Bohater drugoplanowy (2)
Rano dzwoni budzik. Wstaję, idę do łazienki. Po porannej toalecie przebieram się i ścielę łóżko. Później robię śniadanie, czasem także dla Łucji. Jeśli Łukasz jest w domu, to możemy sobie spokojnie porozmawiać o niczym lub o wczorajszych wynikach Ligi Mistrzów. Po śniadaniu odpoczywam parę minut, bo nie lubię nic robić z pełnym brzuchem. Jeśli danego dnia czeka mnie sprawdzian, to powtarzam sobie materiał. Później wychodzę do szkoły. Dołącza do mnie Martyna. Chodzimy razem do klasy. A potem jest szkoła. Siedzę w klasie, nudzę się, uczę i się nudzę.
I tak już od dziesięciu lat. W porządku, trochę przesadziłem, kiedyś to mama robiła mi śniadanie, ale generalnie powszednie dni od wielu lat są do siebie bardzo podobne. Zresztą, te niepowszednie też.
– Jak ja nienawidzę francuskiego – powiedziała Martyna, trzaskając okładką podręcznika w stół. Znowu jej nie poszła kartkówka z odmiany czasowników. Mnie też, żadna nowina. – Co ty tam skrobiesz?
– Nic. – Pokazałem na dowód ostatnią stronę zeszytu. Kreśliłem z nudów zwykłe kreski.
– Nic teraz nie piszesz?
– A jakoś nie mogę. To znaczy, nie wiem co – nieomal wyziewałem.
– Gniewasz się na mnie za ten konkurs? – zapytała delikatnie. Zaśmiałem się uprzejmie.
– Skąd, przecież wiesz. Czy ja się w ogóle potrafię na ciebie wściekać? – zapytałem retorycznie. Już od dawna nie byłem zły na nikogo, w tym rzecz.
– Ty się nawet na nauczyciela francuskiego nie wściekasz, a powinieneś.
Kłamcą byłem coraz sprawniejszym.
*
Moim orężem są słowa. Niektórzy bronią się przed światem za pomocą dźwięków, inni barw. Są i tacy, co używają sobie na piłce. Jeszcze inni nie potrzebują mścić się na świecie, bo nie mają za co. A moim orężem są słowa. Nic innego nie potrafię. Próbowałem kiedyś rysować, ale te okropne bohomazy nawet mnie, autora, odpychały. Kiedy przychodziła nudna lekcja, kiedy na przystanku byłem sam, kiedy w domu nie potrafiłem sobie znaleźć rozsądnego zajęcia, wystarczył mi kawałek kartki i moje ostrze. Pisałem. Cokolwiek, byle pisać. Przestać myśleć, odgrodzić się od świata, uciec z rzeczywistości. Pisałem jak najwięcej. Czasem nawet z drugiej strony paragonu lub na papierowej serwetce. To jedyne, co miałem. Sztuki plastyczne nie dopuściły mnie do swojego misterium, podobnie muzyka. Kiedy inni wygłupiali się w grupie, a ja siedziałem samotnie, potrzebowałem zajęcia. Moja własna ucieczka.
Słowa. Pisać nauczyłem się w wieku lat sześciu i od tej pory dużo też przeczytałem. Swoje pierwsze opowiadanie stworzyłem w drugiej klasie podstawówki. Było o psie, którego lis przechytrzył, by dobrać się do jego miski. Wyjątkowo durne. Pisanie powieści wszak jest jak komponowanie symfonii: nie wystarczy znać nut i dźwięków, trzeba je jeszcze poukładać. A nawet poukładane nie są gwarancją sukcesu. Jakieś trzy tysiące stron brudnopisu później udało mi się w końcu stworzyć coś, co dawało pewien poziom satysfakcji. I tak zapragnąłem zostać pisarzem. Bo moim orężem są słowa, bo tylko je mam.
A może miałem?
*
Na początku października pojawiło się ogłoszenie, że w naszej szkole będzie konkurs literacki. Nie mogłem tego przegapić. Przez trzy dni opowiadałem wszystkim dookoła, że wezmę udział, choć jeszcze nie miałem bladego pojęcia, co napiszę.
– Nie ekscytuj się tak, ale jak już będziesz coś miał, to daj mi przeczytać poza kolejnością – poprosiła Martyna.
Była moją przyjaciółką od czasów czwartej klasy i pierwszą osobą po moim bracie, z którą podzieliłem się swoją twórczością. Jej opinia wiele dla mnie znaczyła.
– Jasne.
Dwa dni później ciągle nie wiedziałem co napisać. Regulamin konkursu głosił, że tematyka była dowolna, praca musiała mieścić się w przedziale od dziesięciu do pięćdziesięciu stron i stanowić własną historię. Tylko tyle. To zbyt duża dowolność! Nie miałem pojęcia, na co się porwać, ale zapału mi nie brakowało.
– To twoja powieść? – zapytała Martyna, zasiadłszy po drugiej stronie stołu.
– Opowiadanie – sprostowałem. – Tak. Pomożesz mi później wymyślić tytuł?
– Ja się na tym kompletnie nie znam. – Wzruszyła ramionami. Zaczęła zajadać kanapkę z szynką, a zapach mięsa sprawił, że poczułem się głodny. Zrobiłem sobie chwilę przerwy. Na matematyce dokończę, pomyślałem.
I nie dokończyłem. Pierwsze piętnaście stron poszło gładko, ale później zastój. Ten początek uważałem za bardzo udany, dlatego nie chciałem zaczynać nowego projektu.
– Nie mam pomysłu, co dalej, a zostały tylko trzy tygodnie. A jeszcze muszę to przepisać na komputer i poprawić – pożaliłem się przyjaciółce w drodze powrotnej do domu.
– Na pewno dasz sobie radę – odparła standardowym pocieszeniem. – W najgorszym razie wyślesz coś innego ze swojego katalogu. To opowiadanie o barmanie i wilkołaku było super.
– Ale to jest stare! Wolałbym napisać coś jeszcze lepszego. Kurczę, brakuje mi jakiejś szczególnej wewnętrznej motywacji...
– Może system kar i nagród?
– To mnie zmotywuj! – zaśmiałem się w żartach.
– A co ja mogę ci dać? Zadanie z angielskiego?
– Napisz pracę konkursową – wypaliłem bez pomyślunku.
– Po co? – Spojrzała na mnie z ukosa.
– Napisz dla mnie jakieś opowiadanie i wyślij je na konkurs. Oczywiście pod warunkiem, że ja ukończę swoje.
– Ale ja w życiu niczego nie napisałam. Nawet wypracowania słabo mi wychodzą. – Kopnęła wściekle do kasztana, bo przypomniała jej się ostatnia ocena z polskiego.
– Pisać każdy może. Konkurs jest dla wszystkich. Po prostu coś napisz – zachęcałem. Byłem jedynym grafomanem w promieniu dziesięciu kilometrów, a przynajmniej o drugim nie słyszałem, więc chętnie przydałby się ktoś jeszcze dla wzmocnienia motywacji.
– Pomyślę nad tym – odpowiedziała bez przekonania.
Komentarze (1)
Pozdrawiam :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania