Poprzednie częściW pogoni za cieniem — Prolog

W pogoni za cieniem — Rozdział I

— Jesteście pewni, że to ona? Nie wygląda mi na generała, nawet byłego. Patrzcie, jaka jest chuda. Zero mięśni, same kości i skóra — odezwała się postawna, szarowłosa kobieta. Ta sama, która wskazała drogę do kryjówki Avery.

Teraz dziewczyna siedziała związana na krześle i powoli odzyskiwała przytomność.

— Zgadza się kolor włosów, oczu, blizny — podjął stojący obok mężczyzna, po czym wyswobodził dłoń Avery ze sznurów i obrócił ją wewnętrzną stroną do góry.

— Znamię — wyszeptała bezgłośnie kobieta, a jej wzrok spoczął na przegubie lewej ręki otumanionej dziewczyny, gdzie znajdowała się brązowawa plama wielkości paznokcia palca wskazującego. Znamię wyobrażało księżyc. Był to symbol rodu Garricków, z którego wywodziła się Avery.

— Nie wierzę. Szukamy jej przeszło półtora roku, gonimy za nieuchwytnym, a ona nagle trafia prosto w nasze ręce? — tym razem odezwała się niska i płowowłosa dziewczyna. Nosiła narzucony na ramiona krótki, brązowy płaszcz.

— Całkiem prawdopodobne, że to pułapka zastawiona przez króla. Jeżeli jej zaufamy, możemy zginąć — do trójki obradujących podszedł milczący dotąd mężczyzna, z blizną na dolnej wardze.

— Jeżeli jej NIE zaufamy, umrzemy na pewno!

Po chwili wszyscy zaczęli się kłócić, przekrzykując jeden przez drugiego i próbując agresją dowieść swoich racji.

Przez ten czas Avery zdążyła już otworzyć oczy i z grymasem na ustach (który miał być uśmiechem) obserwowała całe zajście.

— CISZA! — ryknął rozwścieczony głos, a pozostali ucichli. Rozstąpili się przed czarnowłosym mężczyzną potulnie jak skarcone szczenięta, kładąc uszy po sobie i skamląc ze skruchą.

Serce Avery zabiło szybciej ze strachu, gdy obcy kucnął przed nią, ale nie dala tego po sobie poznać. Uniosła głowę wysoko, dając tym samym znak, że jest gotowa na wszystko. Wtedy przybyły jegomość nagle i niespodziewanie zaczął się głośno, donośnie śmiać, a dziewczyna spojrzała na niego jak na totalnego półgłówka. Nie wiedziała, czy nim był, ale wówczas sprawiał takie wrażenie.

Dobrze zbudowany, wysoki i diablo przystojny, o pięknych, szlachetnych rysach i szczęce wyraźnie zarysowanej przez ciemny zarost. Przez krótką chwilę zaczęła o nim myśleć w nieco innych kategoriach, niż powinna. Szybko otrząsnęła się, gdy mężczyzna uderzył ją z otwartej dłoni w policzek. Ona nie pozostała mu dłużna — zebrała ślinę i splunęła obcemu prosto w twarz.

— Spokojnie, chciałem tylko, żebyś przestała się patrzeć i zaczęła słuchać — odparł.

— Po moim trupie — wysyczała.

— Avery. Była generał delatheńskiej armii, jedna z najlepszych i najbardziej doświadczonych żołnierzy ludzkości. Nisko upadłaś od kiedy ostatnio się widzieliśmy.

— Czego chcesz? Powspominać dawne czasy, czy ze mnie drwić?

— Mam propozycję. Właściwie, wszyscy mamy.

— Jesteś łaskaw przejść wreszcie do rzeczy?

— Owszem. Słyszałaś zapewne o osobie, która włada tą krainą...

Avery zazgrzytała zębami. W jej oczach na nowo pojawił się cień bolesnej przeszłości. Wydarzenia sprzed kilku lat, gdy odeszła ze stanowiska dowódcy, a na tron wstąpił ten szaleniec. Wszystko powróciło ze zdwojoną siłą, a stare blizny, zarówno te fizyczne jak i psychiczne, zaczęły palić ją żywym ogniem.

W myślach kolejny raz przeżywała śmierć bliskich, kiedy to monarcha rozkazał swym żołnierzom spalić bezdomnych, by nie panoszyli się po jego włościach i nie roznosili zarazy.

Rzeź miała miejsce w dzień powstania zbrojnego przeciwko królowi i była tylko kolejnym powodem do trwającej ówcześnie wojny domowej.

Do biedoty należeli także przyjaciele Avery — trupa artystów, dorabiających na ulicznych spektaklach.

 

*

 

Istota o rudych lokach zmierzała prosto do zaułka, gdzie ulokowali się aktorzy. Wnet do jej nozdrzy wdarł się paskudny, duszący swąd dymu, a po chwili zobaczyła nad podgrodziem czarną łunę.

Gdy dotarła w miejsce, które służyło artystom za kwaterę, zobaczyła tylko ogień, doszczętnie trawiący teatralne dekoracje i ciała jej przyjaciół.

Nie myślała wtedy o niczym, rzuciła się w płomienie i próbowała ratować spopielone zwłoki, a żar powoli stapiał skórę po lewej stronie twarzy rudowłosej.

Gdyby nie nagły powrót rozsądku, podzieliłaby los ulicznych aktorzyn.

 

*

 

— Mówiłem, że masz do wyboru dwie opcje — powtórzył Ervin, bo tak miał na imię jej rozmówca.

— Jakie?

— Pomożesz nam w zemście, albo zostawimy cię tu na pewną śmierć.

— Chcecie wydać wojnę w sześć osób? W rozpadającej się bazie?

— Mamy tu wystarczająco dużo rzeczy, by spokojnie dać sobie radę z kilkutysięcznym wojskiem. Król nie ma czarodziei ani odpowiednio wyszkolonych żołnierzy, a my mamy obie te rzeczy. Armię naszego ukochanego monarchy stanowią najemnicy, którzy za garść złota podejmą się każdej roboty.

— Dlaczego jestem wam potrzebna? Jest was piątka, dalibyście radę.

— Dwa lata temu postawiliśmy sobie za cel odnalezienie i zwerbowanie najznakomitszych wojowników całej Północy. Było to ciężkie, ale wreszcie nam się udało.

— Przykro mi, ale próby wciągnięcia mnie do waszej rebelii są daremne. Działam w pojedynkę.

— Cóż, w takim razie... rozwiążcie ją — rozkazał spokojnie mężczyzna.

— CO?! — krzyknęli wszyscy naraz, nie dowierzając w słowa Ervina.

— No, już. Deidre, przetnij sznury — zwrócił się do szarowłosej, nie zwracając uwagi na zdumione twarze towarzyszy. — Ale Ervin!

— Żadnych ale. Rób, co każę.

Carmen niechętnie przerwała nożem więzy. Robiła to niedelikatnie, czasem przypadkowo zahaczając ostrzem o skórę Avery.

W końcu rudowłosa wstała, ale nie pocieszyła się długo wolnością, bo gdy zamierzała sięgnąć po łuk, ten złamał się z trzaskiem. Nie całkiem złamał się, bo zrobił to Ervin, na co dziewczyna rozszerzyła oczy ze zdziwienia i przymierzyła się, by walnąć mężczyznę w twarz.

— Nie radzę — powiedział — Meriel, Deidre, zaprowadźcie ją do wolnego pokoju na piętrze.

Kobiety skinęły głowami i razem z wyrywającą się, szarpiącą, gryzącą i wierzgającą (jednym słowem — wkurwioną) Avery, podążyły schodami, by dostać się na wyższe kondygnacje budynku.

 

*

 

— Po moim trupie — warknęła rudowłosa, gdy Deidre i Meriel podały jej brudnobrązowy uniform z godłem Rebelii, tudzież łeb czarnego niedźwiedzia na ciemnoczerwonym tle.

— To śmieszne. Dla kogo robicie te mundury, skoro jest was zaledwie garstka?

— W przyszłości mieliśmy nadzieję znaleźć większą ilość żołnierzy, którzy zasililiby nasze szeregi. Jeszcze wielu osobom zależy na zepchnięciu tego despoty z tronu, prosto w bezdenną przepaść.

— Na razie jakoś was mało — odparła Avery, z rezygnacją wyrywając Meriel ubranie.

Obie kobiety bez słowa wyszły z pomieszczenia, a dziewczyna odetchnęła.

Usiadła na dwuosobowym łożu i zdjęła po kolei spocony kaftan, spodnie, bieliznę i znoszone,futrzane trzewiki, a na ich miejsce włożyła mundur wraz z ciężkim, wojskowym obuwiem. Stary strój wkopała pod posłanie.

Przez chwilę stała bezczynnie na środku swojego nowego pokoju, nie wiedząc co ze sobą począć.

Cudownie. Po prostu cudownie, pomyślała. Fenomenalnie, świetnie, niebywale. Dałam się złapać bandzie renegatów i teraz będę zmuszona paradować w... tym, Wszechwidzący tylko wie jak długo. Do tego dochodzi pomoc w zemście. Te dzieciaki chyba nie wiedzą, co jest ideą odwetu. Dla mnie to, między innymi, możliwość zawłaszczenia sobie satysfakcji, wypływającej z dokonania tego pięknego aktu pomsty. Cholera. Wpadłam w bagno. W ruchome piaski, uwzględniając fakt, że pewnie już stąd nie wyjdę, albo zakopię się jeszcze głębiej.

Do pokoju ktoś wszedł.

— No, całkiem nieźle wyglądasz. Tylko minę masz jakąś nietęgą, coś cię gryzie? — usłyszała ten niski, szczery i niebywale uprzejmy głos. Wiedziała, że to jedynie cieszący bębenki pozór.

— Wszystko w najlepszym porządku, poza tym, że zostałam porwana przez zgraję ćwierćgłówków — rzekła z nieukrywaną wyższością.

Kąciki wąskich ust Ervina nieznacznie uniosły się ku górze.

— To nie było porwanie.

— Zostałam pobita do nieprzytomności i związana.

— Niezbędne środki bezpieczeństwa.

— Zwykłe porwanie. Inaczej tego nie nazwę.

— Jak chcesz. Przyszedłem ci tylko powiedzieć, że tamte drzwi prowadzą do łazienki. Stołówka jest na parterze, tak samo sale ćwiczebne. Na dziedzińcu również można trenować.

— Teraz możesz już stąd iść - rzuciła od niechcenia, udając się w kierunku toalety.

— Jeżeli będziesz czegoś potrzebować, to znajdziesz mnie w gabinecie na końcu tego korytarza. Pokoje Meriel, Deidre, Jeffa i Caleba są...

— Rozumiem, ale uwierz, niczego nie potrzebuję — przerwała mu ostro i zniknęła za drzwiami łazienki, ostentacyjnie je zamykając.

 

*

 

W nocy Avery nie mogła zasnąć. Czuła się obco i nieswojo, pod kocem było jej zbyt gorąco, a gdy go zaś skopała — uderzyła w nią fala przenikliwego chłodu.

Trafiała ze skrajności w skrajność.

Ostatecznie przykryła swoje ciało tylko do połowy i zamknęła oczy, jednak po chwili wstała i podeszła do okna. Otworzyła je na oścież, wdychając świeże, zimne powietrze. Usiadła na wewnętrznym parapecie i podciągnęła kolana do brody.

Blade światło księżyca otulało główny dziedziniec i pobliski las swym srebrzystym blaskiem, a ciemny firmament pokrywało kilka rozżarzonych, białych cętek. Gwiazd było pięć. Avery doznała abstrakcyjnej myśli, że jakoby symbolizują one ludzi, których dziś poznała. W księżycu rozpoznała siebie — był on osamotniony i ponury, podobnie jak ona.

Wzrok dziewczyny mimowolnie powędrował do jej znamienia na lewej ręce.

Pomyślała o rodzinie. O kochającym ojcu, o irytującej siostrze i o osobie, którą kiedyś nazwałaby matką. Teraz istniała ona dla Avery jedynie pod postacią cienia tego człowieka, jakim była kiedyś.

Rudowłosa nie miała pojęcia, czy żyją. Ludzie orzekli Garricków jako dynastię wygasłą, a Avery została ostatnią z nich.Jednak wciąż, nieprzerwanie od jedenastu lat, tliła się w niej iskierka nadziei, że ją odnajdą, albo to ona zupełnym przypadkiem odnajdzie ich.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Tina12 11.04.2016
    Fajnie się zapowiada.
  • Dratewka 11.04.2016
    Oczywiście, że 5
  • nagisa-chan 11.04.2016
    no snobie jeden ty twoje opowiadania są mega a poza tym uwielbiam jak opowiadanie ma charakter starego *chichot*
  • Starego? XD
  • nagisa-chan 11.04.2016
    Snobie ty 'starego' to określenie dla normalnych ludzi typu np. JA
  • Ja już nic nie rozumiem ;-;
  • nagisa-chan 11.04.2016
    Bo każdy jest normalny na swój sposób ^w^

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania