Poprzednie częściBursztynowa stodoła część 1

Bursztynowa stodoła część 19

Antoś z pewnością przeoczyłby początek cudu podobnie jak pozostali, gdyby Haneczka nie dała mu znaku ściśnięciem dłoni. Zaczął się on w połowie kazania.

- Umiłowani w panu, każdego dnia przechodzimy biernie obok ludzi słabszych od nas. Jedni potrzebują strawy, ubrania czy dachu nad głową i ciepłego kąta. Inni oczekują jedynie naszej fizycznej pomocy, ponieważ mają jedzenie, ciepły kąt, lecz brakuje im wytrwałości, wytchnienia i są przemęczeni z braku odpoczynku. Często są to rodziny niepełne, gdzie opieka nad niepełnosprawnymi przytłoczyła zdrowych, którzy poddali się i porzucili najbliższych. Mamy szansę ich wspomóc, w tym celu pragnę powołać parafialny zespół ludzi dobrej woli. Rozmawiałem z wieloma rodzinami i wiem gdzie jest potrzebna pomoc choćby przy zrobieniu zakupów, karmieniu, myciu i poczytaniu książki. Mieszkają w naszej wsi dwie matki mające niepełnosprawne dorosłe dzieci, którym brakuje już sił podnosić siedemdziesiąt i dziewięćdziesiąt kilo.

Proboszcz wymieniał przykłady dość długo. Rozbudowana lista prawdopodobnie zaskoczyła wszystkich obecnych, ponieważ dotyczyła dość małej społeczności. Tak jak spodziewał się Antek, nikt w czasie trwania mszy nie poparł głośno pomysłu księdza. Dopiero po jej zakończeniu niedaleko wejścia do kościoła zbierały się niewielkie grupki osób, przeważnie mocno oburzone słowami kapłana i z godnie je krytykowały. Zdaniem większości to państwo ma w obowiązku pomagać niepełnosprawnym, a nie wspólnota parafialna. Niewielka część wierzących mogła się za cierpiących pomodlić, albo wspomóc ich jałmużną i to, ich zdaniem powinno wystarczyć.

Haneczka po mszy gratulowała odwagi, inicjatywy i rozmawiała z księdzem o potrzebujących. Najważniejsze jej zdaniem było przełamanie psychicznej bariery tkwiącej w ludziach i zachęcenie do fizycznego niesienia pomocy. Doskonale zdawała sobie sprawę, że niewielka część ludzi skłonnych do pomagania, odnajdzie w tym coś dobrego dla siebie. Dla innych będzie to prawdziwa kara boża. Znacznie szybciej niż się spodziewała, jej obawy ziściły się za sprawą młodej kobiety.

- Proszę księdza, ja nie mogę, jestem w ciąży i nie będę narażać mojego dziecka na jakieś infekcje.

- Oliwka, przynależność do grupy wsparcia potrzebującym jest dobrowolna i nikt nikogo nie zmusza do pomagania.

- Żadnego problemu z moim ślubem nie będzie?

Zanim duchowny odpowiedział do rozmowy włączyła się Hanuś mówiąc.

- Teraz musisz odpoczywać, bo za kilka miesięcy, ty sama będziesz potrzebowała pomocy przy dziecku niepełnosprawnym.

- Życzysz mi żeby moje dziecko urodziło się chore! – rozdarła się na pól okolicy.

- Oczywiście, że nie, lecz czuję od ciebie alkohol uszkadzający płód. Kobiety, które piją w ciąży rodzą dzieci nieukształtowane w pełni. Ilość schorzeń u takiego noworodka niejednokrotnie przeraża i nie pomoże później im żadna rehabilitacja. One na zawsze pozostaną dziećmi, w licznym bo prawie piętnastoprocentowym gronie urodzonych przez pijące matki.

Przyszła matka podobnie jak wiele w jej stanie tłumaczyła się, że to osamotniony incydent, a ona do końca ciąży na alkohol nawet nie spojrzy.

- Wiesz jak to zabrzmiało – powiedział ksiądz, gdy młoda kobieta pospiesznie się oddaliła z zaczerwieniona od gniewu twarzą.

- Tylko głupiec upatruje przyczyn chorób dzieci po stronie matki i zapomina tak jak przy opiece oraz utrzymaniu o tatusiu.

Hanuś miała jasne i sprecyzowane zdanie o wszystkim i potrafiła to przekazać, wyrażając się w sposób komunikatywny w zależności od rozmówcy. Dlatego w rozmowie z księdzem używała słów zrozumiałych dla niego, a niekoniecznie dla przypadkowego słuchacza. Podczas planowania pierwszych wizyt w jakich mieli wziąć udział we troje, padały sformułowania filozoficzne, medyczne, które nic nie mówiły Antkowi.

Zanim się rozstali, Antoś stojący na uboczu dowiedział się, że dzieci chorują i będą. Natomiast obowiązkiem dorosłych jest by było tego jak najmniej, a jeżeli już to żeby trwało krótko.

Wracając spacerkiem z kościoła Antek nie wytrzymał i podzielił się swoją pesymistyczną wizją pomocy potrzebującym, mówiąc.

- To się nie uda.

- Boisz się niepełnosprawnych, ponieważ są dla ciebie obcy, gdy ich poznasz to przekonasz się, jak bardzo się mylisz. Przełamiesz bariery, wystarczy jak pójdziemy z księdzem w odwiedzimy, tam pomożemy w opiece nad nimi. Często ludziom chorym wystarczy same towarzystwo, dobre słowo i trochę pomocy, żeby nie myśleli o sobie, że nikomu nie są potrzebni.

Wizyta w pierwszym domu była dla jego mieszkańców jak tchnienie wiosny i widoczna była rodność już z samych odwiedzin. Antoś bał się chorych i gdyby nie Haneczka nigdy by się na to nie zdecydował. Wystarczało jemu tego, co doświadczył po zgonie ojczyma i matki. Dlatego pełen niedowierzania i zachwytu obserwował swoją Hanuś i jej podejście do niepełnosprawnych i przewlekle chorych. Wystarczało kilka gestów, dobrych słów i stawała się aniołem, a zapowiedz ponownych odwiedzin wywoływały łzy radości w ich oczach.

Ksiądz swoją posługę kapłańską przy chorych traktował jako misję, a pracę przy nich jako pokutę za swoje wcześniejsze złe uczynki.

Mijały dni Haneczka zaplanowała zakup kóz i trzech krów, by z ich mleka wyrabiać sery. Antek w tym czasie odbył praktykę u wiekowego gospodarza trzy wsie dalej, który miał wieloletnie doświadczenie w produkcji serów. Kiedyś jak był młodszy i zdrowszy woził swoje wyroby co tydzień na targ. Nowe przepisy jakie powinien spełnić po wejściu do Unii europejskiej skutecznie go zniechęciły, a zawiłość postępowań administracyjnych przeraziła. Zaprzestał handlu na placu targowym i nieliczni klienci chcąc nabyć jego towar musieli przyjeżdżać do niego.

Antoś wieczorami sprzątał stodołę, lecz popołudniami nie zaniedbywał codziennych wizyt z Haneczką i księdzem u potrzebujących. Ucieszył się gdy z czasem ich grono zwiększyło się do dziesięciu osób. Poznał upodobania przykutych do łóżek czy wózków, przyczyny dolegliwości, zasady profesjonalnej opieki i nawiązał znajomości. Najbardziej chciał pomóc tym, których umysły były sprawne, a ciało zezwalało jedynie na leżenie. Patrzyli godzinami w jeden punkt, słuchali radia, ponieważ telewizja z szybko przemieszczającymi się błyskającym obrazami często przytłaczała. Jedyną pociechę przynosiły programy przyrodnicze, wiec właśnie dla takiego chorego postanowił ze żwiru bursztynu zrobić obrazek na ścianę. Wystarczyłaby do tego zwykła ramka, trochę kleju i skamieniałe drobiny żywicy. Zanim to dokonał, na drewnianej ścianie w stodole dokonał próby. Początkowo ziarna przyklejał dość luźno chaotycznie, później uzupełniał wolną przestrzeń wybranymi barwami. Powoli rodził się obraz, który zaczął pod wpływem oświetlenia żyć własnym życiem. Zajecie tak bardzo pochłonęło go, że zapomniał o czasie.

Hanuś zaniepokojona jego zbyt długą nieobecnością, postanowiła sprawdzić, co się stało, że jej głodomór zapomniał o kolacji. Kiedy otworzyła drzwi stodoły oczom jej ukazał się obraz konia, wykonany ze żwiru bursztynowego. Wrażenie jego ruchu było tak niewiarygodnie intensywne, aż pisnęła z zachwytu. Długo i z każdej możliwej strony podziwiała dzieło swojego wybranka i go chwaliła. Antek dowartościowany jej słowami postanowił urządzić warsztat w stodole. Następnego dnia po powrocie do domu zaczął na zamalowanym wyprodukowanym w Chinach obrazku przyklejać do podłoża bursztynowy żwirek niczym maleńkie puzzle, układając w sobie znany jedynie wzór. Sprawnie umieszczał poszczególne barwy w przeznaczonych dla nich miejscach. Kiedy dzieło było gotowe pokazał je Hanusi, by oceniła to, co stworzył. Obrazek umieściła w promieniach słońca i zaczęła go oglądać. Długo trwało nim powiedziała.

- Ciekawe.

Trochę był zawiedziony, że nic więcej nie dodała. Swoje dzieło zabrał z sobą idąc z Haneczką do niepełnosprawnych przyjaciół. Obrazek postawił w pierwszym domu na kuchennym stole opierając go o wazon. Mała dziewczynka siedząca na wózku inwalidzkim dostrzegła go i zaczęła oglądać przemieszczając się w różne miejsca.

- Nigdy nie przypuszczałam, że w jednym obrazie można umieścić tyle postaci ludzi, zwierząt i krajobrazów.

Antek na te słowa uśmiechnął się, ponieważ on wiedział, że każdy dostrzega to co chce, czego pragnie i widzi w tym dla siebie nadzieję. Drobinki bursztynu mieniły się, odbijały blask, albo chowały w cień, w taki sposób bawiły się z widzem, zmuszając go do odgadywania ruchomego obrazu. Ciepłe barwy i użyty materiał uspakajały, przynosiły ulgę uśmierzając ból.

Antoni już wiedział, że najważniejsze jest życie w miłości, pośród przyjaciół, gdzie na wyciągnięcie ręki masz to czego często nie doceniasz, a bez tego nie chcesz istnieć.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bożena Joanna 16.01.2020
    Antoś odkrywa w sobie nowe możliwości: inwencję twórczą, a Hanuś angażuje ich w opiekę nad chorymi. Godne podziwu. Pozdrowienia!
  • Pasja 26.01.2020
    Zaangażowanie Hanki w opiekę nad niepełnosprawnymi budzi podziw. Jak niedużo potrzeba do zadowolenia z życia. Twórczość Antosia też inspiruje do dalszych kroków, a pomysł na własną produkcję serów ma ogromne pole. Trafiony w punkt. Hania wreszcie odnajdzie swoje miejsce.
    Jak widać para ta staje się ważną pozycją w tej małej społeczności.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania