Virgil. W barze
Tekst jest kolejną częścią przygód Virgila, zatem, kto czytał poprzednią (Virgil. Część I pełna) tutaj ma kolejną scenkę, kto zaś nie czytał poprzedniej części – zapraszam, aczkolwiek jeśli nie chce, i tak poniższy tekst może być czytany oddzielnie, jako anegdota.
Virgil nie raz szukał inspiracji do tworzenie w barze. Pomiędzy sałatkami, pure, a oblanymi czekoladową polewą goframi, zaspakajał artystyczne ambicje oraz żołądek. W barze można było zobaczyć przekrój kraju: od proboszcza do prostytutki, od policjanta do złodzieja, czy, idąc tym samy tropem, od profesora do artysty. W barze bywali również naukowcy z dziedzin ścisłych, ale niestety często marudzili na jedzenie, bo, według nich, było ono zbyt rozlazłe.
W barach stylizowanych na „country” drzwi otwierały się w obydwie strony, także zawsze trzeba było uważać, czy nie oberwie się od pastora, otwierającego w ramach kultury i bożego miłosierdzia, drzwi prostytutce, przepuszczając ja pierwszą. Virgil, z uwagi, że zawsze miał pecha, za każdym razem tak był witany w progach baru:
— Bladź! Bardzo mocno pana przepraszam — mówiła prostytutka do leżącego na ziemi Virgila.
— Ależ to moja wina, dziwko. To ja pana przepraszam — zarzekał się pastor. — Bóg z tobą, synu.
— Nawzajem — odpowiadał pastorowi Virgil.
Tym razem nie było inaczej. Virgil dostał drzwiami od dziwki, pobłogosławił go duchowny, wstał, plamę krwi wytarła kelnerka, po czym prowadziła ogłuszonego do stolika.
— Co pan sobie życzy? — Uśmiechała się jakby sama czegoś chciała.
— Czy ja wiem… Macie może lód? — Virgil tarł ogromnego guza na czole.
— Nie mamy lodu, woda jeszcze nie zamarzła. Mamy lodówkę…
— I? — Virgil nie rozumiał intencji.
— No, mógłby pan włożyć głowę do środka na jakiś czas.
— To wykluczone. Kiedyś już to robiłem i źle się skończyło.
— Przymarzła panu głowa?! Wylądował pan w szpitalu? — Kelnerka była ciekawa.
— Nie, wylądowałem u elektryka na przeglądzie.
— A cha… — Wydawało się, że dziewczyna nie pojęła. — A cha! — Tym razem wydawało się, że pojęła. — To, co pan chce zjeść? — Nie pojęła na sto procent.
— Coś z ziemniaków. Może frytki? A może po prostu ziemniaki? — głowił się Virgil, ponieważ zawsze miał problem z zamówieniami. Nigdy nie mógł zdecydować się na coś konkretnego. Uważał nawet, że komunizm w Europie miał pewne plusy, ponieważ zawsze można było zamówić cokolwiek, ale i tak nic się nie dostawało. Ewentualnie można było zamówić szklankę, a dostawało się wodę, czy zamówić wodę, a dostawało się szklankę – tak czy owak, nie dostawało się nic, bo jedno z drugim było powiązane. Chyba że chciało się kupić pustą szklankę, ale to już w sklepie, gdzie dostawało się zamiast szklanki, możliwość objęcia kierownictwa w hucie szkła, ale i to – jeśli było się rodziną ministra gospodarki.
— Proszę po prostu coś do zjedzenia, zdam się na panią — Virgil poddał się.
— Może kompot, mamy świetny. — Kelnerka szukała jednak jakiejś potrawy w głowie.
— Jeśli w środku są pływające owoce, to chętnie. — Artyści woleli zaoszczędzić na jedzeniu, a pieniądze wydawać na tomiki poezji oraz dziwki.
— To znaczy kompot mamy z porzeczek, pływają, ale nie wiem, czy pan się nimi naje.
— Może nie najem się, ale wystarczy na więcej tomików.
Kelnerka przyniosła dzbanek kompotu.
— Przypomniałam sobie, że mamy dobre kotlety.
— A z jakiego mięsa? — pytał Virgil, wiedząc, że z mięsem trzeba uważać. Szczególnie w centrum Nowego Jorku.
— To znaczy, mamy kotlety sojowe — tłumaczyła kelnerka. — No, z takiego sojowego mięsa — doprecyzowała.
— A to mięso, to z jakiego zwierzęcia?
— No, myślę, że z jakiegoś sojowego. Nie wiem, może to jakaś odmiana wieprzowiny? Jeśli pan chce, mogę pójść sprawdzić. Wiem jednak, że to najpopularniejsze obecnie mięso w mieście.
— Niech będzie wieprzowina — Virgil zdał się na wiedzę obsługi.
Kiedy już zjadł kompot oraz wieprzowe kotlety z soi, pomyślał, że spróbuje coś napisać. Rozglądał się po lokalu, podobnie jak zboczeniec patrzy na ofiary. Tak artysta najczęściej jest postrzegany w miejscach publicznych. Virgil miał doświadczenia związane z oskarżeniami o gwałt, próby kradzieży czy morderstwa, tak więc od jakiegoś czasu przestał zaczepiać ludzi, a swoje obserwacje notował z dystansu. Co z tego jednak, kiedy ofiara sama wchodziła mu do łóżka?
Betty, kelnerka, była jedną z tych feministek, która podnieca się na słowa typu: eutymia, trychotomia, prokrastynacja, astenotymik. Mężczyzn, którzy używają podobnych słów, traktuje inaczej, aniżeli tych, którzy mówią: chodź ze mną do łóżka, dziwko. Virgil traktował oba systemy językowe zamiennie.
Komentarze (80)
P.S. Teraz już chyba naprawdę nie mam wyboru i muszę wywiązać się ze swojej obietnicy ;)
,, — nie pojęła na sto procent.'' - Nie, z dużej
,, coś to zjedzenia,'' - do
Po prostu padłam :) Te kotlety sojowe z wieprzowiny, świetne, palce lizać :) Co z dziewczyną z nad rzeki? Dalej w szpitalu? Oczywiście 5 :)
Chyba prądem.
Nawet jeśli już o nim będzie. Tak mi dopomóż bosz : D
A co! Czasami trzeba poszukać wrażeń xD
A nie "Renka", bo... bo tak. XD
Już wolę Renke :D
zgniewać z dyskryminację : )
Teraz mnie rozbawiłeś tą zapowiedzią :) Zresztą, ten tekst chyba poleci do "odstrzału" i zniknie z Opowi prędzej czy później, ale skoro już przeczytałeś to mówi się trudno, czasu nie cofniemy :P
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania