Poprzednie częściLBnP nr 28 - Motto

LBnP 59 - Gadka

Temat 1: Pierwsze spotkanie.

Temat 2: Kont(r)akt z przyrodą.

 

*

 

Poddany drobnym poprawkom fragment dawnej twórczości - część większej historii, która wciąż gdzieś tam we mnie żyje i akurat tu pasowała.

 

*

 

Pięćdziesiąta publikacja na Opowi, yay!

 

*

 

Pierwsze przyszło wrażenie ciepła na twarzy. Znajome, przywoływało wspomnienia z… jakiegoś miejsca. Byli tam ludzie, śmiechy i rozmowy, i było lato. Przez chwilę delektował się tym uczuciem, miał wrażenie, że ostatnio towarzyszyło mu głównie zimno.

Jednak coś mu nie pasowało. Czuł, że leży na ziemi, okryty obcym, drapiącym w twarz materiałem. W dodatku prawa strona jego ciała jest jakaś zesztywniała…

Otworzył oczy. W pierwszej chwili blask ognia go oślepił, potem zaczął z trudem rozróżniać elementy otoczenia. Kontury pozostały zamazane... Rzeczywiście leżał na ziemi, w czymś w rodzaju legowiska z tego dziwnego materiału. Wokół małego ognia leżało jeszcze kilka kształtów, które mogły być zawiniętymi w koce ludźmi, a jakiś metr od siebie dostrzegł coś, co wyglądało jak góra usypana z koców, skór i…

– Nie ruszaj się.

Chłopak, który właśnie usiłował przysunąć się bliżej, żeby lepiej widzieć, wrzasnął ze strachu i rzucił się w tył – a może raczej próbował, bo z gardła wydobył się tylko zduszony pisk, po czym wielkie dłonie zakryły mu usta (i nos) i przytrzymały w miejscu. Góra okazała się człowiekiem – tak olbrzymiej postury, że w sumie mógłby nią być, a okrycia wierzchnie jeszcze to wrażenie potęgowały. Oczy łypały na niego groźnie spod krzaczastych brwi, większość twarzy ginęła pod zarostem. Boże, pomyślał chłopak, cofnąłem się w czasie. Trafiłem na jakichś prehistorycznych typów. Czy zrozumieją jego wyjaśnienia? O ile w ogóle zdąży coś powiedzieć… Miał przeczucie, że gdyby nawet obiema rękami uwiesił się na dłoni, która blokowała mu możliwość krzyku i oddychania, nie ruszyłby jej nawet o milimetr. A zaczynał się już dusić.

Olbrzym chyba spostrzegł swój błąd i poprawił swój chwyt. Przytrzymał go jeszcze chwilę, chcąc mieć pewność, że nie będzie się już ruszał. Chłopak trwał nieruchomo, stracił już wszelką ochotę do buntu. W końcu został wypuszczony, a nawet ostrożnie ułożony w pozycji wyjściowej. Barczysty człowiek rozsiadł się swobodniej, choć oparta tuż przy nim i godna jego rozmiarów włócznia – dopiero teraz zauważył ten istotny detal – świadczyła o tym, że jest się czego obawiać.

¬ Ale miałem nosa – rzucił lekko, jakby prowadził małą pogawędkę przy piwie. Posługiwał się płynnie jednym z najpopularniejszych języków, który młodzieniec znał dość dobrze. – Właśnie skończyłem wartę i miałem iść spać, ale pomyślałem sobie: poczekam, popilnuję go jeszcze chwilę. A nuż się ocknie, zacznie wierzgać, zrobi coś głupiego? I proszę.

Chłopakowi opadła szczęka i wpatrywał się tylko z głupią miną w twarz olbrzyma. Iskierki wesołości w jego oczach dezorientowały go jeszcze bardziej. Ten, sądząc po ruchach zarostu, nawet się uśmiechnął.

– No co tak na mnie patrzysz?

– Pan… mówi? – Nie była to najbystrzejsza odpowiedź, ale tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić. Poza tym myślenie przychodziło mu teraz wyjątkowym trudem. Był jakiś dziwnie otępiały, nie mówiąc już o tym, że wciąż nie wracała mu ostrość wzroku.

Wielkolud zafrasował się.

– No tak. To rzeczywiście duży problem. Powinienem porozumiewać się za pomocą prostych dźwięków, prawda? Warknięcia i takie tam. To by pasowało do typowego mieszkańca Gór? – zapytał sarkastycznie. – To mamy problem, bo widzisz: to, że nosimy skóry i używamy zazwyczaj prymitywnych broni, żeby oszczędzać amunicję, nie zmienia faktu, że jesteśmy takimi samymi ludźmi jak ty. Na przykład znamy społeczne konwenanse, a one w tej chwili każą mi zapytać: jak się nazywasz?

Mętlik w głowie chłopaka sięgnął zenitu. Ostatecznie zdobył się jakoś na konkluzję, że osoba, która używa takich słów jak ,,prymitywny” i ,,społeczne konwenanse” nie pochodzi jednak z prehistorii i może poczuć się urażona, gdy się ją za taką uzna. I że lepiej się jej nie narażać.

– M-maximilian.

Wielkolud przybrał zbolały wyraz twarzy i ostentacyjnie złapał się za głowę.

– Ojej, to takie długie, skomplikowane imię, że mój prymitywny mózg sobie nie poradzi. Chyba musisz zostać Maxem. A ja jestem Frederick i byłoby miło, gdybyś tak do mnie mówił. Już prawie nikt mnie tak nie nazywa…

Maxowi było w tej chwili obojętne, jak się zwraca do niego wielkolud, eee, Frederick, znaczy. Słowa przepływały przez uszy, a umysł powoli rozważał słowo: amunicja. Ten wyraz, jak klucz, odblokowywał pamięć i powoli otwierał perspektywy nieodległej przeszłości. Amunicja. Broń palna. Wystrzał…

 

– AAAAAAACH!

 

*

 

– Fred, du…! – warknął Ludwig, dodając kilka określeń w swoim ojczystym języku, których przesłanie nie pozostawiało jednak wątpliwości[1]. Zadziwiające, jak wściekle i dobitnie może brzmieć szept. – Po to tu siedzisz, żeby go pilnować…! Spałeś? Jednej ci było mało? Chcesz, żeby smarkacz ściągnął nam na głowę kolejne?!

Popatrzył z odrazą na chłopaka, ogłuszonego ciosem, który przed chwilą mu zadał.

– On ma na imię Max. Rozmawiałem z nim.

– Rozmawiałeś? Po co? Trzeba mu było od razu dać w łeb!

– Trzeba, to mu podać kolejną dawkę. I sprawdzić opatrunki przy okazji.

Gerda, zbudzona ze snu jak wszyscy pozostali, pochyliła się nad nieprzytomnym i przystąpiła do pracy. Zmarszczyła brwi, kontrolując zapas.

– Zostało na jedną dawkę. Jeśli nie starczy do powrotu, będzie musiał wytrzymać.

– Albo walnę go trochę mocniej, żeby oszczędzić mu cierpień – Mruknął gniewnie Ludwig. – Już i tak zużył dość naszych zasobów. Zapewne na próżno.

Frederick zmarszczył brwi.

– To właśnie dzięki niemu poszło tak gładko.

Ludwig w odpowiedzi wydał z siebie tylko jakiś pomruk, zresztą Frederick nie oczekiwał niczego więcej. Te kwestie już padły, wkrótce po wykonaniu zadania, i zdecydowali się zabrać chłopaka ze sobą. Ludwig akurat był za tym, by go zostawić, ale został przegłosowany.

Frederick mógł wtedy strzelić wcześniej, ale wstrzymał się, bo musieli podejść bliżej, aby zwiększyć szanse na trafienie. Niecelny strzał tylko zaalarmowałby i rozwścieczył Bestię. Albo mógł trafić w Maxa, usprawiedliwiał się przed samym sobą. Decyzja została podjęta błyskawicznie – pozwolili Bestii na atak, żeby wykorzystać ten czas na zbliżenie się. To i tak cud, że młody przeżył, ale nad tym będą zastanawiali się później – o ile ten stan się wkrótce nie zmieni.

Mężczyzna spojrzał spod ponuro zmarszczonych brwi na postać leżącą na ziemi. To był prawdziwy powód, dla którego z nim rozmawiał; nie było zbyt wielkich szans na to, że z tego wyjdzie. Zrobili co mogli, ale byli w stanie udzielić mu tylko pierwszej pomocy i uśmierzać ból, a po powrocie do osady może być już za późno.

Moment, w którym przestawała działać poprzednia dawka narkotyku, mógł być jedyną szansą, by z nim porozmawiać. Prawda, nie powinien, ale nie mógł się powstrzymać. Tak dawno nie rozmawiał z kimś ze świata na Dole – nie licząc oczywiście przemytników, ale to był ,,świat pomiędzy”, co innego. Po chłopaku widać było, że nie spędził zbyt dużo czasu w Górach. Poza tym doszła do głosu zwyczajna ciekawość – co on mógł tam robić sam? Łudził się, że czegoś się dowie, ale ten atak paniki w pełni uświadomił mu, że nie było na to szans. Szkoda…

Nie, Ludwig miał rację, trzeba było od razu go ogłuszyć. Było jasne, że wspomnienie ostatnich chwil przed utratą przytomności wywoła szok. Kiedy bezmyślnie się poruszał, pogarszał tylko swój stan, nie mówiąc o możliwych konsekwencjach tego krzyku. Frederick naraził i jego, i ich, zwiedziony głupią ciekawością i złudnym poczuciem bezpieczeństwa. Czy nie dość już widział, by doskonale to rozumieć?

Gerda obudziła ich kilka godzin później, kiedy zaczynało się rozwidniać. Frederick i Baldwin, ostatni członek grupy, przenieśli Maxa na nosze i marsz rozpoczął się od nowa.

 

[1] Dopiero po napisaniu tego zdałam sobie sprawę, że nie mogłam postąpić bardziej stereotypowo, niż dać postaci robiącej negatywne pierwsze wrażenie narodowość niemiecką *nerwowy śmiech*. (Akcja dzieje się w fikcyjnym świecie, ale imiona i narodowości bohaterów są oparte na prawdziwych - trochę jak w serii Zwiadowcy albo w mandze i anime Shingeki no Kyojin.) Niestety taki się już zapisał w moim umyśle i czułam się dziwnie, próbując to zmienić. W dalszej części fabuły planowałam ocieplić jego wizerunek, choć nigdy nie miał stać się Panem Sympatycznym z Sercem na Dłoni, co to, to nie *śmiech*.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Literkowa Bitwa na Prozę 4 miesiące temu
    Witam w Bitwie i życzę dobrej zabawy.

    Literkowa
  • droga_we_mgle 4 miesiące temu
    👍
  • Joan Tiger 4 miesiące temu
    Nie wiem dlaczego, ale skojarzyło mi się to z magiczną fasolą i olbrzymami w chmurach? Ładnie napisane. Ciekawe, jakie to uczucie, obudzić się gdzieś w nieznanym, pośród czegoś, co jeży włosy na głowie? 5. Pozdrawiam.
  • droga_we_mgle 4 miesiące temu
    Byłam ciekawa, jak będą opisaną scenę widzieć ludzie nie mający w głowie całego kontekstu, ale takiego skojarzenia się nie spodziewałam :))

    Dzięki za komentarz, pozdrawiam też ~
  • Dekaos Dondi 4 miesiące temu
    Droga_we_mgle↔Pierwsze skojarzenie po przeczytaniu, to... Max przynęta, ale raczej nie zorganizowana celowo. Po prostu zaistniał w okolicznościach, z których nie wiadomo, co wyniknie dla niego. Co dla Bestii, to też niedopowiedziane. I co ma zrozumieć. I na ile? Tekst w aurze pewnej tajemnicy. Co wynika już z samego początku. Jakby zbliżenie dwóch kół zębatych, o trochę niepasujących zębach. Chyba za bardzo "odlatuję":))
    Pozdrawiam 😀:)
  • droga_we_mgle 4 miesiące temu
    Dekaos Dondi ✎nie odlatujesz :) ten fragment miał (ma?) być samym początkiem opowieści albo pierwszym po prologu, więc właśnie miało być tajemniczo i z niedopowiedzeniami. Dobrze wiedzieć, że cel osiągnęłam 😀

    Dziękuję za komentarz i też pozdrawiam ~
  • Dekaos Dondi 3 miesiące temu
    Droga_we_mgle↔A zatem pozostanę na miejscu😃:)
  • andrew24 3 miesiące temu
    Ciekawe...
    Pozdrawiam serdecznie, 5*
    Miłego dnia
  • droga_we_mgle 3 miesiące temu
    Dziękuję :)
  • Literkowa Bitwa na Prozę 3 miesiące temu
    Rozpoczynamy Głosowanie!

    Zapraszamy do czytania, komentowania i zagłosowania na Forum: https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/

    Głosujemy do 01 luty /czwartek/ do godz. 23:59/

    Literkowa
  • Pasja 3 miesiące temu
    Bardzo ciekawe wejście Maksa w świat, którego tak naprawdę nie ma. Bardzo fajnie poprowadziłaś akcję i domysły chłopaka.../cofnąłem się w czasie. Trafiłem na jakichś prehistorycznych typów./ To tak, jakby obudzić się w po jakimś czasie i zobaczyć nad sobą 'nadczłowieka'. Jako czytelnik czytam jakiś fragment wyjęty z całości, i pewne zdarzenia pozostają mrokiem. Na poczatku tej opowieści myślałam, że jakiś wybuch nastąpił w szpitalu... bo te koce i ogień? Podoba mi się opis postaci i cudne imiona.

    Pozdrawiam
  • droga_we_mgle 3 miesiące temu
    W tej opowieści istnieje szpital (klinika?), ale mocno niekonwencjonalny😅 i poznajemy go dopiero później. A fabuła oparta na katastrofie szpitala i tym, jak pacjenci i personel sobie z tym radzą (bo np. natychmiastowa pomoc z zewnątrz jest niemożliwa) to bardzo ciekawy pomysł na tekst...

    Wiem, że nie o to chodzi, ale chciałoby się powiedzieć, że posiadanie przez bohaterów moich tekstów imion w ogóle zakrawa na cud😅
    Cieszę się bardzo, że Ci się podobają.

    Dziękuję za komentarz i też pozdrawiam ~
  • Dekaos z Literkową zaprasza do zabawy ze słowem.
    Wszystko znajdziesz tutaj:
    https://www.opowi.pl/dekaos-dondi-zaprasza-do-kolejnej-zabawy-a91479/

    Czas do→29.3.2024→23.59

    Liczymy na odzew...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania