Dziewczyna skąpana w świetle księżyca (12)

Obudziłem się w małej białej izdebce. Mnóstwo ludzi chodziło dookoła mnie i zadawało dziwne pytania. A ja leżałem nieruchomo, nic z tego nie rozumiejąc. Jak mi potem wyjaśniono, trafiłem do tutejszej izby przyjęć. Znaleziono mnie w lesie tuż przy domu przybranego wujostwa. Lekarze stwierdzili, że powróciła moja choroba z dzieciństwa – chodzenie we śnie. Co prawda ostatni raz zdarzyło mi się to dziewięć lat temu, ale jak widać, nigdy nie wiadomo, kiedy lunatykowanie powróci. Winę zrzucono na inne otoczenie, które „rozbudziło we mnie pierwotne instynkty”, jak zażartowała pani doktor.

Ale prawdziwym powodem trafienia do szpitala było ugryzienie psa. Nie wyglądało specjalnie groźnie. Opatrzyli fachowo ranę na łydce i podali zastrzyk na wściekliznę. Dziwili się, cóż to musiał być za pies, a ja wzruszałem tylko ramionami. Nie pamiętałem nic z tych wydarzeń. Wszyscy mnie wypytywali, a ja zbywałem ich frazesami „nie wiem”, „nie pamiętam”, „przykro mi”.

Zaskakująco szybko moje życie szybko wróciło do normalności. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Wróciłem do pełni sił. Resztę wakacji spędziłem już zwyczajnie. Nie do końca wiedziałem dlaczego, ale Asia dziwnie na mnie spoglądała, jakby oczekiwała, że powiem jej, co się stało na prawdę. Raz wieczorem, gdy z nią rozmawiałem, zapytała, co będzie dalej z próbą rozwiązania tajemnicy, ale nie miałem pojęcia, o co jej chodzi.

– Jakiej tajemnicy? O czym ty mówisz? – zapytałem zdziwiony.

– Soliński, mówi ci to coś? – Opuściła załamana ręce.

– Nie kojarzę. To ktoś znany? – powiedziałem głupio. Nie rozumiałem, dlaczego w tym momencie zaczęła płakać. Może to tylko reakcja alergiczna i zaczęła łzawić? W każdym razie, od tamtej chwili dała sobie spokój i unikała mnie, jakbyśmy nigdy się nie poznali. Próbowałem jeszcze kilkukrotnie wyciągnąć ją na spacer lub zaprosić do gier planszowych, ale uciekała, jakbym wyrządził jej wielką krzywdę. Jej zachowanie sprawiało mi przykrość, ale jako mężczyzna, nie poskarżyłem się nikomu.

I tylko jedna rzecz nie była taka, jak powinna. Wszystkie moje sny wyglądały tak samo. Szedłem przez las aż do starego muru porośniętego bluszczem. Odnajdywałem ukryte drzwiczki i wchodziłem do pięknego, acz dzikiego ogrodu. A tam w altance siedziała samotna dziewczyna, której nigdy nie spotkałem. Popijała spokojnie herbatę z eleganckiej filiżanki.

– Obiecuję, że będę na ciebie czekać – mówiła czasem.

I dotrzymywała słowa, bo ilekroć zapadałem w sen, czekała na mnie cierpliwie w tej samej scenerii. Żaden inny sen mi się nie przytrafiał, ale zachowałem tę dziwą przypadłość dla siebie, nie dzieląc się nią z nikim. To był sekret między mną a pięknością ze snów, a sekrety tworzą mocniejsze więzi niż przyjaźń.

Wreszcie nadszedł dzień powrotu. Wujek i ciocia odprowadzili nas na stację. Pamiętam, że stałem na peronie wpatrzony gdzieś w dal. Zastanawiałem się, jak wiele wspomnień zabiorę stąd ze sobą, a jak wiele pogrzebię tu na zawsze. Jagoda siedziała na ławce i żegnała się jeszcze z Olą. Spojrzałem na zegar. Wskazywał za pięć dwunastą. Mój zegarek był bardziej wiarygodny i podawał godzinę o dziesięć minut późniejszą.

Pożegnanie wcale nie było ckliwe, przecież my tylko wracaliśmy z wakacji do domu. Jagoda zapewniła, że jeszcze kiedyś wpadniemy razem z mamą, ale nie sądziłem, by kiedykolwiek miało to nastąpić. Na szczęście wkrótce wsiedliśmy do pociągu i obeszło się bez krępujących całusów.

Spoglądając za okno, za znikającą miejscowością, dostrzegłem nad lasem zarys jakiejś pałacowej wieżyczki. To dziwne, bo nie zauważyłem, żeby gdzieś w mieścinie znajdował się zamek, albo chociaż dwór. Poczułem dziwne uczucie, mieszaninę tęsknoty i wrażenie straty.

– Wybierasz się w długą podróż, co? – zapytał mnie jakiś starszy pan. Zdziwiłem się, że wybrał sobie akurat mnie na rozmówcę. Siostra uniosła na chwilę wzrok znad telefonu, ale nie interweniowała. Starszy jegomość wyglądał jakby znajomo, ale nie potrafiłem go nigdzie przypisać. Nosił okulary, lecz chyba były to zerówki, bo obraz za nimi nie był zniekształcony.

– Wracam do domu – odpowiedziałem uprzejmie.

– Skąd więc ta łza na twym policzku?

Przetarłem oczy. Nawet nie zauważyłem, że ukradkiem coś pociekło mi z oczu. Dopadło mnie nieokreślone cknienie.

– Po prostu czuję... silne emocje. Nie potrafię ich nazwać – zwierzyłem się. Tak jakbym zdradził wszystko, choć on przecież dalej niczego się nie dowiedział.

– Wiesz, zawsze możesz napisać o tym – podał mi zeszyt i pióro.

– Nie da się zawrzeć tylu silnych emocji na kilku stronach – oceniłem posępnie.

– Skąd wiesz, próbowałeś? – zapytał podchwytliwie.

Pociąg zaczął zwalniać. Staruszek uchylił kapelusz i wyszedł z przedziału. Rzuciłem okiem na Jagodę, która na powrót zanurzyła się w cyfrowym świecie. Pióro, które otrzymałem w prezencie, wyglądało na piekielnie drogie, miało wygrawerowane litery M.S., co zupełnie przypadkiem odpowiadało moim inicjałom. Powoli nakreśliłem pierwsze słowa.

Wakacje zawsze kojarzyły mi się z długo wyczekiwaną wolnością.

I tak przeniosłam się do czegoś, co funkcjonowało poza czasem i miejscem – bezpośrednio do serca.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bajeczna 9 miesięcy temu
    Tyle gwiazdek a nikt nie komentuje! Hej!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania