W pogoni za cieniem - Rozdział III
Następnego dnia Ervin wymyślił, iż pójdą na polowanie, z racji tego, że powoli zaczynały kończyć im się zapasy.
Spakowali niezbędny prowiant, w tym bukłaki z wodą i pozostałe konserwy, po czym osiodłali swoje konie i ruszyli w stronę miejsca, gdzie początek miała ciemna ściana gąszczu.
Od chwili wjechania do lasu Avery nieprzerwanie nasłuchiwała odgłosów, które mogła wydać potencjalna zwierzyna łowna, ale oprócz plegotania kawek i pohukiwania sów nie potrafiła wyłapać żadnego innego dźwięku. Po pierwszych dwóch godzinach pozbawionego efektów tropienia, zarządzili postój.
- Wracajmy, to nie ma sensu - Deidre poprawiła się w kulbace i zawróciła wierzchowca.
- Ciszej - wysyczała Avery. Zarzuciła rude loki na lewą stronę, tak, by mogła swobodnie operować dystansową bronią. W niedalekiej gęstwinie coś zaszeleściło, zaryczało i niespodzianie wyskoczyło.
Dziewczyna natychmiast uniosła łuk i płynnie napięła cięciwę. I natychmiast ją zwolniła. Strzała wyleciała z głuchym świstem i wbiła się w potężny łeb mantikory po same biało-czarne lotki.
To nie wystarczyło. Jedynie jeszcze bardziej rozjuszyło potwora, który w szale rzucił się do ataku.
Wszyscy zeskoczyli z koni i pognali je w las. Dopadli mieczy.
Trzymali się na dystans. Walka wręcz, z tak silnym stworzeniem jak mantikora, mogła zakończyć się poważną kontuzją.
Caleb perfekcyjnie ciął potwora w gruby kark, ale nie zauważył szponiastej łapy, jaka uderzyła go z rozmachem w twarz.
Nieuwaga posiadała swoją cenę. Wysoką i bolesną. Mężczyzna wyleciał w powietrze i walnął o pień drzewa. Pozostali nie mieli wystarczająco czasu, by pomóc mu w jakikolwiek sposób. Avery wykonała młynek mieczem i nagle wskoczyła na grzbiet mantikory, wbijając ostrze w szyję po jelec. Nim potwór opadł martwy na ziemię, zdążyła wyciągnąć miecz i bezpiecznie wylądować tuż obok masywnego cielska bestii.
Już mieli gratulować dziewczynie, gdy przypomnieli sobie o leżącym pod drzewem Calebie.
Był nieprzytomny, ale jego oddech wyczuwalny.
Meriel gwizdnęła i w mgnieniu oka na polanie zjawiło się sześć wierzchowców.
Z niemałym trudem posadzili Caleba w kulbace na koniu Jeffa i dosiedli swoich rumaków. Siwą klacz, należącą do nieprzytomnego, prowadzili za uzdę.
- Trzeba to jakoś zabrać - odezwała się Avery, wskazując na mantikorę.
Ostatecznie postanowili przerzucić zwłoki potwora przez grzbiet najsilniejszego z koni, wałacha o imieniu Lilith, natomiast Deidre powróciła do bazy usadowiona na białej klaczy.
*
Wieczorem Ervin siedział w czterech ścianach swojego smętnego gabinetu, wertując stronice opasłego tomiszcza, które opatrzone było tytułem Historia Delathen - pióra Inez Povier.
- Ervin - ujrzał zza uchylonych drzwi płomiennorudą burzę loków.
- Cel i motyw przybycia - burknął, nie odwracając nawet głowy w stronę dziewczyny.
- Mówiłeś, że macie czarodziejów - zaczęła Avery, opierając się dłońmi o biurko, przy którym siedział - Z tego, co widziałam, każde z was bez wyjątku włada mieczem, toporem lub łukiem. Zero jakkolwiek pojętej magii, czy jarmarcznych sztuczek, które śmią się tak nazywać. Wyjaśnisz mi, o co chodzi?
- Zadajesz trudne pytania, Avery. Zwykłem takie zbywać.
Ćwierćgłówek, pomyślała.
- Po prostu powiedz mi, dlaczego skłamałeś.
- Nie skłamałem. Zwyczajnie nie chciałem tracić czasu na tłumaczenia.
- Więc teraz będziesz musiał to zrobić.
Ervin odetchnął i spojrzał jej w oczy. Przez moment w smolistych tęczówkach mężczyzny widać było smutek, ale po chwili zniknął. Zastąpiła go znowu obojętność i chłód.
- Podczas rzezi zginęła moja siostra, Quinne. Władała skupiskiem silnej mocy, była swego rodzaju źródłem magicznym, a także onejromantką. Oprócz daru śnienia posiadała inny rzadki talent, czy też przekleństwo - potrafiła wnikać duszą do ciał zwierząt i ludzi. Zyskiwała wówczas ich myśli i uczucia. Quinne była niezwykle potężną czarodziejką.
- Nie żyje. Jak miałaby nam pomóc?
- Myślisz, że łatwo zabić taką magiczkę?
- Powiedziałeś, że zginęła. Wyrażaj się jaśniej, do cholery.
- Jeśli mielibyśmy Quinne, wtedy już tylko mała przepaść dzieliłaby nas od zwycięstwa w tej chorej grze.
- Nadal byłaby nas jedynie siódemka, lecz mniejsza z tym. Kontynuuj.
- Mam jeszcze kilku kadetów na oku, ale zwerbowanie ich będzie wymagało większego wysiłku. Dużo większego, wspólnego wysiłku.
- Ich też rąbniecie w czerep i zwiążecie, jak jakiegoś niewolnika?
- Zaczynasz mnie denerwować, dziewczyno.
- Vice versa. Kontynuuj wreszcie, bęcwale.
- Z przyjemnością, mała idiotko. Na czym skończyłem... Ach, tak, Quinne. Mogą być problemy z odnalezieniem jej, w końcu pewnie szlaja się po innych wymiarach. Ale istnieje jeden sposób na przyzwanie mojej siostry. Do tego potrzeba przedmiotu, z którym Quinne była silnie związana. Następnie trzeba będzie skropić go krwią i spalić.
- Brzmi całkiem prosto, więc nie przedłużając, jakie są w tym haczyki?
- Zupełnie żadnych, poza tym, że nasz rodzinny dom prawdopodobnie został doszczętnie zniszczony i obrabowany lub sprzedano jego zawartość na wysokogatunkowej aukcji, gdzie bogactwa zgarnęły jakieś perfumowane pizdy.
- Więc naszym celem jest wasza dawna... posiadłość.
- Dokładnie tak.
Parę minut nie odzywali się do siebie. Atmosferę, jaka zapanowała w pomieszczeniu, można by ciąć siekierą, albo gilotyną. Cisza była krępująca i specyficzna.
W końcu Avery wstała i prędko wyszła z pokoju, nie odzywając się ani słowem i chcąc jak najszybciej zmyć z siebie wszelkie - metaforyczne - nieczystości.
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania