Poprzednie częściBohater drugoplanowy (1)

Bohater drugoplanowy (5)

Martyna czekała na mnie przed domem, zastanawiając się, czy powinna zadzwonić, a może jednak odpuścić i pójść do szkoły sama.

– Czołem. – Wyszedłem jej naprzeciw.

– Cześć. – Uciekła wzrokiem. – Jak się czujesz?

– Dobrze, a czemu miałoby być inaczej?

Nie mogliśmy iść w ciszy. W końcu nie co dzień masz okazję porozmawiać z autorem noweli, która wywarła na tobie tak duże wrażenie. Nie wiedziałem tylko jak zacząć, żeby jej nie urazić. Nigdy nie byłem mistrzem taktu. Moja niezmienna strategia radziła, że kiedy nie wiesz co powiedzieć, nie mów nic.

– Twoje dzieło jest świetnie. W pełni zasłużyłaś na zwycięstwo.

– Daj spokój. Ja tylko pisałam tak, jak ty piszesz... To znaczy, kopiowałam twój styl. – Niewinnie wzruszyła ramionami. – Trzymałam się twoich rad.

– Nie dawałem ci żadnych rad – westchnąłem.

– Ale zawsze dużo mówisz o tym, jak piszesz i... możemy zmienić temat? – poprosiła.

– Odbierzesz nagrodę?

– Nie. Nie mówmy już o tym. To był jednorazowy wyskok. Nigdy już nic nie napiszę. To nie dla mnie. Zostawię to specjalistom twojego pokroju. Zrobiłeś zadanie z chemii?

 

Bycie bohaterem drugoplanowym nie jest złe. Ktoś powie, że w ten sposób uciekam od rzeczywistych problemów, że boję się zaryzykować. Oczywiście, że tak jest. Co w tym złego? Po co mierzyć się z czymś, z czym nie można wygrać? To byłaby nie lada głupota. Czy ucieczka nie jest wtedy przejawem rozsądku? Inaczej przecież bym się na to nie zgadzał. Nie jestem geniuszem, ale przecież daleko mi do kompletnego kretyna, potrafię ocenić sytuację, tak myślałem.

– Czy mogę prosić o dedykację? – Podsunąłem Martynie publikację. Niechętnie otworzyła książkę. Nakreśliła powoli parę słów. – Nie mogę doczekać się jakiejś kontynuacji...

– Przestań – poprosiła poważnie. – Nie jestem tobą, mnie pisanie nie sprawia takiej frajdy. W ramach rewanżu, ty dasz mi autograf na swojej pierwszej książce, kiedy już zostanie oficjalnie wydana.

– Obiecuję. Dziękuję. – Odebrałem swoją książkę.

– Jesteś zły, że nie zostałeś nawet wyróżniony w konkursie?

– Trochę, ale właściwie jestem jedynym, kogo mogę obwiniać. Zresztą, to tylko szkolny konkurs literacki, a nie komisja noblowska. Poza tym dzięki temu będę lepszym pisarzem – zapewniłem z szerokim uśmiechem.

– Podoba mi się twój entuzjazm. Kiedy napiszesz coś nowego, podziel się. Chętnie przeczytam. – Uniosła kciuk do góry.

Otworzyłem książkę. „Dla Otiego, który nie wie, że dawno temu już to wszystko napisał pierwszy – Agatha P. Doyle.” Niezależnie co mówiła Martyna, ja nigdy nie pisałem czegoś tak dobrego. Nie chciałem jej nienawidzić, ale nie miałem wpływu na to kłujące uczucie zazdrości. Jako postać drugoplanowa wiem, że moje emocje nie są aż tak ważne, jak jej. Czytelnik podąża zawsze za głównym bohaterem. Niech więc czytelnicy cieszą się z jej szczęścia.

 

Usadowiłem się wygodnie w pozycji półleżącej na trybunach. Wiał nieprzyjemny chłodny wiatr, ale byłem pewien, że jakoś to przetrzymam. Jeszcze trzy miesiące temu wyciągnąłbym zeszyt i zaczął pisać kolejną historię. Być może nigdy nie doczekałaby się nawet rozwinięcia. Większość tego, co udało mi się przelać na papier, nigdy nie została ukończona. Dotychczas mi to nie przeszkadzało, gromadziłem skrupulatnie urywki historii i czasem przeszczepiałem je do innych tworów. Stworzyłem w ten sposób niejednego potwora Frankensteina. Miałem około pięciuset stron ukończonych opowiadań i innych krótkich powieści. Brudnopisy i luźne fragmenty były znacznie liczniejsze. Przez dziewięć lat moich prób pisarskich trochę się tego nagromadziło. Teraz jednak nie trzymałem zeszytu i pióra. W ręce miałem książkę. Raczej mierną, daleką od tego, co zazwyczaj czytałem. Była to popularna w ostatnich czasach powieść miłosna dla nastolatek. Chciałem spróbować czegoś nowego, innego niż to, z czym dotąd miałem styczność. Wiedziałem, że choćbym nie wiem, jak się starał, nie potrafię wykrzesać z siebie więcej niż pół strony mającej gramatyczny sens. W mojej głowie tkwiła kompletna pustka. Zanurzyłem się więc w smolistej lekturze.

– Już po treningu – wysapał Adrian, siadając obok. – Dzięki, że ze mną przyszedłeś.

– Drobiazg. I tak mam mnóstwo czasu i żadnych produktywnych zajęć. Tak przynajmniej mogłem się przydać.

– Co czytasz? – zapytał. W odpowiedzi pokazałem mu okładkę. Jeden z zawodników podszedł do nas.

– Stary, jak to ma tak wyglądać, to lepiej więcej nie przychodź – powiedział srogo.

– Sorry, starałem się – Adrian wzruszył ramionami i spuścił wzrok.

– No właśnie nie. Jesteś dobry, pasujesz nam do drużyny, ale brak ci zaangażowania. Zdecyduj się, czy chcesz u nas grać, czy nie. Jeśli chcesz, to pracuj. Jeśli nie, to lepiej nie zawracaj nam głowy – powiedział i odszedł, grożąc palcem.

– Pokłóciliście się?

– Tak jakby – westchnął Adrian. – Wiesz, nie zależy mi na graniu w piłkę. Przyszedłem tu z przyzwyczajenia. Nie jestem w stanie ukrywać dłużej takiej postawy. Nie chce mi się.

– Rzucasz to? – zapytałem, pakując rzeczy do plecaka. Niespiesznie opuściliśmy boisko.

– Poważnie się nad tym zastanawiam. To był pomysł taty, żebym trenował piłkę nożną. Wiem, że jestem w tym dobry, ale mnie to nie interesuje. Nie oszukam samego siebie.

– Niejeden wiele był dał, by mieć twoje umiejętności – przyznałem. Byłem przykładem takiego człowieka. Naprawdę lubiłem piłkę nożną, ale nie mam nawet odrobinki talentu. Za to od paru lat nie odpuściłem żadnego wieczoru z ligą mistrzów. Bardziej od zostania zawodowym piłkarzem wolałbym tylko zostać profesjonalnym pisarzem.

– E tam, nie jestem przecież drugim Messim. – Pokręcił przecząco głową. – Wyskoczymy w sobotę po południu na pizzę?

– Czemu nie.

– Zaproś też Martynę. W trójkę będzie raźniej. Pogadamy sobie, odpoczniemy od całego tego zgiełku. Ja stawiam. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo.

Zazdrościłem mu. Chciałbym być taki jak on. Talent piłkarski to jedno, ale poza tym jest wygadany i świetnie odnajduje się w nowym otoczeniu. Lubię go, w końcu to mój przyjaciel. Moja zazdrość nie jest zawistna, to raczej wzdychanie do czegoś, co uważam za fajne. Na świecie tysiące ludzi ma swoich idoli, ja miałem to szczęście, że swojego znałem osobiście.

Zamyśliłem się trochę za mocno i potknąłem się o wystający na chodniku korzeń drzewa. Poleciałem do przodu i byłbym boleśnie się przewrócił, ale Adrian w porę mnie złapał.

– Żyjesz? – zapytał. Przytaknąłem, uspakajając oddech. Jakiś dzieciak nadchodzący z drugiej strony, wybuchnął śmiechem i pokazał na mnie palcem. Adrian skarcił go wzrokiem. W końcu, od czego ma się przyjaciół.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Sandra 8 miesięcy temu
    "Być może nigdy nie doczekałaby się nawet rozwinięcia. Większość tego, co udało mi się przelać na papier, nigdy nie została ukończona." – to ja

    Czytam każdą część od początku i naprawdę lubię Otiego. Utożsamiłam się z nim. Ale to już mówiłam (pisałam). Emocje które on opisuje, czy to wszystko o pisaniu własnych tekstów – to jest takie... Prawdziwe. Jestem człowiekiem typowo stworzonym do fantastyki, ale ta seria zdecydowanie przypadła mi do gustu.

    Zdecydowanie czekam na kolejną część. Moja ulu seria tutaj

    Pozdrawiam :)
  • vanderPoltergeist 8 miesięcy temu
    Dziękuję. Mam nadzieję, że dalsze części Cię nie rozczarują.
  • Sandra 8 miesięcy temu
    vanderPoltergeist
    Przepowiem przyszłość: nie rozczarują. Na pewno :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania