Poprzednie częściMyśliciel z dachu – dobro 🖤

Myśliciel z dachu – mgła 🖤

Mgła

 

Następne godziny były jak zalane mgłą. Nikt nie potwierdził faktu, że pan Harris naprawdę uciekł, ale on wiedział.

On czuł.

Mgła układała się w zarys jego twarzy, w zegary. W czas. Pogrążył się w niezrozumieniu. Nic nie wiedział, prócz samotności nie wiedział zupełnie nic. Miał wrażenie, że to już koniec. Że wszystko co było nagle zniknęło. Paul czuł się też...

Nie.

On był zdradzony. Nie tylko to odczuwał, Paula po prostu zdradzono. I to jeszcze nakłamano mu w żywe oczy. Krótka rozmowa, jakby nigdy nic. Tylko ten dziwny wyraz oczu zegarmistrza...

– Wychodzi pan?

– Wyjeżdżam do brata, musimy wyjaśnić przeszłość. Zaopiekujesz się antykwariatem pod moją nieobecność, prawda, Paul?

– Oczywiście, przecież przysięgałem. Czy nie zaczeka pan na Kayleigh?

– Chciałbym, lecz za chwilkę muszę być na dworcu. Do widzenia, Paul. Dacie razem radę. Pamiętaj.

I zanim Paul spytał, o czym miał pamiętać, pana Harrisa nie było. Zniknął, uciekł, opuścił ich. Tylko wtedy Paul o tym jeszcze nie wiedział.

W głowie kotłowało mu się zbyt wiele myśli, by spisać je na kartce, lub by je wypowiedzieć. Za dużo pytań, fraz.

St. Paul Street.

To na tamtej ulicy założyła księgarnie pewna szczęśliwa rodzina. Dlaczego zamiast logicznego rozwiązania, przypomina mu się akurat to?

Nie wiedział, co powinien zrobić. Płakać, krzyczeć, czy wziąć się za siebie i poszukać pana Harrisa? Nie mógł zostać sam, musiał go mieć. Zegarmistrz był jedynym człowiekiem, który po prostu zawsze istniał i niezależnie od dnia i nocy można było na nim polegać. A teraz tak po prostu się zmył? Dlaczego? Bo Paul mu nie odpowiadał, bo było mu za dużo, bo mu się zanudziło?

Kłamstwo dla dobra?

Tylko że Paul nie czuł się dobrze.

– Musimy coś zrobić – powiedziała Kayle. – Nie wolno nam się skończyć.

Zmarszczył brwi i rzucił jej zdezorientowane spojrzenie.

– Co?

– Skoro dziadka nie ma, postanowił nas zostawić, miał ku temu powód. A my chyba nie zmienimy przeszłości, prawda? Może chciał nam coś tym powiedzieć? Może dał nam jakiś znak?

Wcale nie. Pan Harris nie był taki.

– Nie. Antykwariat stracił właściciela. Nie możemy już tu chyba przebywać, może sprzedał to miejsce?

Teraz łzy napłynęły mu do oczu. Nie mógł sprzedać antykwariatu... Paul miał się nim zająć. Paul miał się nim zaopiekować, to Paul miał czyścić zegary po panu Harrisie.

– Nie, na pewno nie. Spójrz... – dodała z nagłym napływem nadziei w głosie. – Kartka. List. Paul, on zostawił list!

Radość, uciecha. Nadzieja, która miała spłonąć za chwilkę.

Z entuzjazmem otworzyli kopertę.

 

Paul, Kayleigh,

jeśli czytacie ten list, prawdopodobnie już mnie nie ma w Anglii. Wyjechałem, lecz nie do brata wbrew pozorom. Jesteście bardzo inteligentni, zostały Wam również całe pięć lat do pełnoletności. Nie będę owijał w bawełnę. Pożegnania najłatwiej jest przeżywać bezboleśnie, nieświadomie w Waszym przypadku. Wszyscy wiemy, że już się nie zobaczymy. Potraktujcie proszę te oto pismo jako mój testament. Za pięć lata, dwudziestego drugiego listopada umrę. Wtedy, w mój dzień śmierci, majątek, antykwariat jak i mieszkanie nad nim otrzyma Paul. Kayleigh – nie pozostaniesz stratna. Ty w spadku otrzymasz zegarek kieszonkowy schowany w szufladzie biurka stojącego w kawalerce. Nie przypadkowo daruję Ci akurat to. W kopercie znajdziecie klucz. Nie szukajcie mnie, nie pytajcie, nie mówcie. Spróbujcie zapomnieć o mnie i żyć tym, co teraz. Nawet, jeśli Paul trafi w ręce opieki społecznej, a los rozdzieli waszą dwójkę, spotkacie się znów. Nie powiem kiedy i gdzie. Wiedzcie, że niezwykłe przeznaczenie życie dla Was przygotowało.

 

Ambrose Hudson Harris

 

PS. Nigdy nie wątpcie?

 

Nikt nie wiedział co myśleć. Oszalał? Zdradził ich? Co się stało? Na pewno zniknął entuzjazm. Nadzieja spłonęła. Jak powinni się czuć? Nie mieli pojęcia co robić, byli bezradni. Dwójka zdezorientowanych dzieci. Dwójka pozbawionych oparcia nastolatków.

Czemu na końcu był znak zapytania? W co mają nie wątpić? Dlaczego podał datę śmierci w ten akurat dzień? Po co? Czemu pan Harris myślał, że wtedy umrze?

– To dzisiaj – odezwała się Kayleigh zachrypniętym głosem. – Dwudziesty drugi listopada. Dlaczego chce umrzeć?

– Nie masz przecież pewności, że wtedy umrze – zaoponował Paul, nie dopuszczając do siebie myśli o śmierci. Nie mógł uciec, pan Harris nie mógł umrzeć.

– Jak to? Jest sposób na śmierć z własnej woli, Paul, on...

Nie wiedział, w którym momencie zaczęła płakać.

– ...On naprawdę umrze.

Znów to ukłucie w klatce piersiowej, jakby ktoś wbił mu milion malutkich szpileczek w jedno miejsce. Tam pod sercem.

Ale co miał zrobić? Jak miał teraz być? Wracać ze szkoły głodny, sprzątać, spać i tak od nowa? Nie mógł od rana do nocy siedzieć pośród szarych ścian, patrzeć na ojca... Bał się myśleć dalej.

Spojrzał na Kayleigh i jej oczy wbite w tekst. Czytała go raz po raz.

Też poczuł łzy pod powiekami. Nie da rady, nie przeżyje, nie będzie mieć siły żeby znów się podnieść. Bo na pewno upadnie, wiedział to. Na pewno znów utopi się w mgle, tylko że tym razem nie będzie mieć pana Harrisa.

Koniec? Nie wiedział. Nie szukał. Nie chciał wiedzieć.

– Paul? – spytała Kayle później. – Gdzie teraz będziesz mieszkać?

Trudne pytanie.

– Kayle... Nie mam pojęcia. Nie wiem, czemu wyjechał już teraz, nie wiem, czy ma rację i nie wiem, co będzie. Przecież mógł dać nam jeszcze trzy, cztery lata, ale skoro tego nie zrobił, to pewno miał swoje powody. Jakie? Też nie wiem!

Teraz stał przed wyborem. Pytanie brzmiało „Kto, on czy ojciec?”. Mógł zostawić ojca, iść gdzieś, zgłosić się do kogoś. Mógł się jeszcze uratować opieką społeczną, mógł iść na policję. A ojciec? Był zły, ale czy zasługiwał na porzucenie? Może kiedyś, przed nałogiem był dobry? Może nie chciał się pogrążyć?

A Kayleigh? Co z nią będzie? Całe życie spędzi z rodzicami, pamiętając krótką znajomość z dziadkiem? Kiedy zapomni o Paulu?

Znów za dużo pytań na które nikt nie udzielił mu odpowiedzi. Więc musiał zdecydować sam. Ojciec lub Paul.

– Przepraszam – powiedział tylko i szybkim krokiem wyszedł z antykwariatu.

Spakował się do małego plecaka, na stole zostawił liścik, kubek wody i dwie – ostatnie – tabletki przeciwbólowe. „Już mnie nie ma” – brzmiał napis na małej kartce wyrwanej z notatnika, podłożonej pod szklankę.

Do antykwariatu wrócił jeszcze tego samego dnia. Kayleigh już nie było, zostawiła jednak list. Włożył go do książki, którą zabrał ze sobą. Stare dość wydanie Czarnoksiężnika z Oz. Oz, oz, oz.

OOOOOOOOOOZZZZZZZZZZZ.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Lotos 5 miesięcy temu
    No, ciekawe opowiadanie.
  • Sandra 5 miesięcy temu
    Dziękuję bardzo :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania