Siła czarnych skrzydeł (Prolog)
- Cholerny deszcz… - mruknęła pod nosem Annie, rozpryskując dookoła wodę z kałuży, w którą wdepnęła swym potężnym, czarnym glanem. Podążała szybkim, pewnym siebie krokiem, jak królowa wszystkich buntowniczek, którą tak naprawdę zawsze była. Po policzkach spływały właśnie resztki tuszu z jej rzęs, a brodę, całą brudną miała od czarnej szminki. Szła, nie odrywając wzroku od końca brukowanej ulicy, gdzie i po jednej i po drugiej stronie stały domy z podwórkami. Wszystkie takie same. Ta rutyna, każda kostka uliczna była taka sama, każde podwórko, każda skrzynka na listy, każda uczennica szkoły w tej zabitej dechami dziurze. No, może z wyjątkiem jednej.
- Annie Wright, no proszę. – Z jednej z wielu takich samych furtek, kilka metrów od Annie, wyłoniły się dwie dziewczyny. Obie miały figurę modelki i twarz jak z kolorowej gazetki dla kobiet z kompleksami. Zagrodziły dziewczynie drogę i dzięki swoim butom na około piętnastocentymetrowym obcasie, mogły teraz popatrzeć na nią z góry. Były to Lisa Clark, blondwłosa gwiazda szkoły i jej tępa przyjaciółeczka której nazwiska, buntowniczka nawet nie pamiętała. Ona zawsze robiła przy Clark za służącą, a dostrzegali to wszyscy z wyjątkiem jej samej. Annie wiedziała o niej tylko tyle, że ma na imię Sabrina i że rozpaczliwie próbuje stać się tak popularna jak jej „przyjaciółka”.
- Zejdź mi z drogi Liso, śpieszę się – syknęła, łypiąc na blondynkę swoimi brązowymi oczami, z których wciąż ciekła czarna farba. Clark wybuchła śmiechem. Bogata dziewczyna, nawet w deszczu wygląda idealnie. Jej wodoodporny tusz tkwił na długich, zawiniętych rzęsach nieporuszony, podobnie ze szminką z kolorze agresywnego karminu. Schyliła się nieco, by spojrzeć jej prosto w oczy, a tym samym podkreślić swoją wyższość. Cały czas uśmiechając się drwiąco rzekła:
- Śpieszysz się do swojego chłopaka, tak? Och, jak kocha to poczeka. Oboje jesteście siebie warci.
Annie zaczęła dygotać z gniewu. Wbiła swoje rozwścieczone spojrzenie prosto w piękne oczy Lisy i warknęła:
- Natan to mój przyjaciel!
- Jest takich samym dziwakiem jak i ty. – Odpowiedziała dziewczyna szczerząc się złośliwie. Przez ten cały czas, Sabrina stała jak wryta przy swojej przyjaciółce, wpatrzona w nią jak w królową, którą dla niej, rzeczywiście była. Oczywiście, również chciała uczestniczyć w tej ostrej wymianie zdań, ale widać było, że cały czas brakuje jej odwagi, by cokolwiek powiedzieć. W tamtym momencie Annie nie wytrzymała. Poczuła jak od jej pleców, promieniuje ciepła energia, wibracje. Na początku na całej długości pleców, potem przeszły przez jej żebra, uniosły się wewnątrz dziewczyny pod samo serce, a na końcu przenikęły prosto do jej prawej ręki. Teraz poszło już szybko. Dziewczyna wyraźnie czuła jak energia przechodzi przez jej rękę centymetr, po centymetrze. Teraz już tylko stała, wpatrując się gniewnie w oczy Lisy i czekała na odpowiedni moment. Ona, w przeciwieństwie do Clark, doskonale wiedziała co się zaraz stanie. Dobrze znała już te wibracje. Dobrze wiedziała również, dlaczego promieniują od pleców. Nareszcie. To już ten moment – energia dostała się już do jej dłoni. Poczuła niezwykłą siłę. Teraz to ona uśmiechnęła się złośliwie, a równocześnie najbardziej triumfalnie jak tylko potrafiła. Wzięła zamach i trach. Odepchnęła przeciwniczkę. Zużywając na to całą moc, którą przed chwilą uzyskała, powaliła dziewczynę na ziemię jednym ruchem. Oto on… Ten najpiękniejszy widok, kiedy to twój wróg siedzi na ziemi i patrzy na ciebie przestraszonym wzrokiem. Sabrina zapiszczała, ale Lisa natychmiast dała jej ręką znać, że nadal ma stać cicho. Powoli i niezdarnie podniosła się z ziemi i rozwścieczona niczym lwica ryknęła:
- Jak śmiałaś, ty głupia dziewczyno!
Annie nawet jej nie słuchała. Znowu poczuła energię w sobie. Wibracje się nie przemieszczały, więc wiedziała, że to już ten moment. Uśmiechnęła się. Lisa, wyraźnie tym zaskoczona, cały czas krzyczała, a gdy już zorientowała się, że i tak nie robi na nikim (z wyjątkiem Sabriny) wrażenia, poszła o krok dalej. Oddała swoją torebkę służącej. Podwinęła rękawki swojej różowej kurteczki i zamachnęła ręką, próbując wykonać cios, w kierunku przeciwniczki. Nie udało jej się to. Zaczęła zbyt późno. Zanim jej pięść zdążyła dotknąć twarzy Annie, tej już nie było. Ulica, w promieniu kilkunastu metrów od miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stała dziewczyna, była zadymiona. Dym ten jednak nie pachniał spalenizną, lecz lawendą. Oszołomiona blondynka nerwowo rozglądała się po ulicy, tymczasem królowa buntowniczek, leciała już ponad miastem na swych czarnych skrzydłach, śmiejąc się głośno, nie zauważana przez nikogo. Frunęła do skał, gdzie miała wreszcie spotkać się z rodziną.
Komentarze (8)
Jedynie tutaj: "Jest takich samym dziwakiem jak i ty." Powinno być takim samym. :)
Całość ładnie napisana, błędów nie widziałam, więc jak dla mnie 5 :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania