Spróbuj mi zaufać [1]

Prolog.

Ile razy człowiek musi upaść i sięgnąć dna, by później się od niego odbić i stanąć na własnych nogach? Jak wiele trudu wymaga udowodnienie światu i sobie, że jednak jest się coś wart? Czy wiara w drugiego człowieka i w miłość jest możliwa? Bez przerwy zadawałam sobie to pytanie, a później brałam głęboki wdech; przemywałam twarz zimną wodą i udawałam przed sobą i całym światem, że przeszłość już mnie nie dotyczy. Do czasu.

 

Dwa lata wcześniej.

 

Siedziałam na sali sądowej na ławie oskarżonych i wpatrywałam się w kobietę odczytującą mój wyrok. Do tej pory nie wiedziałam, co znaczy, kiedy ziemia usuwa się spod stóp i nie do końca rozumiałam sens tych słów, ale nagle zrozumiałam.

- Gdybyś od początku rozmawiała z policją – czułam na sobie współczujące spojrzenie sędziny – pewnie dałabym ci szansę i pozwoliła na wyrok w zawiasach, tak jak chciał twój obrońca; jednak ty nie wyrażałaś chęci na współpracę. Nawet dzisiaj, tutaj na sali nie chciałaś powiedzieć nam, kto ci sprzedał te narkotyki. Przykro mi, ponieważ – na moment zawiesiła głos – masz przed sobą całe życie, jesteś młodą osobą, a tak źle już zaczynasz.

Pokręciłam przecząco głową, czując łzy pod powiekami. Mówiłam im, ale oni wcale nie chcieli mnie słuchać. Te pieprzone osiem gram trawy, wcale nie były moje. Ktoś perfidnie mi je podrzucił, a teraz pewnie chodził po ulicach zadowolony z siebie. Przyznaję, nie byłam grzeczną dziewczynką, która każdą noc spędzała we własnym łóżku; ale nigdy niczego nie brałam.

- To nie było moje – weszłam jej w słowo, nie mogąc już słuchać tego, co mówiła – tylko wy nie chcieliście mi uwierzyć. Ani wtedy, ani teraz.

Na swojej dłoni, poczułam dużą i silną dłoń swojego adwokata. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się słabo. Naprawdę nie miałam do niego pretensji, że nie udało mu się mnie obronić i najbliższe dwa lata spędzę w poprawczaku. W końcu jedyną osobą, do której mogłam mieć pretensję za całą tę sytuację, w której się znalazłam byłam ja sama. Gdybym tamtego wieczora nie dała się namówić, mojej pożal się Boże przyjaciółeczce na wymknięcie się z domu i pójście na tę feralną imprezę, wszystko byłoby w porządku. Nie mogąc dłużej wytrzymać, dałam upust swoim łzom i pozwoliłam im spływać po moich policzkach. W myślach przyrzekłam sobie, że gdy tylko będzie już po wszystkim i znów będę mogła chodzić ulicami miasta; dowiem się komu mam podziękować za stracony czas i za wszystko mi zapłaci — zawód w oczach mojej mamy i ojczyma, moją powiększoną kartotekę o coś, czego nie zrobiłam i za całe upokorzenie towarzyszące mi przez cały ten czas.

 

Kompletnie nie mogłam zrozumieć, dlaczego policja nie szukała tego, kto mi podrzucił to gówno do torebki, tak jak prosiłam; tylko od razu postawili na mnie krzyżyk. Prokurator, swoją drogą kawał sukinsyna z ochotą zacierał ręce i bez mrugnięcia okiem postawił mi zarzut posiadania narkotyków i zanim się obejrzałam, wylądowałam najpierw w izbie dziecka, później w schronisku dla nieletnich aż do rozpoczęcia mojego procesu, a później tutaj. Przez całą czterogodzinną rozprawę, czułam na sobie zadowolony wzrok prokuratora, który z każdym obciążającym mnie zeznaniem przez tych, których uważałam za swoją drugą rodzinę, rósł dwa centymetry do góry. Co jednak mnie najbardziej zabolało? Moment, w którym Dominika przy wszystkich powiedziała „tak to było jej". Wbiła mi nóż w plecy, wtedy gdy najbardziej jej potrzebowałam i liczyłam na nią. Jeżeli tak wyglądała przyjaźń, to wolałam nie mieć przyjaciół.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania