Nas-to-łątki nie obchodzą... 03<Popołudnia bezkarnie cytrynowe>

Poniósłszy dotkliwe obrażenia, jakimś cudem doczołgałem się do Sali Obiecanej. Była to pora kiedy prawie nikogo już w szkole nie było i jedynym towarzyszem mej niedoli był kruchy, podłamany cień oraz stłumione głosy tańczące po drugiej stronie drzwi. Wahałem się przed wejściem. Godzina szesnasta, pewnie już na mnie czekali. Ale czy byłem gotów? Czy miałem jeszcze siłę, by znowu mierzyć się z ludźmi? Trudno mi było stwierdzić. Niepewnie pochwyciłem klamkę. Ewelina... Ach, jakże bym chciał ciebie tak pochwycić? Moja wina, o nieznajoma, że tak okrutnie odeszłaś.

Wszedłem.

Otoczony przez żądne informacji oczy, przeszedłem przez salę jak wiosenny wietrzyk. Zostawiłem plecak na jednym z krzeseł; nim się spostrzegli usiadłem na nauczycielskim fotelu. Byli w szoku. Moja obecność i aura wywarły na nich podziw. Bojan powstrzymał się od rozmowy, Krzysia odstawiła oko od mikroskopu, nawet Marta, ta najbardziej nieobecna, odłożyła książkę i tak jak wszyscy, zwróciła wzrok na mnie.

Oto ja – Eryk Bógoj – ten, na którego wszyscy patrzą.

— A ty co?

Zimny dotyk na ramieniu. Delikatne palce. Dziewczęcy głos. Odskoczyłem, krzesło zakręciło się na nodze.

— Rado? Co ty tutaj robisz? — zapytałem, opanowując zaskoczenie.

— Od teraz należy do klubu — wyjaśniła Krzysia, zbliżając się do biurka. — Nawet jej nie zauważyłeś, pacanie.

— To już nie moja wina — odparłem atak. — Ma sweter w kolorze ścian, mogło mi się przewidzieć.

— Heh, Erik, jak zwykle w formie! — zakrzyknął z końca sali Bojan, pół-Serb.

— Cicho tam! — odrzekłem.

Krzysia podeszła do mnie. Zlustrowała mnie od stóp do czubka głowy. Przejrzała wszystkie szczegóły, każdy detal ciała. Stałem jak głupi, wbiłem wzrok w Rado, a ono odpowiadała głupim uśmiechem, jakby nie wiedziała, co się dzieje.

— Skończyłaś już?

— Nie, pacanie — Szarpnęła za suwak od bluzy.

— Hej!

— Nie wierć się.

Zbliżyła się jeszcze bardziej. Coś tam było? Patrzała się jak fanatyczka w ten swój fanatyczny sposób. Zimny wzrok, ale nieludzko skupiony.

— Mucha!

Cios w brzuch. Zawodnik na deskach.

— Od kiedy... — Klęczałem na ziemi, łapałem oddech. — zabija się muchy... pięścią?

— Ta była duża — Pff, kłamała! — Dawaj, wstawaj obiboku. Zaraz zaczynamy dyskusję.

— Wypchaj się — wycharczałem, powoli wstając. — Miałem kiepski dzień, a ty jeszcze mnie bijesz...

— Oj, oj, oj — Wparowała między nas Marta. — Klubowicze! Spokojnie. Zajmijmy się naszą pasją, a nie zaczepkami.

— Właśnie — dodała Rado, odciągając Krzysię. — Jak chcecie się bić, to zrobimy zakłady, ale to później...

Marny ratunek, marne pocieszenie. Wstałem na równe nogi, dałem sobie spokój z bólem. Myślę w sumie, że zasłużyłem. Nic nie powiedziałem, ale może Krzysia to wyczuła. Albo to tylko zrządzenie losu. Kolejna szansa jeszcze będzie, dzisiaj kara, ale i też klub.

Złożyliśmy na szybko dwa stoły, dostawiliśmy krzesła. Marta rozdała kartki, usiedliśmy – Krzysia naprzeciw mnie, obok Rado. Jeszcze szklanka wody dla każdego, też od Marty i mogliśmy zaczynać. Nawet bez ostatniej osoby, o czym mi się wtedy niespodziewanie przypomniało.

— Wiecie co? Nie chce mi się dzisiaj nic robić... — szefowa klubu padła na blat, westchnęła ciężko.

— I to tile? — zapytał Bojan, rozpychając się na drobnym jak dla niego krzesełku.

— Mi pasuje — przyznała Rado, założyła ręce na tył głowy.

— Naprawdę? — zabrałem głos. — Znowu chcecie to przerabiać?

— A co? Masz jakąś propozycję? — Szefowa na chwilę się podniosła.

Propozycję, propozycję... Przeszukałem mózg. Pustka.

— Niezbyt.

— Tak też myślałam.

Wszyscy zajęli się przez chwilę sobą, nikomu nie chciało się zabrać głosu. Krzysia odpadła, powątpiewałem już, że cokolwiek z niej będzie.

— Jestem!

Drzwi walnęły o ścianę, zatrzasnęły się równie szybko, zdyszana dziewczyna zajęła ostatnie wolne miejsce przy stole. Proszę bardzo, Lara w końcu przyszła.

— Długo cię nie było — Przyjąłem na siebie obowiązek chłodnego przywitania.

— Wybaczcie — rzuciła szybko. — Zapomniałam czegoś... z domu. Strasznie się spieszyłam.

— Niepotrzebnie — zgasiła tłumaczenie Marta. — I tak nic się tu nie dzieje.

— No właśnie — wyprostowała się Rado. — Myślałam, że będziecie robić coś fajnego...

— Nie patrz tak na mnie — odwrócił głowę Bojan, unikając wzroku pełnego wyrzutu — Zazwyczaj robimi coś więcej. To szefowa ma kiepski dzień.

— Przynajmniej dyskusja się ożywiła — zauważyła z zapałem Lara. — To już dobry znak.

— Czy ja wiem... — odburknąłem. — I tak się pewnie już nie wydarzy.

— Mylisz się, niedowiarku! — O, królowa nareszcie się zbudziła. — W dzisiejszym programie... — Werble. — Łątki!

— Łał

— Łuu

— Ok?

— Super!

— Co to łątki?

Ja, Bojan, Marta, Lara i ta nowa, Rado – reakcje skrajnie różne, choć prawie wszystkie obojętne.

— Tylko to wymyśliłaś przez ten czas? — Pozwoliłem sobie wyrazić głos niechęci.

— Wybacz, ale nic innego w tej sali nie mamy — odrzekła opryskliwie.

— Mi tam się podoba — przyznała Lara. — Maruda z ciebie, Eryk.

— Nie maruda, a realista.

— To prawie to samo — wtrąciła się Rado.

— Oj, dajcie spokój... — Odpadłem z tej gry. — Naprawdę was podnieca patrzenie na jakieś ważki?

Cisza...

— Tak.

— Casami.

— Jasne, że tak.

— Czyli łątki to gatunek ważek?

Krzysia, Bojan, Lara i nawet Rado – wszyscy przeciw mnie. Dobra, okej. Miałem kiepski dzień, zawaliłem, znowu nikt mnie nie słucha. Dobrze, niech tak będzie. Taka moja rola najwyraźniej.

Niemniej, wszyscy po chwili zebrali się na tyle sali, gdzie jedna obok drugiej stały klatki i akwaria z różnymi aktualnie przetrzymywanymi stworzonkami. Nie wiem skąd ani w jaki sposób, szkole udało się zdobyć chroniony gatunek ważek, ale nie powinno mnie to dziwić, skoro możemy sobie tu organizować kółka zainteresowań bez opieki nauczyciela. Gdyby tylko wszyscy uczniowie posiadali taką władzę i wiedzę... Szkoła by się zatopiła w morzu absurdów, co akurat mi za bardzo by nie przeszkadzało.

— Nie ma ich. — stwierdziła Krzysia.

Wszyscy dokładnie się przyjrzeli rzeczonej klatce, w tym ja, choć byłem skłonny uwierzyć w słowa "szefowej" bez dodatkowych dowodów. Faktycznie, pustka. Poczułem się zawiedziony.

— To co teraz? — zapytała Lara.

— Nico — odparłem szybko.

— Nie ciebie pytałam... Krzysia?

— Co? Ja... — Potrząsnęła głową, chyba to pytanie wybiło ją z jakichś rozmyślań. — Nie wiem. Jak nie macie, co robić, to możecie już iść.

— Ok. Do zobaczenia jutro! — powiedziała Rado, wychodząc z sali.

— Nie spodziewałam się, że to nastąpi tak szybko... Ła, gdzie wszyscy?

Heh, trochę zabawnie było na to patrzeć, ale Krzysia nawet się nie zorientowała kiedy Marta i Bojan wyszli. Weź, ten koleś ma dwa metry, mogła chociaż usłyszeć jego kroki albo coś. Zostaliśmy we trójkę. Lara zapewne z desperacji, ja zostałem, by do końca podziwiać upadek domku z kart. Za oknem robiło się coraz ciemniej, miałem kiepski humor, więc patrzenie na taką beznadzieję nie wydawało się wcale aż takie głupie. Wręcz pasowało idealnie do mojego samopoczucia. Mentalne samookaleczenie, tak chyba można to nazwać.

— Pff, została tylko Lara i ten palant.

— Kogo nazywasz palantem?

— Ciebie, głupku! — O, tak wskazywać na mnie palcem? Jak śmiała!?

— Dobra, bez wygłupów. — Uspokoiła atmosferę Lara. — Co z łątkami? To jest ważne.

— Zależy dla kogo... — mruknąłem.

— Weź, Eryk. Będziemy musieli to zgłosić.

— Definitywnie — dołączyła się Krzysia. — To wielka strata dla naszej pracowni biologicznej.

Ta, jasne, "wielka strata". To tylko pretekst, by prowadzić to kółko wątpliwej znajomości. Krzysia od dawna to robi. Fałszywa świętoszka, jakbym miał to jakoś określić.

— Nie wiem, zostawiam to wam — zamknąłem temat, odwróciłem się na pięcie.

— A ty dokąd? — Próbowała zatrzymać mnie Krzysia.

— Idę pogrążyć się w bezdennej rozpaczy — odpowiedziałem na wpół ironicznie.

Klasę wypełniła niezręczna, ciężka cisza. Nie trwało to długo, ale atmosfera troszkę mnie przycisnęła. Listopadowe popołudnia... Jak ja je kocham!

— Aż tak źle, Eryk? — zagadnęła Lara, przerywając impas.

— Zapomniałem ci napisać, co nie? Wydarzyło się, w zasadzie nie wydarzyło się... trochę po szkole.

Wyrzuciłem to częściowo z siebie. Nie żebym czuł się lepiej. Przecież to głupia sytuacja, głupi ja i głupia rozmowa. Wszystko durne, bo nie po mojej myśli.

— Dobra! — wtrąciła się Krzysia. — I tak sekretariat jest zamknięty. Chodźmy już z tej sali.

— W końcu gadasz sensownie — rzuciłem bez zastanowienia.

— Zawrzyj ryj, pacanie! — O, pani biolożka zamieniła się w węża.

— Już, już — odezwała się Lara. — Nie toczcie piany z ust.

A, i z tym, co było wcześniej to trochę kłamałem. Panienka Stefaniuk to naprawdę miła dziewczyna. Tak, blond nie zawsze skreśla osobowość.

— Chodźmy na lody — zaproponowałem po chwili.

— Chyba zgłupiałeś.

— Jakaś lodziarnia podobno jest nadal otwarta... — powiedziała Lara.

— Ha, jak zwykle po mojej stronie! — Oto ja, samiec alfa, który obejmuje sensowną dziewczynę, by potwierdzić swoje racje! — Widzisz, "szefowo" dwa do jednego.

— Ah, jak zwykle! — Krzysia "odwróciła się z niesmakiem". — Proszę bardzo, wezmę udział w tej waszej głupiej eskapadzie.

Tymczasem Lara gotowała się pod ciężarem mojej ręki. Ohoho, czyżby ktoś tu się rumienił...

— Możesz już mnie puścić, Eryk!

Chwyt za ramię, przyłożenie. Zdążyłem już zapomnieć, że jest silniejsza ode mnie przez to całe bycie milusińskim. Taa, może jednak ma coś z tego irytującego charakterku... Poza tym...

— Auu!

— Widzisz, Lara. Właśnie tak należy postępować z małpami — O, jak zwykle wszechmądra pani Krzystofa Bielak z domu Bielak pochwaliła się swoją ogromną wiedzą. Doprawdy, z perspektywy podłogi wyglądało to uroczo.

— Nie przesadzasz, mała? — Właśnie, ten wzrok! Nie za bardzo się lubiły w przeszłości, pamiętam to.

— Mniejsza! — Krzysia się odwróciła. — Chodźmy już, jak tak bardzo chcecie.

— Nadal jestem na podłodze.

— Nikogo to nie obchodzi! — rzuciła Lara, zbierając się do wyjścia z sali.

Ajajaj, co ja narobiłem... Wyczerpałem limit normalności, przywróciłem dawną Larę. Jak zwykle, zadziałałem na płeć przeciwną negatywnymi falami. Cóż za przekleństwo mieć dwie złośnice przy boku!

— Poczekajcie chwilkę!

Mimo wszystko ruszyłem za nimi. Samotność jest gorsza od denerwujących docinek. Chyba.

 

*le później*

 

— Co prawda nie mieli lodów, ale cebularze też są w porządku.

Ta, to tak jakby powiedzieć, że Lamborghini jest świetne, ale Polonez też jeździ. Przynajmniej Larze się podobało. Wiecie, ona lubi regionalizmy.

A tak w ogóle robiło się coraz ciemniej... A ludzi wyłaziło jakby więcej, ironicznie. I zgubiłem gdzieś mój szalik. I w ogólne zimno i jakiś dzieciak się darł przy nieczynnej fontannie. Nasz rynek to jednak jest coś. Zawsze jakieś atrakcje.

— Powiedziałem jej, że jest stalkerką — Chap cebularza. — Kiedy mieliśmy się spotkać i miała mi wyjaśnić to i owo.

Hmm, spojrzenia pełne konsternacji...

— Zawsze wiedziałam, że beznadziejny z ciebie facet — stwierdziła Krzysia, kończąc swoją cebulową przekąskę.

— Spotkacie się jutro, prawda? Chyba nie zawaliłeś tego totalnie — powiedziała Lara, mój głos otuchy.

— Tak, muszę walczyć! — Podniosłem się z rynkowej ławki, wyciągnąłem dumnie rękę w niebo.

To była moja chwila, moje odrodzenie. Poczułem, że znowu żyje, że nadal jest dla mnie szansa; dla mnie, beznadziejnego przegrywa!

— O, ktoś do mnie napisał — wyciągnąłem smartfona.

— Aż tak rzadko się to zdarza? — Oczywiście, Krzysia musiała to powiedzieć.

— Uff — odetchnąłem głęboko. — Nie wszystko stracone.

— Czyli napisała do ciebie? — dopytywała się Lara.

— No — przytaknąłem. — Nie wiem dlaczego, ale troszkę się ucieszyłem. Ledwo ją przecież znam, kurde.

— O, miłość od pierwszego wejrzenia? — Krzysia! — Przy takim oblechu to możliwe?

Tak, tak, jak zwykle sobie żartują. Dobrze, nie ich wina. To ona wszystko zaczęła, ja tylko próbuję sprostać wyzwaniu, ale ok, przyjmuję to. Krzysiu, masz rację, to ja tutaj wiem, co się zaczyna, nie wiem jak Ewelina. Jednakże...

— Ekhm. "Zawrzyj ryj", palanciaro — Musiałem to powiedzieć.

Heh, trochę jej mina zrzedła.

— Czyli jednak się trochę uczysz — rzekła z uśmieszkiem.

— Ja w ciebie wierzę, Eryk — Lara przyjacielsko spojrzała w moją stronę. — Nie wiem, co Ewelina kombinuje, ale jakoś dasz radę.

— Oby.

— Dobra — Krzysia też wstała z ławki. — Mam dość tego siedzenia. Idę do domu.

— Ja chyba też. Do zobaczenia...

Nie, za szybko na pożegnanie blondyno.

— Pójdę z tobą — powiedziałem męsko. — Mieszkam po drodze, co nie.

Krzysia se poszła nie wiadomo gdzie, ja poszedłem ramię w ramię z Larą. Byłoby romantico, gdyby była moją dziewczyną, ale nie była, bo nie. Zamieszanie, zamieszanie. Trzeba to ogarnąć. Jak w każdym dobrym romansie – wybór na koniec.

— Tylko nie wyobrażaj sobie zbyt wiele — powiedziała, gdy wspomniałem, że wyglądamy troszkę jak para.

A, i na obiad w domu klopsy.

 

*cdn*

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Ritha 16.10.2019
    „Niepewnie pochwyciłem klamkę. Ewelina... Ach, jakże bym chciał ciebie tak pochwycić? Moja wina, o nieznajoma, że tak okrutnie odeszłaś’ – zmierza to w kierunku Cierpień młodego Wertera (co można odczytać jako, hm, chyba komplement)

    „Ma sweter w kolorze ścian, mogło mi się przewidzieć” :D

    „Stałem jak głupi, wbiłem wzrok w Rado, a ono odpowiadała głupim uśmiechem, jakby nie wiedziała, co się dzieje” – powtórzenie głupi/głupim

    „Patrzała się jak fanatyczka w ten swój fanatyczny sposób” – a to powtórzenie jest absolutnie świetne (wywaliłabym tylko „się”)
    „Klęczałem na ziemi, łapałem oddech. — zabija się muchy... pięścią?” – znów masz kropkę, a potem z małej, trzeba tu nareperować

    „— Łał
    — Łuu” – trzeba dodać jakieś znaki interpunkcyjne na końcu tych okrzyków (wykrzykniki chyba najbardziej pasują)

    Łątki to takie ważki, kurde, nie wiedziałam :[

    „— Nie ma ich. — stwierdziła Krzysia” – kropka do wyrzucenia

    „*le później*” – hm, coś tu chyba jest nie tak

    „— Co prawda nie mieli lodów, ale cebularze też są w porządku.
    Ta, to tak jakby powiedzieć, że Lamborghini jest świetne, ale Polonez też jeździ” :))) trafnie

    Klopsy na obiad, fajne info na koniec :) Kibicuję Larze chyba na ten moment :)
  • Pan Buczybór 17.10.2019
    Dzięki za wskazanie błędów i dzięki za komentarz
  • A. Hope.S 10.04.2020
    Podoba, idę dalej... Nie jestem cham 5 Ci dam.
  • Onyx 17.11.2020
    "— Mi pasuje — przyznała Rado, założyła ręce na tył głowy." - mnie, chyba że błąd specjalnie, jak tak, to się nie czepiam ;)
    "— Mi tam się podoba — przyznała Lara. — Maruda z ciebie, Eryk." - mnie, no chyba że znowu specjalnie

    Hahaha, zarąbiste!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania