Pokaż listęUkryj listę

3Nstyl - Król świrów, albo pogromca Mikołajów (kto nie lubi Gwiazdora?)

w temacie: Mikołaj, choinka i święty spokój.

 

Żył był sobie król, któremu gawiedź nadała przydomek Król Świrów. Był królem, bo był największy spośród nich.

Życie wiódł skromne, ale po królewsku spektakularne, jak na takiego króla przystało.

A jak dokładnie wyglądał, tego nie wie nikt, bowiem na głowę i facjatę naciągał starą nylonową pończochę po swojej ciotecznej babci. Miała ta pończocha sporo dziur, powstałych ze starości i częstego drapania się po swędzącej wysypce. Przez największą dziurę wyglądał mu kulfon, wielki, że świat nie widział, z równie wielkim pypciem na czubku. Druga dziura stanowiła otworek na wysokości ust, służący do wciskania skrętów, albo słomki do siorbania napojów wyskokowych - owocowych, a czasem i makowych. Przez inne dziury wyzierały jeno stylowe krostki, co królowi wielce charakterności przydawało.

Siadał sobie codziennie i conocnie na tronie, zrobionym ze starego, więc być może królewskiego, porcelanowego nocnika. Na czubek pończochy nakładał skórzaną zbutwiałą pilotkę z epoki PRLu.

W takim oto pełnym rynsztunku, można go było zobaczyć przed kilkoma monitorami rozgrzanych pecetów, które jak głosi wieść gminna, sam sobie z części z odzysku, poskładał był.

Na twardzielach owych elektronicznych precjozów, prowadził kronikę królewskiej misji, misji tępienia Mikołajów, zwłaszcza w czasie okołoświątecznym. A misja wynikała z traumy króla, który wedle dobrze poinformowanych źródeł, nie raz i nie dwa, zamiast prezentu dostał rózgę i rózgą od Mikołaja. Do traumy dołączyła paranoja, bo wiadomo.

W końcu, jako Król Świrów mógł sobie pozwolić na zemstę, bo majestat na to pozwalał.

Komputery zaś pozwalały na uformowanie legionów walecznych, bowiem tworzenie nicków i awatarów, to nic trudnego. Wystarczy czas, którego królowi nikt nie reglamentował.

Polował Król zatem w sieci, wraz ze swoimi legionistami, na każdego, kto śmiał o traumie mu przypominać i potencjalnymi rózgami uwłaczać godności, jaką piastował.

A ciżbie zawsze powtarzał:

- Mikołaje, to zabobony! Nie istnieją! Rózga zaś, o choina, strasznie boli. Pozbędę się tematu, bo legionistów mam więcej, niż maku w makówce. I będzie wreszcie święty spokój!

A co było dalej, opowiem innym razem, gdy przyjrzę się nieco dokładniej takiej jednej Imć Mikołajowej.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania