W pogoni za cieniem — Rozdział VIII
Zamkowy znachor opatrzył jej rany. Obmył, zdezynfekował, zawinął w jałowe bandaże. Pusty, silnie zaczerwieniony oczodół po wykolonym oku zasłonił białą, materiałową, medyczną przepaską.
Potem wyszedł, a Avery została całkiem sama w cuchnącej zgnilizną celi.
Spojrzała na swoje ciało, pokryte starymi i świeżymi bliznami. Dotknęła palcami opatrunków, a na końcu delikatnie przyłożyła wierzch dłoni do brakującego oka. Czuła w tym miejscu dziwną, specyficzną pustkę.
Dziewczyna zastanawiała się, czy jej dotychczasowi towarzysze niedoli ruszą na poszukiwania, czy może zostali zabici, albo także porwani. Wątpiła w każdą z tych rzeczy. Najpewniej siedzą teraz przy kuflu zimnego, pienistego piwa, pomyślała, przymykając powiekę, zmożona snem.
*
- Jak mogliśmy na to, kurwa, pozwolić?! - krzyczał Ervin - Quinne, gdzie ty wtedy byłaś?! No, gdzie?! Gdzie była twoja zasrana magia, gdy wtargnęła tu ponad setka nadętych rycerzyków?! Mówże!!!
- Po pierwsze, przestań już krzyczeć. To nie ma najmniejszego sensu. Po drugie, Ervin, ja WALCZYŁAM, rozumiesz? Dokładnie tak jak ty, Aver...
- Jesteś podobno potężną czarodziejką, a nie dałaś rady jej uratować?
- Ty też zauważyłeś to dopiero, gdy zniknęli. Czyli za późno. Ugh... To jedyne, co wyciągasz z tych swoich magazynów pornograficznych - najlepiej zwalać na kogoś!
- Stwierdzam tylko fakt!
- Nie, ty po prostu...
- Możecie wreszcie się przymknąć? Zamiast bezcelowo skakać sobie do gardeł, powinniśmy zacząć myśleć, jak wyciągnąć Avery z pieprzonego lochu - wtrącił Caleb, a Ervin i Quinne przytaknęli, piorunując się nawzajem wzrokiem.
- Do więzienia prowadzą dwie drogi - podjął Ervin, odsuwając krzesło i siadając przy długim stole. W ślad za nim podążyli inni - Przez koszary i kanały.
- Zostają kanały. Koszary są pewnie ściśle strzeżone, to jasne jak dupa pudrowanej arystokratki.
- Tutaj pojawia się zasadniczy problem. Kanały również są strzeżone i to o wiele bardziej, ze względu na to, że wewnątrz czyha wiele niebezpiecznych stworzeń. Co za tym idzie - będziemy zmuszeni przekraść się przez legowisko węży.
- Węży?
- Strażników. Potem tylko znajdziemy celę Avery, Quinne otworzy drzwi i voilà.
- Zbyt prosty ten plan, pomijając fakt, że szukanie jej zajmie większość czasu.
- I tu leży pies pogrzebany. Poza tym, musimy być przygotowani na każdą ewentualność. Przykładowo walkę w koszarach, jak i w samych lochach. Rozumiecie? To nie jest wyprawa na grzyby.
- Oczywiście, braciszku.
- Teraz możecie rozejść się do pokoi. Akcję ratunkową Rudej Suki rozpoczynamy najdalej za półtora dnia.
*
Rudowłosa została zbudzona przez kubeł lodowatej wody. Dosłownie. Wylano na nią całą zawartość wiadra, a potem nałożono je dziewczynie na głowę.
Zirytowana Avery ściągnęła stalowy kubeł i ze złością odrzuciła go w kąt.
Przed sobą zobaczyła obleśnego mężczyznę, który wpatrywał się w nią lubieżnie, oblizując parchate wargi.
- Czego? - warknęła, ani myśląc odsuwać się do tyłu. Miała jeszcze na tyle sił, by kogoś dotkliwie pobić, jeśli nie zabić gołymi rękami.
- Ciebie, pani Generał, siedzisz tu tak sama... - powiedział cicho, a jego ręce powędrowały ku słomianej tunice dziewczyny.
- Za wysokie progi - wysyczała i z całej siły uderzyła stojącego przed nią mężczyznę, pięścią w twarz, aż się zatoczył.
- Jego Wysokość miał rację, dziwkę trzeba utemperować, to przestanie się tak rzucać - strażnik wyszedł.
Niedługo potem do środka celi zawitała osoba, na której widok Avery napięła wszystkie mięśnie i skrzywiła usta w nienawistnym grymasie.
Za ów osobą podążało sześciu huskarlów.
- Kogo to moje piękne oko widzi - rzekła, nie kryjąc pogardy.
- Edral Tygold Juolle vaes Papaveris, Najwyższy Król Delathen, suweren Północnej Strażnicy i Zachodniego Muru, władca jedyny i absolutny, któremu po kres istnienia podlegać będą wszystkie prowincje, a potem jego dzieciom, i jego wnukom - odezwał się jeden z rycerzy. Mówił z szacunkiem, z oddaniem i z pewną dozą patriotyzmu.
- Milcz, przydupasie. Wiem, kim jest ten skurwiel i nie zamierzam w jakikolwiek sposób go tytułować, choćby mnie piłowano.
- Avery Garrick, naucz się wreszcie respektu do ludzi wyżej postawionych, bo w końcu zaczniesz na tym tracić, nie zyskiwać.
- Nie mam szacunku do sadystycznych szaleńców, takich jak ty.
- Spójrz na siebie. Zachowujesz się podobnie, Avery. Zimna, nie zważająca na słowa, apodyktyczna suka. A do tego ruda i brzydka. Powiedz, czy sądzisz, że reprezentujesz sobą lepszy obraz, niż ja?
- Ja nie palę niewinnych żywcem.
- Nie bądź dziecinna. To przeszłość, nadal rozdrapujesz stare rany?
- Nie. To rany, których niczym nie da się zasklepić.
- Zresztą, Avery, to Delathen. Tutaj na stosach płoną tylko niewinni. Tylko ci, nieskalani żadną zbrodnią, są łamani na kołach, rozrywani przez konie, wieszani. Pojmij to wreszcie.
- Nigdy. Zamordowano moich przyjaciół.
- Te brudne aktorzyny, to twoi przyjaciele?
- Tak. W przeciwieństwie do takiej szumowiny jak ty, oni posiadali chociaż gram serca.
- Dobrze, dość tego - warknął, po czym zwrócił się do członków swojej przybocznej straży - Możecie trochę się rozerwać, tylko żeby potem mogła chodzić, bo chcę jeszcze coś sprawdzić.
Edral wyszedł, a rycerze otoczyli ją zwartym kołem.
Próbowała ich odpychać, bić, kopać, pluć na nich, cokolwiek, ale w takim stanie, bez miecza, walka z szóstką uzbrojonych po zęby, silnych mężczyzn z miejsca została uznana za przegraną.
Avery czuła ich obrzydliwy dotyk na swojej nagiej skórze, potem ból w dolnej części ciała. Rzygała krwią, gdy ją bili, i czymś jeszcze. Nie wiedziała już czym. Osunęła się w nicość, ze strzępkami własnej godności.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania