Pisane przy kawie #7
Tęskniąc za złotym śpiewem słońca
Kołyszą mną fale brunatnych liści
Biegnących po horyzont bez końca
O minionej słodyczy nucą suche kiści
Relikwie z dnia gdy wyryliśmy serce
Na dębie silnym niczym niedźwiedź
Zawiązaliśmy w węzeł nasze ręce
Po czym nastała dusz spowiedź
Czując na pomarszczonej skórze
Smak tamtych dni tonę w ich echu
Ledwo łykając jesienne powietrze
Z dala słysze tętent ostrza w ruchu
Krzyk burzy jak w torturach męki
Błysk rys zaświatów nadaje glebie
Gdzie pomnik wrośnięty na wieki
W zimie ślad jak po wyrwanym zębie
Bezmiar wspomnień mnie porywa
Stare rany do krwi rozdrapuje chłodem
Najgłębiej skryta nie chciana wypływa
Własna pamięć zostaje mym wrogiem
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania