Poprzednie częściMyśliciel z dachu – dobro 🖤

Myśliciel z dachu – kawałki 🖤

Kawałki

 

Dwudziesty drugi listopada.

Tamtej nocy nie spał.

Czasem czuł się tak, jakby rozpadł się na tysiąc kawałków. Jakby ktoś wypalał go od środka, a to, co było piękne już nigdy nie wróci. To trochę tak, jakby nagle wszystko tak po prostu straciło kolor. Tak jakby nieświadomie tracił najważniejszą osobę w swoim życiu.

Bo tracił.

Nie miał na razie wystarczająco dużo tej magicznej siły, żeby kupić bilet na pociąg i wyjechać. Pojedzie następnym. Taki był plan. Miał wystarczająco pieniędzy, brakło mu jednak siły na konfrontację z przeszłością.

To trudne do wyrażenia, ale przeżywał fazy. Niektóre trwały dłużej, inne krócej. Jako ten dzieciak, który trafił do sierocińca z zamglonym umysłem nie mógł wracać. Nie potrafił znieść przywoływania w pamięci chwil z panem Harrisem. Później, im bliżej wolności był, tym bardziej pragnął wracać. Odwyk od ucieczki.

A teraz? Nie chciał wracać do rodzinnego miasta, ale chciał też do niego uciec. Zapomnieć. Jak? Trudne pytanie.

Truuuuudnee. Truuuuuuudne. Tru-dne. T-r-u-d-n-e.

Mógł porównać swój aktualny stan do rodzaju furii. Miał ochotę kogoś zastrzelić, zrobić coś okropnego i brutalnego, żeby tylko znieść myśli na inny tor. Zapomnieć, że czas dłuży się jak cholera. Pan Harris mógł właśnie umierać. Nie spał od kiedy godzina na zegarku zmieniła się na pierwszą zero-zero. Każda sekunda mogła być tą ostatnią.

Gdzie on chce zginąć? Jak chce to zrobić? Czy Paul powinien być wtedy w antykwariacie? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.

I jedno, które goniło go od tamtego dnia, w którym wybiegł z antykwariatu i już nigdy nie wrócił. Ostatni raz widział wtedy Kayleigh.

Musi jechać. Musi tam być. Musi, musi, musi.

Wszystkie czynności przychodziły mu bardzo gładko.

– Poproszę bilet...

– Dziękuję.

– Przepraszam, gdzie znajdę...?

– Nie, nie. To mój bagaż, przepraszam.

A mimo tego pogrążony we własnej mgle wsiadł do pociągu. Nie umiał się uspokoić. Nie potrafił. Całą drogę robił coś irytującego zwyczajnych pasażerów. Stukał nogą, pstrykał palcami, kląskał językiem, rób robił coś jeszcze innego. Chciało mu się płakać i kląć jednocześnie.

Aż w końcu dojechał. Czas nagle się spowolnił, ludzie zaczęli żyć inaczej. Tak jakby coś się złamało, coś przepadło, a coś przewróciło i Paul nagle poczuł, że wcale nie powinien tu być. Ale jak to?

To wszystko to jeden wielki chaos, którego nie da się pokonać. Nikt nie może wygrać z czarną dziurą.

Przez chwilkę myślał też, że nie pamięta drogi do tamtego budynku. A jednak, jego nogi znów poniosły go same. Spuścił głowę i wpatrywał się w płytki ułożone na chodniku. Czasem w pole widzenia wtargały się czyjeś buty. Czy nogi innych też szły same? Nie sądził. To byli ludzie, którzy wiedzieli, czego chcą. Ustatkowani, może w szczęśliwych związkach. A może tacy, którzy pomimo nieszczęśliwej młodości teraz byli idealni?

Nikt nie jest idealny, Paul. Zapomniałeś?

Zastanawiał się, czy on był nieszczęśliwy. Czasem, owszem, miał wrażenie, jakby chciał zasnąć na wieki i obudzić się, gdy zło minie. Ale, mimo niezliczonej ilości pomidorów, których nienawidził, pani i pan Rose zafundowali mu wcale nie takie złe warunki życia. Każdy ma złe i trudne chwile.

Chwilka, Paul przecież już był. Już tam stał. Mógł podnieść głowę. Chciał? Nie chciał. Dlaczego więc to zrobił? Dlaczego przyglądał się brudnym oknom antykwariatu, i dlaczego trzymał klucz, żeby otworzyć drzwi? Miał wrażenie, że zbyt dużo faktów miesza się w nim i powoduje nieznane uczucie. Jakby zaraz miały odpaść mu ręce i nogi. Ból w stawach. Ciężkie powieki, ale nie dlatego, że był śpiący. Nie tak by to zdefiniował. Odczucie było zbliżone do tej chęci zaśnięcia na jakiś czas. To pragnienie posiadania kontroli nad snem. Jakby ustawić sobie czas. Kiedy chcesz się obudzić? Za sześćdziesiąt lat. Chciał przespać momenty, które go czekają. Ale nie mógł, więc jego ciało odłączyło się od umysłu i podeszło do drzwi.

Klamka – kiedyś dotykał jej prawie codziennie. Chłodna, trochę wilgotna od deszczu. Lubiła stawiać opór. Złotawa, smukłego kształtu drobna i nic nie znacząca rzecz. A jednak tak dla niego ważna.

Długo zbierał się w sobie.

Delikatnie położył na niej dłoń i nacisnął. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Nie uderzyło go ciepło, tak jak podświadomie się tego spodziewał.

Wnętrze. Było ciche, zimne i martwe. Tak znane mu półki. Poczuł to uczucie powracania, gdy jeszcze raz taksował spojrzeniem każdy zegar z kolejna. Niektóre działały, inne nie. Bolało. Musiał przyznać, że bolało. Kurz, który zawsze wesoło wirował w powietrzu teraz osiadł grubą warstwą na regałach i ladzie.

Bał się zrobić kolejny krok. Bał się zamknąć drzwi i pozostać samemu z tyloma wspomnieniami. Ale z drugiej strony... Przecież kiedyś obiecał. Obiecał zegarmistrzowi, że po jego odejściu zajmie się tym miejscem. A Paul dotrzymywał obietnic. Musiał pokonać to coś, co siedziało w nim od dawna.

Wszedł za ladę. Omiótł spojrzeniem wiszące za nią zegary. Odruchowo sięgnął za siebie i chwycił leżącą w tym samym co zawsze miejscu jedwabną szmateczkę. Idealnie poskładana przeleżała parę lat w specjalnie wyznaczonym do tego miejscu. Automatycznie przetarł każdą z szybek zegarów.

Miejsce to stało się obce. Tak dawno tu nie był. To zbyt dziwne. Zbyt obce.

Z-b-y-t. Zbyyytttttttt. Zbyt, byt, yt, t.

Nie wiem, co myśleć. Paul też nie wiedział, więc pełen niewiadomej usiadł na podłodze. Oparł się plecami o ladę i patrzył. Brudne okna wcale nie irytowały go tak bardzo.

Nie wiedział, ile tak naprawdę czasu spędził zwyczajnie patrząc. Z rozmyślań wyrwał go tylko odgłos skrzypnięcia. Drzwi? Nie, nie było nikogo, kto...

Wstał. Zdrętwiały mu nogi, co utrudniło zadanie. Jeszcze większa cisza ogarnęła antykwariat i zmieszała się z powietrzem. Podniósł głowę i poczuł się skamieniały do kości.

Przed nim stała nadal niska, młoda kobieta w płaszczu, grubym szalu i berecie. Nieodczytana twarz trochę się uśmiechała, a trochę płakała. Nie wiedział, co czuła. Nie wiedział też, co ma powiedzieć. Powinien się przywitać? Nie. To co powinien? Dlaczego ktoś wymyślił, że coś się powinno? Dlaczego czasem było tak niezręcznie?

– Nie wiem, co mam mówić – powiedziała, zakładając pasmo kasztanowych włosów za ucho.

– Żadne z nas nie wie, co tak naprawdę powinno się powiedzieć, Kayleigh – stwierdził. – Ja zawsze improwizuję. – Rozłożył bezradnie ręce.

Chwilkę patrzeli na siebie w milczeniu.

Kayle. Zagubiona nie akceptowała swojej pozycji. Chciała być wyżej. Chciała mieć kontrolę. A przecież nie była jeszcze pełnoletnia. Nie mogła napić się wina, ani zdecydować, czy może się wyprowadzić. Brakowało jej gruntu.

Paul. On już zrozumiał, że tego gruntu nie zazna. Wiedział, że tak po prostu jest i musi wziąć co mu dają.

Wziąć. Wziąć. Wziąćććććć.

Średnia ocena: 2.2  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • andrew24 4 miesiące temu
    Zmierzyć się s przeszłość, pewnie nie tylko on ma trudności. Pomóż mu trochę.
    Pozdrawiam, 5*
    Miłego wieczoru
  • Sandra 4 miesiące temu
    Pomogę, pomogę ;) Dziękuję za przeczytanie i również miłego wieczoru dla Ciebie :)
  • Twoja ocena: 3
  • Tekst jest pełen błędów i niedociągnięć. SANDRA nie potrafi stworzyć wiarygodnej i ciekawej postaci głównego bohatera, ani zbudować napięcia i zainteresowania czytelnika. Tekst jest nudny, chaotyczny i pretensjonalny.

    Po pierwsze, SANDRA nie wyjaśnia, dlaczego Paul ucieka z domu dziecka i co go skłania do powrotu do swojego miasta. Nie dowiadujemy się nic o jego przeszłości, motywach, uczuciach, marzeniach. Paul jest przedstawiony jako bezbarwny i bierny bohater, który nie ma żadnego celu ani sensu w życiu. Nie wiemy, co go łączy z panem Harrisem, ani dlaczego chce go zobaczyć przed śmiercią. Nie wiemy też, kim jest Kayleigh, ani co znaczy dla Paula. SANDRA nie daje nam żadnych wskazówek, które pozwoliłyby nam zrozumieć i polubić Paula.

    Po drugie, SANDRA nie potrafi opisać stanu psychicznego i emocjonalnego Paula. Tekst jest pełen powtórzeń, banałów i frazesów. SANDRA używa słów takich jak "rozpadł się na tysiąc kawałków", "wypalał go od środka", "straciło kolor", "magiczna siła", "fury", "czarna dziura", które nic nie mówią o tym, co naprawdę czuje i myśli Paul. SANDRA nie pokazuje, jak Paul reaguje na sytuacje, w których się znajduje, ani jak zmienia się jego postawa wobec siebie i świata. Tekst jest pozbawiony głębi i autentyczności.

    Po trzecie, SANDRA nie potrafi utrzymać zainteresowania czytelnika. Tekst jest napisany w sposób monotonny i nużący. Nie ma w nim żadnej akcji, dialogów, zwrotów akcji, ani napięcia. SANDRA nie buduje atmosfery, ani nie tworzy kontrastów. Tekst jest jednym długim opisem podróży Paula z jednego miejsca do drugiego, bez żadnego celu i sensu.
  • Bojownik 4 miesiące temu
    Pierdolnięty bot

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania