Nie szukaj mnie... - część 3
9.
Kiedy się ocknąłem było jeszcze ciemno; pomarańczowa poświata latarni przebijała się przez żaluzje; deszcz tłukł o parapet. Próbowałem uspokoić oddech. Leżałem na podłodze w przedpokoju; koszulę miałem zarzyganą, spodnie podarte i czułem się jakby sam Chrystus zszedł z krzyża i wbił mi gwoździe w oczy i w mózg. Miałem być otępiały, a paradoksalnie wszystko było intensywniejsze. Byłem skazany na klatkę swego ciała i myśli. Wiłem się po korytarzu z tępym bólem tego, co ludzie nazywają sercem i nie mogłem nawet płakać. Wszystko we mnie zamarzło.
Sięgnąłem po telefon i zamówiłem trzy butelki czystej. Leżałem bezruchu dopóki taksówkarz nie zadzwonił do drzwi, a ja wziąłem od niego wódkę. Opadłem na łóżko i wypiłem flaszkę prawie na raz; była ciepła i piekąca.
Wbiłem twarz w pościel; pachniała Jej włosami. Przekręciłem się na plecy i zapaliłem papierosa, ale wciąż czułem ten zapach. Usiadłem na podłodze i włączyłem Kind of Blue. Dźwięk trąbki wwiercał mi się w głowę, a melodia opowiadała najsmutniejszą historię świata. Patrzyłem na dym – wydawało mi się, że tańczy pod sufitem, tak jak Ona zawsze tańczyła. Widziałem Ją w każdym pęknięciu na ścianie.
Chciałem zasnąć i obudzić się w świecie, kiedy Ona nie będzie mnie już pamiętała, a ja będę mógł wstać z łóżka bez tego dławiącego poczucia winy, ale Ona odeszła, a sen razem z Nią i nie było dla mnie żadnej nadziei. Opróżniłem drugą butelkę, ale nic to nie zmieniło. Moje myśli wciąż powracały do wydarzeń sprzed dwudziestu czterech godzin i rozciągały je na wieczność. Myślałem o tych wszystkich samotnych facetach, porozrzucanych po zadymionych pokojach, umierających teraz z miłości i miałem wrażenie, że chyba każdy przez to kiedyś przechodził, ale ja przechodziłem to najciężej i najdotkliwiej ze wszystkich.
Trzeciego dnia skończyły mi się papierosy i moje ręce zaczęły żyć własnym życiem; w pewnym momencie złapały za telefon i chciały wysłać wiadomość o treści: Przepraszam. Tęsknie, ale na szczęście udało mi się w ostatniej chwili dostrzec i uniemożliwić to. Musiałem je czymś zająć, musiałem posprzątać mieszkanie. Stawiłem czoła morzu przedmiotów i zebrałem wszystko, co należało do Niej – szczoteczka do zębów, flakonik Gucci Envy, kubek z Ingrid Begrman, album czarnobiałych fotografii z zeszłorocznej wycieczki do Paryża, dwa czarne staniki i jeden czerwony, winyle Davisa i Komedy, Sto lat samotności Marqueza i Sezon Wojaczka, bilety do Jaracza – wszystko to łączyło się w jedno ciężkie wspomnienie i tworzyło stos na podłodze. Opierałem się o tapczan i patrzyłem na to wszystko jak na zwierzę konające od mojego ciosu.
Włożyłem palce do ust i zacisnąłem zęby, ale nie poczułem bólu; ogarniał mnie niepokój, którego nie mogłem się wyzbyć. Odpaliłem papierosa i rzuciłem zapałkę na stertę. Patrzyłem jak ogień deformuje przedmioty. Myślałem o piekle i zastanawiałem się czy istnieje tam specjalny pokój dla tych, którzy z własnej woli przegrali swą miłość i nie mogą liczyć nawet na cud. Jeśli tak, to miałem zapewnione tam miejsce – czekał na mnie zimny fotel z wygrawerowanym moim imieniem i nazwiskiem, fotel w niewielkiej sali kinowej. Mieli mnie przypiąć pasami, wbić mi szpilki w powieki, bym nie mógł zamknąć oczu, a potem wyświetlać w nieskończoność dwie sekwencje – kiedy Ona, spocona i zdyszana szepcze, że kocha mnie mimo wszystko i kiedy widzi mnie na imprezie, a Jej twarz purpurowieje ze smutku; miałem oglądać to wciąż od nowa, a specjalistyczne maszyny miały łamać mi wszystkie kości i wpompowywać adrenalinę, bym nawet na chwilę nie tracił przytomności, bym nasiąkał tymi obrazami dogłębnie i całkowicie.
Chyba tylko dlatego nie zabiłem; bałem się tego i pragnąłem odwlec tę chwilę w czasie. Myślałem o mojej matce; widziałem ją jak znajduje moje stygnące zwłoki; jak bierze nabazgrany odręcznie list; jak zalewa się czarnymi łzami i szuka w popłochu noża czy kawałka szkła; jak otwiera sobie żyły i przytula się do mego lodowatego truchła. Widziałem ojca mojego, który targany niedefiniowalną stratą zaciska sobie pętlę na szyi. Widziałem wszystkich i widziałem Ją, ale nie mogłem tego zrobić, bo w środku byłem tchórzem. Z resztą po co popełniać samobójstwo skoro i tak wszystko we mnie było martwe.
Został mi tylko pies, ale nawet do mnie nie podchodził; siedział w kącie i obserwował mnie swymi ślepiami, a ja widziałem nich strach i pogardę Za każdym razem jak taksówkarz przynosił mi wódkę i puszki psiego żarcia, wciskałem mu w dłoń smycz i dwadzieścia złotych, by wyszedł z Rickiem na spacer. Robił to trzy razy dziennie i pasował mu taki układ; zarabiał na mnie więcej niż na całonocnym wożeniu obcokrajowców po klubach ze striptizem.
Pięć dni i pięć nocy piłem bez przerwy; nawet do kibla chodziłem z butelką. Odkładałem ją tylko kiedy żołądek odmawiał posłuszeństwa i chyba tylko wtedy nie myślałem o niej. Trudno myśleć o kobiecie, którą się skrzywdziło, rzygając żółcią. Błąkałem się po mieszkaniu niczym duch, a moją jedyną rozrywką było układanie rzeźb z opróżnionych półlitrówek. Budowałem szklane wieże i patrzyłem jak się rozbijają o podłogę i myślałem, że wszystko czego teraz nie dotknę będzie się tak rozsypywać doszczętnie.
Szóstego dnia skończyła mi się gotówka, a taksówkarz nie przyjmował karty. Pozbierałem labirynt butelek, zarzuciłem płaszcz i wyszedłem w noc.
Komentarze (10)
Chłopy powracają zupełnie po coś innego.
Fajnie Pólitrowiec klepie w klawiaturek, prawda?
Nuncjusz. mogę Ci jeszcze zdradzić, że aktualnie świat moich rajstop zawiera aż 4 pary! : D
Sory, że tak długo to trwało, ale z trudem składam literki :)
Nie było.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania