Dziewczyna skąpana w świetle księżyca (3)

Otworzyłem oczy, kiedy usłyszałem pierwszy odgłos kroków. Elektroniczny zegarek, który zwykłem nosić, wskazywał godzinę piątą. Domyśliłem się, że to wujek wstał i właśnie robił sobie śniadanie. Co prawda były wakacje, ale dla dorosłych był także zwykły dzień roboczy. Z tego, co zapamiętałem, mówił wczoraj wieczorem, że czeka go nudny dzień w pracy, choć nie wiedziałem, kim jest z zawodu. Swoją drogą, dziwne, że nie dzielił sypialni z żoną. Sypiał na parterze, a w myśl zasady „piętro jest dla kobiet” ciocia miała tam zapewne swój własny pokój.

Spróbowałem jeszcze chwilę się zdrzemnąć, ale jakoś w tym domu sen nie był mi pisany. To dosyć dziwne, bo słynąłem z głębokiego snu. Przypomniałem sobie dokładnie nocne wydarzenia. A może to wszystko tylko mi się śniło? Może to tylko zmęczenie wzięło górę i miałem taki pokręcony sen? Jednak jak na sen, te wydarzenia były za bardzo realistyczne, choć z drugiej strony, jak na rzeczywistość, to za dużo w tym fantazji. Zupełnie jakbym zmienił się w bohatera jednej z tych powieści, które kiedyś chciałbym sam napisać.

Wstałem o szóstej trzydzieści. Ciocia Anna chyba nie pracowała, więc nie miała powodu, by wcześnie wstać. Kiedy zeszła na dół, ja już byłem po śniadaniu.

– Dzień dobry. Nie wiedziałam, że z ciebie taki ranny ptaszek.

– Poczułem się wypoczęty, więc wstałem – skłamałem niewinnie.

Przez pół godziny słuchałem opowieści o kuzynkach. Zdaniem cioci powinienem dogadywać się z Asią, bo jesteśmy w tym samym wieku. Z tej relacji jednak jasno wynikało, że nie mieliśmy wspólnych zainteresowań. Sam byłem molem książkowym i niewiele rzeczy ciekawiło mnie bardziej niż dobra lektura. Była jeszcze architektura, z którą wiązałem swój przyszły zawód, ale jakoś nie podzieliłem się tą informacją. Nie dzieliłem z kuzynką nawet zamiłowania do muzyki. Jedyne, co nas łączyło, to wiek.

– Czy mówi coś cioci hasło „Dantek”? – zapytałem znudzony.

– Już próbowały cię nastraszyć, co? – zaśmiała się rozbawiona. – Co ci powiedziały?

Zamurowało mnie. Domyślałem się, że miała na myśli swoje córki, ale jednak oczekiwałem, że słowo „Dantek” nie wywoła żadnej reakcji. Pokiwałem głową, mówiąc „co nieco”.

– To taka nasza lokalna legenda. Dantek lub po prostu Antek, to smok lub wędrownik, w zależności od wersji, który chodzi po domach. Jest po prostu łakomy i lubi słodycze. Wyszukuje coś do zjedzenia i po prostu je. Pewnie powiedziały ci to wieczorem, żebyś się bał – znowu się zaśmiała. Mnie już tak do śmiechu nie było. Postanowiłem jednak nie dzielić się wydarzeniami z nocy. Nie chciałem wyjść na durnia. – Kiedy tu się wprowadziliśmy, sąsiedzi powiedzieli nam to samo, „uważajcie na Dantka”. Podobno ta historia ma początek w latach pięćdziesiątych, kiedy była bieda i ludzie okradali innych z jedzenia. Mieli na tyle wyczucia, by nie krzywdzić innych, więc zabierali tylko trochę zapasów z niezamkniętych domów – wyjaśniła. I teraz nabrało to kolorów. Legenda, nie legenda, do dzisiaj zostało w niej ziarno prawdy.

– A Romulus? – zapytałem, udając niewinny uśmiech. Posłała mi zdziwione spojrzenie.

– Jeden z dwóch braci, których wykarmiła wilczyca, założyciel Rzymu?

Zdałem sobie sprawę z mojej nieuwagi. Palnąłem coś głupiego o krzyżówce w ramach usprawiedliwienia. Wpadłem także na coś, na co każdy inny na moim miejscu już dawno by wpadł.

Trochę to trwało, ale w końcu córki cioci Anny wstały. Zauważyłem, że każda traktowała mnie w inny sposób. Klaudia normalnie przywitała się i uśmiechnęła, nie była skrępowana moją obecnością. Zamieniłem z nią kilka zdań o niczym. Asia z kolei nieśmiało powiedziała „cześć” i uciekła z mojego pola widzenia, jakby się wstydziła. I wreszcie Ola zupełnie mnie zignorowała, prychając tylko kpiąco nosem. Zdaje się, że polubiła się z Jagodą. Mówiły coś o planowanym wypadzie na imprezę. Ciekawe tylko, gdzie w takiej małej miejscowości odbywają się imprezy.

Do godziny dziesiątej włóczyłem się bez celu po parterze domu. Nie ośmieliłem się wejść na piętro, pamiętając o ostrzeżeniu wujka. Oskarżenie o naruszenie praw gospodarza to poważna sprawa. I pewnie spędziłbym tak bezproduktywnie cały dzień, gdybym w końcu w salonie (który rzecz jasna był na parterze) nie natknąłbym się na Asię.

– Pójdziemy na ten spacer? – zapytała. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o wczorajszej umowie.

– Jasne, daj mi chwilę, włożę dobre buty i możemy iść – zapewniłem.

Czekała na mnie przed domem. Odnosiłem wrażenie, że boi się, że ktoś nas zobaczy razem, stąd to poranne unikanie. Nie rozumiałem tylko, dlaczego miałaby to robić. Milcząc, opuściliśmy teren posiadłości. Warto poświęcić kilka słów opisowi okolicy. Otóż po wyjściu bramą należy skręcić w dół, w prawo. Po jakichś dwudziestu metrach dojdzie się do głównej drogi. Na lewo od wyjścia zaś jest las. Pojąłem, dlaczego nie mogłem w nocy dopatrzyć się ścieżki – żadnej tam nie było. Tajemnicza dziewczyna po prostu szła lasem. Asia prowadziła mnie jednak do drogi.

– Czemu ziewasz? – zapytała w pewnym momencie. – Nudzisz się?

– Skąd, po prostu lubię sobie uciąć drzemkę w południe – skłamałem. Nieprzespana noc dawała mi się we znaki.

Szliśmy polami, co jakiś czas rozmawiając, ale obawiam się, że z mojej winy konwersacja nie była zbyt interesująca.

– Nawet tu ładnie. Macie stację kolejową, benzynową, market, kościół... a szkołę też macie? – zapytałem. Tak trudno tutaj było się czegoś dowiedzieć.

– Tak, ale uczniów jest niewielu. Cały rocznik tworzy jedną klasę, ale na poziom nauczania raczej nie narzekamy – odpowiedziała. Dzięki temu pozyskałem cenną informację. Jeśli srebrnowłosa chodzi do szkoły, Asia powinna ją znać. Nim wymyśliłem, jak ją o to zapytać, odezwała się pierwsza. – Chciałabym pokazać ci pewne miejsce, ale musisz przysiąc, że nikomu nie powiesz, że cię tam zaprowadziłam. W ogóle absolutnie nikomu nic o nim nie powiesz.

– Mówisz poważnie? – zdziwiłem się. Nie byłem pewien, czy to oznaka zaufania, czy jego braku.

– Śmiertelnie poważnie – zaznaczyła. Przez chwilę się wahałem, czy aby na pewno chcę zostać wtajemniczony.

– Zgoda, przysięgam.

Skinęła głową, żebym za nią szedł, ale zrobiłbym to i bez tego. W dzień mój zmysł orientacji działał o wiele lepiej. Mogłem stwierdzić, że szliśmy do lasu – na lewo, czyli na wschód od domu.

– Czy to miejsce jest aż tak pilnie strzeżone? – zacząłem rozmowę.

– Po prostu nie wolno mi tam chodzić. Nikomu w zasadzie nie wolno.

– Czy mam się bać? – Naprawdę nie wiedziałem, czy traktować to poważnie.

– Nie sądzę, chyba że boisz się klaunów – zażartowała. Chce mnie zabrać do cyrku?

Szliśmy chwilę przez las. Nie był to jakiś niezwykły widok, czy wyjątkowe przeżycie, jednak dla kogoś pochodzącego z wielkiego miasta droga w okolicznościach tak pięknie pospolitej przyrody może sprawić niemałą przyjemność. Tak dawno nie obcowałem z naturą, że już praktycznie zapomniałem, jak to jest. Dodatkowo dzień był ciepły, ale nie upalny, a słońce świeciło radośnie. W życiu nie pomyślałbym, że w takiej pogodnej scenerii mogą mieć miejsce jakieś złe wydarzenia.

Zatrzymaliśmy się przed krzywym płotem z napisem „Teren prywatny – wstęp wzbroniony”. Obok w ogrodzeniu była nieduża dziura. Asia przeszła pierwsza, a ja w ciszy poszedłem za nią. Czułem się bardzo niepewnie. Z jednej strony nie chciałem jej urazić, a z drugiej zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Dalej ciągle był las. Dopiero po kilku minutach wyszliśmy w jakimś ogrodzie.

– To tutaj – oznajmiła, siadając na kamieniu.

– Co to za miejsce? – zapytałem, kucnąwszy obok, ale w zachowując odpowiednią odległość.

– Ogród Solińskiego, choć pewnie nic ci to nie mówi. Krąży o nim wiele plotek, jakoby był nawiedzony.

– Nawiedzony? W sensie, że duchy...? – westchnąłem zmęczony. Jakoś nagle zakręciło mi się w głowie i traciłem zainteresowanie rozmówczynią. Liczyłem, że pozwoli mi chwilę odpocząć, podczas gdy sama będzie mi wszystko wyjaśniać.

– Duchy i nie tylko. Ale od początku. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku nastał poważny kryzys w naszej miejscowości. Niedaleko była państwowa fabryka śrubek, wokół której wszystko się kręciło. Nie było tajemnicą, że jest nierentowna i w myśl transformacji ustrojowej zostanie sprywatyzowana. Ostatecznie zupełnie ją zlikwidowano, bo nie znalazł się chętny kupiec. To znaczy, z tego, co ustaliłam, znalazł się chętny, ale po kilku miesiącach zamknął fabrykę, nie widząc dla niej nadziei. Bezrobocie strasznie skoczyło, nastał kryzys. Wielu ludzi nie widziało już dla siebie perspektyw w tym miejscu, więc okolica zaczęła się poważnie wyludniać. Młodzi wyjechali do miast, zostali tylko starsi. Dużo później ktoś zauważył, że jest to tania i cicha miejscowość, idealna, by rozpocząć tu budowę domów jednorodzinnych z ogródkami, o których tylu ludzi z aglomeracji marzy. Między innymi tak się tu wprowadzili moi rodzice. Był też pewien bogaty człowiek, o którym jak się zdaje, świat próbował zapomnieć, bo jedyne czego zdołałam się dowiedzieć, to tego, że na nazwisko miał Soliński. Jak już wspomniałam, był bogaty. Zbudował sobie rezydencję, ale nikt go tu nie widział. A dom stał pusty i zarastał... Zaczęły krążyć różne dziwne plotki, we większości raczej miało wiarygodne. Co prawda, widziano tu ludzi, budowniczych i kilku gości, jednak żaden nie był Solińskim. Ten człowiek przepadł jak kamień w wodę. To jest jego ogród, tam dalej za drzewami jest rezydencja. Lepiej się nie zbliżać. Pewnego razu grupa złomiarzy poszła tam na szaber. Potem opowiadali, jakoby spotkali duchy i uciekli w pospiechu. Nikt im nie uwierzył, uznano to za delirium. Wiesz, co to jest delirium?

– Tak – pokiwałem głową – to trzecia ulubiona choroba pisarzy, których czytuję. Zaraz po schizofrenii i paranoi, za to przed narkomanią.

– Żartowniś z ciebie – zaśmiała się. Ja sam nie byłem przekonany, czy to był żart. – Ni mniej, pogłoski o nawiedzeniu zostały. Dwa lata temu w okolicy zgubił się pięcioletni chłopiec. Odnaleziono go po dwóch dniach. Niewiele pamiętał, opowiadał bajki, że był w domu wspaniałego króla, a zła wiedźma rzuciła klątwę na królewnę... Rodzina chłopca krótko po tym się przeprowadziła, chyba obawiali się plotek. W małych społecznościach plotki bywają zabójcze.

– Rozumiem. I dlatego nie wolno tu przychodzić. A ty mnie tu przyprowadziłaś – stwierdziłem z wyrzutem. Nie chciałem nikomu podpadać.

– Wybacz, trochę cię wrobiłam – przyznała szczerze. Mierzyła mnie wzrokiem przez kilka dłużących się sekund. Bezbronnie rozłożyłem ręce na znak dobrej woli. Nie miałem nic przeciwko zagadce do rozwiązania bądź tajemnicy do dochowania. Nawet mnie to nobilitowało, że praktycznie z miejsca mi zaufała.

– Nikomu nie wygadam, słowo – zarzekłem się. – Co jeszcze wiesz?

– Tu coś się dzieje. Coś złego, czego nie widać. Zastanawia mnie ta cała historia...

– Dlatego zrobiłaś całe śledztwo, ale sama nie dasz dalej rady. Nie możesz liczyć na pomoc sióstr, bo mogą odmówić współpracy i donieść mamie. Wygląda na to, że spadłem ci z nieba. Czyż nie tak? – zgadywałem.

– Dokładnie. Jak na to wpadłeś? – Nie byłem pewien, czy to ironia, czy szczera ciekawość.

– Powiedziałaś, że to nazwisko to jedyne, co zdołałaś ustalić. Czyli już szukałaś informacji. Reszta to po prostu domysły – wzruszyłem ramionami. Potarłem bolące skronie. Świat powoli przestawał się kręcić. – A wiesz, co dokładniej mówił ten chłopiec?

– Nie miałam okazji zapytać go osobiście, znam to tylko z siódmej ręki. Błąkał się po lesie do zmierzchu, a potem spotkał królewnę, która zaprowadziła go do wspaniałego zamku. Tam poznał też mądrego króla i dowiedział się, że ciąży nad nimi klątwa. Nad rankiem poprosili go, by poszedł spać i w ramach odpoczynku przespał cały dzień. Całą następną noc spędził, bawiąc się w pałacu i nad ranem wskazali mu drogę do domów. Tak się znalazł i... – zawahała się. – Nie będziesz się śmiał?

– Na pewno nie – odparłem poważnie.

– Oczywiście zbadano, czy nie było gwałtu, czy coś. Dzieciak nie potrafił pokazać, gdzie ów król miał mieszkać. Tylko że jego ubranie... nowa koszula, której nie miał na sobie, gdy się zgubił – spuściła wzrok. Szczerze, to nie wyglądała, jakby wierzyła w swoje słowa. Zapewne przekazywała tylko usłyszane plotki, które niekoniecznie musiały odzwierciedlać rzeczywistość. Przechodziły z ucha do ucha i każdy dodawał coś od siebie, aż stworzyli przypadkiem zupełnie nową legendę. Wypocząwszy, wstałem i otrzepałem ubranie.

– Rozejrzę się tu.

– Tylko nie odchodź daleko, mimo wszystko mogą się tu czaić bezdomni.

Zanurzyłem się w ogrodowej toni. Kiedyś musiało tu być pięknie. Dziś wszystko wyglądało trochę ponuro. Kwiaty zdziczały, trawa urosła za wysoko. Brakowało pielęgnacji. Powąchałem róże. Pachniały cudnie. Były takie krwistoczerwone. Stanowiły główną atrakcję wśród roślin. Nieopodal stała fontanna. Woda w niej była brudna i pełna liści. Ścieżka wiodła w głąb posiadłości. Zza drzew wyłonił się obraz rezydencji, aczkolwiek ja nazwałbym to pałacem. Biały, zarośnięty bluszczem. Okna bez szyb, dziury w dachu. W niczym nie ujmowało to jednak jego piękna. Po prawej stronie miał wieżyczkę, której szczyt był widoczny z centrum mieściny. Dach był dosyć strzelisty. Pomyślałem sobie, że gdybym to ja był architektem, umieściłbym duży dziedziniec w środku. Nie chciałem podchodzić zbyt blisko, obawiałem się, że ktoś może mnie zauważyć. Zrobiłem jeszcze tylko kilka kroków. Znalazłem się przed figurą. Przedstawiała błazna, który kłaniał się nisko. Miał na sobie typową czapkę z trzema rogami. Jedynym co nie pasowało, była jego mina. Zamiast wesołej, miał smutną – jego oczy wyglądały na zrozpaczone, a usta były przekrzywione jakby w bolesnym grymasie. Odwróciłem się od ponurej rzeźby i wróciłem do Asi.

– Upiorny klaun. Idziemy? – zaproponowałem powrót. Skinęła głową.

W milczeniu wróciliśmy do domu. Warto zaznaczyć, że szliśmy drogą okrężną. Zdążyliśmy akurat na obiad. Czułem się dosyć niekomfortowo, bo w towarzystwie Asia zdawała się mnie unikać. Nawet nie patrzyła w moją stronę. Irytowała mnie jej dwulicowość, ale z drugiej strony domyślałem się, że nie chce wzbudzać podejrzeń. Nie wiedziałem tylko czyich i dlaczego.

Po obiedzie położyłem się na łóżku. Byłem zmęczony, więc znowu zamknąłem oczy i nasłuchiwałem. Dźwięki jednak szybko mnie znudziły. Sięgnąłem więc po książkę, którą przywiozłem ze sobą. Była to dosyć krótka lektura, wystarczy góra na dwie godziny, dlatego chciałem ją oszczędzać. Mimo to nie potrafiłem się jej oprzeć, za bardzo tęskniłem za dobrą książką. Zagłębiłem się w nią i tak upłynął mi czas do kolacji. Niestety, zdążyłem przeczytać ją całą. Ciekawe, czy mają jakąś domową biblioteczkę. Rozmarzyłem się o księdze, która czeka, aż ktoś ją wreszcie odkryje i przeczyta.

Z fantazji wyrwały mnie odgłosy szykowanej kolacji. Ciocia przygotowała dla wszystkich kanapki i zawołała nas na posiłek. Chociaż był zwykły dzień powszedni, cała rodzina zasiadła razem przy stole. Zastanawiałem się, czy oni tak naprawdę żyją taką sielanką przez cały czas, czy może to tylko na okres odwiedzin gości. Wujek odłożył gazetę i upomniał najstarszą córkę, by zostawiła na czas kolacji telefon. Te niewielkie gesty sprawiły, że poczułem się, jakbym był naprawdę związany z całą jego rodziną. Kiedy tylko wrócimy do domu, zaproponuję mamie, żebyśmy częściej wspólnie jadali.

Były wakacje, a mnie zaczynała doskwierać nuda. Czego jak czego, ale mój umysł potrzebował ciekawych doznań, choćby tylko drobnych interesujących plotek, do zachowania pełnej sprawności. Nuda to śmiertelna trucizna, która zabija kreatywność. Na szczęście z wybawieniem przyszła Klaudia.

– Może zagramy w jakąś grę planszową, co? – zaproponowała po krótkiej wymianie zdań.

– Jasne, czemu nie – chętnie się zgodziłem.

Poszła na chwilę na górę po planszę. Graliśmy w kuchni na stole. Nikomu więc nie przeszkadzaliśmy, a i miejsca mieliśmy dość. Jakiś czas później dołączyła do nas Asia. Muszę przyznać, że gra, choć dziecinna, sprawiła mi wiele radości. W końcu zdołałem poczuć długo wyczekiwany beztroski klimat wakacji.

– A Jagoda i Ola z nami nie zagrają? – zapytałem. W szerszym gronie zabawa mogła być jeszcze lepsza.

– Ola jest zbyt dorosła na takie sprawy – krótko ucięła temat Klaudia, a ja więcej nie drążyłem.

Śmialiśmy się i żartowaliśmy, aż w końcu wybiła dwudziesta trzecia. Pożegnałem się z dziewczynami i poszedłem do łazienki. A po wieczornej toalecie prosto do łóżka.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Vespera rok temu
    Kiedy dziewczyna opowiada o fabryce śrubek, robi się tak jakoś z deka sztywno, jakby cytowała Wikipedię. Wiesz, co mam na myśli? Poza tym bardzo spoko historia.
  • Niestety, wiem, ale ja sam jestem sztywnym człowiekiem i trudno mi dodać więcej życia do niektórych dialogów. Dziękuję za komentarz.
  • Vespera rok temu
    vanderPoltergeist Ale w większości wypowiedzi postaci jest naturalność, więc to tylko takie potknięcie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania