Bursztynowa stodoła część 2
Zawołany mężczyzna podszedł do mnie, z tymi swoimi babami i ogląda jak cielaka przed zakupem z wszystkich stron. Widać, że mu się spodobałem bo mówił z wyraźnym zadowoleniem – tego kamera polubi, lecz czy nie jest zbyt mało elokwentny i ma w odpowiedniej tonacji głos. Sprawdzał pan? – zapytał tego mówiącego jak baba.
Tamten podszedł do mnie, klepnął w ramię i mówi – powiedz coś wieśniaku.
Ręką łapnęłem go za manele ponaszywane niczym u jakieś damusi i podniosłem do góry. Jedynie raz mu dałem w pysk, a ten już się zwinął i zacumował w niebycie.
- Brawo! – zawołał reżyser, jego twarz do tej pory wroga i smutna, nagle stała się przyjacielska i pogodna – należało mu się już od dłuższego czasu. Myślał gnojek, że jak jego kochaś jest tu prezesem to mu wszystko wolno.
Dziwna jest ta nasza stolica, w której wystarczy dać komuś w mordę i natychmiast znajdujesz przyjaciół. Przynajmniej tak twierdził reżyser.
- Przyjacielu choć ze mną do bufetu na kielicha, ja stawiam, należy ci się za ten numer.
Podeszliśmy do baru, a tam jakiś głupi facet szlifuje szmatą czyste kieliszki, unosi i patrzy pod światło, czy już się ubrudziły i dalej głuptok ścierą trze.
- Nalej nam podwójną szkocką – rozkazuje mój przyjaciel reżyser barmanowi idiocie.
Głupek postawił dwie duże szklanice na barze, nalał po kapince z jednej butelki i z drugiej wody dociurał do połowy.
- Twoje zdrowie przyjacielu, co w najmniej odpowiednim mieście szukasz żony.
Szklaneczkę wychyliłem i jednym haustem wypiłem, wodnista berbelucha przeleciała mi między zębami i tylem ją poczuł.
- Co to było? – zapytałem zaskoczony.
- Najlepsza whyski – odpowiedział bufetowy.
- O cieniutka ta twoja łyszka, przydałoby się w niej wincej mocy.
- Jest w sam raz.
- To jak ona ma na imię ta twoja gorzała.
- Alkohol posiada nazwę, a nie imiona.
- Godasz głupoty musi mieć imię, bo jest solidnie ochrzczona.
Reżyser śmiał się z mojego dowcipu i z tego powodu wylał niechcąco ze szklanicy tą swoją breję.
- Widzisz chłopie coś narobił – mówię do bufetowego – nalewaj do tych szklaneczek prawdziwej gorzałki i to wartko.
Rzuciłem mu stówaka na kontuar i czekam. Ten sięgnął z ociąganiem po flaszeczkę i ciurla cieniuśkim strumyczkiem. Zabrałem mu butelczynę z tych skąpych łap i rozlałem sprawiedliwie.
- No to po kapince mój przyjacielu reżyseru – powiedziałem ze szklaneczką w dłoni.
Gapił się na mnie dłuższą chwilę, wytrzeszczając gały, nim dotknął swojej szklanicy. Czekać nie było na co, więc przechyliłem. Dobrą mają w tej Warszawie okowitkę nie taką jak u nas w tajemnicy przed babami po lasach pędzoną. Kiej się te cholery dowiedzą o aparaturze zoroz robią raban na całą gminę. Wszystkich świętych w tym swoim szale nienawiści ruszą, aby ino chłopów jedynej przyjemności z życia na tym ziemskim padole pozbawić.
- Nalej – powiedział reżyser do bufetowego.
- Za sto złotych to są dwie setki, a nie pół litra.
- Ja płacę, lej – powiedział reżyser, widocznie widział, że szykowałam się dać mu w pysk za lichwę, to teraz takie nowe modne słowo określające tych, co za dużo chcą.
Bufetowy nalewał mi do kieliszka coś wyjątkowo mocnego pod barem, a ja ufny w dobroć ludzkiego serca nie sprawdziłem, czym on mnie faszeruje. Reżyser też nie był zainteresowany za co płaci, tylko głęboko zadumany ciumkał z tej swojej szklaneczki i rozmawialiśmy sobie o życiu. Nagle zawołał.
- Prawdziwy z ciebie polski Forest Gamp!
Widać sława mnie wyprzedziła i dotarła do Warszawy nawet nie wiedziałem, że określenie jakie przylgnęło do mnie jeszcze w dzieciństwie jest innym znane. Przez jakiś czas panie chodzące stale za reżyserem miały wątpliwości, czy to na pewno ja i porównywały mnie do kogoś innego. Ośmielony czterema szklaneczkami mocnej gorzałki zapytałem, z wyraźną poprawą polszczyzny.
- Przyjacielu, czy te damy to twoje żony?
Reżyser uważnie przyglądał sie stojącym przy nim blondynkom i po chwili powiedział.
- To są moje asystentki, lecz nie zarabiają tak dobrze, jak prezesa Glapińskiego.
Dalej nie drążyłem tematu, ponieważ dokładnej obsady personalnej narodowego banku polskiego nie znałem. Najważniejsze, że nie są jego żonami, a każdą inną nawet, gdy są ich tysiące znacznie łatwiej jest się pozbyć niż jednej ślubnej. Przechylałem szklaneczkę jedną po drugiej i odkryłem ciekawe zjawisko fizyczne, im bardziej napełniałem palącym roztworem chemicznym żołądek, tym moje myśli były składniejsze, a język gładszy.
Biesiadowanie w bufecie przerwała zgrabna młoda panienka, jakich wiele w telewizji wołając – nagranie!
- Zaprowadźcie mojego przyjaciela do studia – powiedział reżyser delikatnie wstawiony i dodał, że on z góry z reżyserki będzie na mnie spoglądał.
Kiedyś na lekcji religii katecheta wspominał, o kimś kto na nas stale patrzy z góry, obserwuje i ocenia, a ja do tego momentu nie wiedziałem, że mówił reżyserce.
W studio posadzili mnie pośród innych kandydatów, żeby moje przypadkowe kiwanie było niewidoczne dla telewidza i zaczęli wypytywać. Ku swojemu zaskoczeniu znałem odpowiedź na pierwsze pytanie, szacunkowej liczby małych gospodarstw rolnych na terytorium Rzeczypospolitej z podziałem na województwa. Następne też było łatwe, chociaż znalazło się w tym programie na sto procent przez pomyłkę, a dotyczyło gospodarki rolnej kraju w oparciu o akces przystąpienia do Unii, w tym planu rozwoju trenów wiejskich na najbliższe lata i możliwości realizacji inwestycji w oparciu o przyznany budżet. Wcześniejsze spożycie wysoko procentowego trunku wyjątkowo często blokuje system samozachowawczy konsumenta i powoduje, że normalny człowiek zaczyna się zachowywać w sposób irracjonalny. Podobnie było ze mną, wyrwałem się przed szereg i podjąłem dyskusję. Dość szybko przebywając w tym towarzystwie miernot dokonałem wiekopomnego odkrycia, które zaprzecza powszechnej opinii jakoby nadmiar alkoholu degradował umysł, ponieważ byłem doskonałym przykładem na nieprawidłowość tej tezy. Przed kamerami w otoczeniu publiczności w studio, czułem się niczym zawodowy polityk i byłem gotowy do podjęcia dyskusji akademickiej.
Komentarze (1)
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania