Fallout - Rozdział 5 - Złomowo, cz. 1 - paria A

Rozdział 5

Junktown

 

20

 

Siedem dni i siedem nocy – tyle trwała wędrówka z Cienistych Piasków do umiejscowionego daleko na południowym zachodzie Złomowa. Początkowo Blaine miał wiele zapału: towarzyszył mu dobry humor, plecak wypełniony prowiantem, manierkami z wodą, zapasami amunicji, najróżniejszymi zrabowanymi, zdobytymi bądź znalezionymi do tej pory sprzętami i oczywiście wciąż powiększający się mieszek z kapslami po ulubionym napoju post-apokaliptycznego świata. Zdawało się, że wszelkie dotychczasowe problemy znikały wraz z malejącymi za jego plecami Cienistymi Piaskami.

Jednak drugiego dnia, względnie płaska i niewymagająca nadmiernego wysiłku pustynia, poczęła z wolna przekształcać się w pierwsze wzniesienia, pagórki, nierówności, dolinki, kotlinki i nie minęło wiele czasu nim Blaine Kelly, raz jeszcze znalazł się pośród oddzielającego wewnętrzne równiny Kalifornii od zewnętrznych obszarów Oceanu Spokojnego, dobrze mu znanego pasma gór Coast Ranges.

Niestety wyrżnięty gdzieś w okolicach okresu jurajskiego masyw leżał dokładnie na prowadzącej do Złomowa trasie. Blaine nie był w stanie zrobić niczego, poza zakasaniem rękawów i stawieniem czoła nieistniejącym już górskim szlakom. Właściwie, to wiele ścieżek wydeptywał po raz pierwszy od Wybuchu Wielkiej wojny, a im dalej zagłębiał się w spustoszony przez ogień i atom skalisty rdzeń Zachodniej Kalifornii, tym wędrówka stawała się coraz trudniejsza i bardziej wymagająca.

Górskich przecinek było coraz mniej. Szczyty piętrzyły się niczym niegdysiejsze wieżowce w centrum Manhattanu. Bywały chwile, kiedy Blaine przemieszczał się w wąskich przesmykach przypominających małe kaniony. Innymi razy wędrował po stromych zboczach podpierając się rękami i próbując łapać drobnych, wystających kamieni, kiedy ciążący mu na plecach plecak próbował płatać figle i nieopatrznie ściągać go w dół.

Jednak pomimo wielu trudów, o mały włos nie poskręcanych kostek i połamanych nadgarstków, nikt i nic nie zaczepiło go przez siedem pełnych dni. Można by przypuszczać, wedle tego, co mówiły pożółkłe strony Podręcznika Harcerza i wciąż powiększający się bagaż doświadczeń Blaine’a, iż górskie jaskinie, szczeliny i rozpadliny stanowić winny dom dla wielu gryzoniowatych, myszowatych, szczurzych i nawet prosiakowato-kretowatych stworzeń.

Nie wspominając już o licznych niegdyś na wyżynach, rodzinach świszczy i cesarskich skorpionów północnoamerykańskich.

Ale było coś jeszcze. Coś, co za sprawą ciążącego nad mieszkańcem Krypty 13 pechowego fatum zdawało się w końcu odwracać na jego korzyść. Bolączki, udręki, fiaska i rozczarowania, krzywda oraz rychłe ryzyko utraty życia i udaru słonecznego jakby pozostały na północy pośród zgliszczy Krypty 15, Cienistych Piasków i obozu Chanów. Tutaj, im dalej na południe, tym usilniej ugruntowywał się Blaine we własnym przekonaniu, iż los w końcu się do niego uśmiechnął, a jego współczynnik szczęścia z feralnej jedynki podskoczył co najmniej, do całkiem mocnej ósemki.

Dlaczego? Dlatego, że przez siedem dni i siedem nocy, które Blaine Kelly prawie, że w całości poświęcił na ustawiczne zbliżanie się do Złomowa, jego wędrówce towarzyszyły gęste, kłębiące się chmury o ołowianej barwie i wyraźnej, roztaczającej się w powietrzu woni nadchodzącej burzy.

Cień, lekki spadek temperatury – wręcz idealny dla zbalansowania komfortowego poziomu ciepła utrzymywanego skrzętnie pod grubą warstwą czarnej, łobuzerskiej skóry wyciągniętej z jednej z szafek na drugim poziomie Krypty 15 – i przyjemne powiewy wiatru pozwoliły Blaine’owi uniknąć eksploatującego fizycznie i psychicznie skwaru, palących promieni słonecznych i ostatecznie zaoszczędziły mu spory zapas wody.

Siódmego dnia, kiedy górskie pasmo Coast Ranges zaczęło z wolna przekształcać się w pustynne niziny, kłębowisko chmur i ich wzajemna elektryzacja zaowocowały w końcu rzęsistym opadem deszczu.

Był to pierwszy prawdziwy opad deszczu, który Blaine odczuł na własnej twarzy i ciele. Przez kilka pierwszych minut stał z uniesionymi w górę rękoma i śmiał się wykrzykując radosne słowa podkreślające jego wręcz dziecinne szczęście.

Nie bacząc na lejący się z nieba strugi wody, uśmiechnięty i zadowolony niemalże tak jak w chwili, gdy poinformował Komandora Seth’a o tym, co Martin zrobił z jego dziewczyną, ruszył w kierunku majaczącej na horyzoncie mieściny. Mieścina ta była niewątpliwie Złomowem i po kilkudziesięciu minutach wędrówki przez rozmiękły piasek post-apokaliptycznej pustyni, Blaine zrozumiał skąd właściwie wzięła się jej nazwa.

Zbliżając się do głównej bramy deszcz przestał padać. Lecz mimo to nad jednym z nielicznych bastionów ludzkości w tym zapomnianym przez Boga świecie wciąż kotłowały się niemalże czarne chmury. Niekiedy skrzące się błyskawice przeszywały niebo jasnym rozbłyskiem furii Zeusa, a Blaine wsłuchiwał się w przypominający wystrzały z pistoletów huk grzmotów.

Odruchowo położył dłoń na MP-9-tce i wyciągnął ją z przypiętej do pasa skórzanej kabury.

 

21

 

Stojąc przed mokrą, lśniąca od deszczu błękitną bramą Złomowa, Blaine Kelly podziwiał warowną konstrukcję ogrodzenia otaczającego to miejsce.

Prawdziwy bastion, co?

To prawda, przytaknął sam sobie Blaine i kontynuował podziwianie. Złomowo zdawało się składać z blaszano-drewnianych jednopiętrowych domków ulokowanych w trzech głównych rejonach miasta: bramie, noclegowni i kasynie.

Tyle przynajmniej wyczytał Blaine z wiszącej na prawo od bramy pseudo-mapy, będącej chyba niegdyś jakąś turystyczną pocztówką.

Pieczę nad bezpieczeństwem rozpościerał wysoki na przeszło osiemnaście stóp mur z ułożonych na sobie, powtykanych i umocnionych w formie faktycznego trwałego bastionu kawałków złomu (stąd też nazwa Złomowo, pomyślał Blaine). Były pośród nich rury, fragmenty blaszanych, karbowanych ścian, ołowiane beczki – niektóre z ostrzegawczym radioaktywnym symbolem – opony, łańcuchy, bele drewna, stare lodówki, szafki, łóżka, meble, cegły i pustaki powiązane linami, gdzieniegdzie ułożone w niewysokie murki scalone cementem i oczywiście wszechobecne, zdezelowane, nienadające się już absolutnie do niczego poza wierną i dożywotnią służbą w roli elementów muru Złomowa wraki samochodów.

Blaine Kelly nigdy wcześniej nie widział samochodu. To znaczy, czytał o nich w bibliotece swojego domu i wiedział, że służyły niegdyś ludziom jako środki transportu. Na starych filmach robiły wrażenie, zaś teraz, cóż, Blaine żałował, że żaden z nich nie jest na chodzie. Było mu na swój sposób przykro. Gdyby tylko miał auto, mógłby objechać cały znany dziś ludziom świat w czasie śmiesznie krótkim, znaleźć hydroprocesor i po drodze do Krypty 13 zrobić sobie jeszcze krajoznawczą wycieczkę na północ nieistniejących już Stanów Zjednoczonych.

Wyśmienita dygresja, doprawdy! Koleś pilnujący tu bramy, nawet jeżeli miał kiedykolwiek zamiar wpuścić do środka, to teraz na pewno tego nie zrobi.

Oczywiście tendencje Blaine’a do niekontrolowanych i czasami nieco przydługich wtrąceń objawiały się zawsze w ten sam sposób; zatrzymywał się jak dwugłowe ciele wędrując nieobecnym wzrokiem po otaczających go elementach zewnętrznego świata, co w efekcie bardzo szybko doprowadzało do całkowitej utraty kontaktu z rzeczywistością i zagłębienia się w wizjach należących tylko i wyłącznie do niego samego.

Na szczęście świat i inni zamieszkujący go ludzie przychodzili mu w takich chwilach z pomocą i wyciągali z głębokiego transu z powrotem do świata wspólnego.

- Koleś, wchodzisz? Czy będziesz tak stał i się gapił jakbyś właśnie zobaczył ciężarówkę pełną kapsli od Nuka-Coli?

Blaine spojrzał w stronę strażnika. Wysoki, umięśniony facet o krótkich włosach, szarych oczach (ale nieco innych niż Garl, w tych nie było bowiem widać nadmiernych śladów pustki) szerokim nosie, wąskich wargach stał pod prowadzącą do pierwszej dzielnicy Złomowa bramą. Brama była niebieska, wysoka, wystawała z niej jakaś blaszana, przerdzewiała na wylot rura, a tuż obok opierała się o nią karoseria oskrobanego z lakieru samochodu. Właściwie to brama Złomowa faktycznie przypominała bramę w pełnym tego słowa znaczeniu i była nieco podobna do tunelu wyciętego w sporych rozmiarów kontenerze transportowanym przez transoceaniczne frachtowce.

Strażnik natomiast, poza tym, co już powiedzieliśmy, wyglądał na zwykłego faceta w skórzanym pancerzu z jaszczurki (takim samym jakie nosili najeźdźcy Garla). Niewątpliwie jednak nie był najeźdźcą. Na jego prawej piersi pobłyskiwała chromowana pięcioramienna gwiazda. Symbol strażników dzikiego zachodu. Kolesi, którzy swoją codzienną ciężką pracą stali na straży wszystkiego, co dobre i słuszne w każdym świecie w jakim się pojawili.

- Wchodzę – rzucił pospiesznie Blaine i już zrobił pierwszy krok, kiedy strażnik wyciągnął rękę w powstrzymującym go geście i oświadczył:

- Lepiej to schowaj – wskazał na prawą dłoń Blaine’a, w której wciąż znajdowała się MP-9-tka. – Złomowo jest przyjaznym miejscem i chcemy, aby takie pozostało.

Blaine odruchowo jak siadający pod komendą swojego pana pies, wsunął broń do kabury i zapiął skórzany zatrzask.

- Brzmi rozsądnie. Przepraszam, skołował mnie ten cały deszcz i to, co zobaczyłem tutaj na miejscu. Nigdy wcześniej nie byłem w Złomowie. Muszę przyznać, robi niezłe wrażenie!

Strażnik kiwnął głową i ewidentnie rozluźnił się, kiedy spluwa Kelly’ego znalazła się z powrotem tam, gdzie jej miejsce.

- Skąd jesteś i jak się nazywasz?

- Blaine. Blaine Kelly. Pochodzę z północy.

- Cieniste Piaski?

- Można tak powiedzieć.

- Nie dziwię się, że nigdy tu nie byłeś. Niezłe miasto, nie? W porównaniu do tego, co znajduje się tam u ciebie – machnął ręką w kierunku, z którego przybył Blaine.

Blaine nie mógł nie przyznać strażnikowi racji (swoją drogą gość nazywał się Kalnor i był naprawdę miłym facetem). Złomowo bardziej przypominało miasto. Miasto z prawdziwego zdarzenia. Otoczone solidnym murem obronnym, strzeżone przez facetów takich jak Kalnor. Zupełnie jak na dzikich zachodzie, gdzie kilku dobrze zorganizowanych strażników mogłoby bez problemu rozgromić Garla i tych jego wszystkich Chanów. Cieniste Piaski, Król Kloszardów i towarzyszący mu tamtejszy dowódca straży: Komandor Seth powinni sygnować swoimi nazwiskami i nazwą swojej wioseczki każde wydanie Podręcznika Harcerza i występować w nim za przykład typowych prowincjonalnych wieśniaków, którzy w świecie pełnym bardzo poważnych spraw i bardzo poważnych niebezpieczeństwa wciąż chcą pozostać dziećmi i bawić się w stwarzające pozory sielanki przedszkole.

- Dlaczego się śmiejesz? – spytał Kalnor z nad wyraz spokojnym wyrazem twarzy. Blaine pomyślał, że jako pilnujący głównej bramy strażnik widział już najpewniej wszystkie typy dzisiejszych wariatów.

- Nie, nic – odparł Blaine przecierając lekko załzawione oczy. – Pomyślałem o Cienistych Piaskach i o tym jak wyglądają na tle Złomowa. Nieważne – machnął ręką wciąż w bardzo dobrym humorze – Tak przy okazji, jakie jest miejscowe prawo odnośnie broni?

Kalnor skinął głową i wypiął dumnie pierś. Jak na każdego naprawdę fajnego faceta, lubił sobie trochę pogadać z przyjezdnymi. Nie był bynajmniej typem introwertyka, a kilka słów z wędrującymi po pustkowi ludźmi pozwalało mu potem informować na bieżąco burmistrza o tym, co się dzieje dookoła ich małej, świetnie zorganizowanej i ufortyfikowanej mieściny na dzikim, post-apokaliptycznym zachodzie.

- Dobrze, że pytasz. Nie wolno sięgać po żadną broń poza sytuacją obrony własnej. Kto zaczyna walkę, jest winny. Poza tym każdy ma prawo chodzić uzbrojony. Po prostu nie wyjmuj noża, ani armaty bez słusznego powodu.

Blaine przytaknął dając do wiadomości, że zrozumiał słowa Kalnora i wziął je sobie do serca. Podał mu dłoń, potrząsnął i życząc miłego dnia skierował się przez wymoszczoną ułożonymi wzdłuż deskami błękitną bramę.

 

22

 

Blaine Kelly uznał, że najlepiej zrobi pozwalając sobie pobuszować nieco po Złomowie; zupełnie jak w Cienistych Piaskach. Nim wyrobi sobie jakiś ogólnikowy ogląd na rzeczywistość spowijającą otoczone palisadą złomu i zdezelowanych samochodów miasteczko, postara się zasięgnąć języka u lokalnej ludności, zajrzeć gdzie tylko będzie w stanie i nanieść szczegółową topografię terenu i wydarzeń do pamięci swojego PipBoy’a. Przy odrobinie szczęścia powinno udać mu się pozyskać jakieś informacje dotyczące jego misji. W najgorszym wypadku, jeżeli nikt tutaj nie słyszał o hydroprocesorze, jest duża szansa, że zostanie skierowany do konkretnych osób lub ugrupowań w znajdującym się niedaleko na południu Hub.

Jednak nim zdążył przyklasnąć sobie w myślach i ruszyć na zwiedzanie okolicy, drogę zastąpił mu stojący po drugiej stronie błękitnej bramy mężczyzna.

Nazywał się Lars. Lars był wysoki, nieco starszy, potężnie umięśniony, odziany w skórzaną zbroję z jaszczurki i dumnie prezentujący bujnego wąsa, który prawie całkowicie zakrywał mu wargi. Obie ręce opierał na wiszącej na pasku strzelbie. Blaine rozpoznał, że jest to Remington strzelający pociskami 5,56mm FJM – tymi samymi, z których on wyłuskał proch i zrobił mikro bomby na radskorpiony. Broń była w wyjątkowo dobrym stanie; zero śladów zabrudzeń, ziarenek piasku, pyłowego kurzu czy korozji. Jeżeli komandor Seth z Cienistych Piasków mógł w swojej prowincjonalnej, małomiasteczkowej mentalności aspirować do jakiegoś nierealnego wizerunku prawdziwego strażnika i twardziela post-apokaliptycznego świata, to niewątpliwie Lars był jego ideałem i w tej jednej chwili, gdy zagrodził Blaine’owi dalszą drogę bardziej przypominał ciężki czołg, niźli człowieka takiego samego jak Kelly.

Rozmawiali przez dłuższą chwilę. Blaine był pod wrażeniem pozytywnego nastawienia, życzliwości i jakiejś takiej międzyludzkiej uczciwości, które otrzymał zarówno od Kalnora jak i Larsa. Podobnie jak Kalnor, Lars należał do grupy ludzi egzekwujących w Złomowie prawo. Seth określał siebie i swoich pachołków mianem strażników. Złomowo natomiast preferowało nieco mniej archaiczną i zmilitaryzowaną nomenklaturę: gliniarze. Blaine przypomniał sobie jak czytając o życiu w miastach sprzed Wielkiej Wojny i oglądając stare, niekiedy nawet czarnobiałe filmy, dobrzy kolesie strzegący porządku w aglomeracjach byli przez lokalną ludność określani mianem policjantów. Gliniarze to nieco bardziej zadziorna i pejoratywna forma, lecz najwyraźniej tutaj sprawdzała się idealnie.

Lars wypytał Blaine’a skąd jest, co robi w Złomowie, jak długo zostanie i dokąd planuje udać się w następnej kolejności. Blaine nie widział najmniejszych powodów, by wymigiwać się od odpowiedzi. Lars ze swoją monumentalną postawą posągu i zdającym się nigdy nie zacinać Remingtonem, nie był facetem, z którego chciałeś zrobić swojego przeciwnika i Blaine bardzo szybko to zrozumiał. Poinformował go o wszystkim, aczkolwiek zataił własne pochodzenie na rzecz jakiejś bliżej nie poznanej wioski na północ od Cienistych Piasków. Napomknął również o hydroprocesorze, lecz Lars jak na prostego gliniarza przystało, nie bardzo wiedział, co to jest.

Wiedział natomiast więcej o geopolitycznej sytuacji w Złomowie i skwapliwie wtajemniczył w nią Blaine’a. Blaine słuchał z uwagą kiwając głową i zadając własne pytania. Generalnie Złomowo wyglądał ona nieźle dające sobie radę miejsce. Panował tu względny spokój, a ludzie czuli się bezpiecznie. Burmistrz, Killian Darkwater prowadził wielobranżowy sklep, w którym można było nabyć praktycznie wszystko. Dowodził również gliniarzami, zaś Lars pełnił w jego wspólnocie funkcje szeryfa. Killian był dobrym człowiekiem dbającym o swoich ludzi, ale niestety jak to zwykle bywa, gdziekolwiek pojawia się ktoś, kto próbuje zmienić świat na lepsze, od razu po drugiej stronie wyrasta gość o nieco odmiennych poglądach na życie.

Antagonista.

Złomowo naturalnie miało takiego antagonistę. Był nim tłusty, spędzający całe dnie w fotelu swojego Kasyna Gizmo. Gizmo zdawał się przypominać Garla, był jednak od niego nieco bardziej cywilizowany – przynajmniej pozornie. W głębi siebie jego kręgosłup moralny zdążył już doszczętnie przegnić, przez co Gizmo nie miał najmniejszych oporów przed prowadzaniem różnego rodzaju nielegalnych działalności: hazard, ustawione gry, handel bronią, dziwki, dziecięca prostytucja, wóda, haracze, zastraszenia, przejęcia mienia, porwania, groźby trwałego uszczerbku na zdrowiu fizycznym (psychiczne na nikim nie robiło specjalnego wrażenia), pobicia, gwałty (raczej w wykonaniu jego ludzi, Gizmo bowiem miał poważne problemy z nadwagą i prawie nie chodził) oraz zabójstwa. Wszystko to nastręczało nie lada problemów Killianowi. Zwłaszcza wobec przestrzeganego przez niego prawa i wyznawanej etyki, która stanowiła całkowite przeciwieństwo Gizma. Lars wspominał, że Killian i chłopaki już od dawna chcieli dobrać się temu tłustemu wieprzowi do skóry, ale nie mieli żadnych niepodważalnych dowodów wiążących go ze wszystkim, co w Złomowie złe.

Tak to jest, kiedy dobrzy ludzie są dobrzy i robią wszystko by dobrymi pozostać. Źli skrzętnie i bezwzględnie eksploatują ten prosty fakt i zazwyczaj odnoszą przy tym bardzo wymierne korzyści.

Nie wiadomo do końca dlaczego, ale Blaine zobligował się przyjrzeć sprawie bliżej. Być może czuł na sobie mroczne widmo zbliżającej się do niego ciemności, której ostre i rozcapierzone szpony upominają się o niego za to, co zrobił Ianowi. Być może chciał się w jakiś sposób wyłgać z odpowiedzialności uznając, że nieco dobrych uczynków zrównoważy szalę jego karmy i jakikolwiek los ciąży nad nim bądź troszczy się o niego, spojrzy na jego życie nieco przychylniej.

Bardziej jednak prawdopodobne, że chodziło o forsę. Od serii przygód w Cienistych Piaskach, Blaine uzbierał już całkiem niezły mieszek kapsli Nuka-Coli. Podświadomie czuł, że Złomowo nie zaskoczy go niczym nowym w kwestii głównego celu jego wyprawy, lecz równie podświadomie słyszał rozlegający się w jego głowie głos:

Hub, Blaine. Hub. Jeżeli jest to faktycznie stolica tego post-apokaliptycznego pierdolnika, to na pewno znajdzie się tam ktoś, kto będzie wiedział nieco więcej o hydroprocesorze. Jednak bez kapsli, Blaine, bez kapsli jesteśmy udupieni, a wszystkie usta pozostaną zamknięte niczym zardzewiały ekler.

Chciwość, pragmatyzm, głębokie zrozumienie realiów – nazwijcie to jak tylko chcecie. Niemniej jednak Blaine Kelly był zdeterminowany, by zdobyć tyle hajsu, ile tylko zdoła, a potem skrzętnie wykorzystać go w swoich dalszych wojażach.

Stąd decyzja o przyjrzeniu się sprawie Gizma z bliska. Lars zareagował nad wyraz optymistycznie i pozwolił sobie nawet klepnąć Blaine’a po ramieniu. Zaznaczył jednak, iż wszelkie sprawy dotyczące właściciela kasyna, powinien załatwiać bezpośrednio z Killianem. Burmistrz i jego chłopaki wiedzieli, że Gizmo prowadzi ustawione gry, ale potrzebowali wspomnianych wcześniej dowodów, żeby go przyskrzynić. Najlepiej rozmawiać bezpośrednio z Darkwaterem, ale, dodał Lars, jest jeszcze sprawa lokalnego i w gruncie rzeczy niegroźnego gangu. Nazywali siebie Czachy i w większości byli zbuntowanymi nastolatkami, dzieciakami ludzi, których Killian i reszta szanujących się mieszkańców Złomowa dobrze znała. Czachy spędzały większość czasu koczując na tyłach noclegowni. Płacili właścicielce za miejsce, a ona zostawiała ich w spokoju, dopóki nie robili nadmiernego pierdolnika. Zazwyczaj pili, balangowali do późna w nocy, straszyli słabszych i pieprzyli się ze sobą na potęgę i na wszystkie możliwe sposoby. Czasami zdarzało się mniejsze lub większe pobicie – głównie w karczemnych awanturach, z których słynęła Nora Szumowin. Lars z chłopakami zwijali wtedy jedną czy dwie Czachy i serwując im noc w karcerze wypuszczali na drugi dzień. Od święta gang wykonywał pomniejsze zlecenia dla Gizmo, pozbawiając nawet niekiedy kogoś życia. Jednak nigdy nie udało się znaleźć namacalnych, niepodważalnych dowodów na tego typu działalność. Stąd, jak to sformułował Lars: „Jeżeli uda ci się znaleźć coś wiarygodnego na Czachy, uderzaj bezpośrednio do mnie i razem zwiniemy to tałatajstwo”.

Blaine powoli zaczynał wyrabiać sobie osąd odnośnie panujących w Złomowie relacji i mniejszych oraz większych machlojek. Uznał również, że gliniarze w dość osobliwy sposób definiują tu znaczenie słowa „niegroźny”.

Kiedy pożegnał się z Larsem obiecując, że przyjrzy się zarówno sprawie Gizma jak i Czach, nadszedł czas na realizację własnego planu.

Zwiedzanie Złomowa.

 

23

 

Blaine przechadzał się po Złomowie niczym starożytny Rzymianin podziwiający świeże dostawy niewolnic i niewolników na Forum Romanum. Pogoda zdawała się idealna. Słońce wciąż skrywało się za piętrzącymi się ponad miastem burzowymi chmurami. Od czasu do czasu ołowiany nieboskłon rozświetlała skrząca się błyskawica, a zaraz po niej następował dojmujący grzmot. Dzięki padającemu niedawno deszczowi, atmosfera była oczyszczona, a burza pozostawiła po sobie przyjemną aurę rześkości i wyjątkowy, obcy Blaine’owi zapach geosminy. Gdzieniegdzie musiał uważać lawirując między błotnistymi bagienkami i kałużami. Nie odczuwał jednak wilgoci, a jego buty dobrze radziły sobie z podmokłym podłożem. Spoczywająca na barkach i udach skóra Mela Kaminsky’ego została na tyle dobrze wygarbowana i zszyta, że Blaine mógł cieszyć się suchym kombinezonem Krypty 13 i równie suchą, trzymającą ciepło bielizną. Pokryty praktyczną warstwą brezentu plecak również zapewniał bezpieczeństwo wszystkiemu, co skrywał w środku.

Tak jak wspominaliśmy wcześniej – wisząca po prawej stronie błękitnej bramy pocztówka z mapą Złomowa wskazywała trzy wyraźne dzielnice: Bramę, Noclegownię i Kasyno.

Pierwszy obszar mieścił w sobie kilka budynków mieszkalnych. Tuż obok bramy znajdował się duży blaszany barak, gdzie urzędowali pilnujący okolicy strażnicy-gliniarze. Wszyscy nosili skórzane pancerze z jaszczurek i byli uzbrojeni w dobrze Blaine’owi znane kolty 6520 i niekiedy dzidy i dziryty. Zagadywali Blaine’a i z grubsza pozostawali życzliwi. Kelly uświadomił sobie, iż ich postawa wynika z częstego obcowania z przybyszami z zewnątrz. Cieniste Piaski ze swoją prowincjonalną podejrzliwością i pałającą z oczu Seth’a nienawiścią były na tyle odseparowane i pozbawione częstych wizyt, że mieszkańcy sami z siebie byli pozbawieni jakiejkolwiek motywacji do zmiany własnych zaściankowych wartości i jeśli w przyszłości nie wydarzy się nic spektakularnego, Cieniste Piaski na zawsze pozostaną tylko małą, zabitą dechami dziurą gdzie rośnie zmutowana kapusta, psy kończą w kotle z gulaszem, a główny sołtys handluje dupą własnej córki za odrobinę bezpieczeństwa, zaś braminy…

No właśnie, braminy! Obok koszar rosło drzewo przypominające wystawioną na śmietnik wigilijną choinkę. Być może niegdyś była to jabłoń, lecz teraz wyglądała jak zasuszony drapak z jedną wystającą po łuku gałęzią, na której zazwyczaj wieszają się zdesperowani hazardziści.

Tuż obok tej udręczonej rośliny znajdował się drewniany parkan. Za parkanem tym kłębiło się niewielkie stadko dwugłowych krów. Blaine przemknął obok nich, posyłając im kilka ukradkowym spojrzeń. Bóg jeden raczy wiedzieć, o co chodzi z tymi krowami, ale gdy tylko go spostrzegły, zaczęły niepewnie gromadzić się przy najbliższej mu ścianie ogrodzenia i z wolna, zachowując z początku jakieś pozory przyzwoitości, pomukiwały cicho.

Blaine uznał, że cokolwiek zdarzyło się w Cienistych Piaskach, tutaj ten numer nie przejdzie. Jeżeli zadrze z lokalnymi braminami, lokalni rolnicy i pastuchy dobiorą mu się do skóry. Dlatego zachowując względną obojętność zignorował domagające się pieszczot, nawołujące go już z nie lada desperacją cielęta i przesmerfowując naprędce obok ich zagrody, dostrzegł kątem oka i zarejestrował, iż vis-a-vis mieści się szpital. Dobre miejsce, o którym warto pamiętać. Solidny, kamienny budynek przypominający chyba jedną z tych przedwojennych stacji benzynowych. Tabliczka z nazwiskiem lekarza prezentowała wybite w mosiądzu litery: „doktor Kostuch”.

Blaine skrzywił się w duchu, ale po chwili uznał, że noszące dumnie nazwę Złomowo miasto musi trzymać poziom i lokalny lekarz faktycznie może sobie pozwolić na przezwisko Kostuch. Killian Darkwater powinien się w takiej sytuacji mianować Śmieciarzem, zaś Gizmo… chuj jeden wie. Nie chce mi się wymyślać. Niech Gizmo pozostanie po prostu tłustym, opasłym skurwysynem manifestującym wszystko, co złe i obrzydliwe w każdym z możliwych światów.

Zmierzając w kierunku Noclegowni, Blaine zauważył karcer. Był to niewielki, jednopiętrowy budynek – jak praktycznie wszystkie tutejsze domostwa – ze stojącym przed nim strażnikiem, ścianami z karbowanej blachy pozbawionymi okien, wyglądającymi na solidne drzwiami i wywieszką, której napis układał się w nasuwające złe skojarzenia słowo „areszt”.

Noclegownia zajmowała znacznie większą przestrzeń, niż Brama. Główny element krajobrazu stanowił potężny hangar z szyldem Darkwater i nieco mniejszą wywieszką „U Killiana”. Niewątpliwie był to opisywany przez Larsa wielobranżowy sklep prowadzony przez burmistrza Złomowa. Warto do niego zajrzeć, zwłaszcza, że czegoś takiego w Cienistych Piaskach nie było, a Blaine musiał z wolna planować uzupełnienie zapasów.

Tuż obok, nieco bardziej na zachód mieściła się… kolejna zagroda braminów. Co prawda dwugłowe krowy były tylko cztery, ale ich strzygące nieustannie uszy zdawały się nabierać cech ruchowych dziwnego podekscytowania, a gdy Blaine zbyt długo wpatrywał się w zwierzęta, te z wolna zaczynały przyspieszać w swoim chaotycznym błądzeniu w granicach parkanu i wydawać z siebie dobrze mu już znane odgłosy buczącego muczenia.

Czym prędzej odbił w bok mijając wielobranżowy sklep Killiana i zawieszając oko na rozległej noclegowni. Zastanawiało go ile może kosztować jedna noc w zdającym się nieźle prezentować z zewnątrz przybytku.

Ile to już minęło, Blaine? Kiedy ostatni raz spałeś jak człowiek?

- Ciężko stwierdzić – mruknął pod nosem Blaine i sięgnął po swój przenośny komputerek.

Dzisiejsza data wskazywała drugi stycznia dwa tysiące sto sześćdziesiątego drugiego roku. Oznaczało to, że Blaine Kelly „gości” już w świecie zewnętrznym pełne cztery tygodnie. Dwadzieścia osiem dni włóczęgi przekładało się na sto dwadzieścia dwa dni, nim zapasy wody w Krypcie 13 zeszczupleją tak, iż wszyscy będą z wolna ciągnąć słomki, a pechowcy z najkrótszymi poświęcą się dla reszty oddając własną krew by chociaż część mieszkańców miała szanse pożyć nieco dłużej.

Oczywiście Nadzorca Jacoren znajdzie się bez wątpienia w grupie, która przetrwa niemalże do końca. Niezależnie od tego, czy Blaine odnajdzie hydroprocesor.

Wszystkiego najlepszego, Blaine! Szczęśliwego Nowego Roku! Kalendarzowo masz już dwadzieścia dziewięć lat! Co chcesz w prezencie?

Jedną noc w normalnym łóżku, pomyślał Blaine. Mam już serdecznie dość walania się w tym dupnym, przepuszczającym zimno śpiworze. Wszędzie tylko skały i piasek. Łóżko…

Ale na łóżko czas przyjdzie nieco później. Należało jeszcze zerknąć na Kasyno i odwiedzić Killiana. Do tej pory perspektywy zarobienia niezłej forsy zapowiadały się całkiem dobrze. Złomowo wyglądało na dość zamożne – jak na panujące w post-apokaliptycznym świecie warunki – i na samą myśl o tym, że już niebawem zawita do Hub, gdzie NA PEWNO odnajdzie jakieś wskazówki dotyczące hydroprocesora, zaś spanie na twardej ziemi w końcu się skończy, Blaine rozpromienił się nieco.

Lecz już po chwili ostudził go podmuch dość przenikliwego wiatru. Temperatura była chyba najniższa od kiedy dwadzieścia osiem dni temu opuścił Kryptę 13. Zastanawiał się, czy w tym świecie pada jeszcze w ogóle śnieg.

Tutaj chyba koczują Czachy, nie?

Faktycznie, tyły noclegowni stanowiły zamkniętą część dużego budynku. To tutaj wedle słów Larsa kisił się lokalny gang zbuntowanych, żądnych seksu, adrenaliny i wiecznie niosącego na fali taniego bimbru melanżu. Blaine zerknął przez przeszklone okno, lecz pokrywający szybę syf i kurz uniemożliwił mu zobaczenie czegokolwiek.

Teren kasyna wyglądał chyba jak mała wersja Strip’u w Las Vegas. Duży – blaszany jak wszystkie – rozłożysty budynek zajmujący znaczny obszar przestrzeni z obrotowym neonem reklamowym informującym czerwonymi, jarzącymi się niczym dogorywające flary literami wszystkich potrafiących czytać, iż tu można w łatwy i szybki sposób wzbogacić się, a potem przepuścić forsę na dziwki w każdym wieku. Blaine otaksował miejsce wzrokiem, a kiedy dwóch stojących przed wejściem, odzianych w takie same pancerze jak noszony przez Garla, strażników zaczęło łypać na niego groźnie i podejrzliwie, oddalił się nieco w kierunku Nory Szumowin.

Nora Szumowin, typowa melina gdzie zarobioną ciężką pracą (bądź przypadkową wygraną w kasynie obok) kasę można było w magiczny sposób przemienić na wódę, bimber, piwsko i żarło, a przy odpowiedniej inicjatywie i determinacji, doprowadzając się do stanu absolutnego upodlenia, stracić w jeszcze inny sposób budząc się rano z obitą maską w jednym z okolicznych „rynsztoków”.

Niestety bar był w tej chwili zamknięty. PipBoy wskazywał godzinę piątą trzydzieści. Wywieszka na drzwiach informowała, że napić można się w godzinach od szóstej wieczorem do białego rana. Blaine miał zatem jeszcze pół godziny, nim zagłębi się w świat lokalnych mętów, krzykaczy, krasomówców i plotkarzy, którzy za kilka kapsli w formie kielona gorzały, byli skłonni opowiedzieć mu całą historię własnego życia.

Życia nieodłącznie związanego ze Złomowej i jego ciemnymi interesami.

Kelly czujący na sobie narastające podmuchy chłodnego, niosącego wilgoć wiatru, zasunął automatyczny ekler łącząc ze sobą poły jego kultowej czarnej skóry i poprawiając zawieszony na jednym ramieniu plecach, miał już ruszać do wielobranżowego sklepu Killiana Darkwatera, kiedy kącikiem oka dostrzegł coś, co wydało mu się jeszcze bardziej zabawne i absurdalne niż okazujące mu nadmierne zainteresowanie dwugłowe braminy…

 

24

 

- Wrrrrr!

Stojący przed przypominającym roboczy barak domostwem pies nasrożył się i ofukał zbliżającego się ku niemu mężczyznę, a kiedy ten rzucił się do ucieczki wymachując panicznie rękami w powietrzu, poczęstował go jeszcze obfitą porcją szczeknięć.

- Mam dosyć! Nigdy nie dostanę się do domu! – rzucił rozpaczliwie przypominający rolnika facet.

- Musi być jakiś sposób…

Głos stojącej tuż obok strażniczki Złomowa, dość miłej z wyglądu i wciąż bardzo młodej dziewczyny o czarnych, krótkich włosach, delikatnych rysach twarzy i nosku, odzianej w tę samą skórzaną zbroję z jaszczurki, co wszyscy okoliczni gliniarze, zdradzał pewne oznaki znużenia i bezradności.

- To ty jesteś tu od załatwiania takich spraw! – syknął rolnik zapalczywie plując w gniewie kropelkami oleistej śliny. – Płacę Killianowi podatki, uprawiam pole i nigdy nie zrobiłem nic złego. A teraz od pięciu dni nie mogę wrócić do własnego domu!

Blaine stał nieco z tyłu; tuż za rozmawiającą parą. Przyglądał się wszystkiemu z jakimś absurdalnym poczuciem ambiwalentnej ciekawości mieszającej się z totalnym szaleństwem i bezradnością, lecz zgoła odmienną niż ta, którą zdradzał głos młodej policjantki.

- Przepraszam, że się wtrącam – zaczął, a ustawieni do niego plecami ludzie odwrócili się błyskawicznie – ale w czym właściwie jest problem?

Przez moment panowała martwa cisza, pośród której każdy biorący udział w wydarzeniu wyglądał jakby wyciągnięto go z jakiegoś odmiennego uniwersum.

Młoda, seksowna strażniczka zmierzyła Blaine’a dość jednoznacznym spojrzeniem, z którego dało się wyczytać, iż po pierwsze nigdy wcześniej go tutaj nie widziała, po drugie jest pełna podziwu i uznania dla jego osoby, co w efekcie mogło zostać przełożone na krótkie i lapidarne: „całkiem niezły” i w końcu po trzecie, dziękuje któremukolwiek z bogów, do których modlili się w dzisiejszych czasach mieszkańcy świata zewnętrznego za jego obecność i realną szansę na pozbycie się pięciodniowego powodu, przez który sterczy jak kołek w jednym miejscu i stara się rozwiązać psi problem stojącego dwie stopy obok rolnika.

Rolnik, którego imię brzmiało Phil, zdawał się natrafić na jakieś głęboko skrywane we własnym wnętrzu pokłady ogłady i nieco nawet spasował przyjmując bardziej ludzki i naturalny kolor twarzy. Szybko jednak pokraśniał i widać było, że w swoim gniewie i furii sięga zenitu, zaś wiszące nisko nad Złomowem wyblakłe deszczowe chmury, nie ostudzą jego ostatecznej erupcji.

Pies natomiast, cóż, pies posadził kuper umiejscawiając się dokładnie pośrodku prowadzących do domu Phila drzwi i przechyliwszy łeb w lewo – tak, iż jedno ucho dyndało mu swobodnie w poprzek pyska – zdawał się słuchać i obserwować z zaciekawieniem.

Blaine zauważył również, że nozdrza jego nosa rozdęły się nieznacznie. Zupełnie jakby pies zwąchał coś smakowitego…

- Powiem panu w czym problem! – rolnik, na którego skóra Blaine’a, jego ogorzała twarz, zimne oczy i wisząca u pasa kabura z MP9-tką podziałały lepiej niż potrójna dawka Relanium, spasował nieco i w miarę spokojnie wyłuskał wszelkie swoje zmartwienia.

Sprawa była prosta, a jednocześnie skomplikowana i na swój sposób patowa. Przeklęty, jak nazwał go Phil, warujący pod domem pies należał do jakiegoś równie przeklętego i podejrzanego podróżnika ze wschodu. Pojawił się kilka dni temu w Złomowie i wszystkim rozpowiadał, że przeszedł pustynię. Nikt nie dawał mu wiary, zwłaszcza, że był ubrany w czarne skóry – podobne do pańskich jak słusznie zauważył Phil – jakby był to najwłaściwszy ubiór na pustynię. Do tego włosy miał już lekko przyprószone siwizną, przez co jakakolwiek dłuższa podróż, a już w szczególności na niepoznany i zapomniany wschód, zdawała się zupełnie wykraczać poza jego możliwości. A kiedy tylko pod jego stopami zaskrzypiały deski wyściełające podłogę w błękitnej bramie Złomowa, od razu zaczęły się problemy. Gość podobno zbratał się z Killianem, ale tak trochę poza oficjalnym trybem, jeśli wie pan, co mam na myśli – wtrącił Phil dygresyjnie i nieco konfidencjonalnie rozglądając się na boki, co zważywszy na lokalizację jego domu i ich obecność na terytorium Gizma, było dość zrozumiałe. Szukał czegoś, żeby przyskrzynić tego tłustego skurwiela – teraz Phil zupełnie już zniżył głos zbliżając się do Blaine’a i szepcząc mu te ostatnie epitety niemalże prosto w nos. Gizmo z reguły nie lubi jak ktoś mu miesza w interesach. Niedługo trwało nim jeden i drugi popadli w konflikt i ostatecznie kilku nasłanych przez Gizma kolesi z Czach dorwało wędrowca, obtłukło go na kwaśne jabłko w formie przystawki, zaś jako danie główne zaserwowali mu lot z dachu kasyna. Nie jest to dość wysoki budynek, jasne, ale facet upadł tak niefortunnie, że od razu skręcił sobie kark. Doktor Kostuch wspominał, że jedyne, co mógł w takiej sytuacji zrobić, to wpakować go w celofanowy worek i zlecić komuś wykopanie naprawdę głębokiej dziury. I niby wszystko się rozwiązało samo, ale został jeszcze ten pies przybłęda. Kiedy tylko jego poprzedni pan wyzionął ducha, przeklęte zwierzę posadziło zad na progu mojego domu i od tamtej pory nie chce się stąd ruszyć. Dziś mija piąty dzień. Mam już dosyć, bo od kiedy ten kundel tu siedzi, praktycznie codziennie pada deszcz. Jasne, mogę nocować w Noclegowni. Killian załatwił mi pokój opłacany z funduszy miejskich, ale do jasnej cholery, chcę wrócić do domu!

Kiedy Phil skończył, gdzieś nad głowami zebranych rozległ się donośny, zwiastujący zbliżającą się narowistą burzę grzmot. Blaine przez moment zastanawiał się, czy to on zdążył już zwariować po dwudziestu ośmiu dniach w świecie zewnętrznym, czy to raczej spowity żrącym atomem świat zewnętrzny dawno już utracił wszelkie zmysły.

Przedłużającą się ciszę przerwał drugi grzmot, a potem poszczekiwania bezpańskiego, nastręczającego okolicznej ludności problemów psa.

- Zrobi pan coś?

- Phil będzie bardzo wdzięczny za pozbycie się jego psiego problemu – wtrąciła strażniczka, a potem puściła zalotnie oko falując delikatnie ramionami. – Mi też byłoby to bardzo na rękę. Pięć dni tu sterczę i nic…

- Hau, hau!

- Na Boga, czego on chce?! – Phil odwrócił się w stronę psa i spoglądając nerwowo w kierunku nieba, raz jeszcze spróbował szczęścia zbliżając się do drzwi.

Naturalnie jak zawsze dotychczas i teraz rozległo się groźne powarkiwanie i biedny rolnik wymachując rękami rzucił się do odwrotu przypominając nieco zlęknionego szopa pracza, czym prędzej czmychającego na tylnych łapach.

- Dobra – stwierdził Blaine. – Trzeba coś zrobić. Mam kilka spraw do załatwienia, a tego tutaj ewidentnie nie można tak zostawić – puścił przepełnione premedytacją oko wymierzone w stronę powabnej policjantki. Ta jak gdyby delikatnie pokraśniała na twarzy i spuściła niewinnie oczy. – Nie można go po prostu ustrzelić?

- Kilian zabronił – odpowiedział Phil z automatu.

- No tak, a próbowaliście go czymś przekupić?

- Przekupić?

- Jakimś smakołykiem. Czymś dobrym. Wszystkie psy to łapczywe, przekupne żarłoki. Skoro waruje tu piąty dzień, to musi umierać z głodu.

- Może jadł, kiedy wszyscy spali? – zauważyła, słusznie zresztą, odziana w skórę z jaszczurki policjantka.

- Mam pewien pomysł – oświadczył Blaine po czym ruszył w kierunku psa.

Ku zdziwieniu wszystkich zebranych, zwierzak nie zaatakował Blaine’a. Nie ofukał go nawet, ani nie owarczał. Siedział w tej samej pozycji, co przy rozpoczęciu rozmowy i niuchał tylko namiętnie swoim czarnym, psim nosem.

Nagle jak wystrzelona z procy zielona, niedojrzała szyszka, rzucił się w stronę Kelly’ego. Phil wydał z siebie piskliwy krzyk przerażenia, zaś strażniczka Złomowa zakryła usta dłońmi i również zaczęła cienko popiskiwać.

Jak zgnieciona w serowej pułapce polna mysz.

Lecz mimo to pies nie zamierzał zrobić krzywdy Blaine’owi. Zamiast tego zdawał się wręcz niezdrowo zainteresowany zawartością jego plecaka. Raz po raz szturchał „tornister” nosem, błyskając przy tym podnieconymi oczami i oznajmiając donośnymi szczęknięciami wszem i wobec, że nie odpuści, dopóki nie dostanie tego, co znajduje się gdzieś w jego mrocznych odmętach.

- Co cię tak zainteresowało, co? Wywąchałeś coś dobrego?

Blaine przyklęknął na jednym kolanie i zsunął plecak z ramion. Kiedy rozwiązał rzemienie i zajrzał do środka, pies niemalże oszalał. Skakał, merdał ogonem i strzygł uszami jakby był jedną z tych podekscytowanych widokiem Blaine’a dwugłowych krów.

Blaine sięgnął do środka. Macał, wymacywał i przetrząsał zawartość tobołka, aż w końcu natrafił na coś, co zdawało się spoczywać na samym dnie. To coś było zawinięte w parcianą szmatę umorusaną w tłuszczu i bynajmniej nie było zbyt przyjemne w dotyku.

Chłopak skrzywił się pod wpływem obrzydliwego uczucia. Kiedy wyciągał lekko już prześmiardnięte zawiniątko na zewnątrz, jego twarz przeszył upiorny grymas. Odsunął głowę i przez moment trzymał wysuniętą rękę jak najdalej od siebie.

Pies natomiast sprawiał wrażenie, jakby lada moment miał eksplodować ze szczęścia. Siedział teraz tuż obok Blaine’a, cały napięty i gotowy do przechwycenia smakowitego kęsa, kiedy tylko nadarzy się ku temu sposobność. Pysk miał zamknięty, spojrzenie czujne, zaś z kącika ust zdawała mu się ciec malutka strużka śliskiej śliny.

- Naprawdę masz na to ochotę?

- Hau, hau, hau! – pies zaszczekał i zakręcił się trzykrotnie wokół własnej osi. Jego długi, przypominający lisią kitę ogon prężył się w podekscytowaniu.

- Dobra, masz. Ja tego na pewno już nie zjem. To prezent od króla kloszardów. Może kiedyś go poznasz i będziesz miał możliwość mu podziękować.

Blaine rozwinął umorusaną, otłuszczoną szmatkę i wyjął z niej lekko już nadpsutą, lecz wciąż zachowaną w zadziwiająco dobrym stanie iguanę na patyku.

Rzucił ją na ziemię. Pies od razu podbiegał i stojąc na czterech łapach przechylił nieco mordę by pomóc sobie z włożeniem smakołyku do pyska. Niemalże połknął jaszczurkę w całości. Oblizał się, spojrzał na Blaine’a i ewidentnie miał ochotę na jeszcze.

- Niestety, nie mam już nic więcej. Będziesz dobry psem i pozwolisz Philowi wrócić do domu?

Pies raz jeszcze przekrzywił z zainteresowaniem łeb i spoglądając przez moment na Blaine’a, rozdziawił pysk i liznął go przyjacielsko w twarz.

Blaine wstał, odruchowo otrzepał kolana z drobnych fragmentów przywierającego do niego błota i powiedział:

- Wygląda na to, że twój psi problem się rozwiązał, Phil.

Phil rzucił się na kolana pryskając na boki skawalonym grudami ziemi i całując ręce Blaine’a tryskał potokiem ckliwym, przepełnionych wdzięcznością słów:

- Och, dziękuję ci panie! Tak bardzo ci dziękuję! Teraz w końcu mogę wrócić do domu. Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

- Kto by przypuszczał, że połasi się na taki ochłap – rzuciła nieco skonfundowana i chyba na swój sposób rozbawiona całą sytuacją policjantka.

Hmm… myślisz, o tym samym, co ja, Blaine?

- No właśnie, kto by przypuszczał? I chyba nawet wiem, jak go nazwę.

Podrapał psa za uchem. Piętrzące się nad mocno już pociemniałym niebem chmury zdawały się grozić sobie nawzajem za pomocą zagłuszających wszystko grzmotów. Gdzieniegdzie pojawiały się błyskawice. Nie czekający na pierwsze krople deszczu, Phil ruszył do drzwi z trzymanym w ręku niewielkim, miedzianym kluczem. Rzucił jeszcze lakoniczne „do widzenia i dziękuję!” po czym zatrzasnął drzwi jak gdyby bał się, że pies może jeszcze zmienić zdanie.

- To paranoik – podjęła policjantka towarzysząca Blaine’owi w jego krótkim spacerku do sklepu Killiana. – Ale w gruncie rzeczy miły facet. Dobrze, że ma ten problem z głowy. Dzięki za pomoc!

- Nie ma za co – odparł Blaine. – Wiesz może, gdzie tu można wynająć pokój na noc?

Oczy strażniczki rozbłysły w dobrze nam już znany sposób. Tak samo skrzyły się źrenice Martina, Garla, Aradesh’a i Tandi, kiedy wszyscy z nich dowiadywali się o czymś, co syciło ich wewnętrzne żądze.

Jednak Blaine Kelly tym razem nie widział oczu swojej interlokutorki. Policjantka, które nazywała się Sophie, wyjaśniła mu, że najlepszym miejscem do tego będzie noclegownia. Zasugerowała nawet pokój numer 1 – nieco droższy od innych, ale największy, najbardziej komfortowy i przede wszystkim z duuuużym, wygodnym łóżkiem.

Blaine podziękował skinieniem głowy i uśmiechnął się sam do siebie. Kiedy cała trójka zbliżyła się do wielobranżowego sklepu Killiana, w powietrzu unosił się zapach burzy, a woda miała lada moment lunąć z nieba sprowadzając na mieszkańców Złomowa niechciane kłopoty. Blaine i Sophie uścisnęli sobie dłonie. Ochłap – bo tak teraz brzmiało nowe imię psa, którego poprzedniego imienia nikt nigdy miał już nie poznać – szczeknął radośnie i kiedy tylko Sophie oddaliła się w stronę baraków strażników, Blaine założył się w myślach sam ze sobą stawiając pięć kapsli po Nuka-Coli, że cokolwiek nie wydarzy się jeszcze tego dnia, na końcu czeka go bardzo miła noc.

Ale jak to często bywa w świecie zewnętrzny, sarkastyczny los szykował jeszcze całe tony ciskanych w Blaine’a przeciwności. Przed nastaniem najbliższej nocy, czekały go jeszcze, co najmniej dwie.

Zaś każda z nich mogła zakończyć się rychłą śmiercią poszukującego hydroprocesora podróżnika i ponownym „osieroceniem” biednego Ochłapa.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • NataliaO 28.02.2015
    Trochę początek wydał mi się taki rozstrzelany, ale potem już czytało się lekko i przyjemnie. 4:)
  • AS-R 28.02.2015
    Tak, też mi coś w tym początku nie pasuje...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania