Dziewczyna skąpana w świetle księżyca (7)

Zwykle w naszym rodzinnym domu niedzielny poranek charakteryzował się dłuższym spaniem, jednak tutaj na wsi było wręcz odwrotnie – właśnie tego dnia wcześniej się wstawało, przynajmniej w porównaniu do innych wakacyjnych dni. A to dlatego, że zaraz po śniadaniu czekała nas wyprawa do kościoła. Nie byłem jakoś specjalnie wierzącą bądź niewierzącą osobą, kwestie religii pozostawały daleko poza moim zrozumieniem i nie zaprzątałem sobie jeszcze nimi głowy. Nie śmiałem w żaden sposób protestować przeciwko wyprawie na mszę świętą, tym bardziej że wszyscy sprawiali wrażenie podekscytowanych niedzielną eucharystią.

Było odrobinę nerwowo ze względu na pośpiech, wszak nie wypadało się spóźnić, a przecież zgodnie z konwenansem ubiór musiał być elegancki. Akurat nigdy nie przepadałem za formalnymi strojami, ale znów zdecydowałem się siedzieć cicho i posłusznie dostosować się do reszty.

Wcześniej jakoś nie zwróciłem an to uwagi, ale tutejszy kościółek był bardzo ładny. Być może przydałby mu się stosowny remont, bo ząb czasu mocno wgryzł się w mury, ale architektonicznie stanowił fascynujący obiekt. Na ile potrafiłem ocenić, pochodził z szesnastego wieku i prezentował późny gotyk. Miał jedną strzelistą wieżę, trochę niską, ale zważywszy na ogóle rozmiary kościoła, nie można mieć zastrzeżeń.

Parafia pod wezwaniem świętego Łazarza obejmowała całą wieś, na mszę zgromadziła się więc spora część mieszkańców. Na szczęście udało nam się zająć miejsca siedzące w nawie głównej. Msza, jak to msza, płynęła spokojnie swoim rytmem. Ksiądz opowiadał o konieczności przebaczenia i obowiązku odpokutowania złych uczynków, ale mimo pasji, jaką wkładał w swoje kazanie, troszeczkę mi się przysnęło i gdyby Jagoda w porę mnie nie szturchnęła, zapomniałbym wstać na wyznanie wiary.

Po mszy odczekaliśmy spokojnie, aż większość ludzi wyjdzie. Nikt się zbytnio nie spieszył. Korzystając z okazji, podziwiałem detale budowli. Piękne sklepienia kryształowe – dokładnie takie, jakich sam chciałbym kiedyś użyć w swej katedrze. Wychodząc, zauważyłem w bocznej nawie, tuż obok konfesjonału, witraż przedstawiający srebrnowłosą kobietę, która boso stąpała po ścieżce usłanej z kolczastych róż. Ten obraz na szkle zaciekawił mnie szczególnie, bo wygląd namalowanej kobiety przywoływał na myśl pewną moją niecodzienną znajomą.

– Co to? – zapytałem sam siebie na głos.

– „Nawrócona grzesznica”, odrestaurowany dzięki hojności M.S., A. D. 1992 – powiedziała Klaudia. Spojrzałem na nią zdziwiony. – Z boku jest tabliczka – wyjaśniła.

Przytaknąłem tępo. Chętnie podziwiałbym witraż dłużej, zeskanował go po milimetrze wzrokiem i zapisał na dłużej w pamięci, ale ciocia ponagliła mnie skinieniem ręki. Po wyjściu z kościoła uderzyło we mnie gorące letnie powietrze. Słońce prażyło mocno tego dnia. Ziewnąłem i rozprostowałem kości.

– Jak się czujesz? – zagadnęła mnie Klaudia.

– Dobrze – przytaknąłem od razu z grzeczności, nie zadając sobie trudu, by zastanowić się nad odpowiedzią.

– Miałeś taki nieobecny wzrok – dopowiedziała w ramach usprawiedliwienia.

– Maks rzadko bywa tu i teraz, częściej jest gdzieś i kiedyś – wtrąciła się Jagoda i poklepała mnie ostrzegawczo po ramieniu. Chyba jestem jej dłużnikiem za to obudzenie na mszy.

Spacerowym krokiem i nieco okrężną drogą wróciliśmy do domu. Wujek dużo opowiadał, głównie swoje historie z młodości, a dziewczyny ochoczo słuchały. Zwłaszcza Asia trzymała się blisko taty, co akurat utrudniało mi nawiązanie z nią kontaktu, a przecież łączyła nas nieco pogmatwana zmowa. Szybko zapomniałem, co właściwie chciałem jej powiedzieć, więc kiedy wróciliśmy do domu, uznawszy, że nie mam już nic szczególnego do roboty, położyłem się na łóżku i leniuchowałem. Wpatrywałem się w sufit i nie miałem sił, by robić cokolwiek.

Z pokoju wyszedłem dopiero na obiad. Potem wszyscy oglądali jakimś film w telewizji. Siedziałem z nimi w salonie, ale od ruchomych obrazków na ekranie zdecydowanie wolałem nieruchome litery na papierze. Filmy zawsze mnie nudziły, więc średnio wciągnąłem się w seans.

– Podobał ci się film? – zapytała ciocia przy kolacji.

– Chyba trochę na nim przysnąłem – wykręciłem się od odpowiedzi. Mój arsenał wymówek był ubogi, więc stwierdzając głośno, że już dawno tak się nie napchałem takimi dobrociami, zamknąłem się znów w swoim pokoju.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania