Dziewczyna skąpana w świetle księżyca (10)

Było już po zachodzie słońca, choć niebo utrzymało jeszcze jasną barwę. Wyskoczyłem przez okno i omijając teren biesiadowania, wyszedłem do lasu. Gnałem co tchu. W szaleńczym biegu obijałem się o gałęzie, ale nie zwracałem na to uwagi. Miałem tylko nadzieję, że nie zgubię drogi. W międzyczasie wilk zawył jeszcze raz, równie żałośnie co uprzednio. Jeśli coś się stało Romulusowi, to moja przyjaciółka została bez ochrony. Jedyne, o czym potrafiłem teraz myśleć, była właśnie ona.

W końcu dotarłem do ogrodowego muru. Przez kilkadziesiąt nerwowych sekund szukałem ukrytej pod bluszczem furtki. Na szczęście nie była zamknięta na klucz. Najpierw pobiegłem sprawdzić altankę. Jej tam nie było, był za to ktoś inny.

Kamerdyner w eleganckim stroju układał właśnie filiżanki na stole. W sumie logiczne, to on przygotowywał herbatę. Wiem, że obiecałem, że gdy go zobaczę, to ucieknę, ale miałem naprawdę złe przeczucia, a on był jedyną osobą, która mogła wiedzieć, gdzie jest moja luba.

– Przepraszam – odezwałem się. Postać momentalnie zwróciła się w moją stronę. Jego oczy błysnęły na czerwono.

– Witam panicza – ukłonił się. – Panicz sobie czegoś życzy?

– Gdzie ona jest? – zapytałem, starając się brzmieć łagodnie, acz stanowczo.

– Ta, której szukasz, dziś nie przyjdzie – uśmiechnął się szeroko. Wyglądał upiornie. – Powiedziała, że nie chce więcej ci tego robić.

– Obiecała, że będzie na mnie czekać – uparłem się.

– Ale jej tu nie ma. – Zbliżył się do mnie. Uczucie niepokoju narosło we mnie jeszcze bardziej. – Zresztą, tym lepiej dla ciebie, paniczu. Uraczyć panicza herbatą?

– Po prostu powiedz mi, gdzie ona jest – nalegałem.

– Niektórzy ludzie są naprawdę nierozsądni; legną do czegoś, co ich powoli zabija, jak ćmy do światła – westchnął. – Zdaje panicz sobie sprawę, że z każdą sekundą spędzoną w jej towarzystwie traci wielmożny panicz siły? Nie zastanawiał się panicz skąd to blade lico na panicza twarzy? Skąd notoryczne zmęczenie? Kiedy panicz po raz ostatni spał?

– Zamknij się! – krzyknąłem zdenerwowany. Nie miałem zamiaru dłużej tego słuchać.

Pobiegłem w stronę pałacu. Drzwi, które w ciągu dnia były zamknięte, stanęły teraz przede mną otworem. Wparowałem do środka jak dziki i od razu pobiegłem do jej pokoju. Przez chwilę bałem się, że hol okaże się ruiną, jaką widziałem na zdjęciach z rzekomej wyprawy badawczej grupy młodzieży. Szczęśliwie nic takiego nie miało miejsca. Zapukałem do jej komnaty.

– Jesteś tam? – zapytałem głośno.

Nikt nie odpowiadał. Nikt nie odpowiedział! Byłem bliski załamania. To wszystko tylko potwierdzało, że stało się coś złego. Ale nie zamierzałem odpuszczać. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do pokoju.

Chwilę to trwało, zanim moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Zdołałem w końcu wypatrzyć jej sylwetkę leżącą na łóżku. Zdawała się nie oddychać. Od razu doskoczyłem do niej i już miałem nią potrząsnąć, gdy usłyszałem za sobą srogi głos:

– Nie dotykaj – ostrzegł lokaj. – To może się źle skończyć.

– Czy ona... umarła?

Zamiast udzielić odpowiedzi, majordomus z kamienną twarzą odwrócił i wyszedł, zostawiając nas samych. Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałem. Wybiła północ, a ona ciągle się nie budziła. Dotknąłem jej lśniących włosów i pogłaskałem ją lekko, delikatnie, jakbym bał się ją skrzywdzić. Zakręciło mi się w głowie i opuściła mnie siła w nogach. Usiadłem strudzony na podłodze, czekając na jej przebudzenie.

– Kto...? – zapytała słabo.

– To ja, Maks! – Ożywiłem się. – Co ci się stało?

– Rozmawiałeś z lokajem – stwierdziła, patrząc w moje oczy.

– Tak, ale chciałem się tylko dowiedzieć, gdzie jesteś. Obiecałaś, że będziesz czekać...

– A ty, że nie będziesz z nim rozmawiał – powiedziała tonem niepozostawiającym wątpliwości co do jej gniewu.

– Przepraszam! To już się nie powtórzy – zapewniłem.

– Oboje nie dotrzymaliśmy słowa. Okropne z nas kłamczuchy – westchnęła, nabierając powietrza. – Co ci powiedział?

– Mówił – przełknąłem ślinę – że mnie zabijasz.

– I miał rację.

Oniemiałem. Nie wiem, jak długo tkwiłem w takim stanie, ale gdy doszedłem do siebie, siedzieliśmy już przy szachownicy. Oprócz białego piona, który dzielnie wystąpił naprzód, bierki wciąż tkwiły w pozycji początkowej. Nie miałem głowy do gry.

– Pamiętasz historię szpitalnika, którą ci opowiedziałam?

– Pewnie.

– Nie był jedynym, który zatrzymał się w dworku myśliwskim. Podążała za nim dziewczyna. Akurat ona bardzo chciała zapomnieć o tym, co zrobiła. Dopuściła się poważnej zbrodni, przez nią zginęła cała jej rodzina. Sprzedała ją, i to za garść ciastek, bo była głodna... Nawet nie tyle głodna, ile po prostu miała na nie ochotę. To takie głupie, żeby dla swojego kaprysu sprowadzać nieszczęście na najbliższych – westchnęła. Zrobiła krótką pauzę i chyba ukradkiem otarła oczy. – Tułała się po świecie, uciekając i bardziej zatracając się w swoim samolubstwie. W strachu okradła nawet żebrzące dziecko. Kiedy przybyła ze szpitalnikiem na dwór, również spotkała diabła. Przestraszyła się, że kiedyś i tak będzie musiała odpowiedzieć za wszystkie swoje niecne uczynki. W odróżnieniu od szpitalnika chętnie przystała na układ. „Nie pójdziesz na drugą stronę, nim nie oczyścisz swojej duszy”, obiecał diabeł. Nie zamierzał jednak ot tak po prostu dotrzymać słowa. Przewrotnie spełnił jej życzenie. Nie żyła wiecznie, codziennie o brzasku umierała, by wraz ze zmierzchem wrócić do życia. Nie mogła jednak odkupić swoich win, bo każdy jej oddech został komuś skradziony. W ten sposób tylko powiększała listę swoich grzechów. Nie potrafiła zrozumieć, co znaczy dobroć. Nie jest żywą ni martwą. Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata... – urwała łamiącym się głosem.

– Powiedz, proszę, to nie byłaś ty? Przecież ktoś tak... ktoś taki jak ty, nie mógł popełnić żadnej zbrodni!

– Nie znasz mnie. Pokuta kształtuje charakter. Ale ja ciągle to robię... ciągle cię ranię... dlatego nie chcę się z tobą spotykać. Nie miałam zamiaru wyjść ci dziś naprzeciw. Błagałam diabła, by tej nocy mnie nie budził, lecz twój dotyk skradł ci siły. To przeze mnie czujesz się taki osłabiony, tracisz zmysły. Wcale ci się nie podobam, to tylko urok, byś do mnie wracał. Jestem dla ciebie jak narkotyk, pragniesz mnie, lecz ja prowadzę cię na zgubę.

– Gdybyś powiedziała mi to pierwszej nocy, drugiej i tak bym znów do ciebie zawitał – zapewniłem.

– Nie rozumiesz. Nie mogę nawet opuścić dawnych posiadłości. Dziś teren pałacu wcale nie jest taki duży, ale kiedyś... kiedy jeszcze wszystko było normalne, cały las był mój. Dlatego mogłam podjeść aż do twojego domu. Upolowałam cię... Przykro mi, ale kamerdyner miał rację i dlatego miałeś z nim nie rozmawiać. Ja naprawdę cię zabijam. Ale nie mogę ci więcej tego robić... Nie chcę.

– Kiedy ja cię pokochałem! Nawet teraz dalej cię kocham i chcę ci jakoś pomóc. Powiedz, co mam zrobić? Weź z mojego życia, ile tylko chcesz! – wstałem i złapałem ją za rękę. Była lekko ciepła, gładka i delikatna. Jakbym dotykał przyjemnej mgły. – To, co do ciebie czuję, to nie jest tylko urok! Weź ode mnie, co tylko potrzebujesz! – wykrzyczałem. Byłem niespełna rozumu i nigdy nie dowiem się, czy tak właśnie działał czar, czy szczerze byłem w niej zakochany.

– Zrobisz wszystko, o co poproszę? – położyła drugą dłoń na mojej głowie.

– Obiecuję.

– Więc uciekaj i nigdy więcej tu nie wracaj. Żyj i bądź dobrym człowiekiem.

Te słowa bolały jak sztylet dźgający moje serce. Opuściłem jej pokój i więcej się nie odwracałem. Nie myślałem na tyle jasno, by ułożyć to sobie w głowie, chciałem tylko spełnić jej prośbę. Minąłem lokaja o diabelskim uśmiechu. Zatrzymałem się dwa kroki za nim.

– Czy zło wyrządzone przez osobę usprawiedliwia zadawanie jej krzywd? – zapytałem hardo.

– Nic nigdy nie usprawiedliwia czynienia zła, nieważne kiedy, ani komu – odpowiedział miękko.

Wyszedłem z pałacu. Przeszedłem obok błazna o smutnej twarzy.

Wszystko było jasne. W dzień nie istniała, jej duszy nie było na tym świecie, nie było więc uroku. Dlatego podkochiwałem się w niej tylko nocami. Wysysała ze mnie życie, nie dając mi spać. Ilu ludzi w ten sposób zabiła na przestrzeni wieków? Czy chłopcu, który kilka lat temu u niej gościł, opowiedziała tę samą historię i tak samo skruszona pozwoliła mu odejść? Czy Mistrz także był jej ofiarą, zmarł i dlatego nikt go nie widział? Czy gdybym nie spotkał lokaja, wyjawiłaby mi w końcu prawdę?...

Dręczony tysiącami pytań, a może tak naprawdę tysiącami odpowiedzi, schroniłem się we własnym pokoju. Nie dbałem o to, czy mnie ktoś widział. Nic nie miało już dla mnie znaczenia. Czułem się, jakby dosłownie całe życie ze mnie uleciało. Gdzieś w środku tliła się płonna nadzieja, że gdy świt nastanie i jej dusza opuści ten świat, minie też cały niefizyczny ból.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania