nstyl /64/ - Mark Tłejn - Rubinowy O! 🍇 💋
🍇 w temacie: jagodowe usta💋
Mówią na niego Mówią na niego Mark Tłejn. To bardzo dziwne, bo mieszka i żyje w małym
miasteczku, w zasadzie większej wiosce z prawami miejskimi uzyskanymi jako
pokłosie durnej obietnicy wyborczej dla durnego ludu.
Chodzi chodnikami, nie wszędzie są, więc unika poboczy.
Nie nazwali go tak, dlatego że wygląda jak dobrze ubrany,
dziewiętnastowieczny powieściopisarz. Nie nazwali go też dlatego, bo potrafi
opowiadać wciągające historie, nad którymi pochyla się wielu, a jeszcze więcej
kompletnie nic z nich nie rozumie.
Pewnego ranka leżał na trawniku pod blokiem. Małe osiedle, jedno z dwóch,
małe bloki bez wind i dużo czterdziestoletnich lip oraz wierzb płaczących. Nie
chrapał, ale coś mówił. Podobno powtarzał te dwa słowa – Mark Tłejn, Mark
Tłejn. I tak już zostało.
A mogło być inaczej. Gdyby tamtego ranka nikt go nie znalazł w stanie
polibacyjnym, zapewne mieszkańcy owej większej wioski, wymęczonego
miasta, nazwaliby go zgoła inaczej. Mark Tłejn, szedł chodnikiem, jak to miał w
zwyczaju. I, co musicie wiedzieć, gadał różne głupstwa na ludzi, których spotkał.
Bo już tak miał, że nie pałał sympatią do absolutnie nikogo. Lżył na dzieci,
kobiety, starców, wszystkich. Ale kiedy na moment zawitał w publicznych
szaletach, pamiętających czasy wydarzeń sierpniowych, wyszedł stamtąd
kompletnie odmieniony.
Kobieta, która zeznawała potem na policji w sprawie, powiedziała tak:
– Ten, za przeproszeniem, panie wła… policjancie, brudas, szedł pijany i
powtarzał, że widział trupa. A potem zaczął śpiewać.
Policjant poprosił o słowa tej piosenki. Kobieta wzięła sobie bardzo do serca,
aby przedstawić je realistycznie i zgodnie z tym co usłyszała wtedy, idąc z
zakupów do domu. Zaczęła więc śpiewać.
Nie dobrnęła do choćby trzech słów, kiedy funkcjonariusz łagodnym gestem
dłoni i ciepłym tonem głosu poprosił o przedstawienie treści bez melodii.
– Dobrze, ale wtedy to nie będzie to samo, tak jak ja to słyszałam. Ale skoro pan
sobie życzy, no to mówił, że miała takie piękne jagodowe usta i powtarzał te
słowa w kółko, a na koniec dodał, że by je całował i całował.
Po miasteczku wieści rozeszły się szybko. Oto dziewczyna, martwa z
jagodowymi ustami jak to powiedział Mark Tłejn. Ale siła przebicia była zbyt
mała. Nikt nie zaczął nazywać Marka per Jagodowe Usta, ani Jagodowy Poeta
albo USTAwiczny romantyk. Nadal był tym Mark Tłejn, nadal dużo pił i bluzgał
na ludzi. A miasteczko wciąż miało te swoje zafajdane prawa, dla durnych ludzi
rzecz jasna. Tylko jagodowe usta były jak przelotny romans.. To bardzo dziwne, bo mieszka i żyje w małym
miasteczku, w zasadzie większej wiosce z prawami miejskimi uzyskanymi jako
pokłosie durnej obietnicy wyborczej dla durnego ludu.
Chodzi chodnikami, nie wszędzie są, więc unika poboczy.
Nie nazwali go tak, dlatego że wygląda jak dobrze ubrany,
dziewiętnastowieczny powieściopisarz. Nie nazwali go też dlatego, bo potrafi
opowiadać wciągające historie, nad którymi pochyla się wielu, a jeszcze więcej
kompletnie nic z nich nie rozumie.
Pewnego ranka leżał na trawniku pod blokiem. Małe osiedle, jedno z dwóch,
małe bloki bez wind i dużo czterdziestoletnich lip oraz wierzb płaczących. Nie
chrapał, ale coś mówił. Podobno powtarzał te dwa słowa – Mark Tłejn, Mark
Tłejn. I tak już zostało.
A mogło być inaczej. Gdyby tamtego ranka nikt go nie znalazł w stanie
polibacyjnym, zapewne mieszkańcy owej większej wioski, wymęczonego
miasta, nazwaliby go zgoła inaczej. Mark Tłejn, szedł chodnikiem, jak to miał w
zwyczaju. I, co musicie wiedzieć, gadał różne głupstwa na ludzi, których spotkał.
Bo już tak miał, że nie pałał sympatią do absolutnie nikogo. Lżył na dzieci,
kobiety, starców, wszystkich. Ale kiedy na moment zawitał w publicznych
szaletach, pamiętających czasy wydarzeń sierpniowych, wyszedł stamtąd
kompletnie odmieniony.
Kobieta, która zeznawała potem na policji w sprawie, powiedziała tak:
– Ten, za przeproszeniem, panie wła… policjancie, brudas, szedł pijany i
powtarzał, że widział trupa. A potem zaczął śpiewać.
Policjant poprosił o słowa tej piosenki. Kobieta wzięła sobie bardzo do serca,
aby przedstawić je realistycznie i zgodnie z tym co usłyszała wtedy, idąc z
zakupów do domu. Zaczęła więc śpiewać.
Nie dobrnęła do choćby trzech słów, kiedy funkcjonariusz łagodnym gestem
dłoni i ciepłym tonem głosu poprosił o przedstawienie treści bez melodii.
– Dobrze, ale wtedy to nie będzie to samo, tak jak ja to słyszałam. Ale skoro pan
sobie życzy, no to mówił, że miała takie piękne jagodowe usta i powtarzał te
słowa w kółko, a na koniec dodał, że by je całował i całował.
Po miasteczku wieści rozeszły się szybko. Oto dziewczyna, martwa z
jagodowymi ustami jak to powiedział Mark Tłejn. Ale siła przebicia była zbyt
mała. Nikt nie zaczął nazywać Marka per Jagodowe Usta, ani Jagodowy Poeta
albo USTAwiczny romantyk. Nadal był tym Mark Tłejn, nadal dużo pił i bluzgał
na ludzi. A miasteczko wciąż miało te swoje zafajdane prawa, dla durnych ludzi
rzecz jasna. Tylko jagodowe usta były jak przelotny romans.
Komentarze (11)
Hmm... ZielonoMi, mogłaby tak napisać, albo ktoś inny?
Miłego
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania