Poprzednie częściKarmazynowe kły - pilot

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Karmazynowe kły - rozdział 7

Rozdział 7

Wiejska przygoda

 

Nie ukrywam minęło trochę czasu odkąd ostatni raz coś tu pisałem. Niestety byłem pochłonięty wyborami parlamentarnymi i odpowiadaniem na pytania dziennikarzy. W zasadzie wszystko zaczęło się gdy tylko przekroczyłem granicę, jeden z nich czekał tam za mną.

 

- Dzień dobry - zawołał wesoło skurwysyn - Pan Norrix Dockrey? - nie pytał się, upewniał.

W czym mogę pomóc - odpowiedziałem.

 

Udzieliła mi się ta jego radosna postawa…a mogłem od razu uciec, wszak pamiętać trzeba, że obaj jechaliśmy wtedy konno. Nie wyglądał on na kogoś kto potrafiłby jeździć koniem. To koń jechał jak chciał, a on tylko dostosowywał prędkość i ładnie wyglądał.

 

- Nazywam się Khan - uniósł zielony beret, jakby to coś zmieniło. To, że pomylił moment uniesienia to jedna, ale sposób w jaki to zrobił… - jestem dziennikarzem, mogą zadać kilka pytań.

- A może pan? - jak tak myślę, to nawet udał mi się ten żart.

- Eee… - zawiesił się chłop, delikatnie wydając odgłos z jamy gębowej. - Za miesiąc pierwsza tura wyborów, dziewięć dni temu ogłosił pan swój udział, a do dziś nie założył pan partii. Jak to pan wyjaśni? - tym pytaniem rozpoczęła się fala spierdoliny, która miała zakończyć się za miesiąc, przynajmniej taką mam nadzieję.

- Co tu wyjaśniać? Jadę pod ten cyrk i zakładam partię, a od jutra ruszam z ogłaszaniem planu wyborczego. - W rzeczywistości, w ogóle nie planowałem udziału w tej zabawie, ale skoro hołota, znaczy przyszli wyborcy tego chcą.

- No dobrze, a nie uważa pan, że to jednak trochę za późno? Inne komitety planują swoje akcje wiele miesięcy.

- A skąd! - Uniosłem się, ale tylko delikatnie. - Skąd wziął się u pana pomysł, że nie planowałem tego wcześniej. Proszę zmądrzeć, a dopiero później zadawać pytania. Żegnam - i odjechałem galopem, no dobra uciekłem galopem.

 

Galopem jechałem do wycieńczenia konia. W końcu padł, kolejne trzy kilometry przeszedłem pieszo. Szedłem donikąd, żadnej wioski, czy ludzi jedynie pola. Pola, które przechodziły okres żniw

 

- Dobry - zawołał wieśniak - to pański koń? - starczy i miły głos, na wozie zaprzężony w osła, zawołał zza moich pleców.

- Tak - odpowiedziała, gdy zatrzymał swój pojazd z pustym tyłem.

Jak chcesz mogę cię podwieźć do wioski. Tam mają konie.

- Daleko to? - miły, nie znaczy godny zaufania.

- Pieszo, pięć dni drogi. Wozem, może trzy.

 

Przysięgam, jechałem tą samą drogą, co do granicy. Wioski były dość gęsto rozstawione. Dodatkowo dręczyło mnie jeszcze jedno pytanie, skąd on przybył? Wioski w drugą stronę, też długo nie było.

 

- To jedzie czy nie? - zapytał, lekko zniecierpliwiony.

- Niech będzie - obszedłem wóz i usiadłem obok niego. Strzelił za wodze i ruszyliśmy.

- Skąd pan? - zaczął po chwili.

- Trudno powiedzieć, jeżdżę tu i tam. Nie mam stałego miejsca zamieszkania - aż dziwne, że nie zaczaił kim jestem.

- A czym się para, pan stąd i stamtąd? - w jego głosie nie było krzty ironii

- Jestem łowcą wampirów - odpowiedziałem, tonem nijakim, a jednocześnie radosnym. Znaczy próbowałem, papugować jego, ale było to niemożliwe.

- Kim? - brzmiał równie szczerze, co dotychczas. - To jakiś rodzaj myśliwego?

- Tak. Poluje na wampiry - miałem wrażenie, że nie wie o czym mówię. Nie myliłem się.

- Wampiry… nie znam, to jakiś gatunek wilka lub niedźwiedzia? Wybaczy pan, ale nie znam się zbytnio na zwierzętach.

- Tak, niedźwiedzia.

 

Nie ukrywam, nie chciałem już dalej brnąć w tą dyskusję. Naprawdę się zdziwiłem, że nie wiedział nic o wampirach i że żadnego nie spotkał.

 

- A pan, czym się zajmuje? - dobrze, się z nim rozmawiało.

- Ja? Ja jestem rolnikiem. Mam swoje pole i zajmuje się trzema polami królewskimi.

- Królewskimi? Wybaczy pan, ale nie znam się na rolnictwie. - Podobieństwo zdań przypadkowe.

- Widzi pan. Ludzie w miastach mają łatwiej. Tam płacą parę monet i mieszkają, a tacy jak ja. My musimy odpracować sam fakt, oddychania. Jako, że ceny zbóż są kiepskie. To musimy mieć więcej zboża, a że nie każdego stać na więcej pól. Albo nie może kupić, albo jak w moim przypadku podatek od niego przewyższa zarobek. Muszę zajmować się polem, którego zboże w pełni przechodzi w ręce państwa.

- A co to za różnica? - nie byłem pewien w tego co słyszę.

- Bardzo prosta. Moje pole, to moje zboże. To co zarobię idzie do mnie, oczywiście po opłaceniu podatków, a na tych królewskich nie zarabiam. Znaczy opłacam nim opłaty, na które mnie nie stać, ale często to nadal za mało aby pokryć wszystkie.

- Czyli ma pan trzy pole, które pokrywają podatki i jedno swoje, z które to zysk i tak przeznacza na podatki?

- W dużym uproszczeniu tak, i tak od trzech dekad - po raz pierwszy usłyszałem w jego głosie smutek.

- Dlaczego? Dlaczego zboże jest takie tanie.

- Bo taniej jest sprowadzać zza granic. Na południu mają żyźniejszą glebę i lepszą politykę. Z resztą, tam i tak nie mają lepszej. Sami wszystkie nie przejedzą, a wszystko jest lepszą, niż zmarnowane zboże.

- I od trzydziestu lat, nikt nie chciał tego zmienić. Sami nie próbowaliście jakoś z tym walczyć?

- Ich to nie obchodzi, a my musimy jakoś wyżyć. Lepsze to niż nic - zatrzymał wóz. - Zdolny do pracy?

- Tak.

- To pomoże.

 

Wysiadł z wozu i sięgnął z tyłu za widły i kosę. Wysiadłem i ja, bez słowa podał mi widły.

 

- Muszę to dzisiaj skosić, więc od razu co ściąłem ładuj na wóz. Byle prędko, przed zachodem, musimy mieć wszystko gotowe

 

Prędkość z jaką ciął pszenicę, była zaskakująca. Faktycznie, pół hektarowe pole, a w zasadzie pół hektarowy odcinek jaki mu został załadowaliśmy na wóz w kilka godzin. Potem, jechaliśmy całą noc i cały następny dzień. Dyskutując na tematy przeróżne, opowiedziałem mu też o co naprawdę chodzi z wampirami. Faktycznie, żadnego nigdy nie spotkał. Nie spotkać wampira, przez sześćdziesiąt lat życia, podziwiam i zazdroszczę. Gdy zaszło słońce, dał mi w ręce lejce i jechaliśmy dalej. Znaczy ja jechałem bo ten zasnął. Pod koniec kolejnego dnia, dojechaliśmy do wioski. Biednej i zaniedbanej, ale faktycznie mieli konie. Stare i wychudzone. Kupiłem za trochę większe pieniądze. Mam nadzieję, że się przydadzą i odjechałem dalej. Lekko się zgubiłem, trochę bardzo. Jechałem prosto i dojechałem do Rawiesk, jeszcze dwa dni i będę w stolicy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (31)

  • Vespera ponad tydzień temu
    Próbuję sobie rozrysować odległości na podstawie czasu podróży i chyba poległam :D
  • Maksimow ponad tydzień temu
    Bo tu trochę jak z Wiedźminem. Nie ma świata, są tylko miejsca powstające na potrzebę historii
  • Vespera ponad tydzień temu
    Maksimow Da się i tak, chociaż jazda półtora dnia furmanką z pola do miasteczka nadal jest czymś z deka dziwnym :D
  • Maksimow ponad tydzień temu
    Przyjmuję, że Norrix konno dziennie przejeżdża +/-100km, a tą furmanką przejechali z 10km
  • Vespera ponad tydzień temu
    Maksimow Nie da się przejechać konno 100 km dziennie tak w podróży, max to jest około 40.
  • Vespera ponad tydzień temu
    Maksimow a 10 kilometrów furmanką to będzie podróż na jakieś góra 3 godziny.
  • Maksimow ponad tydzień temu
    Vespera cicho, mogą
  • Maksimow ponad tydzień temu
    Vespera zdezelowaną i z starym osłem na przedzie. 40km w trzy dni + ogarnięcie 0,5h pola. Da się? Da się
  • Eubanazy ponad tydzień temu
    Vespera w trzy godziny 10 km to ja pieszo robię, z półgodzinną przerwą na siku. Wyobrażam sobie, że furmanka jeździ nieco szybciej.
  • Vespera ponad tydzień temu
    Eubanazy Biorę pod uwagę, że koń idzie stępa, a furmanka jest ciężka, więc te trzy godziny to taki maks.
  • Vespera ponad tydzień temu
    Maksimow Da się, tylko muszą się bardzo postarać i dużo odpoczywać :D
  • Maksimow ponad tydzień temu
    Vespera mój świat, moje limity prędkości
  • Vespera ponad tydzień temu
    Maksimow A światło w próżni z jaką prędkością u ciebie leci?
  • Maksimow ponad tydzień temu
    Światło księżyca i światło słońca to to samo
  • wikindzy ponad tydzień temu
    Vespera, Polska kawaleria w 1920 przejechała raz 60, ale nie wiem ile w tym prawdy, ale konie były zmotywowane, bo szli na Budionnego.
  • wikindzy ponad tydzień temu
    Fakt, bez furmanki.
  • Vespera tydzień temu
    wikindzy Ooo, ciekawe jak się w takich wypadkach motywuje konie :D Mogło tak być, nie chce mi się teraz szperać po necie.
  • Vespera tydzień temu
    Maksimow Fizycznie rzecz biorąc, światło bezpośrednio emitowane z gwiazdy i odbite od powierzchni satelity ma w próżni taką samą prędkość. A foton jest cząstką czy falą u ciebie?
  • Maksimow tydzień temu
    Vespera to nie ma znaczenia ważne, że ziemia jest wklęsła bo jak idziesz to pierwsze co to uderzasz piętą
  • Maksimow tydzień temu
    "no idź, no dalej. Dasz radę. No idź"
  • Vespera tydzień temu
    Maksimow :D Czyli świat jest jak kinder-niespodzianka, a postaci jakby żyją tam, gdzie jest biała czekolada?
  • Maksimow tydzień temu
    Vespera nie, to jeden wielki lej. Będzie trzeba o tym napisać, to będzie idealna brednia z plaskoziemców
  • Tjeri tydzień temu
    Głupio tak przyłączać się do dyskusji, nie czytając tekstu... Ale zobaczyłam ciekawe zagadnienie, a na opowi do cholerna rzadkość... Zresztą, co do tekstu — nic straconego, może czytnę :D.

    W kwestii szybkości/wytrzymałości przemieszczania się konnych, jak robiłam kiedyś research do opka, sporo zebranych informacji (głównie pod kątem kawalerii, ale nie tylko) znalazłam tu:
    http://www.historycy.org/index.php?showtopic=61754

    Zacytuję ciekawy fragment:
    "Przeciętna wydajność marszowa kawalerii II RP była różna - standardowy marsz dzienny przy ładnej pogodzie i po dobrej drodze to było mniej więcej pięćdziesiąt km. Marsze dłuższe niż dziesięć godzin uznawano za forsowne. Jeżeli były ku temu warunki, po trzech-czterech dniach przemieszczania się w takim tempie dobowym oddział winien jeden dzień poświęcić na odpoczynek. Jeśli marsz był dłuższy ( 60-70 km) wypoczywano od trzech do pięciu godzin. W ekstremalnych sytuacjach szwadron mógł przejść nawet sto km w ciągu doby. Rzeczywiście to "strasznie mało".

    Prędkość marszu zależy od stosowanego chodu.
    Jadąc stępem do przebycia jednego km potrzeba 10 min, kłusem o połowę mniej czasu, kłusem dodanym 4 min i 30 s, galopem ćwiczebnym 4 min i 40 s, galopem zwykłym 3 min i 20 s, zaś galopem wyciągniętym 2 min i 20 s. Najszybszy koński "bieg" zależy wyłącznie od możliwości danego konia."
  • Vespera tydzień temu
    Tutaj dobra droga ma znaczenie, bo jeśli masz w ogóle drogę, to tempo ci znacznie wzrasta. Jak się tłuczesz na przełaj przez krzaki i cholera wie co, to już nie jest tak wesoło.
  • Tjeri tydzień temu
    Vespera
    Droga, koń, obciążenie, fakt czy to jednorazowe przemieszczenie czy kolejny dzień podróży... Cała masa danych.
    Na tej samej stronie jest jeszcze mowa o rekordzie:
    "Ze znanych mi, potwierdzonych informacji jeden z rekordów pokonania jak największej odległości w jak najkrótszym czasie ustanowił James Mowat. Na pożyczonym rumaku przejechał w 36 godzin dystans 350 kilometrów z Fortu Saskatchewan do Calgary ( Kanada). Spieszył się, aby przekazać informację od przerażonych osadników, że w okolicy "szaleją" Indianie. Dwa dni później osiąg Mowata został pobity przez czerwonoskórego zwiadowcę, który przebył tę samą trasę w 30 godzin."

    Ciekawe czy konie przeżyły...
  • Vespera tydzień temu
    Tjeri Wątpliwa sprawa, nie są tak wytrzymałe, jak ludzie. W długotrwałym wysiłku niewiele zwierząt nam dorównuje, właściwie przychodzą mi teraz na myśl tylko wilki i ptaki wędrowne.
  • Tjeri tydzień temu
    Vespera
    Prawda
  • Maksimow tydzień temu
    Weź bo mi świat psujesz
  • Tjeri tydzień temu
    Maksimow
    Wybacz :D
  • Maksimow tydzień temu
    Tjeri nadal uważam, że objechanie połowy królestwa konno w trzy dni jest możliwe
  • Tjeri tydzień temu
    Maksimow
    Kwestia wielkości królestwa. Taką Tavolarę można pewnie obrócić bez pośpiechu w pół godzinki :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania