Poprzednie częściNie szukaj mnie... - część 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Nie szukaj mnie... - część 8

4.

Dzień był ciepły i większość klientów siedziała na zewnątrz. Przychodzili co jakiś czas, a ja nalewałem im najtańsze piwo. Uśmiechnięci i pijani nie przejmowali się niczym, a ja patrzyłem na nich i zazdrościłem im. Marzyłem, żeby usiąść w ogródku, napić się i martwić się tylko tym, żeby słońce nie świeciło mi w oczy. Było to jednak odległe jak kosmos i identycznie przerażające. Nogi się pode mną uginały, czułem jak słabną, ale nie mogłem usiąść. Nie chciałem też siadać, bo wtedy zaczynałem myśleć o Adzie i było jeszcze gorzej.

Do baru weszła Marla; była połączeniem femme fatale z czarnych kryminałów i dziewczyny z okładki magazynu dla mężczyzn. Miała nogi do samego piekła. Ubrana była w krótką czarną sukienkę, która zasłaniała naprawdę niewiele i wydawało mi się, że nosi ją tylko po to, by nie zostać posądzoną o ekshibicjonizm.

– Hej, tygrysie – rzuciła.

Uśmiechnęła się i zajęła swoje stałe miejsce przy kontuarze.

– Cześć – odparłem. – Śrubokręta?

– Jak zawsze. Nikt tak dobrze nie kręci tego, tak jak ty.

Marla wyciągnęła papierosa, a ja sięgnąłem po wódkę i sok pomarańczowy. Nawet tak prosta czynność sprawiała mi trudność. Ręce odmawiały posłuszeństwa i robiłem tego drinka dwa razy dłużej niż zazwyczaj. Chciałem postawić szklankę na ladzie, ale nie byłem w stanie utrzymać jej i wyleciała mi z rąk.

– Kurwa – powiedziałem pod nosem.

– Coś taki nerwowy? – zapytała Marla. – Stało się coś?

– Nie, wszystko ok – odparłem. – Szklanka musiała być wilgotna. Już robię kolejnego.

Zabrałem się za robienie następnego drinka.

– Siedem lat – powiedziała, gasząc papierosa.

– Słucham?

– Siedem lat nieszczęścia. Jak się coś stłucze to, podobno, ma się siedem lat nieszczęścia. Przesąd taki.

– Nie grozi.

– Nie jesteś w humorze dzisiaj, tygrysie.

Postawiłem jej drinka i tym razem się to udało. Wzięła słomkę do ust i wypiła połowę.

– Toż to czysta ambrozja – rzekła. – Nawet najprostszego drinka potrafisz zamienić w przygodę.

Uśmiechnąłem się i zacząłem wycierać podłogę; już zaczynała się kleić.

– Opowiem ci zabawną historyjkę – powiedziała Marla. – Mam, to znaczy miałam, takie klienta, całkiem fajny facet, trochę nie w moim typie, ale bardzo elegancki, miły, po czterdziestce, ale starzejący się z klasą. Wyobraź sobie, że bez siwego włosa i dymał z zapałem szesnastolatka. No i słuchaj, spotykał się ze mną średnio raz na dwa tygodnie, fundował hotel, kolację, a potem był kocioł. Aż jego żona się zorientowała, że koleś w ogóle nie chce jej pukać. Zaczęła mu przeglądać kontakty i skumała się, że Wiciu w jego telefonie to nie Wiciu, tylko ja. Wynajęła prywatnego detektywa, wiesz, jak w filmach, i kazała mu śledzić męża. No i ten detektyw zrobił nam parę fotek jak byliśmy ostatnio w SPA. Ogólnie świetny wypad, wypoczęłam, miałam chyba cztery orgazmy pod rząd, a to rzadko się zdarza. Wszystko byłoby cacy, ale ten facio powiedział żonie, że jedzie grać z kolegami w golfa, a tutaj się okazało, że bawił się z inną dziurką niż na piłeczkę. Wkurwiła się jak sto pięćdziesiąt i wyrzuciła go z chaty, powymieniała zamki i w ogóle nie chce go znać. Ale najzabawniejsze jest to, że to jakaś tam szycha wśród prawników i pierdyknęła mu taki pozew, że koleś dostał zawału i leży teraz na kardiologii. Nawet byłam go odwiedzić, ale chyba się nie ucieszył.

– Nie przeszkadza ci to, że rozwaliłaś małżeństwo? – zapytałem.

Marla zrobiła wielkie oczy i napiła się.

– Ja? To tak jakby obwiniać barmana, że ktoś jest alkoholikiem. – odparła. – Klient płaci, a ty mu lejesz to, co chce. Nie pytasz przecież czy jest po odwyku albo czy pieniądze nie są przypadkiem z lombardu, w którym zastawił łańcuszek córki z pierwszej komunii. Ze mną jest tak samo. Jesteśmy tylko handlarzami szczęścia. Jeśli ktoś przychodzi do mnie i ma kobitę, która gotuje mu rosół na niedzielny obiad, to chyba zdaje sobie sprawę z tego, że nie robi najmądrzej. Co ja mogę na to poradzić? Przecież nie pytam czy są żonaci, nie?

– Klauzula sumienia cię nie obowiązuje?

– Zbyt bardzo lubię wydawanie pieniędzy, żeby robić selekcję. Układ jest prosty. Przychodzą, płacą, a ja robię im tak dobrze, że wciągają prześcieradło dupą – powiedziała Marla i uśmiechnęła się szeroko. Widziałem, że jest z siebie dumna.

– Nie musiałaś tego mówić – odparłem.

– To nie moja wina, że ich kobiety nie potrafią nawet dobrze zrobić loda. – Zatrzepotała rzęsami. – Jakby umiały to bym zdechła z głodu. Muszę być egoistką i nie mogę się przejmować, że jakieś małżeństwo się rozpadło, bo obsłużyłam głowę rodziny. Poza tym, co to za głowa rodziny, która chodzi na dziwki?

Do lokalu wbiegł czarny rottweiler. Usiadł przy Marli i wlepił swoje ślepia we mnie.

– To twój? – zapytała.

– Od kilku dni chodzi ciągle za mną. Nie wiem czemu.

– Zajebiście. – Podrapała psa za uszami. – Przygarnęłabym takiego, ale matka nie lubi psów, bo kiedyś jakiś ją pogryzł. Ten mój czterdziestolatek miał takiego śmiesznego labradora i bardzo go lubiłam, ale żona zabroniła mu nawet się z psem widywać.

– To smutne.

– No cóż, chociaż się od niej uwolnił.

Zapaliła papierosa, a ja w dymie zobaczyłem twarz Ady i sparaliżowało mnie to. Byłem tylko w stanie sięgnąć do kieszeni i wyciągnąć paczkę fajek; nie miałem już ani jednej.

– Marla, poczęstujesz mnie? – wydukałem.

– Jasne, tygrysie.

Zaciągnąłem się i myślałem, że zwymiotuję na ladę. Miałem wrażenie, że tysiące małych igiełek rozsadzają mi żołądek od środka. Wypaliłem w milczeniu i spojrzałem na zegarek; była osiemnasta.

Do środka weszli Robert i Dzidziuś. Śmiali się jak upośledzeni.

– Ona mi wtedy mówi, żebym się jeszcze napiął, to ja się napiąłem i kiedy ona zaczęła piszczeć, puściłem bąka – rzekł tubalnym głosem Dzidziuś.

– No i co? – zapytał Robert.

– Jak to co? Zeskoczyła ze mnie i kazała mi spieprzać. Trudno jest dojść kobicie po czymś takim. Wiesz, dużo białka jem to się może to zdarzyć – odparł Dzidziuś i obaj parsknęli śmiechem.

– Jesteście odrażający – rzuciła do nich Marla.

– Oj, tam – odparł Robert – To takie trochę „Przeminęło z wiatrem”.

– „Przeminęło z wiatrem” – powtórzył osiłek i zarechotał. – Dobre, kurwa. „Przeminęło z wiatrem”.

– Ty, co to za bydle? – spytał Robert, wskazując na psa.

– Chodzi za mną cały czas – odparłem.

– Weź go zabierz, żeby się szef nie wkurwił.

– Gdzie go mam zabrać?

– Dla mnie możesz go nawet sprzedać Wietnamczykom z naprzeciwka, ale niech się tutaj nie pałęta. Jak jutro pracujesz?

– Jutro mam wolne – powiedziałem.

Pożegnałem się ze wszystkimi i wyszedłem, a pies ruszył za mną. Słońce spalało się czerwonym blaskiem i koszula lepiła mi się do ciała. Wzrok wbiłem w chodnik, bo nie chciałem obserwować ludzi; uśmiechniętych i radosnych, chodzących za ręce i tulących się na ławeczkach. Byłem rozwalony jak kamienice, które mijałem, a w głowie puchły mi słowa Marli i przerażało mnie to. Jeśli człowiek czegoś może się naprawdę bać to chyba tylko własnych myśli. Krążyłem po mieście bez celu jak bezdomny, a rottweiler ciągnął za mną z wywieszonym jęzorem. Kiedy stanąłem przed klatką, usiadł i znów wbił we mnie swoje ślepia; dyszał ciężko, a jego pysk pokrywała zaschnięta ślina. Patrzyliśmy się na siebie przez chwilę i w końcu do niego podszedłem.

– Pić ci się chce, co? Jak zaczekasz, to ci jakąś miskę wyniosę.

Wydawało mi się, że rozumie wszystko, co do niego mówię i nie był zadowolony. Wiedziałem, że będzie czekał na mnie do rana i wiedziałem, że i ja mam przed sobą samotną noc między czterema ścianami, gdzie nawet echo nie ma ochoty odpowiedzieć na jakikolwiek jęk.

Czworonóg zaczął się do mnie łasić i miałem wrażenie, że strach na chwilę zdjął mi nogę z gardła. Otworzyłem drzwi i szybko wskoczył na klatkę. Chyba tak samo jak ja, chciał chociaż na chwilę, uciec samotności.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania