TW – Dzień Blanki! – "Samowola nieba"
Postać: Rosiczka
Miejsce: Przystań w czasie burzy
Zdarzenie: Deszcz zgniłych wspomnień
Emocje: Tęsknota / Żal
Ignorując szalejącą na zewnątrz samowolkę nieba, sięgam po kolejną butelkę. Podobno każdy ma swoje małe obsesje, mniej lub bardziej szpetne uzależnienia, żenujące sekrety. Moim jest ona. Ona i film, który kręcę w głowie, realizując alternatywne zakończenia już dawno zamkniętej historii. Odkąd jej nie ma prześlizguję się między zdarzeniami, przestawiając ciało z miejsca na miejsce, wypatrując, szukając jej, nie wiedząc nawet, że to robię.
Odbija mi.
Gapi się. Bezczelnie gapi się na mnie ze zdjęcia. Podobizna na błyszczącym papierze jest tak wyraźna, że muszę sprawdzić palcami, czy to faktycznie tylko nadruk, a nie rzeczywista przestrzeń. Z dnia na dzień potrzebuję więcej wysokoprocentowych płynów. Najlepiej tyle, żebym pewnego dnia mógł (prawdopodobnie na gigantycznym kacu) wyrzygać własne serce.
Odbija mi.
Samoudręczenie i zaczyn szaleństwa doprawionego początkującym, brawurowo postępującym alkoholizmem, nie są co prawda planami na przyszłość, ale improwizowanie zawsze świetnie mi wychodziło. Zresztą ze wszystkich planowanych działań zostały tylko śmieszne zamiary.
Przekleństwa, niewybredne, w większości autorskie epitety, inwektywy na przemian z żałosnym skowytem żalu i tęsknoty odbijają się od ścian. O, Boże, do kurwy nędzy, wciąż kocham ją jak kretyn. Bóg, kurwa, ona w jednym zdaniu, to za wiele. I poważnie zaczynam obawiać się, że za te niepochlebne litanie w przyszłym wcieleniu odrodzę się jako głodzony, głucho-niemy mnich.
— Beznadziejna, mała suk… — przerywam w połowie kolejnego zdania, bo prawda, która jest ze mną nieustannie na peryferiach świadomości, daje mi solidnego kopa, podśpiewując pod nosem: Pierdolisz. Piękne. Farmazony.
Nie była beznadziejna. Dokładnie pamiętam wszystkie detale, mimo że bardzo chcę nałożyć embargo na te popieprzone myśli o niej, to i tak czuję, że mam odleżyny w miejscach, w których bezwiednie je pielęgnuję z nabożnością opętanego szaleńca.
Jak zwykle kapituluję i zgodnie z faktami przed samym sobą przyznaję, że zawsze była i nadal jest niezwykła, ale nie potrafię wskazać, na czym polega ta niezwykłość. Tumani, wabi, kusi, przyciąga jak jeden z tych orientalnych, rzadkich kwiatów, do którego żałosne, słabe organizmy lgną pomimo, a może właśnie dlatego, że jest niebezpieczny. Tak bezmyślnie. Tak odważnie.
Czarne oczy, wilgotne usta, ostro zarysowany biust i lepko-słodki zapach, który nieustannie zagęszcza powietrze, znacząc moją klęskę, to cała ona. Dziwka udająca dziewicę. Dziewica udająca dziwkę. Do dziś nie wiem, jak jest naprawdę.
***
Rozsuwam zasłony, zza okiennej szyby obserwuję, jak świat coraz bardziej pogrąża się w oszalałym tańcu żywiołów. Intensywność i gwałtowność burzy sprawiają mi przyjemność. Łączą w sobie piękno, pasję z ogromną siłą niszczenia.
Jak ona. Piękna; nie śliczna, nie perfekcyjna, a mimo to idealna. Bycie z nią przypominało bieg na oślep prosto w ulewę ze skroplonego szaleństwa, nadmiaru zachłanności, nadmiaru chcenia. Brnąłem, choć czułem, że grzęznę, topię się w błocie.
Gęsty deszcz gnany wiatrem coraz bardziej przesłania widoczność. Grzmot z narastającą siłą przetacza się przez niebo i eksploduje, powodując drżenie wszystkiego dookoła.
Jak ona; jej głód w dygotaniu drobnego ciała, nierównym oddechu, słodkich minach, brudnych słowach, kałuży zielonej sukienki, dłoniach pełnych pomiętej pościeli — we wszystkim, co składało się na chmury utkane ze stworzonych z pozłacanej waty sekund, których teraz nie da się rozgonić nieskoordynowanym ruchem ręki. I nie ma, nie ma takiego alternatywnego świata, w którym nie chciałbym raz jeszcze wykąpać się w tych lekko spranych gestach, nieskładnych ruchach, sensorycznie przeciążony. Bez bólu odroczenia.
Błyskawica rozdziera ciemność. Naładowana elektrycznością atmosfera naprawdę jest zsyntetyzowaną kompilacją wszystkich cech, pasujących do niej idealnie. Bo wciąż jest jak zatrzymany w czasie kadr, od czasu do czasu rozbłyskujący tylko po to, by szybko zniknąć, niszcząc coś-kogoś po drodze dla kaprysu.
Bo wiem, że się poparzę, ale nie mogę przestać chcieć raz jeszcze podejść bliżej.
Bo wciąż przyspiesza oddech, a czasem zupełnie go odbiera.
***
Na końcu, jak to po burzy, zalega cisza. Żadnych zawirowań, przechyłów, zatraceń. Tylko dryfowanie bez celu po pozostałościach deszczu. Gwiazdy powoli spadają. Niektóre z nich się spalają, inne gasną i po prostu znikają - ot, tak. Jak ona. Zniknęła, nie ucząc mnie trudnej sztuki tracenia.
________________________________________
Linki:
– oryginał – http://www.opowi.pl/tw-204-samowola-nieba-a41719/
– idea TW 3.0 – http://www.opowi.pl/tw-30-a-czy-ty-posiadasz-wyobraznie-a44044/
– wątek na forum TW 3.0 – http://www.opowi.pl/forum/tw-30-w1079/
– najlepsze teksty TW – http://www.opowi.pl/trening-wyobrazni-najlepsze-teksty-a44045/
Komentarze (7)
(PS. Widzę, że grasuje jakiś zakompleksiony chochlik, albo zakompleksiona chochlica). :)
Dla rownowagi dałam piatki, teksty znam, nie bede sie powtarzac, za biezacymi tw wszak ciezko nadazyc.
Gwiazdom za gwiazdy również. Doceniam (;
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania