Poprzednie częściSmak zemsty - prolog

Smak zemsty - rozdział 32

Caroline jak każdego roboczego dnia, była pierwsza w pracy. W gabinecie Stephena ogarnęła biurko, gdyż szef poprzedniego dnia zostawił straszny bałagan. Gdy zrobiła porządek postanowiła wyjść do łazienki, żeby poprawić makijaż i fryzurę. Jako sekretarka prezesa, musiała perfekcyjnie wyglądać. Idąc korytarzem, z dala zauważyła na biurku Miriam wielki kosz czerwonych róż. Edward się postarał, pomyślała. Przechodząc obok zobaczyła w kwiatach bilecik. Zżerała ją ciekawość. Zastanawiała się, co tam kochanek nabazgrał. Rozejrzała się dookoła. Było wcześnie i dlatego w firmie nie było jeszcze wiele osób. Gdy nabrała pewności, że nikt niczego nie zauważy, postanowiła skorzystać z okazji i szybko wyjęła bilecik. „ Dasz się zaprosić na kolację, piękna? David” – przeczytała. Chciała zacisnąć pięści, ale w ten sposób zniszczyłaby bilecik. Odłożyła go więc na miejsce i czym prędzej udała się w kierunku toalety. Spojrzała na swoje odbicie.

– Nigdy, przenigdy nie dopuszczę abyście byli razem – powiedziała do kobiety po drugiej stronie lustra.

Wyjęła z torebki telefon komórkowy i zadzwoniła do Stephena. Powiedziała, że źle się czuje i nie będzie w stanie dziś pracować. Tak jak się domyślała, szef uwierzył w jej kłamstwo i polecił jak najprędzej wracać do domu. Wyszła z firmy i wskoczyła za kierownicę swojego auta. Zarzuciła silnik i opuściła parking, wyjeżdżając na ulicę.

Muszę działać, póki nie jest jeszcze za późno. Pozbędę się tej wiewióry raz na zawsze i wiem, kto mi w tym pomoże, pomyślała z zadowoleniem.

 

Fred Rizon czekał właśnie na Florencię i George'a, gdy rozdzwoniła się jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz i od razu odebrał.

– I co? Udało się coś ustalić? – zapytał bez ogródek.

– Auta zostały skradzione trzy dni temu. Ślad się urywa. Przykro mi, szefie.

– Rozumiem – odparł Fred i rozłączył się.

W tej chwili do gabinetu weszły osoby, na które z niecierpliwością czekał.

– Wzywałeś nas? – zapytała długowłosa szatynka.

– Tak. Usiądźcie proszę. – Wskazał im krzesła, a sam zajął miejsce w swoim fotelu. – Czy rozmawialiście z Juanem Luną? – spytał na wstępnie rozmowy patrząc na nich oboje.

– Przed wyjazdem nie zdążyłam – szybko wyjaśniła Florencia.

– A ja miałem to zrobić dziś po południu – wtrącił George patrząc gdzieś w bok.

– Z trupem raczej nie porozmawiasz – rzekł Fred

– Trupem?! – Prawie wykrzyknęła Flor.

– Tak. – Rizon spojrzał jej prosto w oczy. – Dziś rano znaleźliśmy go martwego na jednym ze starych torów wyścigowych. Nie będę się wdawał w szczegóły. Tu jest wszystko. – Podał George'owi teczkę leżącą pod ręką, a potem rzekł do niego: – Zostaw nas samych. Chcę porozmawiać z Flor w cztery oczy.

George powoli wstał, położył rękę na ramieniu ukochanej, a potem wyszedł. Fred przez chwilę bawił się wiecznym piórem obracając je w swoich palcach. To go zawsze uspokajało. Jak miał jej to powiedzieć? Polubił tą dziewczynę, i to bardzo. Ale nie miał innego wyjścia. Musiał to zrobić. Podczas tej wymownej ciszy Florencia słyszała przejeżdżające ulicą samochody. Dziewczyna nie mogła już dłużej wytrzymać milczenia, dlatego spytała:

– Jak mogło to tego dojść? Jestem pewna, że Patrick za tym stoi. Jak tak szybko do niego dotarł?

– Też się nad tym zastanawiałem – odparł Fred odkładając pióro – i doszedłem do jednego prostego wniosku: ktoś zdradził. – Spojrzała na nią wymownie.

– Ale kto? Kto mógł... – Urwała czując na sobie wzrok szefa. Domyśliła, dlaczego chciał aby zostali sami. Podejrzewał ją. Wyczytała to z jego oczu. – Chyba nie myślisz, że ja...

– A co mam myśleć? – Rizon poderwał się z fotela i stanął za nim. – Nigdy wcześniej nie zdarzały się takie sytuacje. Jesteś tu nowa...

– Co nie znaczy, że to ja za tym stoję. Rozumiem, że jestem zawieszona?

Fred przytaknął.

– Nie mam wyjścia. Zrozum mnie.

Florencia wstała. Wyjęła odznakę i broń służbową, a potem rzuciła je na biurko. Wyszła zatrzaskując za sobą drzwi.

 

Zatrzymała samochód w okolicy, gdzie często kręciły się podejrzane osobniki. Miała nadzieję, że go tu spotka. Powoli wysiadła z auta uważnie się rozglądając. Był! Załatwiał jakieś interesy ze swoimi koleżkami. Gdy ją zobaczył opuścił swoich towarzyszy i podszedł do niej.

– Część piękna! – Błysnął zębami. – Co cię sprowadza w me skromne progi?

– Interesy, a cóż by innego. Mam dla ciebie robotę.

– Lubię cię Carol. Nigdy nie owijasz w bawełnę, tylko walisz prosto z mostu. – Znowu się uśmiechnął bawiąc się swoim tandetnym złotym łańcuchem zawieszonym na szyi. – Co to za robota?

Caroline wyjęła z torebki małe zdjęcie i podała je mężczyźnie.

– To Miriam Valando. Osoba, która wyjątkowo działa mi na nerwach. Pracujemy w tej samej firmie. – Pogrzebała w torebce i wyjęła gruby plik banknotów i dyskretnie dala je oprychowi.

– Czego ode mnie oczekujesz?

– Na pewno nie tego, żebyś się z nią umówił na zwiedzanie Muzeum Lotnictwa – rzekła z ironią. – Dzisiaj Miriam Valando ma być trupem!!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Idalia 13.09.2015
    ,,Spojrzała na nią wymownie"- spojrzał,
    Rozdział jak zwykle ciekawy, już czekam na następny. 5
  • KarolaKorman 13.09.2015
    No pięknie :) 5 :)
    Wstawiaj tylko częściej części. Tak naprawdę nie pospieszam, ale wciąż wyczekuję kolejnej :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania