Poprzednie częściW pogoni za cieniem — Prolog

W pogoni za cieniem — Rozdział VI

Niebo było przejrzyste i jasne, pozbawione chmur. Blada kula słońca znajdowała się wysoko na nim, co oznaczało, że jest południe.

Na górę Ethar prowadziła szeroka ścieżka, obrośnięta zewsząd dzikim kwieciem, czerwonym mchem i grzybami. Spod roślin świeciła biel traktu.

- Czytałam o tej kuźni - mówiła Quinne, chociaż nikt jej nie słuchał - Kuto tam miecze i sztylety, których nie można złamać w żaden sposób. Cyklop Wizyf wykonywał je z lekkiego, transparentnego tworzywa, zwanego gryfimi łzami. Podobno był to zaklęty w szkło płacz samicy gryfa - siedmiookiej Fizys.

Czarnowłosa kontynuowała swój monolog, dopóki nie dotarli do końca trasy. Zastała ich tam ponura sceneria.

Dziesięć wielkich gniazd, utkanych z błota, krwi, kości i gałęzi. Wszędzie walające się resztki zwłok i brud. Nad gniazdami szybowały harpie, rzucając między sobą ludzką głową, niczym piłką. Potworów było co najmniej trzydzieści.

Avery pierwsza wyciągnęła miecz, bezszelestnie wysunęła go z pochwy i zacisnęła dłoń na rękojeści, aż zbielały jej knykcie.

W ślad za nią podążyli inni.

Rudowłosa przeklinała w duchu fakt, że nie wzięła ze sobą łuku. Był, co prawda, złamany i obwiązany skórzanymi paskami, ale lepsza broń dystansowa, niżeli obuchowa, gdy trzeba zmierzyć się z harpią.

Stwory wyczuły intruzów od razu, gdy wkroczyli na ich teren. Przeraźliwie krzycząc, rzuciły im pod nogi głowę i przystąpiły do ataku.

Avery zaatakowała w skrzydło pierwszego stwora, gdy ten za bardzo zbliżył się do ziemi. Potem uśmierciła następnego w ten sam sposób, tnąc na odlew. Wykrwawiały się powoli.

Quinne ciskała w harpie pioruny, a te padały jedna po drugiej, tworząc duży stos piór.

Caleb i Deidre zajmowali prawe skrzydło, Jeff i Ervin lewe, a Meriel pośrodku walczyła samotnie z sześcioma potworzycami.

Nagle jedna z nich obaliła ją na ziemię ciosem długich, ostrych szponów. Nie zauważył tego nikt, oprócz Avery. Ona zobaczyła to jednak zbyt późno, gdy harpia już wzlatywała, niosąc nieprzytomną jasnowłosą.

Dziewczyna szybko pognała w tym kierunku i odepchnęła się z całej siły od ziemi, by następnie skoczyć i chwycić ręką Meriel. Zamiast jednak wyrwać ją z pazurów potwora, zawisła, a ten wzbijał się coraz wyżej, wyżej i wyżej.

Avery oceniła, że upadek z tej wysokości równa się już natychmiastowej śmierci, więc zrezygnowała ze opuszczania się w dół i spokojnie czekała, aż harpia odłoży je do gniazda na wyższej półce skalnej.

Gdy to zrobiła, Meriel się ocknęła.

- Avery? Gdzie my jesteśmy?

- W gnieździe twojej przyjaciółki. Nie wiem, co ty sobie myślałaś, atakując w pojedynkę.

- Jesteśmy w...? Zróbmy coś!

- Na razie się zamknij, bo przyjdą zjeść nas wcześniej. Masz miecz, cokolwiek? Upuściłam swój, gdy heroicznie leciałam ratować ci życie. Dosłownie.

Płowowłosa dziewczyna wyjęła z plecaka łuk i podała go Avery.

- Pomyślałam, że może ci się przydać.

- Zamiast myśleć o tym, co MI może się przydać, zacznij myśleć o SWOIM życiu - warknęła Avery, ale ostatecznie przyjęła broń - Siedź teraz cicho.

Rudowłosa szybko napięła cięciwę, a w jej głowie zaczęły dudnić znajome słowa.

Żyjesz po to, by zabijać.

Po co ją ratujesz?

Zabij.

Potrząsnęła głową, co trochę wytrąciło ją z rytmu, ale po chwili skupiła się, znowu napięła cięciwę i wypuściła strzałę.

Potem kolejną, aż wreszcie pozbyła się wszystkich harpii.

Teraz problemem było zejście z półki skalnej.

- Cholera... Za wysoko. O wiele za wysoko. Jeśli zeskoczymy, pogruchotany kręgosłup mamy jak w banku.

- Więc co?

- Musimy czekać. Może reszta znajdzie jakiś sposób, oby szybko, nim zlecą się kolejne.

Siedziały przez kilka minut, aż w końcu Meriel odważyła się zapytać.

- Avery, dlaczego... nie jesteś już generałem?

Dziewczyna chwilę zwlekała z odpowiedzią.

- Wygnali mnie za bratanie się z plebsem. Byłam ważną osobą za władania Aarona, nie Edrala.

- Rozumiem.

- Gówno rozumiesz. Ale ja nie będę ci tłumaczyć, strata czasu, którego i tak jest zbyt mało. Masz jeszcze jakieś błyskotliwe pytania?

- Jak myślisz, kto obejmie tron po Edralu?

- Namiestnik zostanie królem regentem, dopóty córka Edrala nie osiągnie wystarczającego wieku, by przejąć władzę. Taka jednak byłaby kolej rzeczy, gdyby Edral umarł śmiercią naturalną. Jeśli zaś zdechnie od skrytobójczego ostrza, jak ostatni śmieć, brocząc krwią i błagajac o życie, do tronu rzucą się dworzanie i rebelianci.

- Dlaczego? Wcale nie musi tak być.

- Nie musi, ale będzie. Władza pociąga, więc jeśli sukcesja delatheńskiego tronu zostanie zachwiana, nikt nie zawaha się przed zagarnięciem berła i korony. Tak po prostu jest.

- Jaki był ojciec Edrala?

- Myślisz, że z niego był jakiś wspaniały, bogobojny władca?

- Nie mam bladego pojęcia, ale był pewnie lepszy od obecnego.

- Nie był. Nie bez powodu zyskał przydomek Dzierzby. Po prostu jego szaleństwo to, o, taki mały chujek, w porównaniu do Edrala.

Meriel nie zdążyła zareagować, ani spytać o coś jeszcze, bo poczuły drżenie ziemi. Usłyszały ryk.

Niepewnie spojrzały w dół, za krawędź, skąd dochodził dźwięk i o mało nie spadły, widząc ogromną, człekokształtną istotę.

Gdy nagle odwróciła łeb w ich stronę, zamarły. Bynajmniej nie ze strachu, tylko z wrażenia.

Był to cyklop.

- Aegrhoog daepheri - usłyszały głos potwora.

- Co on mówi? - szepnęła Meriel do Avery.

- Że się zgubiłyśmy. Nie otwieraj ust, znam pradawne runy - odpowiedziała cicho rudowłosa, po czym rzekła głośniej do cyklopa:

- Le... nae rygh.

Stwór zaśmiał się, złapał obie dziewczyny w swoje wielkie łapy i odłożył na ziemię.

- Egri - odezwała się ponownie Avery, a po dłuższym zastanowieniu postanowiła spytać - Fo brakke Wizyf? Shiv adenethris.

Cyklop na powrót się zaśmiał, po czym schylił się i odsunął wielki kamień, który zasłaniał wejście do groty.

- Weghter - mruknęła Avery.

- Co? - Meriel nie potrafiła zrozumieć żadnego słowa ze starożytnej mowy.

- Kuźnia - powtórzyła rudowłosa w powszechnym.

Weszły do ogromnej jaskini, której wysokość była równa, albo najpewniej większa od wzrostu cyklopa.

Zobaczyły ściany poobwieszane legendarnym ekwipunkiem, wykutym z gryfich łez i hartowanym w smoczym ogniu.

Broń - o dziwo - była idealnie dopasowana do przeciętnego wzrostu człowieka, niżeli kogoś, kto jest wysoki na sześć pięter.

Avery wzięła do rąk łuk i strzały. Były delikatne, pięknie zdobione, ale również niezwykle wytrzymałe. Cięciwa wykonana ze srebrzystego pasma, rzekomo dwurożca.

Miecze pozbawione skaz na klindze, lekkie, ale silne i ostre.

Idealna broń była do ich dyspozycji, spakowały jej więc tyle, ile tylko mogły unieść, a nawet więcej.

- Niech żałują, że ich też nie porwały harpie! - rzekła Meriel.

- Mogłaś zginąć. Gdyby nie ja, nie porozumiałabyś się też z Wizyfem.

- Nie przesadzaj, jakoś bym się przecież dogadała.

- Cicho już bądź. Wracamy do naszych żołnierzyków.

 

miniSŁOWNIK:

Aegrhoog daepheri:

aegrhoog - zagubiony

daepheri - ludzie

Le nae rygh:

Le - my

nae - nie

rygh - schodzić; skok

Egri - dziękuję

Fo brakke:

Fo - ty

brakke - być

Shiv - z (skądś)

Adenethris - legendy (adenethri - legenda)

Weghter - kuźnia

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Tina12 13.04.2016
    Czekam na ciąg dalszy.
  • nagisa-chan 13.04.2016
    Ja także cieszę się że jest tłumaczenie XD
  • nagisa-chan 13.04.2016
    Ja także, cieszę się że jest tłumaczenie XD*
  • Grubas 14.04.2016
    Po raz kolejny zwracam uwagę na powtórzenia typu "rudowłosa" "jasnowłosa". 4.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania