Poprzednie częściSpróbuj mi zaufać [1]

Spróbuj mi zaufać [8]

Rozdział siódmy

To przypadkowe spotkanie po latach i rozmowa z nim wyprowadziły mnie kompletnie z równowagi, czułam się rozbita i taka pusta w środku. Zaczynałam żałować, że nie zapytałam się go, gdzie był przez ten cały ten czas i dlaczego postąpił ze mną właśnie w ten sposób. Uważałam, że nie zasłużyłam sobie na coś takiego. To tak potwornie bolało. Przez cały czas musiałam walczyć sama ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Tak naprawdę, miałam nadzieję, że gdy wyjdę z sekretariatu, on wciąż będzie na mnie czekał.

-Słucha mnie pani? – sekretarka oderwała mnie od myśli o Miłoszu – przydzielę panią do grupy „B”, w tym roku mam masę chętnych na ten kierunek. O przyjęciu zadecyduje kolejność zgłoszeń i będziemy się kontaktować pod koniec naboru z każdym zakwalifikowanym.

Pokiwałam ze zrozumieniem głową. Czyli nie potrzebnie tak bardzo się nakręcałam na te studia, przecież mogłam się wcale nie dostać.

-A co jeżeli do mnie nie zadzwonicie? – zapytałam, w głowie układając już drugi plan – będę miała szansę dostać się na inny kierunek?

Pani siedząca za biurkiem popatrzyła na mnie w litościwy sposób. Zdawałam sobie sprawę, że nie ja jedna zasypuję ją pytaniami, ale czy musiała patrzeć w ten sposób?

-Trafi pani na listę rezerwowych – sięgnęła po moje świadectwo ukończenia liceum i przeanalizowała wszystkie oceny – była pani bardzo dobrą uczennicą.

Wzruszyłam ramionami i przewróciłam oczami. W poprawczaku miałam masę czasu na naukę, poza tym w klasach było raptem po kilka osób, nauczyciele zatem mogli traktować każdego z nas indywidualnie, co tylko mi pomogło.

-Dziękuję – odparłam – to wszystko?

Chciałam już stąd wyjść i przekonać się, czy Miłosz czekał na mnie. Wtedy może gdyby starczyłoby mi odwagi, zadałabym mu pytania, które plątały mi się po głowie, szukając swojego ujścia.

-Tak – uśmiechnęła się do mnie – do widzenia i proszę czekać na telefon.

Bez słowa opuściłam jej królestwo i od razu poczułam rozczarowanie. Moja księcia z bajki nigdzie już nie było. Znów nic mi po nim nie zostało.

***

Siedziałam w swoim pokoju i patrzyłam przez okno, marząc, by zobaczyć Miłosza idącego w moją stronę. Minęło zaledwie kilka dni od jego zniknięcia, a ja już tęskniłam. Było mi tak cholernie źle, bolało mnie całe ciało. Moja poduszka, którą z nim dzieliłam na pół, wciąż pachniała jego perfumami. Bałam się na niej spać, by zapach nie zniknął. Powoli chyba zaczynałam popadać w lekką paranoję.

-Nie możesz tak siedzieć całymi dniami – w drzwiach stał Artur, a w dłoniach trzymał pudełko z pizzą – to dla ciebie na pocieszenie.

Spojrzałam na zawartość pudełka bez entuzjazmu. W środku była moja ulubiona pizza pepperoni z podwójnym serem, ale nie miałam ochoty jeść. Chciałam, żeby Miłosz do mnie wrócił.

-Dziękuję – odpowiedziałam słabo – ale nie jestem głodna.

Oderwał kawałek pizzy i podał mi go. Bez słowa wzięłam go od niego.

-Masz jeść – rozkazał mi – głodem go tutaj nie ściągniesz i to ci gwarantuję, a tylko narobisz sobie problemów.

Miałam ogromną ochotę przytulić się do niego, od naszej szczerej rozmowy zaczęłam patrzeć na niego odrobinę inaczej i wiele zyskał w moich oczach. Był naprawdę świetnym człowiekiem, może odrobinę zamkniętym w sobie i milczącym, ale zawsze gotowym do pomocy.

-Jest pan świetny – odparłam, odgryzając spory kawałek – lepszego opiekuna nie mogłam mieć.

W odpowiedzi zaśmiał się i sam zaczął jeść.

-Dopiero twierdziłaś – odpowiedział pomiędzy jednym kęsem a drugim – że jestem beznadziejny jak wszyscy inni. Cóż za zaszczyt mnie spotkał? To bardzo miłe, dziękuję.

Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi, wdzięczna za troskę o mnie i moje samopoczucie. Tylko on jeden wiedział o mnie i Miłoszu – nawet Lara.

***

Czasami miałam ochotę pojechać do ośrodka i jeszcze raz udać się do miejsc, które były mi cholernie bliskie, jak park położony tuż obok, czy staw, nad którym potrafiłam siedzieć godzinami i rozmyślać. Chciałam odwiedzić ludzi, z którymi się zżyłam i traktowałam, jak rodzinę no i oczywiście mój pokój i salon, z którymi miałam najwięcej wspomnień.

W jednej chwili podjęłam decyzję. Zamiast do domu, skręciłam w jedyną drogę, która mogłaby mnie zaprowadzić do miejsca, będącego moim drugim domem.

***

Siedziałam na stołówce przy stole i obserwowałam ludzi. Panowała tutaj ogromna różnorodność nie tylko wiekowa, ale również charakterów. Niemal od razu zauważyłam, że nawet tutaj były podziały na tak zwane grupki. Przewróciłam oczami i wzięłam się za jedzenie, czegoś, co miało być gołąbki.

-Nie są zbyt dobre – usłyszałam, tuż za sobą – jeżeli chcesz zjeść coś dobrego, to później zapraszam do kuchni.

Odwróciłam się za siebie i spojrzałam w duże niebieskie oczy, przysłonięte zbyt długą czarną grzywką. Zaokrąglona twarz uśmiechała się do mnie promiennie, sprawiając, że i ja się uśmiechnęłam.

-Po co? – odparłam – nie umiem gotować.

Wzruszyła ramionami, odsunęła sobie krzesełko i przysiadła się do mojego stolika.

-Mamy tutaj warsztaty z gotowania – odpowiedziała – ostatnio nauczyłam się robić spaghetti. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to coś na talerzu jest dobre?

Wzruszyłam ramionami i delikatnie odsunęłam talerz. Tak naprawdę nawet tego jeszcze nie spróbowałam i szczerze nie miałam na to najmniejszej ochoty.

-To może się skuszę – odparłam, wyciągając do niej rękę – Marika.

Chwyciła moją dłoń i potrząsnęła nią energicznie, na mój gust zbyt energicznie.

-Lara – na moment przestała się uśmiechać – widzisz te za tobą?

Dyskretnie odwróciłam się za siebie i dostrzegłam nienawistne spojrzenia mierzone w moją stronę. Dopiero tutaj przyszłam, a już miałam wrogów? Całkiem nieźle i pomyśleć, jak niewiele trzeba robić, żeby ich mieć.

-No tak – szepnęłam konspiracyjnie – chyba mnie nie lubią?

Lara cicho zachichotała.

-One lubią tylko siebie – zasłoniła twarz ręką – uważają się za elitę.

Elita? Tutaj? Przewróciłam oczami i prychnęłam. Zbyt dobrze znałam ten typ panienek. Uważały się za lepsze od innych, każdego oceniając swoją miarą. Przypominały rój pszczół, których królowa była tchórzem i atakowała tylko w asyście swoich robotnic.

-Też mi śmietanka towarzyska – parsknęłam – ja wolę być outsiderką, a ty?

Energicznie pokiwała głową, a jej grzywka podnosiła się i opadała.

-Tak samo – chwyciła mnie za rękę – fajnie było cię poznać.

Potakująco kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się. Czasami mogłam zrobić wyjątek i być naprawdę miłą dla innych, zwłaszcza dla kogoś, dzięki komu być może będę miała z kim od czasu do czasu wymienić informacje i spróbować zbudować dialog.

-Wzajemnie – odparłam.

***

Moja Lara, tak cholernie za nią tęskniłam i wciąż o niej myślałam. Zostawiłam ją samą na polu walki z całym nieprzychylnym otoczeniem. Chociaż była naprawdę przyjazną i życzliwą osóbką, wśród dziewczyn budziła nienawiść – zupełnie tak samo, jak ja, tylko z tą różnicą, że ja nie byłam taka cukierkowa do innych, jak ona. Naprawdę chciałam wiedzieć, jak sobie teraz radzi.

Dojazd do ośrodka zajął mi zaledwie godzinę drogi, wbrew temu, co myślałam wcześniej, prowadzenie auta okazało się czystą przyjemnością i gdybym miała teraz skorzystać z autobusu lub taksówki, czułabym się głupio i dziwnie, że to nie ja siedzę na miejscu kierowcy. Zaparkowałam swoje auto na pierwszym wolnym miejscu parkingowym, wzięłam głęboki wdech i wysiadłam z auta. Miałam miękkie nogi w kolanach, a ręce pociły mi się z nerwów. Było dokładnie tak, jak pierwsze dnia, gdy tutaj trafiłam.

Idąc przez długi parking, obserwowałam wszystko z zaciekawieniem, szukając śladów jakichkolwiek zmian, ale oprócz skoszonej trawy nic się tutaj nie zmieniło; wciąż wszystko było po staremu. Ławki stojące przy ścieżce wciąż nie były pomalowane, a kosz na śmieci przewrócony. W ośrodku o wysokim standardzie to nie powinno tak wyglądać. Chryste! Wciąż bawiło mnie określenie dyrektora o tej placówce „wysoki standard”. Gdyby nie kuchnia Lary i pizza zamawiana przez pana Artura do mojego pokoju oraz przepustki do domu, w którym mogłam najeść się do syta, pewnie umarłabym z głodu. Z głośno bijącym sercem nacisnęłam klamkę, ale drzwi nie ustąpiły – były zamknięte. Westchnęłam głośno i nacisnęłam dzwonek umocowany na drzwiach.

Nie wiem, jak długo czekałam, aż wreszcie zostałam wpuszczona do środka, ale miałam wrażenie, że to trwa wiecznie.

-Marika? – pan Artur był wyraźnie zdziwiony moim widokiem – co ty tutaj robisz?

Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie. Przyznam szczerze, liczyłam na inne znacznie cieplejsze przywitanie. Oczywiście odwzajemnił mój uśmiech i gdy minął pierwszy szok, mocno przytulił mnie do siebie, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak.

-Tęskniłam – szepnęłam z rozbrajającą szczerością, gdy nareszcie mnie puścił – chciałam was zobaczyć.

Patrzył na mnie bez słowa, nerwowo przygryzając wargę. Podświadomość mi podpowiadała, że nie wszystko jest w porządku. Mój dawny opiekun był lekko zdenerwowany.

-Tak? – zapytał z niedowierzaniem – bardzo mnie to cieszy.

Patrzyłam na niego nic nierozumiejącym wzrokiem. Zachowywał się zupełnie inaczej niż zawsze. Co mu się stało? Czy już przestałam być ważna?

-Dobra – machnęłam ręką – może powiesz mi, co się stało?

Przestępował z nogi na nogę, wyraźnie unikając mojego spojrzenia. Tak mocno przygryzał dolną wargę, że jeszcze moment a zacznie płynąć z niej krew.

-Miłosz jest tutaj – usłyszałam po dłuższej chwili – wiem, jak bardzo cierpiałaś po jego zniknięciu i to chyba nie jest odpowiedni moment na twoje odwiedziny. Tak mi przykro.

Prychnęłam, przewracając oczami. To już drugi raz w tym dniu, gdy jesteśmy w tym samym miejscu o tym samym czasie. Nie chciałam nabijać sobie głowy głupotami o przeznaczeniu i naprawdę starałam się nie odtwarzać w głowie ponownie całej naszej dzisiejszej rozmowy, ale nie umiałam się powstrzymać. Serce zabiło mi szybciej. Mogłam sobie wmawiać, co tylko chciałam, ale prawda była taka, że za jedno jego spojrzenie mogłabym oddać całą wieczność, wszystko, co miałam.

-Gdzie on jest? – warknęłam, podnosząc głos – z chęcią utnę sobie z nim drugą w tym dniu, krótką pogawędkę.

Artur spojrzał na mnie zaskoczony, a w jego oczach dostrzegłam uczucia, które nim miotały.

-Drugą? – wydusił z siebie – jak to?

Nie miałam zamiaru opowiadać mu o naszym spotkaniu pod sekretariatem uczelni. Uważałam, że to nie była jego sprawa i powinnam rozwiązać to sama. Chociaż jedną rzecz, bez totalnie niczyjej pomocy.

-Nie ważne – machnęłam ręką – to, gdzie jest?

Artur odbąknął, że w moim starym pokoju i zanim zdążyłam zareagować, oddalił się pospiesznie, a ja odniosłam wrażenie, że uciekał przede mną. Bał się mnie? On? Pokręciłam głową, kolejny raz przygwożdżona myślą swojej niewiedzy o ludziach, z którymi spędzałam mnóstwo czasu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania