine Kelly wyszedł z prowadzącej do Krypty 13 jaskini dokładnie piątego grudnia o godzinie dziesiątej dwadzieścia jeden. Walka ze szczurami, ciemnością i samym sobą pochłonęła trzy godziny. Gdyby uprzykrzające mu od samego początku życie czynniki świata zewnętrznego ułożyły się nieco inaczej, bardziej pomyślnie, odległość pomiędzy grodzią schronu, a prowadzącym na świat zachodnim wyjściem pieczary, mógł pokonać w niecały kwadrans.
Dlatego Blaine Kelly niespecjalnie zdziwił się, kiedy jedenastego grudnia 2161 roku znalazł się niespełna w połowie drogi do Krypty 15.
Na dobrą sprawę, było mu już wtedy wszystko jedno.
Wędrówka przez pustkowia post-apokaliptycznego, zbombardowanego termojądrowymi głowicami świata zewnętrznego okazała się czymś, co wiodący historyk Krypty 13 – kompletujący rzetelną dokumentację dotyczącą misji ratunkowej o kryptonimie „hydroprocesor” - określiłby w swoich przyszłych zapiskach mianem: „niewyobrażalnej katorgi”.
Blaine Kelly z całą pewnością uznałby, że to określenie ni jak nie oddawałoby towarzyszącego mu uczucia podczas wędrówki na wschód.
W rzeczywistości „niewyobrażalna katorga” brzmiała niemalże zachęcająco.
Problemy rozpoczęły się praktycznie w tej samej chwili, kiedy dziarskim, acz nieco powolnym krokiem opuścił odmęty osłaniającej przed uporczywym, kalifornijskim słońcem pieczary (jak gdyby w jej wnętrzu poszło mu jak z płatka). Wędrując przez pierwsze cztery dni, praktycznie dopiero pod koniec czwartego opuścił ciągnące się na zachodzie pasmo gór Coast Ranges i zszedł na tworzące nizinę pustynie. Przez te cztery dni zdążył wykończyć praktycznie całe zapasy wody, spalić sobie twarz na słońcu do tego stopnia, że jego fizjonomia przypominała teraz jakąś napuchniętą, łuszczącą się malinową pulpę i kilkukrotnie niemalże zleciał w dół przepaści, kiedy niewprawiona, poobcierana noga w regulaminowych butach Krypty 13 (zupełnie nieprzystosowanych do dalekich wędrówek po nieistniejących pośród post-apokaliptycznych Coast Ranges górskich szlakach) omsknęła mu się na zdradliwie śliskim kamieniu. Po trzecim takowym incydencie uznał, że o mało, co nie spadł w dół stromego zbocza. Ewidentnie, przydałoby się tu trochę planowania przestrzennego, powiedział sam do siebie, a raczej fuknął oburzony wszystkim, co go spotkało i poprawiając plecak na drżącym już ramieniu, ruszył przed siebie bardzo uważnie bacząc, gdzie stąpa.
Ponadto przez te cztery dni nie spotkał niczego, co żyło. No, prawie niczego. Raz cudem wyminął przyczajoną pośród wąskiego, skalistego przesmyku grupę kalifornijskich szczurów jaskiniowych. Niestety Blaine nie uzyskał należytego wykształcenia umożliwiającego mu przetrwanie w głuszy. Lubił książki, lubił biblioteczne komputery, ale metody radzenia sobie z tak efektywnie przetrzebioną fauną i florą przedwojennego świata, od zawsze wydawały mu się stratą czasu (poza tym większość tej przedwojennej fauny i flory wyglądała teraz zgoła inaczej, a stare metody sztuki przetrwania było, cóż, po prostu stare).
Nie przypuszczał jednak nigdy, że zostanie wysłany na zewnątrz, a od sukcesu jego misji będzie zależał los wszystkich mieszkańców Krypty 13.
Dlatego w chwilach największego załamania spoglądał na swojego PipBoy’a 2000. Papierowa kartka wetknięta tam najpewniej na wniosek Overseera – swoją drogą główny nadzorca schronu miał na imię Jacoren – wybitnie wypełniała powierzoną jej misję i za każdym razem, gdy Blaine chciał zawrócić tylko po to, by wytknąć temu zramolałemu despocie, co myśli o całym jego „genialnym” przedsięwzięciu, szybko natrafiał na jakieś głęboko skrywane w jego podświadomości pokłady zdroworozsądkowego poczucia obowiązku i zakasując rękawy, brnął dalej.
Teraz jednak, po sześciu dniach wędrówki, będąc wedle wyliczeń PipBoy’a 2000 tylko w połowie drogi pomiędzy jedną Kryptą, a drugą, nie wiedział, co zrobić.
Dalsza droga przez pustynię wydawała mu się jedynym słusznym rozwiązaniem. Kiedy opuszczał górskie pasmo Coast Ranges, miał nadzieję, że równa, nizinna powierzchnia chociaż trochę ulży mu w wędrówce.
Okazało się jednak, że świat zewnętrzny jest pełen niespodzianek. Ziemia na pustyni była twarda i skalista; obfitująca w małe, ostre kamyki i zwodnicze wyrwy, gdzie łatwo o skręcenie kostki (na pustyni też przydałoby się nieco planowania przestrzennego). Znaczne jej połacie pokrywał piasek, w których dla odmiany nogi grzęzły, a brodzenie przez zdające się nie mieć końca wydmy, było równie męczące, co lawirowanie między naturalnymi nierównościami terenu.
Tylko gdzieniegdzie grunt przypominał coś, co wedle Blaine’a było zwyczajną, ubitą ziemią pokrywającą niegdyś znaczną połać naszej planety. Szybko nauczył się czerpać radość z rzeczy małych i przemierzał te obszary ze szczerym i niewymuszonym uśmiechem na ustach.
Ciąg dalszy w pliku pdf: http://fallout-novel.blogspot.com/ - zapraszam do lektury!
AS-R
falloutnovel@gmail.com
fallout-novel.blogspot.com
Opowiadanie stanowi utwór inspirowany grą Fallout.
Prawa autorskie do cyklu Fallout i Fallout trademark:
Interplay Productions, Irvine, California, USA.
Bethesda Softworks LLC, a ZeniMax Media Company.
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania