Poprzednie częściMisja: Tulipan - prolog

Misja: Tulipan - część 4

Kolumna posuwała się naprzód. Szli szybko, rozglądając się dokoła. Grawitacja była równa ziemskiej, przez co w skafandrach ważyli tyle co na Ziemi normalnie. T-45 posiadało też atmosferę, co prawda rzadszą i złożoną głównie z rozproszonych gazów szlachetnych, lecz dzięki temu rozszczelnienie kombinezonu nie oznaczało od razu śmierci. Idąc oglądali skały, na których wyryto dziwne szlaczki, znaki czy runy. 'Skąd one mogły się tu wziąć?' Nie zastanawiali się nad tym zbyt długo. Interesowało ich, że kilkaset metrów przed nimi widać było prowizoryczny obóz załogi statku badawczego.

- Czy pan też to czuje, kapitanie? - zapytał Eta Alus, gdy szli już koło siebie ponad minutę w milczeniu.

'Nic nie czujesz, nas tu nie ma...'

W odpowiedzi skinął tylko głową.

- Co to może być? – zastanawiał się pilot. – Słyszę jakby myśli. Nie swoje. Przypomina mi się to, co mówili psionicy, a szczególnie Aks. Czyżbyśmy mieli tutaj…

'Nie wkurza cię ten głupek...?'

- Zamilcz – przerwał mu dowódca. – Zabieramy rozbitków i się stąd zwijamy. Inni będą to później badać.

Przeszli przez połać pyłu i zbliżyli się do schronienia ludzi komandora Lihavoitu. Ujrzeli wrak Tulipana, a przed nim grupę ludzi. Z przodu stali oficerowie, z tyłu zaś technicy, naukowcy i zwykli załoganci, a po bokach… żołnierzy. Z bronią. Wszyscy milczeli i na nich czekali. Przez załogę Kolendry przeszedł szmer zaskoczenia - czuli się dość niepewnie.

'Wreszcie przybyliście...'

Jeden mężczyzna ze zgromadzenia oficerów wystąpił naprzód i powiedział:

- Witam, porucznik Skymind do usług – zaczął.

'To ciało jest cudowne...'

- Jestem pierwszym oficerem. A raczej byłem, gdyż po śmierci komandora zostałem dowódcą tego statku badawczego.

'Jakiej śmierci...? Śmierci? Nie zdążyliśmy go przecież zabić...?'

- Co się stało Tulipanowi? – zainteresował się kapitan.

Większość ekipy ratunkowej z Kolendry rozglądała się niepewnie, mamrotała coś czy chwiała na nogach.

'Pięknie, cudowny materiał...'

- Błąd systemu – padła odpowiedź po chwili. – Zawiesił się nam na sekundę czy dwie, co poskutkowało lekkim odchyleniem toru lotu i zderzeniem z – zamyślił się na moment – asteroidą.

'Jaka szkoda, tak to nie bylibyście do niczego potrzebni. Same kłopoty...'

- To dlaczego wysłaliście sygnał ratunkowy dopiero teraz? – dociekał Markus.

'Jesteśmy... Ktoś wie, jak obsługiwać tę przestrzeń...?'

Eta Alus i Tuula Mieleen zbliżyli się do Todistejty rzucając niepewne spojrzenia wokół. Psioniczka czuła, że coś się dzieje z ich kumplami – jakby z czymś walczyli. Pilot to widział – część osób się rzucała, inni stali nieruchomo, a jeszcze ktoś mamrotał pod nosem, chodząc w kółko.

'Nie! Ratunku! Ja chcę żyć! Kapitanie!'

- Gdyż – odpowiadał Skymind – przyrząd nadawczy zepsuł się i dopiero przed kilku godzinami udało nam się go naprawić.

'Skasowaliśmy drani, ile miejsca...'

Podwładni Markusa zaczęli już się uspokajać. Zrobili kilka kroków w stronę stojących w bezruchu półkolem ofiar wypadku. Tylko żołnierz imieniem Jarkko został na miejscu, a jeden lekarz przyskoczył do kapitana, mówiąc, że chyba jest problem z załogą. Niespodziewanie cała ekipa z Kolendry, która poszła w stronę rozbitków, przewróciła się na ziemię.

'Zabić opornych!'

- Padnij! – krzyknęła najbardziej przytomna Tuula, pociągając Markusa na ziemię.

'Ognia!'

Atmosferę Fałdowca przeszył dźwięk pocisków tnących powietrze. To strzelali podwładni Skyminda. Medyk skulił się, trafiony serią z karabinu. Alus zasyczał, zadrapany przez kulę, i od razu przycisnął rękę do powstałej dziury – bał się rozszczelnienia kombinezonu. Jarkko schował się za skałami, żyjąc tylko dzięki osłonom magnetycznym skafandra bojowego.

'Zostawcie mnie, to moja załoga!' – Markus odparł głosom w głowie. – 'Muszę o nich dbać!'

- Kryć się! – rozkazał, odzyskawszy zdolność swobodnego myślenia.

'Nie uciekajcie, nie macie dokąd...'

Przetoczył się po ziemi i przywarł do głazu tuż obok żołnierza. Za jego przykładem poszła Mieleen i Alus. Lekarz nie miał już siły – kolejna seria przeszyła mu plecy.

'On już zginął, was też to czeka...'

- Zabij ich! – polecił podwładnemu Todistejta. – Przynajmniej jednego.

'Jesteśmy nieśmiertelni, płaska istoto cielesna...'

Jarkko wychylił się, by spełnić nakaz. W tym momencie padł strzał z całkowicie innego miejsca i Skymind przewrócił się, śmiertelnie trafiony.

'Nieeeeeeeeeee!'

- Uciekajcie! – dobiegł ich głos z daleka.

Kapitan rozejrzał się, próbując dostrzec krzyczącego. Po kilku sekundach ujrzał postawnego człowieka stojącego na wzgórzu nieopodal. W jednej ręce mężczyzna trzymał opuszczony karabin, a drugą machał do nich.

- Teraz są rozproszeni przez śmierć przywódcy – zauważyła psioniczka, przerywając obserwacje. – To idealny moment na ucieczkę.

I miała rację. Żołnierze nieżyjącego Skyminda stali w bezruchu, zastanawiając się, co mają robić.

'Gdzie król? Co z tobą, przywódco?'

- A co z moją załogą? – Odtrącił podaną mu przez Tuulę rękę. – Nie mogę zostawić ich na pewną śmierć.

'Co z nami, co mamy robić...?'

Eta biegł już w stronę nieznajomego, próbując nie potknąć się o wyboistą powierzchnię.

- Oni zostali przejęci! – wrzasnęła Tuula. – Później panu wytłumaczę!

- Będziesz musiała. - Wstał i pobiegł za nią.

Nieprzyjaciele już otrząsali się z szoku, a żołnierze służący Markusowi wstawali z ziemi i ustawiali się ramię w ramię ze strzelającymi wcześniej do ich dowódcy.

'Nie zginąłem idioci, zniszczyli mi tylko dom! Dorwać ich, ja się jeszcze muszę pozbierać!'

Nieznajomy wybawca ostrzelał przeciwników, po czym podał dłoń Alusowi. Todistejta dostrzegł na jego ramieniu odznaczenie komandora. To musi być Jonathan – pomyślał.

W końcu pozostała trójka (żołnierz na końcu, osłaniając kapitana) dobiegła do Lihavoitu. Ten kazał uciekać im w dół wzgórza z drugiej strony, co natychmiast uczynili. Komandor oddał kilka strzałów i udał się za nimi. Czekali na niego na dole.

- Tam będziemy bezpieczni! – Wskazał ręką w stronę wzniesień terenu.

- Czemu chcesz uciekać dalej w planetę? – zdziwił się Markus. – Kolendra stoi tam. – Pokazał inny kierunek. – Każę Jessice odpalać silniki i jak tylko dojdziemy do statku, odlatujemy z tej przeklętej planety.

- Twój… statek też już pewnie przejęli – odparł. – A zresztą, połącz się z… jak to powiedziałeś… Jessiką. – Spojrzał za siebie. – Byle szybko. A w tym czasie uciekajmy stąd, w kierunku pośrednim do obu proponowanych – nakazał.

Ruszyli biegiem przed siebie, a kapitan próbował skontaktować się z asystentką. W końcu mu się udało.

- Jessiko, odpalaj silniki, zaraz będziemy przy statku, uciekamy z tego potwornego świata! – wyrzucił z siebie.

- Markus, przykro mi, ale nie mogę – odpowiadała drżącym głosem. – Bunt załogi. Zaraz wedrą się na mostek. Nie wiem, co się dzieje oraz dlaczego. Przepraszam, ale musisz poradzić sobie sam. Żegnaj i proszę, zrób z tym porządek. – usłyszał trzaski, po czym połączenie zostało przerwane.

Stanął w miejscu, zaskoczony takim obrotem sprawy.

'Szybciej, musimy ich złapać nim przejdą granicę!'

- Kapitanie, musimy utrzymać tempo! – pogonił go Alus, oglądając się za siebie.

Znowu ruszyli biegiem. Padło kilka strzałów, na szczęście niecelnych. Odległość była dość duża i uciekinierom udawało się ją utrzymywać. W pewnym momencie poczuli, jakby ich myśli ugrzęzły w galarecie, a kilka kroków dalej odetchnęli z ulgą. Ciśnienie wywierane na umysły spadło prawie całkowicie. Wcześniej nawet nie wiedzieli, że było tak olbrzymie – zrozumieli to dopiero poczuwszy różnicę.

Po kolejnym kilometrze zerknęli w tył i ku ich zdziwieniu pogoń zatrzymała się. Nie chciała przebyć „galaretującej myśli” granicy. Kapitan zaproponował więc przejście do marszu, co wszyscy przyjęli z wielką radością.

Sapiąc doczłapali do celu i usiedli na ziemi, zajmując miejsce na szczycie jednego z pagórków. Odpoczywali, podziwiając kamienisty krajobraz Fałdowca. Na północy (posługiwanie się ziemskimi nazwami ułatwiało orientację) znajdował się Tulipan i wrogo nastawieni buntownicy. Na prawo od niego ciągnęła się lita płyta skalna z drobnymi zmarszczkami głazów. W oddali dostrzegali wysokie góry otulone wianuszkami chmur. Po lewej także kawałki skał pokrywały grunt, a wśród nich błyszczała swoim kadłubem Kolendra. Ze wniesienia widzieli małych ludzików przenoszących najróżniejszy sprzęt ze statku badawczego na fregatę. Na południu za to rozciągała się pusta przestrzeń, po której wiatr przewiewał ogromne chmury pyłu.

- Dobrze – zaczął kapitan po chwili. – Wytłumaczcie, co się tu dzieje.

- Ja też chciałbym wiedzieć – wtrącił Eta.

- Słucham – popatrzył wyczekująco na Tuulę i Jonathana.

- Ja do końca też nie ogarniam, co się tu dzieje – odparła Mieleen. – Ale mogę przedstawić panu, jak doświadczałam ciągu wydarzeń z ostatnich kilkudziesięciu minut.

- Interesuje mnie, co stało się z MOJĄ załogą!

- Wytłumaczę to.

- Mam taką nadzieję.

- O moich odczuciach na statku pan pamięta? – Kapitan kiwnął głową. – A więc...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania