Poprzednie częściSpróbuj mi zaufać [1]

Spróbuj mi zaufać [7]

Rozdział szósty

Rozmowa z moim tatą, tak jak myślałam przebiegła pomyślnie i Iga już od jutra mogła zacząć pracę. Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że cieszę się znacznie bardziej niż ona; a to przecież jej powinno zależeć na tym, by robić coś normalnego.

-Nie cieszysz się? – zapytałam lekko urażona, gdy wsiadałyśmy do auta – jutro możesz zacząć życie na nowo.

Smętnie pokiwała głową i spojrzała na swoje dłonie.

-Cieszę się – mruknęła – tylko boję się, że sobie nie poradzę. Co będzie, jeżeli do firmy przyjdzie ktoś, kto zna mnie od zupełnie innej strony? W tym zawodzie bardzo łatwo jest trafić na kogoś, z kim się sypiało.

Poniekąd miała rację, to mogło się zdarzyć. I co wtedy? Zaklęłam w myślach, wściekła na siebie, że nie pomyślałam o tym.

-Damy sobie jakoś radę – odparłam i uśmiechnęłam się sztucznie – musimy. Nie ty jedna kończysz z nierządem i zaczynasz wszystko od nowa.

Kogo ja chciałam oszukać? Idiotka.

-Naprawdę? – zapytała z nadzieją – jesteś dla mnie zbyt dobra.

Wzruszyłam ramionami, nie bardzo wiedząc, co mogę jej jeszcze powiedzieć. Nie mogła uciekać przed przeszłością całe życie; pewnego dnia i tak mogłaby ją dopaść – wtedy byłoby znacznie gorzej.

 

Po tym, jak odwiozłam Igę do jej domu, sama pojechałam na uczelnię, chcąc wypełnić dokumenty. Wiedziałam, że mam jeszcze trochę czasu do nowego roku akademickiego, ale wolałam załatwić to od razu, zanim moja mama użyje takich argumentów, które sprawią, że zwątpię w swoje przekonania i poszukam dla siebie czegoś innego. Ja naprawdę czułam, że resocjalizacja to jest właśnie to.

Gdy położyłam dłoń na klamce od drzwi, przypomniałam sobie rozmowę z Panem Arturem o moich dalszych planach na przyszłość.

 

***

-Wiesz, że musisz w końcu stanąć na własnych nogach? – siedział naprzeciwko mnie i bawił się długopisem, który trzymał w dłoniach – nie możesz przez całe życie polegać na swoich rodzicach.

Przewróciłam oczami. Nie miałam ochoty z nim na rozmowę o moim życiu. Co go to właściwie obchodziło? Znał mnie zaledwie cztery miesiące, nie miał prawa mnie oceniać.

-Co pana to obchodzi? – syknęłam lekko poirytowana.

Westchnął głośno, odłożył długopis na blat biurka i przeczesał włosy palcami.

-Nie jestem twoim wrogiem – powiedział stanowczo – wiem, że jest ci ciężko, ale nie możesz wszystkich traktować w ten sposób. Proszę cię, zacznij ze mną współpracować. Na początek może wyjmiesz w końcu gumę z buzi, co?

Patrzył na mnie w oczekiwaniu, wyraźnie nie mając zamiaru się poddać. Zaklęłam cicho pod nosem i zrobiłam to, o co poprosił.

- Zadowolony? – zapytałam, patrząc na niego złowrogo – mogę już sobie iść?

Nie czekając na jego odpowiedź, podniosłam się z krzesełka i z impetem dosunęłam je do biurka. Oboje wiedzieliśmy, że był tego samego zdania co inni. Została znaleziona w moich rzeczach osobistych trawka, byłam winna; koniec, kropka. Po co były te gadki o współpracy? W jego oczach i tak byłam jedynie dziewczyną z bogatą kartoteką. Liczne ucieczki z domu, drobne kradzieże, kilka włamów i wieczne konflikty z policją.

-Nie, nie możesz – podniósł głos – mam gdzieś, za co tutaj trafiłaś i szczerze nie obchodzą mnie powody, które kierowały tobą; ale skoro już mam cię pod swoimi skrzydłami to zacznij ze mną normalnie rozmawiać. Uwierz mi, ja cię nie oceniam i nie patrzę przez pryzmat akt ostatniej sprawy. Uważam, że każdy ma prawo do zmiany siebie i swojego życia.

Jego słowa zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Nie rozmawiał ze mną czysto technicznie, nie przedstawił mi moich praw, nie mówił to, możesz, tego nie możesz, tylko naprawdę chciał traktować mnie, jak równą sobie. Emocje wzięły nade mną górę.

***

 

Czy już zawsze będą dopadały mnie wspomnienia związane z miejscem, w którym spędziłam dwa ostatnie lata swojego życia w najmniej spodziewanym momencie? Nie chciałam tego, ośrodek był zamkniętym rozdziałem i doskonałą lekcją życia. Poznałam tam naprawdę mnóstwo osób, które w swoim życiu robiły rzeczy znacznie gorsze niż ja, a mimo wszystko miały więcej wiary w sobie i nie zawsze pochodziły z kochających rodzin, czekających na nie z otwartymi ramionami – jak moja, na mnie.

Moje rozmyślania przerwało, delikatne szturchnięcie w ramię. Odwróciłam się za siebie i zamarłam. Przede mną stał Miłosz, uśmiechnięty i zaskoczony tak samo, jak ja.

-Marika? – pierwszy wypowiedział moje imię – co ty tutaj robisz?

Wiele razy oczami wyobraźni widziałam nasze spotkanie. Wyobrażałam sobie wtedy, jak rzucam mu się w ramiona i płaczę ze szczęścia, że nareszcie go odzyskałam; a tymczasem jedyne, co czułam to wściekłość, gniew i żal. Tak, to ostanie było najbardziej odczuwalnym uczuciem. Nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa, dlatego tylko wzruszyłam ramionami.

-Czemu nic nie mówisz? – nie chciał odpuścić – mowę ci odebrało?

Posłałam mu nienawistne spojrzenie, nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Wbrew wszystkim uczuciom, jakimi wciąż go darzyłam, żałowałam, że trafiłam na niego. Walcząc sama ze sobą, obrzuciłam go uważnym spojrzeniem i musiałam od razu stwierdzić, że zmężniał i jeszcze bardziej wyprzystojniał, o ile było to w ogóle możliwe.

-Odezwij się – uśmiechnął się do mnie lekko – to tylko ja, twój Miłosz.

Mój? Skrzywiłam się i pokręciłam z dezaprobatą głową. Nigdy nie był mój, a już na pewno nie teraz. Spędziliśmy ze sobą pięć długich i najpiękniejszych w całym moim kiepskim życiu miesięcy, a później rozpłynął się w powietrzu.

***

 

Czekałam na niego w salonie i czytałam, a w zasadzie udawałam, że czytam książkę. Jak co wieczór, wszedł po cichu do salonu, nie podniosłam nawet głowy do góry, tylko czekałam.

-Co czytasz? – zapytał, siadając przy mnie i kładąc mi dłoń na kolanie – ciekawe?

Uśmiechnęłam się sama do siebie, wciąż udając mało zainteresowaną. Przewróciłam kartkę, szeleszcząc nią najgłośniej, jak tylko potrafiłam.

-Bardzo – odparłam po dłuższej chwili, gdy jego dłoń, przesunęła się w górę – nie ładnie tak, podrywać wychowankę.

Pochylił się w moją stronę i szepnął mi uwodzicielskim głosem do ucha.

-A co mi zrobisz? – przymknęłam oczy i wdychałam zapach jego mocnych męskich perfum – powinnaś się cieszyć, że masz u mnie specjalne względy.

Przewróciłam oczami i zaśmiałam się głośno. Prowadziliśmy naszą grę praktycznie co wieczór i nie sądziłam, że kiedykolwiek może mi się znudzić. Uwielbiałam nasze igranie z kamerami monitorującymi całą akcję i późniejsze zakończenia w moim pokoju, z którego wymykał się po cichu dopiero nad ranem.

-Zobaczysz – szepnęłam i spojrzałam na niego z ukosa – może odprowadzisz mnie do pokoju? Nie mogę sama chodzić po ośrodku, jest już późno.

Bez słowa wstał i podał mi swoją dłoń, którą jak zawsze zresztą przyjęłam z wdzięcznością.

***

 

-Nie jesteś mój – szepnęłam ze łzami w oczach – nigdy nie byłeś.

Przymknęłam powieki i czekałam, sama właściwie nie wiedziałam na co. Nie chciałam słuchać jego marnych i słabych wytłumaczeń, dlaczego odszedł tak nagle. Nie dziś i nie jutro. Może kiedyś, za jakiś czas.

-Zawsze byłem i będę – usłyszałam, tuż przy swoim uchu – masz to, jak w banku.

Nie wytrzymałam i zaśmiałam się; „jak w banku" zawsze tak mówił, gdy składał jakąś obietnicę. Kiedyś pewnie wtulałabym się w jego ramiona, szukając potwierdzenia obietnicy, jakiegoś punktu zaczepienia, który pozwoliłby mi przetrwać kolejne dni, tygodnie, miesiące.

-Już raz mi to powiedziałeś – mrugnęłam szybko powiekami – i zniknąłeś. Pamiętasz?

Musiałam mu to przypomnieć. To nie mogło być tak, że nagle stanął przede mną uśmiechnięty, zrelaksowany i pewny siebie, a ja puszczę wszystko w niepamięć i powiem „nie wiem, gdzie byłeś, ale dobrze, że jesteś teraz"; przecież znów mógł zniknąć w każdej chwili i co wtedy? Kolejny raz zostawi mnie z kartką napisaną na szybko? Bez wyjaśnienia ze słowem „przepraszam"?

-Pamiętam – odparł, krzywiąc się – nie zapomniałaś?

Jak mogłam zapomnieć? Czy już zapomniał, że ja niczego nie puszczam w niepamięć i wszystko zostaje w głębi mnie? I później biję się z myślami, analizuję, szukam drugiego dna? Czy naprawdę, tak mało mnie znał? Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, kim jest człowiek stojący przede mną.

-Niczego nie zapomniałam – odpowiedziałam dobitnie, chcąc mu przekazać w ten sposób, że wspomnienia wciąż paliły od środka – a ty?

Po cholerę się pytałam? Przecież to dla niego na pewno nie znaczyło tyle, ile dla mnie. Od początku wiedział, że za kilka miesięcy zostawi mnie samą. Zabawił się, skorzystał z mojej naiwności i potrzeby bliskości drugiego człowieka; a ja, jak skończona idiotka pozwoliłam mu na wszystko.

-Wciąż pamiętam – na jego ustach, zagościł łobuzerski uśmiech – twoje paznokcie, wpijające się w moje plecy.

Myślałam, że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok. Tylko tyle zapamiętał? Jednym zdaniem potrafił skutecznie wyprowadzić mnie z równowagi. W tej kwestii nic się nie zmieniło i ten jego cholerny uśmiech, wywołujący u mnie syndrom miękkich kolan. Niech go szlag.

-Dobra – syknęłam – koniec rozmowy. Przyszłam tutaj zapisać się na studia, więc przepraszam, ale wchodzę.

Nie dając mu dojść do słowa i nacisnęłam klamkę. Zanim zdążył złapać mnie w pasie, weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania