Poprzednie częściSłodka Idiotka - rozdział 1 i 2

słodka idiotka - rozdział 8

8.

Nie wiedziałam gdzie się udać. Gdzie pójść, by Janek mnie nie odnalazł. Poszłam do kościoła. Może zabrzmi to naiwnie. Może dziwnie. Może. Nie obchodzi mnie to jednak za bardzo. I na pewno nie uwierzycie mi, jeśli napiszę, że zaprowadziła mnie tam jakaś niewidzialna siła. To nic. Gdyby nie to, że to ja przeżyłam to, co przez wielu uważane jest za niemożliwe, też bym nie uwierzyła. Więc jak już wspomniałam magiczna, niewidzialna siła zawiodła me grzeszne ciało do kościoła. Wchodzę do środka powoli. Zatrzymuję się zaraz po przekroczeniu progu. Rozglądam się i co widzę? Nic. Pustka. Miejsce, w którym ukojenie powinni znaleźć wszyscy ludzie, a przede wszystkim chrześcijanie, jest puste. Dlaczego tak jest? Spodziewałam się kilku dewotek huśtających się w ławce, kilka sióstr zakonnych, może jakieś młode towarzystwo ze stowarzyszenia religijnego. A tu taka niespodzianka. Gdzie ci wszyscy wierzący? Przecież większość, duża większość przypisuje sobie miano wierzących. Ja mogę powiedzieć o sobie wierząca. W ty momencie pasuje to do mnie. Jestem wierząca grzesząca. Z tą wierzącą nie jest tak do końca jak powinno być. Ja nie tyle wierzę, co mam nadzieję, że istnieje coś, w co inni wierzą. Może to źle. Może nieprawidłowo. Ale jedno jest pewne. To ja teraz stoję tu, w świątyni tego, w którego inni wierzą. Gdzie są ci inni? Nie ma ich. A ja jestem. Po co tutaj przyszłam? Nie wiem. Jak już wspomniałam, coś mnie tu przywiodło. A skoro już tu jestem, spróbuję tą moją bliżej w celu nieokreśloną obecność wykorzystać. Żeby było ciekawiej, akurat wtedy, gdy rozglądałam się za jakąś postacią uduchowioną na tyle, by móc mnie wysłuchać i może zrozumieć, do kościoła wszedł młody i niestety przystojny ksiądz. Z tak młodym osobnikiem płci męskiej, rozpraszającym mnie swoją urodą nie chciałam rozmawiać. Nie, to na pewno nie przyniosło by pozytywnego rezultatu.

W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się nad tym jak bardzo moja osoba zmieniła się przez ostatnie kilka lat. Kiedyś, gdy byłam z Markiem, również mijali mnie przystojni mężczyźni. A ja nie zwracałam na nich uwagi. Teraz, po epizodzie z Jankiem w roli głównej, choć muszę przyznać, że to ja grałam pierwsze skrzypce w tym związku, jest już całkiem inaczej. Ja – jeszcze niedawno młoda dewota – siedzę teraz w kościelnej ławce i obserwuję przystojnego mężczyznę w czarnej sutannie, raz po raz zwilżając językiem usta. No dobra. Nazwę rzeczy po imieniu. Oblizywałam się na widok przystojnego księdza i wcale nie czułam się z tym źle. Teraz jest mi wstyd, gdy o tym myślę. Wtedy nie czułam zażenowania zaistniałą sytuacją. Ksiądz, który wpadł mi w oko również nie był bez winy. Oglądnął się, spojrzał na mnie, uśmiechnął. Z pewnością nie w celu poderwania mnie, choć ja właśnie tak to potraktowałam. Po krótkiej modlitwie przed ołtarzem wszedł do konfesjonału. Podeszłam i zapytałam, czy mogę skorzystać z sakramentu spowiedzi. On, ten ksiądz, gestem zachęcającym wskazał pomieszczenie przeznaczone dla grzeszników. No więc weszłam tam. Próbowałam wytłumaczyć powód mojej obecności w kościele. Ale jak wyjaśnić coś, czego samemu się nie rozumie? Opowiedziałam o Marku. O dniach przeżytych ściśle według nauk kościoła. O tym jak to ja, zwykły grzesznik, potrafiłam w stu procentach poświęcić się miłości do męża. Jak to ja, zwykły grzesznik, nie wymagałam okazywania miłości od męża. Jak to ja sama stworzyłam dla siebie klatkę, pokój bez okien i drzwi z własnego małżeństwa. I jak sama uciekłam z tego pokoju, by poczuć zapach wolności. A z poczucia wstydu za własne postępowanie, za złamanie przysięgi małżeńskiej, uciekłam od reszty idealnych ludzi, by uniknąć oceny, krytyki i pouczania. Nie zapomniałam również opowiedzieć o Janku. O tym jak korzystałam z jego miłości czyniąc każdy dzień wygodnym. Przyznałam się do wykorzystywania pięknego i czystego uczucia Janka, by zaspokoić własne puste potrzeby erotyczne. Tak. Teraz wstyd mi za to. Ale wtedy właśnie tym był dla mnie Janek. Janku, przepraszam, że byłeś dla mnie zwykłym wibratorem, za używanie którego powinnam zapłacić. Przepraszam, że nie odeszłam wcześniej. Od początku naszej znajomości wiedziałam, że cię nie pokocham. Miłość, którą ty mnie darzyłeś jest darem. Nie każdy zasługuje na taki prezent od Boga. Ja nie zasłużyłam, bo nie potrafię kochać w ten sposób. Nie byłam i nie uważam się dzisiaj godna, by ktoś tak idealnym uczuciem mnie obdarzał. Janku, och, Janku, za późno zrozumiałam, jak bardzo nie zasłużyłam na ciebie.

Gdy ja skończyłam mówić, zapadła niezręczna cisza. Ksiądz, ten przystojny mężczyzna nie mówił przez chwilę nic. Już miałam wstać. Już miałam wyjść z konfesjonału, a może nawet wyjść z siebie, gdy on się odezwał. Ma pani piękne, choć dziwne wnętrze. – powiedział. Nie skarcił mnie za odejście od męża. Nie krytykował wykorzystywania Janka. Powiedział za to, że czuję zbyt mocno. Porównał mnie do szklanego naczynia. Im większe, tym dłużej się napełnia. Ja miałam być gigantem, którego nikt nigdy nie napełni. I nigdy w stu procentach nie będę szczęśliwa, a moje uczucia nigdy do końca się nie spełnią. Zbyt dużo widzę, by na pewne rzeczy przymknąć oko. Zaskoczył nie tym opisem mojej osoby. Ja nigdy tak na siebie nie patrzyłam. Wiedziałam, że łamię pewne zasady etyki, za co powinnam zostać ukarana. On jednak nie widział we mnie grzesznicy czekającej na wyznaczenie należnej mi pokuty. On widział zawartość tego szklanego naczynia. Przejrzał mnie na wylot. Wiedział o mnie nawet to, o czym ja nie miałam pojęcia. To, co dla mnie było zagadką nie do rozwiązania. Powiedziałam mu, że minął się z powołaniem. Nie zrozumiał. Powiedziałam, że powinien wybrać psychologię, nie celibat. On na to, że celibat to jego wybór, a psychologia od zawsze była tak zwanym hobby. A wiedza, którą zdobył mając takie zainteresowania, jest bardzo przydatna w jego życiu. Bo jego życie jest trochę inne, niż moje, czy każdego prostego zjadacza chleba. Ale to z pewnością każdy wie. Ja nie muszę wysłuchiwać użalania się pierwszej lepszej panienki po przejściach. Mogę po prostu nie mieć na to ochoty. On też może nie mieć na to ochoty. Ale musi udawać, że ma. Bo taki już los księdza. Ma służyć ludziom i Bogu. Tak, jak piekarz piecze chleb, jak ślusarz otwiera nam zatrzaśnięte drzwi, tak on ma pomagać nam w życiu. Czy to robi? Nie wiem. Mi nie pomógł. Raczej sprawił, że mam większy mętlik w głowie. Ale to nic. Wychodzę z kościoła. Nie wiem gdzie iść. Idę na spacer. Kieruję się do pobliskiego parku. Wychodzę z drugiej strony. Jestem po innej stronie tego samego parku. Drzewa wyglądają tak samo. Ogrodzenie wygląda tak samo. Przechodnie wyglądają tak samo. Tylko ja czuję się jakoś inaczej. Jakoś tak ciężko mi tam w środku. Tam, gdzie powinno być lekkie, kochające serce. Tam było ciężkie, nie wiedzące co ze sobą począć coś, co chyba nazywa się dusza. Coś, co chyba miało wielkie wyrzuty sumienia. Powód moich rozterek? Zraniłam człowieka, który na to nie zasłużył. Zraniłam go bardzo. Nie chciałam tego. Ale nie mogłam udawać miłości. Nie potrafiłam. Bo jak udawać coś, co nie istnieje. Sama nie wiem, czy kiedykolwiek kochałam. Janek pokazał mi jak kochać. Ale ja nie chciałam go w tym naśladować. Ja tego nie powinnam robić. Więc skoro pod tym względem postanowiłam być uczciwa, to dla czego mam tak wielkie wyrzuty sumienia. Dlaczego nie potrafię powiedzieć głośno, że dobrze zrobiłam. Bo tam jest ktoś, kto może przeze mnie teraz płacze. Powiecie, że to nie moja wina. Że nie ja kazałam mu się zakochiwać. I macie rację. Ale o jednym nie pomyśleliście. Ja nie kazałam mu zakochiwać się we mnie, ale pozwoliłam mu siebie kochać. Mogłam dać mu kosza na początku naszej znajomości. Oj, źle to rozegrałam. On tam cierpi, a i mi nie jest lekko. Ale nic to. Idę dalej. Idę i co widzę? Otwarty sklep z prasą. Wchodzę. Mówię grzecznie Dzień Dobry. Mówię tak, chociaż dla mnie ten dzień na pewno dobry nie jest. A może właśnie taki jest? Sama już nie wiem. No więc wchodzę do sklepu z prasą. Witam się pospolitym stwierdzeniem. Podchodzę do półki z gazetami, w których zamieszczone są głównie ogłoszenia. Otwieram pierwszą stronę. Od razu znajduję pierwsze ogłoszenia. Nie takiej treści szukam. Wszystko na pierwszej i kilku kolejnych stronach dotyczy samochodów. Można tu znaleźć wszystko począwszy od całych, w niezłym stanie, przez rozbite, aż do części zamiennych. Swoją drogą ciekawe czy złodzieje też się ogłaszają w takiej prasie? Ja szukam nowej pracy, nowego mieszkania, szansy na nowe życie. Giełda pracy jest dopiero na środkowej stronie. Czytam i nie widzę nic ciekawego. Oj, źle się wyraziłam. Nie mogę powiedzieć, że nie ma tu nic ciekawego. Może są takie rzeczy. Nie wiem. Wiem jednak, że powinnam wyrazić się w taki oto sposób: Nic, co widzę mnie nie zaciekawiło. Tak na pewno jest lepiej. Pani, a raczej młoda dziewczyna – była ode mnie na oko o kilka dobrych lat młodsza – zapytała czego szukam. Mówię, że poradzę sobie sama. Ona chyba zdenerwowała się moim stwierdzeniem. Wywnioskowałam to po jej kolejnych dwóch zdaniach. Brzmiały one mniej więcej tak: Pani pomyliła sklep z czytelnią. Tutaj gazety się kupuje, czyta się je w domu. Odłożyłam gazetę, którą akurat przeglądałam na półkę. Postanowiłam jednak pozwolić tej pyskatej smarkuli, dla której ja byłam grzeczna już na samym początku naszej niepotrzebnej znajomości, wykazać się jako sprzedawcy gazet. Powiedziałam krótko i – co ważne – stanowczo. „Proszę doradzić mi najlepszą gazetę z najnowszymi ogłoszeniami zawierającymi w swojej treści stwierdzenie DAM PRACĘ. Byłam pewna, że polegnie. Było przecież tak dużo gazet. Ona jednak wykazała się stuprocentowym profesjonalizmem. Podeszła do jednej z półek. Nie szukając w ogóle wyjęła jedną gazetę. Nie sprawdzając nic, nie czytając informacji zawartych na okładce podała mi jakiś egzemplarz jakiej gazety, poprosiła niezbyt grzecznie o zapłacenie i zanim ja zdążyłam zgarnąć resztę z lady, powiedziała DO WIDZENIA! akcentując właśnie ten wykrzyknik na końcu. Co mogłam zrobić? Nie odpowiadając na bezczelne pożegnanie kasjerki zabrałam swoją gazetę i wyszłam. Niedaleko był rynek. Tam można było w miłej dla oka scenerii wypić kawę i poczytać gazetę, którą wcześniej się kupiło. Postanowiłam właśnie tam się udać. Zamówiłam kawę z mlekiem. Taką zwykłą kawę z mlekiem. Zamiast tego dostałam słaby napój kawopodobny z mlekiem i bitą śmietaną. Niby wszystko było w porządku. Tylko dlaczego na karcie z menu nie napisali o tej śmietanie? A jeśli ja nie lubię bitej śmietany, to co? Na szczęście lubię. Na szczęście moje i ich oczywiście. Bo po co robić awanturę o coś tak mało istotnego? A na pewno zrobiłabym gdybym nie lubiła tego, co zamówiłam nieświadomie. Ale mniejsza z tym. Piję kawę nie do końca odpowiadającą mojemu zamówieniu. Czytam ogłoszenia. Widzę, że mogę być potrzebna. Poszukują pokojowej do jakiegoś górskiego schroniska. Zadzwonię. Obiecują pewne mieszkanie. A ja właśnie tego teraz potrzebuję. Zadzwonię na pewno. Ale przede wszystkim skończę picie mojej kawy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Anonim 04.03.2015
    Przeczytałem 3 ostatnie rozdziały - póki co. Bardzo interesująca narracja, pogubiona niestety w wielości słów. Niemniej czytelna i jasna. Obawiam się trochę o... powiedzmy, delikatny kobiecy hals, który jednak ma swoje, w tym wypadku uzasadnienie. No to czego się czepiam?
    Muszę to powiedzieć - interpunkcja, gramatyka.
    Dobrze się czyta, jak na taką ilość słów. Czekam na życzliwsze ludziom refleksje.
    Co tu gadać - ode mnie - 5
  • Anonim 04.03.2015
    Witam Cię jeszcze raz,
    wiersz ocenię poza konkurencją - nie pisz już takich wierszy z cyklu:
    Nad wszystkim czuwa gospodarz domu, nie da on krzywdy zrobić nikomu, zawsze pomoże, o każdej porze... o mój boże.
    Ściskam i pozdrawiam !
  • KarolaKorman 04.03.2015
    Przeczytałam, będę śledzić następne części :)
  • qrasnaleq 15.03.2015
    Dziękuję za wszystkie komentarze. Każdy jest dla mnie istotny. Po krótkiej przerwie wrzucę kolejne rozdziały . :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania