W pogoni za cieniem — Rozdział II
Rano Avery obudziła się - o dziwo - naprawdę wypoczęta, czego nigdy nie powiedziałaby o tych licznych nocach spędzonych w lesie, lub jakimś niedrogim zajeździe.
Jednak kiedy przy śniadaniu Jeff, mężczyzna z cienką blizną na wardze, spytał dziewczynę o jakość snu, odpowiedziała krótkie:
— Źle.
Miała swoją dumę, a poza tym przez dłuższy czas męczyły ją koszmary, więc mówiąc, że spała dobrze, po części by skłamała. Widziała półelfy, półkonie, półptaki, półkobiety, a nawet półryby, ale jeszcze nigdy nie miała okazji słyszeć o zjawisku takim, jak półprawda.
— O czym tak myślisz? — spytał ją prześmiewczo Ervin.
— W jaki sposób cię torturować — odpowiedziała śmiertelnie poważnie.
Reszta posiłku minęła w ciszy, potem wszyscy udali się na dziedziniec, gdzie zaczęli trening od fundamentów, ze względu na obecność nowej kadetki.
— Żartujecie? Werbujecie mnie dlatego, że jestem jednym z najlepszych żołnierzy Północy, a teraz każecie ćwiczyć podstawy?
— Nie gadaj, tylko łap za miecz.
Avery niechętnie wzięła do ręki drewnianą atrapę klingi i ustawiła się w pozycji do ataku.
Trening odbywał się w parach, a jej przyszło ćwiczyć razem z Ervinem, więc postanowiła wykorzystać tę szansę od losu i odegrać się na nim, tak po prostu.
Uskoczyła przed ciosem, który wymierzył w brzuch, zawirowała w powietrzu i mocno cięła w bark, a następnie w pierś, nie dając mu chwili na kontratak.
Szła półkolem, miękkim, kocim krokiem. Niespodziewanie skoczyła, wykonała piruet i zaatakowała, tnąc w plecy, a potem podbrzusze.
Mężczyzna rozpędził się i niemal trafiłby ją w nogę, ale dziewczyna błyskawicznie sparowała atak i zamłynkowała mieczem.
Nie zdążyła przewidzieć następnego ciosu, jaki został precyzyjnie wymierzony w kostkę. Padła na ziemię, zwalona z nóg, wypuszczając miecz z ręki, a Ervin uśmiechnął się triumfująco. Kucnął, żeby podnieść jej broń, ale Avery szybko chwyciła rękojeść przed nim i uderzyła go z całej siły płazem w nos.
— To nie były podstawy — mruknęła Deidre, podchodząc bliżej pary.
— Nie zamierzałam iść na łatwiznę. Przynajmniej już wiecie, na co mnie stać - Avery odgarnęła z wilgotnego czoła niesforny lok, po czym zwróciła się przesłodzonym tonem do Ervina — Do twarzy ci ze złamanym nosem, wiesz?
— Tobie byłoby do twarzy z wykolonym okiem — warknął poirytowany mężczyzna.
— Nie bądź niemiły. Bardzo cię boli? Chodź, to poprawię.
— Zamknij się — syknął — Koniec na dziś, wracamy do środka!
Rudowłosa z satysfakcją odłożyła miecz ćwiczebny na stojak i wróciła do środka razem z resztą. Ervin był wyraźnie zdenerwowany faktem, że z taką łatwością rozłożyła go na łopatki. Nie przejmowała się tym, przecież od początku dążyła do takiego efektu.
— Ale go załatwiłaś — pochwalił dziewczynę Caleb.
— Pewnie dał jej fory — bąknęła Meriel, idąca ramię w ramię z Deidre, a Avery przez chwilę zaczęła poważnie powątpiewać w swoje zwycięstwo.
Jej obawy rozwiał Jeff.
— On nikomu nie daje fory — zapewnił i poklepał ją po ramieniu — Tym zabawniej, że go pokonałaś.
— Potraktował ją bardziej ulgowo, więc to jasne, że wygrała.
— Wieje od ciebie zazdrością na kilometr, Meriel, odpuść sobie. Avery jest zwyczajnie całkiem dobrym szermierzem.
Obie dziewczyny prychnęły i przyśpieszyły kroku, wymijając ich.
— To taka norma, że zachowują się, jakby ktoś wsadził im w tyłki kije od szczotek? — spytała rudowłosa, a mężczyźni wybuchnęli śmiechem.
— Nie, od wczoraj zrobiły się jakieś przewrażliwione, nie zwracaj na to uwagi.
— Racja, wkrótce im przejdzie.
Avery uśmiechnęła się szczerze i pomyślała, że Jeff i Caleb są nawet przyjemnymi partnerami do rozmowy, czego — niestety lub stety — nie mogła powiedzieć na temat Ervina.
Z drugiej strony ona sama była sceptycznie nastawiona do tych wydarzeń, ale czy ktokolwiek miał prawo się dziwić?
— Jaki jest wasz dowódca? — nawet nie zauważyła, kiedy to pytanie wydostało się z jej ust.
— Dowódca?
— Ervin. Nie jest waszym szefem?
— Rebelia nie ma szefa, póki co, a na pewno nie zostałby nim Ervin.
— Takie odniosłam wrażenie. To on wam rozkazuje, widać, że czujecie przed nim niemały respekt.
— Owszem. Ale bardziej niż dowódca pasowałby do niego tytuł per zimny chuj.
— Zimny, nieprzewidywalny, bezuczuciowy, szalony chuj.
A do tego przystojny, przemknęło Avery przez myśl i dziękowała Wszechwidzącemu, że nie powiedziała tego głośno.
Bardzo zaniepokoiła się swoim niewytłumaczonym pociągiem do socjopatów.
— Mamy pokoje na pierwszym poziomie, czyli jednakowym, co ty. Możesz wpadać, jak ogarnie cię chandra — mężczyźni zniknęli za rogiem.
Rudowłosa początkowo chciała wrócić do pokoju, ale finalnie zdecydowała, że pójdzie na salę ćwiczebną i trochę rozrusza mięśnie. Przed tym poszła się przebrać w coś lżejszego.
W drodze już na parter spotkała Meriel.
— Avery! - zawołała — Wyszłam na idiotkę, przepraszam. Zgoda?
— Nic takiego się nie stało. Nie rozumiem, po co przepraszasz.
— Nieważne — jasnowłosa westchnęła zawiedziona, a Avery poszła dalej, nawet nie podejmując próby zatrzymania jej.
Pokonując dalsze części budynku, zagłębiła się w myślach.
Dziwne. Bardzo dużo pomieszczeń, a tak mało osób. Rzeczywiście przydaliby się nowi adepci. I generalne sprzątanie, jeśli mam być szczera.
...skoro oni naprawdę chcą zdetronizować Erdala, to nie zaszkodzi udzielić pomocy. Nie jestem tak głupia, by zignorować okazję do pomszczenia przyjaciół. Pierwszą i być może ostatnią.
Zadumę przerwała, gdy wreszcie udało jej się odnaleźć halę z manekinami, tarczami i stojakami, które obwieszone były drewnianymi formami wszelkich rodzajów broni, to jest łuki, strzały, sztylety, topory i miecze - zarówno jednoręczne, jak i dwuręczne.
Przez chwilę Avery miała niejasne poczucie, że ktoś ją obserwuje. Zignorowała je i wzięła ze stojaka łuk i kilka strzał.
— Żyję po to, by zabijać — powiedziała cicho do siebie i napięła cięciwę. Żyję po to, by zabijać, powtórzyła w myślach jak mantrę i wypuściła strzałę.
Zamiast tarczy wyobraziła sobie twarz podłego mordercy, twarz króla Erdala. Popatrzyła mu w puste, rybie oczy i uśmiechnęła się. Grot trafił władcę w czoło. Avery widziała krew. Dużo krwi. Wypływała z jego ust, oczu, nosa, aż w końcu cała ziemia pod stopami dziewczyny spłynęła czerwoną posoką. Krwią potwora.
Wtem wybudziła się z letargu, bo przygwożdżono ją do ściany. Zapewne zrobił to ktoś, kto kilka minut temu ją obserwował.
Podniosła wzrok.
Czarne włosy i niepoprawnie przystojna facjata.
— Oj, Avery - szepnął tuż przy jej uchu. Nie zdołała powstrzymać przyjemnego dreszczu, jaki przeszedł przez jej ciało - Nagrabiłaś sobie.
— Po prostu zwyciężyłam. Pokonałam cię. Tak ciężko ci przyjąć to do wiadomości, czy odczuwasz żal z powodu nosa?
— Co powiesz na rewanż?
— Powiem: Daj sobie spokój.
— Boisz się, że przegrasz.
— Nigdy.
Przesunął swoją prawą dłoń na jej szyję, a drugą złapał obie ręce i uniósł nad głowę dziewczyny.
— Cóż ty odgrywasz? Mam to potraktować jak szantaż, czy środki bezpieczeństwa? - szepnęła uwodzicielsko.
— To drugie.
Korzystając z momentu niemocy Ervina, gdy jego wzrok padł na jej dekolt, kopnęła go kolanem w krocze, oswobodziła się i uciekła.
Mężczyzna jeszcze długo stał w tym samym miejscu w hali ćwiczebnej. Gdy zorientował się, że Avery nie ma, zacisnął pięści i wrócił do gabinetu. Tam rzucił się na łóżko i zaklął.
*
O co mu chodziło? , dziewczyna zadała sobie nieme pytanie, na które mimo starań nie potrafiła udzielić konkretnej odpowiedzi.
Zachował się jak niewyży... nie, przesadzam. To było dziwne, nic więcej.
*
Tej nocy spała spokojnie, chociaż w jej głowie nonstop jarzyło się wiele niewypowiedzianych słów, nierozwikłanych zagadek umysłowych i emocjonalnych, jakich nie dało się określić przy użyciu znanych ludzkości wyrazów.
Wszelkie wątpliwości Avery Garrick dotyczyły w dużej mierze jej rodziny, a w znacznie mniejszej Ervina.
W głowie rudowłosej rozgrywała się zacięta bitwa myśli, lecz zasnęła po paręnastu minutach od momentu ułożenia się w wygodnej pozycji.
Tłumaczyła to głównie zmęczeniem, i tak w rzeczywistości było. Nie przywykła do kłamania przed samą sobą. Uważała to za całkowicie bezcelowe odchyły, właściwe tylko i wyłącznie osobom strasznie niedojrzałym.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania