Bogini księżyca i śmierci cz. 14
Przez skrępowane ręce bogini nie miała najmniejszej możliwości zabezpieczyć się przed upadkiem. A żaden ze śmiercionośnych, rzecz jasna, nie wykazał zainteresowania choćby najmniejszą pomocą. Artemis przez kilka kroków usiłowała utrzymać równowagę, ale w ludzkim ciele – choć sprawniejsza od wielu śmiertelników – była skazana na porażkę. Wylądowała na kolanach, tylko cudem ratując się przed przeoraniem twarzą posadzki. Odetchnęła głęboko, zanim wyprostowała się i uniosła nogę, by wstać. Po piszczeli potoczyła się strużka krwi, a naciągnięta skóra zapiekła, ale Artemida zignorowała to i podniosła się. Tylko przelotnie dostrzegła śmiercionośnego za plecami i to wystarczyło, by rzucił jej złośliwy uśmiech.
Wiedziała, że jedynie czekał, żeby znów ją popchnąć, więc ruszyła za pierwszym ze strażników tak szybko, jak tylko potrafiła. Jednocześnie samym ruchem gałek ocznych objęła nowe otoczenie. Nie różniło się jednak szczególnie od wcześniejszego. Ta sama skała, tarasy i krużganki, tyle, że tym razem sklepienie zdawało się znajdować niżej. Dostrzegła też kilka korytarzy rozchodzących się na różne strony.
Śmiercionośny zdążył szturchnąć ją tylko raz, nim dotarli do kolejnej ściany nie wyróżniającej się niczym szczególnym. I tak jak wcześniej, przeszli przez skałę, jakby w ogóle nie istniała.
Artemis spodziewała się czegoś spektakularnego: sali tronowej, narzędzi tortur albo tłumu zdziczałych śmiercionośnych, którzy pragnęli jej głowy. Naprawdę sądziła, że ten pochód dokądś prowadził. A zamiast tego trafiła do niewielkiego pomieszczenia. Ze wszystkich stron otaczała ją lita skała. Pokój w zamyśle miał mieć formę sześcianu, ale ostatecznie wyglądał jak przydepnięte pudełko. Jedna ze ścian była tak krzywa, że tuż nad podłogą powstała wnęka, w której mógłby swobodnie ukryć się ktoś postury Artemis. Poza tym jednak pokój był całkiem pusty.
Bogini zatrzymała się, wciąż trzymając niewygodną pozycję, do której zmuszały ją ciasne kajdany. Ani drgnęła, gdy pierwszy ze śmiercionośnych odwrócił się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nawet na nią nie spojrzał, tylko od razu ruszył z powrotem bez choćby słowa wyjaśnienia. Jedno uderzenie serca później jego kroki ucichły i bogini zrozumiała, że opuścił pokój. Stała jednak dalej bez ruchu, wyczuwając za plecami obecność drugiego strażnika. Powtarzała sobie jak mantrę, że dopóki nie okazywała żadnych emocji, panowała nad sytuacją.
Wyraźnie usłyszała, gdy śmiercionośny poruszył się, biorąc krótki zamach. Był jednak szybki, a ona w ciele śmiertelnika wolna, więc nie zdążyła się uchylić. Pięść napastnika wbiła się w jej bok z impetem, przez który bogini straciła równowagę. Przesunęła nogi, amortyzując nieco upadek, ale nie zdołała się przed nim uchronić. Zamiast tego runęła na bok, a w ramieniu odezwało się bolesne pieczenie. Odturlała się szybko, oczekując kolejnego ataku, ale strażnik, podobnie jak jego poprzednik, odwrócił się tylko i zniknął. Nikt nic nie powiedział i nie uwolnił jej z oków. Śmiercionośni po prostu zostawili ją samą w pustym pomieszczeniu ze skrępowanymi rękoma i setką pytań w głowie.
Artemida nie spieszyła się zbytnio ze wstaniem. Od początku przeczuwała, że to jej małe więzienie, więc bez szczególnych nadziei sprawdziła wszystkie ściany w poszukiwaniu ukrytych przejść. Gdy nic nie znalazła, okrążyła jeszcze kilkukrotnie pomieszczenie, zanim stanęła pośrodku z zaciśniętymi zębami.
Cóż, wiedziała, że ten plan nie należał do najmądrzejszych. Ba, Zeus na myśl o nim pewnie dostałby palpitacji serca, gdyby takowe w ogóle posiadał. Liczyła jednak, że wydarzenia potoczą się w nieco innym kierunku.
Żyła dość długo, by wiedzieć, że tylko spokój i cierpliwość mogły ją uratować. Nie zamierzała okazywać żadnej słabości. A już na pewno nie planowała poddać się, dopóki nie odnajdzie brata.
Usiadła pośrodku celi prosta jak strzała na cięciwie i odłożyła dłonie na kolana. Przejście, którym się tu dostała, pozostawiła za plecami. Nie zamierzała pokazywać strachu ani choćby w najmniejszym stopniu dawać satysfakcję jej oprawcom. To ona budziła respekt. I nawet w takich warunkach nie wolno jej było tracić resztek godności.
Zdążyła rozważyć dziesiątki scenariuszy w głowie, nim w jej więzieniu znów się ktoś pojawił. Zgodnie z oczekiwaniami, intruz stanął za plecami bogini. Doświadczona latami łowów doskonale wiedziała, w którym miejscu się zatrzymał. Umiała ocenić, jak musiałaby zaatakować, żeby dosięgnąć głowy albo klatki piersiowej. Nie wykonała jednak choćby najmniejszego ruchu. Nawet westchnieniem nie okazała, że zauważyła obecność nieznajomego.
– Rusz się – warknął. Wcześniej już podejrzewała, ale teraz zyskała pewność, że to ten sam śmiercionośny, co wcześniej. – Przygotowaliśmy ci apartament.
– Tu mi dobrze.
Ledwie skończyła zdanie, a poczuła gwałtowne szarpnięcie za włosy. Łokciem uderzyła boleśnie o kamienną posadzkę i zaraz potem została pociągnięta w górę. Skóra na jej głowie naprężyła się do granic możliwości, więc bogini zaparła się nogą, żeby nieco odciążyć biedne cebulki. Syknęła z zaskoczeniem, unosząc dłoń do włosów. Śmiercionośny nie zamierzał jednak odpuszczać. Znów szarpnął ręką i zmusił Artemidę, żeby się odwróciła. Wciąż stał za jej plecami, kiedy przesunęła drugą nogę, by z poczuciem upokorzenia wstać. Potwór zacisnął pięść, powodując jeszcze większy ból, a potem pchnął boginię na kamień.
Kobieta spróbowała zaprzeć się dłońmi przed uderzeniem w ścianę, ale to nie nadeszło. Przejście pozwoliło jej swobodnie pokonać przeszkodę i chwilę później z drżeniem stanęła poza celą. Śmiercionośny od razu znalazł się za jej plecami, zaciskając dłoń na materiale ubrania. Jak długo istniała, nigdy nie czuła się tak brudna, obolała i bezbronna. Zupełnie, jakby w jednej sekundzie te bestie zrobiły z niej zwykłego człowieka.
Śmiercionośny nie powiedział już ani słowa więcej. Poprowadził Artemis kolejnymi kamiennymi korytarzami, a następnie wprowadził do następnego pomieszczenia za magicznym przejściem. To jednak okazało się posiadać jakieś wyposażenie. Gdy tylko bogini je zobaczyła, zatęskniła za pustką poprzedniej celi.
Do podłogi pośrodku pomieszczenia przymocowane były dwa, z pozoru cienkie łańcuchy. Każdy z nich w kolorze miedzi - zupełnie jak kajdany, które założyli jej wcześniej. Śmiercionośny od razu pchnął kobietę w stronę uprzęży. Stawianie się nie przynosiło żadnego efektu, więc Artemis nawet nie protestowała, gdy zapinał łańcuchy na obręczach kajdan. Były tak krótkie, że nie mogła wygodnie stać - co najwyżej klęczeć niczym żebrak. Odłożyła jedno kolano na posadzkę, odmawiając całkowitego poniżenia.
Coś jednak w niej pękło, gdy zobaczyła, co mężczyzna przysunął nieoczekiwanie pod jej twarz.
Nie zauważyła wcześniej, by coś takiego miał ze sobą. Przyrząd był jednak aż nadto realny. Skórzana łuska miała wystarczającą wielkość, żeby zasłonić usta - a w przypadku drobnej kobiety nawet pół twarzy. Przymocowana została do metalowej obręczy o profilu imitującym krzywizny twarzy. Całość spinały za to grube pasy wzmocnione nietypowym, miedzianym tworzywem.
Artemida bardzo się starała, żeby jej twarz nie zdradziła choćby jednej emocji, ale nie była pewna, czy to się udało. Zapanowała nad chęcią odsunięcia głowy, gdy śmiercionośny zaczął zakładać jej maskę, jednak czuła, jak mięśnie szczęki napinają się wbrew woli bogini. Na paskudnej facjacie zamajaczył złośliwy uśmiech.
Potwór dokończył dzieła, upewniając się, że pasy przylegają ciasno do czaszki i cofnął się o krok.
– Pożałujecie każdej sekundy swojego istnienia.
Komentarz wydawał się groźbą, ale śmiercionośny nie zrobił nic więcej. Obrzucił boginię ostatnim spojrzeniem, po czym opuścił jej więzienie. I nie wrócił przez - zdawałoby się - małą wieczność.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania