Poprzednie częściTanaga - Nadzieja Rozdział 1 cz1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tanaga - Nadzieja Rozdział 3 cz1

Tydzień. To już tydzień odkąd ich ciała i umysły były potrzaskane, bez całości, bez wyjaśnień i spokoju. Szukają odpowiedzi nadaremno, próbują zrozumieć, jednak póki nie staną się całością, póki ich duch się nie połączy, będą tkwić w tej pozornie spokojnej iluzji. Ogień i lód, chaos i spokój, tak różni, a tacy sami.

Nel była wyczerpana. Od tygodnia nieustannie walczyła sama ze sobą, nie wychodziła z domu, starając się zapanować nad czymś czego nie potrafiła wyjaśnić. Od urodzenia była odmieńcem, jednak do tej różnicy już się przyzwyczaiła. Wiedziała, że zawsze będzie traktowana gorzej przez Tikinczyków, bez względu na to czy ukaże swoje prawdziwe skrzydła, czy pozwoli by wierzyli, że ich nie ma. A teraz? Sama dla siebie była odmieńcem. Jej skrzydła płonęły, za każdym razem wzniecając pożar wokół niej i Marcusa. Chłopak był dzielny. Pomagał jej, starał się zapanować nad sytuacją i nie pozwolić by odczuła, że coś jest nie tak. Jednak mimo jego starań widziała strach w jego oczach, gdy na nią patrzył. Gdy się do niej zbliżał. Powstał między nimi bolesny mur, nie do przejścia. Mur, który albo wzmocni ich wzajemną relację, albo ją zniszczy, nie pozostawiając po niej żadnego okruchu. Ta świadomość ją bolała. Całe dnie spędzała w łóżku, rozebrana przy otwartych oknach, albo pod prysznicem z odkręconą na maksa lodowatą wodą. Jednak to nie pomagało. Wewnętrzny żar trawił ją od środka, kawałek po kawałeczku, niszcząc to kim była i zastępując czymś jej nie znanym. Czymś czego się bała i nie chciała.

Nathan był nie mniej zmęczony. Przyjaciel siedział obok, wspierając i podrzucając to nowsze, niedorzeczne wyjaśnienia na zaistniałą sytuację. Ich widok był groteskowy. On ubrany pod uszy, pod dwiema kołdrami, Mikail w samych bokserkach, mokry i nienaturalnie, dla swojej rasy, zaczerwieniony. Mimo niedogodności pozostał tym samym wesołkiem, za co Nathan był mu wdzięczny. Choć jedna stała w jego życiu pozwoliła mu zostać przy zdrowych zmysłach. Rozmyślał o klubie, o wieczorze gdy poznał Nel. Gdy uścisnęli sobie ręce, a po chwili… To nie mógł być zbieg okoliczności. Pierw sny, później ona przed nim, tak prawdziwa i rzeczywista, namacalna. To było coś więcej, jednak nie wiedział co.

Głośne walenie do drzwi wyrwało go z rozmyślań. Mikail nieznacznie się uśmiechnął mogąc wyjść z rozgrzanego pokoju. Poszedł otworzyć drzwi, a po chwili pożałował, że to nie właściciel natknął się na tę osobę, że to nie on musiał stawić mu czoła. Ale może to i lepiej?

- Gdzie ten smarkacz?! - Rozległ się po mieszkaniu donośny głos mężczyzny. Nathan słysząc go przewrócił oczami i zakopał się pod kołdrę, byleby jak najdłużej mieć spokój. - Oooo, a więc jesteś? Coś ty ze sobą zrobił? - powiedział wulgarnie, wchodząc do rozgrzanego pokoju - Nie ma cię szczeniaku dziesięć dni w domu, a ty już zdążyłeś doprowadzić się do tej tragedi?!

- Też się cieszę, że cię widzę Daemon - powiedział ledwie słyszalnie spod kołder.

- Wyłaź stamtąd! - krzyknął i zrzucił nakrycie z Nathana. W ostatniej chwili zdążył się uchylić, gdy w jego kierunku poleciały ostre, lodowe sople. - Czy ty właśnie mnie zaatakowałeś? - spytał z szeroko otwartymi oczami, po chwili bardzo tego żałując.

Nathan znów wystrzelił w niego, tym razem potężnym podmuchem wiatru, w którym było tysiące małych kawałeczków lodu. Boleśnie wbiły mu się w twarz i ramiona, odrzucając go, dość delikatnie do tyłu, na stojące za nim krzesło.

Po chwili wstał i otrzepał się zdezorientowany. Nie odważył się więcej odezwać do swojego brata. Nie poznawał go i nie na żarty go przerażał. Chodził po pokoju niespokojny, będąc gotowym na kolejny akt agresji ze strony brata. Starał się zrozumieć zmianę. Dodatkowa moc, która powodowała, że już nie był młodszym, naiwnym braciszkiem. Ten chłód w oczach, gdy tylko na niego spojrzał. Czy naprawdę między nimi było tak źle? Nie rozumieli się, to było jasne. Każdy z nich miał inną wizję dotyczącą swojego życia, często się kłócili, ale naprawdę doprowadził do tego, by Nathan go znienawidził? Był gburem i kawałem sukinsyna, ale tego nauczyło go życie. Musiał być silny, by wychować Nathana, by samemu dać radę przeżyć w tym gównianym miejscu. W tych śmieciach, jakimi była Gaja.

- Mikail, mógłbyś nas zostawić? - spytał po chwili, a gdy ten nie reagował, powtórzył zirytowany - Mikail, wyjdź. - Tym razem chłopak go posłuchał i posłusznie zostawił braci samych. Po chwili Daemon się odezwał. - Co się stało Nathan?

- Gdybym wiedział, to bym ci powiedział, nie uważasz? - odpowiedział, a głos jakim przemówił wywołał dreszcze u Daemona.

- Jak mogę ci pomóc?

- A skąd ja mam to wiedzieć?! - krzyknął ze złością, wstając z łóżka - Nawet nie wiem co się właściwie stało. - dopowiedział po chwili, nerwowo krążąc po pokoju.

- A co wiesz? - spytał delikatnie, nie chcąc wyprowadzać brata z równowagi.

- To wszystko jest dziwne. W dniu mojego wyjazdu z Gaji miałem sen. Zlekceważyłem to, myśląc że to jakieś ukryte, nic nieznaczące pragnienie. Przyjechaliśmy tu, poszliśmy do tego cholernego klubu i tam ją spotkałem. Piękna, jak ze snu, ale tym razem prawdziwa…

- O kim mówisz? - przerwał mu.

- O Nel… - odpowiedział, delikatnie rumieniąc się - Śniła mi się. Później w pociągu… a w klubie, gdy przyniosła drinki… Zaniemówiłem. Podaliśmy sobie dłonie na przywitanie, a po chwili nas odrzuciło. Wpadła w ludzi, ja w ścianę. Ostatnie co pamiętam to jak stała wśród ludzi, miała skrzydła, które płonęły.

- Skrzydła. Czyli nie jest Berdanką… - powiedział do siebie, zupełnie lekceważąc brata i jego niepokój.

Wybiegł z pokoju, rozkazał Mikailowi pilnować Nathana, a sam wyszedł nie mówiąc nic więcej.

Miał rację. To nie mogło nie mieć znaczenia. Sny Nathana, Tikinka wśród Beranczyków, z płonącymi skrzydłami. Przecież to było dla nich nienaturalne. Tikinczycy byli spokojnym społeczeństwem, nie wychylającym się i nie szukającym zwady. Nie znał ich, nigdy nie miał okazji poznać, wiedział o nich tyle, ile mu powiedziano na historii ich Królestwa. Królestwa, które od tysiącleci było podzielone na dane społeczeństwa i wrogie, trzymające między sobą sojusze, tak by móc przeżyć, nie wchodząc sobie w paradę.

Może i był kawałem sukinsyna, ale kochał swojego brata i był wstanie zrobić dla niego wiele. Szybko odnalazł klub, w którym wszystko się zaczęło, a otrzymawszy interesujące go informacje, udał się prosto pod adres Nel Kerson.

 

… rozpacz i ból …

 

Marcus po raz kolejny dzisiejszego dnia gasił pożar, wywołany przez Nel. Był zmęczony. Pragnął położyć się choć na chwilę i odpocząć. Choć przez chwilę móc zamknąć oczy i przespać choćby dziesięć minut. Było mu trudno zapanować nad sytuacją i swoimi uczuciami. Czuł jak Nel powolutku od niego odchodzi, jak wycofuje się i izoluję, trzymając go na dystans. Było mu przykro, jednak nie mógł nic więcej poradzić. Dbał o dziewczynę jak tylko umiał, starając się złagodzić jej cierpienia i uspokoić skołatane nerwy.

Wyglądała źle. Jej długie, blond włosy, były skołtunione, brudne i bez blasku. Oczy, zazwyczaj uśmiechnięte i pełne światła, były zaczerwienione i przygaszone. Cała jej postura dawała znać, że powoli się poddaje, że więcej już nie udźwignie.

- Marcus… - powiedziała ledwo słyszalnie.

- Tak?

- Dałbyś mi wody, proszę.

- Pewnie - odpowiedział spokojnie, idąc do kuchni.

Nalewał wody do kubka, rozważając opcję, szukając ich tak naprawdę, gdy rozniosło się głośne walenie do drzwi. Rozzłoszczony krzyknął, że nikogo nie ma w domu, a wtedy pukanie ucichło. Skierował się do Nel, wręczył jej kubek z wodą, a po chwili drzwi wyleciały z zawiasów. Zdezorientowany spojrzał w ich kierunku i ujrzał młodego, postawnego mężczyznę. Czarne włosy, czarne oczy, karnacja śmiertelnie blada i złośliwy uśmieszek na ustach. Czuł jak jego ciało kostnieje ze strachu, jednak mimo to, instynkt samozachowawczy zadziałał szybciej. Wysunął ostre pazury i pokazał zębiska niczym brzytwy. Oczy Marcusa zapłonęły wściekłością, rzucił się na nieznajomego mężczyznę, zamachnął ręką i zostawił bolesne ślady pazurów na jego klatce piersiowej, tym samym rozcinając jego nieskazitelnie czarną koszulę. Nieznajomy syknął z wściekłości. Szybkim ruchem złapał Marcusa za szyję i podniósł go ponad swoją głowę, odbierając chłopakowi dech. Wyszczerzył zęby, a jego kły niebezpiecznie się wysunęły. Patrzył prosto w oczy chłopaka, a złośliwy uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Już chciał rzucić Marcusem o ścianę, gdy w pokoju rozległo się donośne “DOŚĆ!”.

Nieznajomy puścił Marcusa i skulił się z bólu, zatykając uszy. Podobnie jak Marcus. Dzwoniło im w uszach, przed oczami pociemniało, a cały pokój zaczął wirować. Po dłuższej chwili wszystko się uspokoiło, zostało tylko nieprzyjemne uczucie. Spojrzeli zdezorientowani na dziewczynę. Stała na środku pokoju, w samej bieliźnie, a jej skrzydła ją otaczały. Nie płonęły, w końcu - pomyślał Marcus. I to racja. Skrzydła dziewczyny nie płonęły, żarzyły się niebezpiecznie, czekając na sygnał. Otulały całą jej posturę, tworząc wokół niej bezpieczny kokon. Była spokojna, stała z gracją i inaczej niż przez ostatnie dni, wydawała się świadoma kim, czym jest…

- Kim jesteś? - spytała niebezpiecznie spokojnie, patrząc na nieznajomego przybysza.

- Daemon, Pani - odpowiedział spokojnie, delikatnie się przed nią kłaniając - Jestem bratem Nathana.

- Nathana… - powtórzyła cicho.

Znów była tą samą zagubioną dziewczyną, co niespełna dziesięć minut temu. Usiadła spokojnie na łóżku, a jej skrzydła się schowały. Daemon wyprostował się, spojrzał wrogo na Marcusa, uśmiechając się zalotnie. Nie ukrywali swojej niechęci wobec siebie. Marcus stanął obok dziewczyny, wciąż gotowy do walki, którą, jak już wiedział, z góry by przegrał.

- Jak się czuje Nathan? - spytała po chwili.

- Źle. Podobnie jak Pani, z tego co widzę - odpowiedział spuszczając wzrok - Sugeruję, że dobrze byłoby byś udała się do niego. Być może wówczas da się zaradzić temu co wam się dzieje. - wyprostował się.

- A co nam się dzieje?

- Nie wiem, Pani…

- Czemu zwracasz się do mnie w ten sposób? - zdziwiła się dziewczyna, przypatrując mu się uważnie.

- Ja… Nie wiem - odpowiedział szczerze - Czuję, że tak trzeba. Nie jestem wstanie… Nie wiem. - mówił, jąkając się.

- Nie jesteś już taki wygadany. - Prychnął pod nosem Marcus.

- Nie zaczepiaj mnie chłopcze, jeśli nie chcesz zatańczyć z Sadystą - odpowiedział spokojnie, skupiając na nim swój rozbawiony wzrok. Zwrócił się do dziewczyny. - Jeśli nie sprawi ci to problemu, zaprowadził bym cię we właściwe miejsce, Pani.

- Dobrze. Ubiorę się - odpowiedziała i przy pomocy Marcusa przygotowała się do drogi.

Daemon w tym czasie rozejrzał się po pokoju. Było w nieładzie. Gdzieniegdzie widać było nadpalone kartki, uszkodzone firanki przez ogień czy stopione rogi fotela. Wszedł powoli do kuchni, jednak tam panował podobny chaos. Zlew pełen brudnych naczyń, jedzenie walające się po blacie. W całym tym rozgardiaszu zauważył małe karteczki na notatki, z przyczepionym do nich długopisem. Wziął kartkę i długopis, zapisał na nich coś i odłożył karteczkę w widocznym i jedynym czystym miejscu, w kuchni.

- Czym jedziemy? - spytała Nel, przytrzymując się Marcusa.

- Niczym. Gajanie szybko biegają, w mniej niż pięć minut będziemy na miejscu - odpowiedział, w zamian dostając pełne pytań spojrzenie.

- Dobrze.

- Ja też idę! - Rzucił szybko Marcus, gdy Daemon wziął Nel na ręce.

- Nie będę na ciebie czekać szczawiku. W kuchni masz potrzebne informację - odpowiedział złośliwie i nie czekając, wybiegł z dziewczyną na rękach, na rozpalony słońcem Berdan.

Marcus szybko odnalazł to o czym mówił. Przeczytał zapisaną informację:

“ Ulica Balaur 9.

Następnym razem zastanów się,

zanim zaczniesz tańczyć z Sadystą.

Może nie być wokół ciebie Pani, która cię uratuje :)”

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Domi51 8 miesięcy temu
    Tekst, choć krótki, bardzo mi się podoba :) Łap 5 :) Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania