Dziewczyna skąpana w świetle księżyca (8)

Nie byłem pewien, czego właściwie oczekuję. Być może byłem rozczarowany dniem, może czekałem po prostu na cud, który nie zamierzał się ziścić. Zastanawiałem się, co przyjdzie wraz ze zmierzchem i niecierpliwie wyczekiwałem nocy.

W końcu na pół śpiący zorientowałem się, że ściemniło się już wystarczająco oraz nie dochodzą do mnie już żadne odgłosy kroków. Po cichu wymknąłem się do kuchni, by zgodnie ze swoim nowym rytuałem zostawić na talerzyku przed domem kilka ciastek. Potem włożyłem buty i wyskoczyłem przez okno.

Zdążyłem już poznać całą drogę, nie minęło piętnaście minut, a zdyszany zatrzymałem się przy posągu uśmiechającego się błazna.

– Tak myślałam, że tu będziesz – usłyszałem ten cudowny głos.

– Pędziłem do ciebie co sił – uśmiechnąłem się zmęczony. – Napiłbym się herbaty.

Odwzajemniła uśmiech i poprowadziła mnie do ogrodu, gdzie już czekał przygotowany czajnik.

– Słodzisz? – zapytała.

– Nie – odparłem. Wrzuciła jedną łyżeczkę do mojej filiżanki i odłożyła cukier poza zasięg moich rąk. – Opowiedz mi o sobie – poprosiłem, delektując się napojem.

– Nie mam co – wzruszyła ramionami.

– O swojej przeszłości – nalegałem. Nie jestem pewny, czy naprawdę chciałem się czegoś dowiedzieć, czy tylko słuchać jej hipnotyzującego głosu.

– Wiesz, lubię baśnie. To zabawne, ale życie to zdumiewająca bajka, nieprawdaż? – zaszczebiotała wesoło. Oczekiwała na moją reakcję, a ja nie miałem pojęcia, co mógłbym powiedzieć.

– Nie pozwalasz mi się do siebie zbliżyć – posmutniałem.

– Już jesteś blisko. Mistrz opowiedział mi kiedyś taką historię, która może pomoże znaleźć ci w tym sens. Chcesz posłuchać?

– Oczywiście!

– Razu pewnego, w drodze powrotnej, po jednej z wielu wojen, jakie widział świat, zawitał w te strony szpitalnik. Schronił się w dworku myśliwskim. W nocy zawitał do niego diabeł i zapytał, czy ma jakieś życzenie, które mógłby spełnić. Szpitalnik jednak odmówił. Niektórzy mawiają, że był wystarczająco mądry, by wiedzieć, że diabeł nie spełnia życzeń z dobroci serca, ale ja sądzę, że on naprawdę niczego już nie pragnął. Zdziwiony diabeł, w uznaniu jego mądrości, zapytał, czy skoro nie chce nic więcej dostać, to czy w takim razie jest coś, czego chciałby się pozbyć? Tej pokusie szpitalnik uległ i poprosił o uwolnienie go od bolesnych wspomnień. Od widoku zmasakrowanych ciał, krzyków konających, zapachu spalonych miast, dotyku zimnej krwi i wiecznego uczucia porażki. Skruszony jego prośbą diabeł rzekł „Tego daru zabrać ci nie mogę, bowiem przestałbyś wtedy podążać cnotliwą ścieżką, którą obrałeś. Dam ci jednak moc, abyś to ty mógł innym odbierać wspomnienia, których nie chcą posiadać.”

– On był tej siły cząstką, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyniła dobro? – wtrąciłem niepotrzebnie. Rzuciła mi spojrzenie pełne oburzenia, że przerywam jej istotną opowieść.

– Czasem jedno bywa równocześnie drugim, jak już pewnie zaważyłeś – odpowiedziała po namyśle. Chyba wybiłem ją z rytmu, bo nie spuentowała swojej historii.

– I co zrobił ze swoją mocą szpitalnik? – dopytałem zniecierpliwiony.

– Korzystał z niej bardzo oszczędnie. Przykrości, których doświadczamy, również pomagają obudzić w nas drzemiące cnoty. Dlatego czasem lepiej jest zapomnieć to, co przyjemne.

Kiedy skończyła mówić, utkwiła wzrok w gwiazdach, jakby czegoś tam szukając. Chłonąłem każde jej słowo, nie zastanawiając się nad jego znaczeniem. Chciałem po prostu być blisko niej, słyszeć jej głos, podziwiać jej urodę. Zwariowałem dla niej, ale wcale mi to nie przeszkadzało.

– Pobawimy się w coś? – zapytała dziecinnym tonem. – Może w chowanego?

– Dobrze, ale tylko w ogrodzie. Masz przewagę, bo ja nie znam okolicy. Wolisz szukać czy się kryć?

– W zabawie w chowanego najbardziej lubię być odnajdywana – mrugnęła do mnie.

Zamknąłem oczy i zacząłem liczyć. Skończyłem, gdy doszedłem do dwudziestu pięciu. Chodziłem po ogrodzie, a w tych ciemnościach ledwo co widziałem. Szukałem jej wszędzie, ale nie dałem rady. Już miałem się poddać, kiedy pomyślałem sobie, że może mnie oszukała i schowała się w domu. Boczne drzwi do pałacu były otwarte. Cichaczem wszedłem do środka. Skradałem się na paluszkach. Chciałem ją zaskoczyć. Otworzyłem drzwi i zajrzałem do holu. Ujrzałem plecy postaci w eleganckim surducie. Był to średniej postury mężczyzna, jego wieku nie sposób odgadnąć. Odwrócił się do mnie.

– Panicz sobie czegoś życzy? – zapytał łagodnie, ale jakby bez otwierania ust.

Trzasnąłem drzwiami i wybiegłem z pałacu. Pamiętałem o obietnicy danej dziewczynie. Nie wiem, dlaczego akurat tak miałem postąpić, ale usłuchałem wytycznych. Uciekałem co sił w nogach, aż usłyszałem za sobą wołanie:

– Dokąd tak pędzisz? – Na dźwięk miłego mi głosu od razu się zatrzymałem.

– Widziałem kamerdynera – wysapałem.

– Miałeś mnie szukać w ogrodzie – powiedziała z wyrzutem.

– Ale nie mogłem cię znaleźć...

– Nie ty jeden – machnęła ręką. – Siadaj, zabawa w chowanego nie jest widocznie dla ciebie.

Wróciliśmy do altanki i picia herbaty. Nie podobała mi się ta cisza.

– Jesteś na mnie zła? – zapytałem skruszony.

– Nie. Jestem szczęśliwa – powiedziała bez przekonania. Nie byłem pewny, czy mówiła szczerze, a może uraczyła mnie tylko kolejnym sarkazmem. – Boisz się mnie? – Spojrzała mi głęboko w oczy.

– Skądże. Przeraża mnie trochę ta aura i odnoszę wrażenie, że odkąd tu jestem, napotykam same niepojęte zjawiska, ale ciebie akurat się nie boję – odpowiedziałem. – Przy tobie czuję się bezpieczny.

– Opowiedz mi bajkę – niespodziewanie zmieniła temat.

– Nie znam bajek – zmieszałem się.

– Znasz, na pewno jakąś znasz – upierała się.

Przeczytałem niemało książek w swoim życiu, lecz nie były one moją bajką, a nie chciałem sobie przypisywać autorstwa. Wiedziałem, że nie zaskoczę jej żadnym literackim odkryciem. Postawiłem więc na szczerość i garść marzeń, zacząłem jej więc snuć baśń mojego życia. Opowiadałem o katedrach i pałacach, które chciałbym kiedyś wybudować, o strzelistych wieżach pełnych witraży, o krogulcach skrytych przy dachach, nawet o orientalnych ornamentach przyokiennych. Słuchała tego, jakbym recytował godną uwagi poezję, a gdy w końcu zaschło mi w gardle i niemal nie byłem w stanie już nic więcej z siebie wydusić, nie spojrzawszy nawet na zegarek, przemówiła:

– Musisz już iść, minęła czwarta.

– Nie chcę.

– Musisz. Idź już. Będę na ciebie czekać, daję słowo – zapewniła.

Niechętnie wstałem, ale nie mogłem ot tak po prostu odejść. Zbliżyłem się i wyciągnąłem ku niej rękę.

– Nie dotykaj mnie – poprosiła.

– Chcę tylko mnie pewność, że to wszystko nie jest snem.

– Nigdy nie będziesz miał takiej pewność – ucięła temat. – Daję słowo, że będę na ciebie czekać.

Pogodziłem się z tym i wróciłem do domu.

Talerzyk, który zostawiłem, był oczywiście pusty. Zaniosłem go do kuchni i umyłem. Była godzina piąta, gdy położyłem się spać. Słyszałem, jak wujek zbiera się do pracy. Sen znów nie był mi pisany. Ledwo co wujek wyszedł, a ja powędrowałem do kuchni.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania