Dziewczyna skąpana w świetle księżyca (5)

Wstałem zaraz po tym, gdy wujek wyszedł. Umyłem się, przebrałem i zjadłem śniadanie. Następnie chciałem poobserwować, jak Tygrysek się myje. Kot chyba jednak nie lubił być podglądany. Zjeżył grzbiet i miauknął ostrzegawczo. Patrzył na mnie uważnie zielonymi oczami. Dopiero wtedy ogarnęła mnie senność. Prychnąłem zmęczony i zostawiłem go w spokoju. Siedziałem w kuchni i obojętnie gapiłem się przez okno.

– Już nie śpisz? – usłyszałem czyjś zaspany głos. Odwróciłem się. To tylko Asia.

– To wiejskie powietrze tak dodaje mi energii, że nie mogłem już spać – skłamałem.

– I już jesteś po spacerze – powiedziała, ściągając coś z moich włosów. Liść.

– Pewnie wleciał przez okno, a ja nie zauważyłem – starałem się wytłumaczyć. Bez wątpienia liść przyczepił się podczas powrotu do domu. – A ty co tak wcześnie? – zmieniłem temat. Była jeszcze w pidżamie.

– Zaschło mi w gardle. – Na potwierdzenie tych słów nalała sobie wody.

– Pójdziemy po śniadaniu na spacer? Chciałbym coś zbadać – zaproponowałem.

– W porządku – potwierdziła i uciekła na piętro.

W końcu wstała i ciocia. Dotrzymałem jej towarzystwa podczas robienia śniadania. Plotkowaliśmy o niczym, a ja starałem się nie wzbudzać podejrzeń. Kazała mi zjeść kilka swoich kanapek, uzasadniając, że mama będzie zła, jak schudnę w trakcie tych wakacji. Próbowałem tłumaczyć, że po prostu jestem taki chudy, ale nie dała temu wiary. Później wstały wszystkie dziewczyny. Ola jak zwykle mnie zignorowała, Asia bała się zbliżyć, a Klaudia jako jedyna sprawiała wrażenie przyjacielsko nastawionej. Moja siostra z kolei upomniała mnie, że wypadałoby, żebym zadbał nieco o swój wygląd, bo w końcu jestem tu gościem i nie powinienem zakłócać estetyki, czy coś takiego. Tak czy siak, chciała, żebym się poczesał, bo jej zdaniem wyglądałem, jakbym znów zaczął lunatykować. Prosto po śniadaniu pomogłem cioci poodkurzać. W końcu i tak nie miałem nic do roboty. Wreszcie około godziny dziewiątej wyszedłem wraz z Asią na spacer.

Asia sprawiała wrażenie, że jest na mnie zła.

– Jak to jest: wczoraj poszedłeś spać jakoś po dwudziestej trzeciej, a wnioskując po twojej porannej bytności w kuchni, wstałeś o szóstej i wydajesz się wypoczętym. Tak mało snu potrzebujesz? – zapytała z lekkim wyrzutem.

– Tak jakoś wyszło. Nie czuję się zbytnio senny – wzruszyłem niewinnie ramionami. Jak się nad tym teraz zastanowić, to jednak ostatnimi dniami, i zwłaszcza nocami, nie sypiałem za dużo.

– Dokąd idziemy?

– Do pałacu Solińskiego. Chciałbym tam coś zbadać. Dużo myślałem nad twoją wczorajszą opowieścią i starałem się ułożyć to w całość. Od jak dawna pałac jest pusty? – zapytałem, sprawdzając, czy nikt nas nie śledzi.

– Od zawsze. Nikt w nim nigdy nie mieszkał. Podejrzewam, że Soliński zmarł, zanim się wprowadził – odpowiedziała i uśmiechnęła się zadziornie. – Widzę, że zainteresowała cię ta historia.

– Nie przeczę – skinąłem głową.

– To mnie akurat cieszy – skomentowała cicho, bardziej do siebie niż do mnie. Wolałem wrócić do konkretów.

– A co jeśli ktoś w nim mieszkał, ale po prostu ludzie go nie spotkali? Pałac jest w końcu na uboczu – wyłożyłem swoją teorię.

– Niemożliwe. Ktoś przejeżdżałby wtedy drogą, robił zakupy, a rezydencja nie byłaby w takim stanie... Nie sądzę, by można to było wszystko ot tak ukryć.

– A jak dowiedziałaś się, że właściciel ma na nazwisko Soliński? I czy dałaś radę ustalić dokładny rok budowy? Potrzeba więcej informacji – narzekałem. Musiałem się powstrzymywać, by nie naciskać na nią z przesadą.

– Tak było w papierach. Właściciel podpisał się jako Soliński. Widziałam fragment odpisu księgi wieczystej. Działkę kupił w 1992 roku, ale daty rozpoczęcia budowy nie znam. Pewnie kilka lat później...

Minęliśmy ostrzeżenie o terenie prywatnym i znaleźliśmy się na własności Solińskiego. Cała ta historia powoli zaczynała nabierać kształtów, mimo iż ciągle pozostawało mnóstwo niewiadomych. Nie zatrzymałem się, dopóki nie stanąłem twarzą w twarz z rzeźbą błazna.

– Jaką on ma minę? – zapytałem, pokazując palcem. Chciałem, by ktoś potwierdził moje przypuszczenia. Brałem pod uwagę, że mogłem mieć przywidzenie.

– Smutną, bolesną, jakby cierpiał – powiedziała, przyglądając się uważnie klaunowi. – Czemu pytasz?

– Bez powodu – skłamałem, nie wysilając się na wymówki. Rozejrzałem się uważnie, czy nikogo przypadkiem nie ma w pobliżu. Poza nami było pusto. Tak bardzo chciałem teraz poukładać sobie wszystko w głowie, a tu jak na złość nic nie pasowało. – Byłaś kiedyś w tej rezydencji?

– Chyba zwariowałeś! Oczywiście, że nie. Po pierwsze, to teren prywatny. Po drugie, to niebezpieczne, ta ruina może się zawalić.

Faktycznie, mogła sprawiać takie wrażenie, ale to celowe wprowadzenie w błąd. Nawet dziura w dachu nie była dziurą, a jedynie odpływem deszczówki. Tylko kto chciałby zbudować dom, który ma udawać ruderę?

– Pójdę tam – oznajmiłem hardo. – Zaczekaj tu na mnie i zacznij panikować dopiero po dwudziestu minutach.

– Nie mogę ci na to pozwolić! – zaprotestowała. – Jeśli coś ci się stanie, mama mnie zabije!

To miło, że tak bardzo o mnie dbała. Nie zamierzałem się kłócić, swoje już postanowiłem. Przypomniałem jej raz jeszcze, że ma zacząć krzyczeć, jeśli nie wrócę w ciągu dwudziestu minut, a do tego czasu ma się schować. Nie bałem się, bo przecież wczoraj w nocy wszystko wyglądało o wiele groźniej, a jednak nic mi się nie stało.

Główne drzwi były zamknięte. Nie sforsowałoby ich nawet trzech siłaczy. To były ciężkie żelazne wrota. Ale ja wiedziałem, że tak naprawdę one nigdy nie miały się otwierać. Prawdziwe wejście jest ukryte z boku. Odnalezienie go nie trwało długo, za to było zamknięte. Stanąłem przed dylematem, czy je sforsować, czy pozostawić mieszkanie mojej tajemniczej przyjaciółki w spokoju. Choć coś korciło mnie, by spróbować się wedrzeć, nie mogłem tego zrobić. Ryzyko, że obrazi się na mnie, było za duże. Parter nie miał okien. Jedyna dostępna droga do środka wiodła po bluszczu i przez okno na piętrze, ale to było zbyt niebezpieczne. A gdyby tak obejść pałac?

Kiedy zastanawiałem się nad dalszymi krokami podeszła do mnie Asia.

– Chodźmy stąd, bo jeszcze ktoś nas zauważy – szepnęła. Wyobrażam sobie, jak się bała, podchodząc tak blisko tego budynku.

– A kto miałby nas zobaczyć, skoro jesteśmy tu sami? – spróbowałem wyciągnąć z niej trochę informacji. Musiała przede mną coś zataić.

– Tu jest... coś złego – pociągnęła mnie za rękę. – Nie potrafię tego wyjaśnić, ale mam takie przeczucie. Wierzysz mi? – zapytała. W jej oczach czaiło się długo skrywane przerażenie.

– Wierzę – przytaknąłem.

Odeszliśmy trochę dalej od budynku i usiedliśmy w ogrodzie. Milcząc, szukaliśmy czegoś, na czym moglibyśmy zawiesić wzrok.

– Masz mnie za szaloną? – zapytała otwarcie.

– Skądże – zaprzeczyłem. – Musiałem przysiąc, że nikomu nie powiem, dokąd idziemy. Unikasz mnie, gdy twoje siostry są w pobliżu. Czy ktoś ci zarzucił, że jesteś niespełna rozumu i masz obsesję na punkcie tego miejsca? – zgadywałem. Byłem jednak zbyt brutalny, bo Asia schowała twarz w dłoniach i lekko zaszlochała. – Ale ja ci wierzę – spróbowałem ją uspokoić.

– Nie mam omamów ani nic z tych rzeczy, Wszystko, co ci powiedziałam, jest prawdą. Nie rozumiem, dlaczego inni ludzie nie chcą rozwiązać tej zagadki. Być może mamy tu do czynienia z prawdziwymi zjawiskami paranormalnymi – przetarła oczy. Jej reakcja była bardzo emocjonalna, bardziej niż się tego spodziewałem.

– W pierwszej kolejności szukajmy logicznych wyjaśnień – uśmiechnąłem się. – Póki co, choć wiele rzeczy jest tu podejrzanych, to nic niemożliwego się tu nie dzieje.

– Mam zdjęcia środka ruin, chcesz je zobaczyć?

– Pewnie, że chcę! Czemu mówisz to dopiero teraz? – krzyknąłem uradowany. – Ale kto je zrobił?

– Cztery lata temu, grupa młodzieży. Wszyscy już studiują i wyjechali stąd. Przyszli kiedyś zbadać ruiny. Zrobili kilka zdjęć w środku. A teraz chodźmy, bo gdy mama się dowie, że tu przychodzimy, dostaniemy szlaban.

– Jasne, rozumiem – przytaknąłem. Podałem jej rękę.

– Wieczorem ci je pokażę – obiecała.

Resztę dnia spędziłem, jakbym siedział na rozżarzonych węglach. Chodziłem niespokojnie tu i tam, czekając, aż nastanie w końcu wieczór. Nie jestem pewny, na co tak niecierpliwie czekałem: na obiecane zdjęcia, czy kolejny nocny spacer.

Do kolacji zasiedliśmy w pełnym gronie. Właściwie, na swój sposób to wspaniałe, że ciocia sama przygotowuje posiłki, zamiast kupować gotowe dania w sklepie, a potem wszyscy jedzą razem. Nie wiem, czy tak postępowały wszystkie rodziny na wsiach, ale bardzo mi się to spodobało.

– Co dzisiaj porabiały moje skarby? – zapytał wujek.

– Tato, daj spokój, codziennie o to pytasz – narzekała Ola.

– Ja się dzisiaj uczyłam. Chcę mieć świadectwo z paskiem w nowym roku – pochwaliła się Klaudia.

Czekałem, aż siedząca obok mnie Asia coś powie, ale milczała wpatrzona w talerz. Wujek spojrzał na nią, ale nie próbował ciągnąć jej za język.

– Ciekawe, czy ktoś kiedyś spotkał osobiście tego Dantka – wtrąciłem się do rozmowy.

– To tylko legenda – z pobłażliwością wyjaśniła ciocia.

– No niby tak, ale co, jeśli ktoś dalej chodzi po domach i wyjada słodkości? Na przykład, jakaś grupa starszych mieszkańców dla podtrzymania tradycji, przebiera się za smoka i nocami sprawdza, kto zamyka drzwi – podsunąłem pomysł.

– To żeś wymyślił – zaśmiała się Klaudia.

– Maks ma wybujałą wyobraźnię i skłonności do przesady – z lekkim zażenowaniem usprawiedliwiła mnie siostra. – Kiedyś krzyczał, że nasz sąsiad jest wampirem, bo z domu wychodził tylko w nocy. A on po prostu był nocnym stróżem na parkingu.

– Tak to już jest, niektórzy z nas widzą to, czego inni nie potrafią dostrzec – odparł wujek, patrząc w moją stronę. Asia wbiła pochmurny wzrok w talerz.

Po kolacji każdy poszedł zająć się swoimi sprawami. Leżałem bezczynnie na łóżku w swoim pokoju, gdy usłyszałem ciche pukanie. Otworzyłem drzwi. Nie czekając na zgodę, Asia bezszelestnie wsunęła się do środka.

– To wszystko – pokazała mi kilka zdjęć.

Od razu zabrałem się za przeglądanie dokumentacji. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Pierwsze zdjęcie przedstawiało hol, którym poprzedniej nocy szedłem. Poznałem go bez problemu mimo odpadającego tynku ze ścian i braku czerwonego dywanu. Potem były schody, które wiodły do pokoju mej tajemniczej przyjaciółki. Poręcz była w kilku miejscach przerwana, a wszystko pokrywała duża warstwa kurzu.

– Nie wierzę – powiedziałem na głos.

Fotografie prezentowały rozwalinę, a ten dom przecież nie był ruiną, tylko ją udawał. Czy to możliwe, że w ciągu ostatnich czterech lat Mistrz wyremontował cały pałac? A może grupa, która badała nawiedzone miejsce, sfabrykowała swoją wyprawę? Tylko jedno zdjęcie pokazywało stan autentyczny, widoczny na nim był parter, który naśladował fatalny stan opuszczonych budynków.

– Mówiłam, to tylko ruina, ale tam na pewno coś się dzieje...

Naszła mnie ochota, by w tej chwili wyznać jej wszystko. Chciałem zdradzić jej całą prawdę, ale wiedziałem, że nie mogę. Ugryzłem się w język, i to dosłownie, bo bałem się, że zaraz palnę coś głupiego.

– A ja mówiłem, że ci wierzę – wydusiłem z siebie. Oddałem jej zdjęcia, które w moim odczuciu były nic niewarte. – Dobranoc – pożegnałem się z nią.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania