TW – Dzień Felicjanny! – "Cztery ściany absurdu -00- Absurdalny prolog groteskowej powieści"

Cztery ściany absurdu - epopeja obyczajowo-pseudohistoryczna i przygodowo-porąbana

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

Na podstawie zalążka i dzięki Canulasowi -

 

Postać: Młody masztowy o wysokim IQ

Miejsce: Wyspa

Zdarzenie: Bardzo cieplutka zima

Gatunek: Absurd i groteska lub Prolog powieści

 

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

W nieczasach, kiedy Anglią władała jakaś Królowa

W epoce dawno zapomnianych miłośników niehistorii

Gdy czas był zły, a ludzie jeszcze gorsi

A Turyści z innych planet... wstęp mieli wzbroniony

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

 

Dracen nie poczuł się dotknięty, ale gdy zaproszono go przed oblicze Królowej, był przekonany, że wreszcie został doceniony i otrzyma upragniony tytuł szlachecki. Powód wezwania okazał się jednak inny. Królowa, wzorem parlamentu, zachorowała na asymilację kulturową i zasugerowała, że jako kapitan i Jej najsławniejszy korsarz, powinien dać głośny przykład, biorąc na pokład swego okrętu imigranta.

>>><><<<

Przekroczył mury okalające sierociniec z samego rana, za towarzystwo mając jedynie bosmana. Ktoś niezaznajomiony z tematem pomyślałby, że z nudów, spowodowanych sztormową pogodą uniemożliwiającą wypłynięcie, ale powodem była rada Kanclerza. Lord, mając cichy nadzór nad jednym z wychowanków, zapytał kapitana, czy nie zechciałby się akurat temu chłopcu przyjrzeć. Sugerował, że to może mu pomóc, w wybrnięciu z sytuacji nakazu zabrania na pokład kogoś przypominającego wroga i przynajmniej mieć z niego pożytek. I kapitan zgodzić się musiał; z grzeczności, rozsądku oraz dlatego, że Królowa stała obok i się gapiła.

Wydarzenie, zapowiedziane przez posłańca, wzbudziło w wychowawcach i wychowankach mieszane uczucia. Osobistości podobnego kalibru w takie miejsca nie zaglądały. Odwiedzali je rzadko i zazwyczaj w interesach, innego pokroju ludzie. Dziennikarze, szukający spłodzonych niechcący i ukrywanych przez celebrytów bachorów, politycy, zamartwiający się, kurwa jego mać, losem sierotek, albo klienci, poszukujący taniej siły roboczej: do kopalni, na służbę, do burdelu i tym podobnych. Rzadziej dusza ludzka, zabierająca wychowanka do prawdziwego domu, gdzie czekało na niego... Różnie. Ale Korsarz Królowej?!

Dzieciarnia już go oczekiwała. Stała w rządku, smagana późnojesiennym wiatrem, na co kapitan spojrzał litościwie, postanawiając szybko zakończyć całą tę farsę. Przybył, bo musiał liczyć się z władzą.

Młokosa mu opisano. Nieśpiesznie idąc wzdłuż szeregu, jakby robił inspekcję załogi własnego statku, poszukiwał pasującego do tego opisu i znalazł bez trudu. Chłopiec wyróżniał się wyraźnie na tle bladych Angoli swą ciemną karnacją i tylko niebieskie oczy zdradzały, że przynajmniej jedno z rodziców pochodzi z Wyspy.

— Jak się nazywasz, chłopcze? — zapytał tonem znudzonego przechodnia.

— Jestem Tager, panie kapitanie. James Tager.

— Nie za stary jesteś na sierociniec? — zakpił. — Ile masz lat?

— Siedemnaście, panie kapitanie. Niestety... — Chłopak spojrzał wymownie, na stojącego obok dyrektora przybytku.

— W myśl ustawy z tysiąc dziewięćset... — zaczął pan Bolsen.

— Mamy rok tysiąc pięćset siedemdziesiąty trzeci — przerwał przytomnie Dracen. — Ta ustawa chyba jeszcze nie obowiązuje.

— Tak. Oczywiście. Ale pomyśleliśmy, że powinien skończyć lat osiemnaście, zanim zostanie lokajem — tłumaczył się dyrektor.

James uprzejmie nie przerwał. Kapitan także odezwał się, dopiero gdy tamten skończył mówić. Z premedytacją oczekując przez chwilę sprzeciwu chłopca, odmalowanego widocznie na jego twarzy.

— A ty, co na to? — zapytał, udając zainteresowanie.

— Mam inne plany.

— Jak możesz?! — zaprotestował żywiołowo Bolsen. — Wykształciliśmy cię...!

— Właśnie — przyznał James kwaśno.

— To przydatne przy pracy lokaja — rzucił ze śmiechem kapitan. Dzieci, stojące obok nie poparły go tym samym.

— Czy możemy porozmawiać w środku? — zapytał James grzecznie. — Chyba nie ma potrzeby, abyśmy tu marzli, panie kapitanie? Wiem, że przybył pan po mnie...?

Dzieci, Dracena irytowały. Był jedynym kapitanem okrętu, który nie uznawał na pokładzie chłopców okrętowych, gdyż ich obecność powodowała zbyt często podłe zachowania u dorosłych marynarzy. Szczególnie tych sfrustrowanych własnymi słabościami, pierwszych do wykorzystywania i znęcania się nad dzieciakami. No, ale ten chłopiec akurat, na słabeusza nie wyglądał. Ani na dzieciaka, na dobrą sprawę.

Posłuchał, lecz coraz bardziej zeźlony na Królową i jej politykę, a przez to na Jamesa, którego hiszpańskiej gęby wolałby na swoim pokładzie nie oglądać.

Zaczęto się rozchodzić. James wskazał pytająco jedno z bocznych wejść. Bolsen, ciekawy rozmowy, poszedł ku nim przodem.

>>><><<<

— Dlaczego uważasz, że przybyłem po ciebie? — Tym razem Dracen nie udawał ciekawości.

Usiedli w malutkiej salce, w której prawdziwi wybrańcy uczyli się gry na pianinie, tańca i śpiewu, i w czym uczestniczył James, jako jedyny z chłopców.

— Patrzył pan na mnie od chwili przybycia, chociaż udawał wybór — odpowiadał. — Ktoś mnie panu wskazał. Tatuś? Mamusia, z wyższych sfer...?

— Pochodzisz z wyższych sfer? — odezwał się wreszcie i kpiąco, bosman Horatio Birt.

— Najprawdopodobniej — James skłonił głowę.

— Nie możesz mieć pewności — wtrącił się dyrektor. — To, że...

— Tak, wiem — tym razem chłopiec przerwał. Pobłażliwie i z uśmiechem. — Pozostawiono mnie pod sierocińcem w bogatej wyprawce, ale to wcale nie oznacza, że czyjaś bogata córunia dała Hiszpanowi. Równie dobrze ojcem mym Cygan-rzeźnik nienawidzący bachorów i sprytna kurwa złodziejka, z dobrym gustem. — Marynarze po raz pierwszy, szczerze się uśmiechnęli. James kontynuował, i tylko z pozoru nonszalancko. — Ta sama pani, zadbała także o to, bym został dobrze wykształcony, znał biegle trzy obce języki, potrafił tańczyć i grać na pianinie i zapomniałbym niemal — dorzucił ironicznie: — miał za osobistego wychowawcę emerytowanego szpiega, który nauczył mnie jazdy konnej, pływania i wszelkich odmian walki orężem, jak i gołymi rękoma. Taaak. Moja mamusia o mnie dba, choć skłaniałbym się bardziej ku temu, że to dziadziuś. — Uśmiechnął się na widok uniesionych oczu kapitana, kręcąc przecząco głową. — Lord kanclerz nie ma córki i... te zielone tęczówki. Odpada — dorzucił. — Ale zapewne prawdę zna i uważa, że nie wypada, bym był lokajem albo czymś podobnym i stąd panów wizyta. Tak, panie kapitanie...? Od siebie, do panów- mógłbym się przydać, jak sądzę. Jako uczeń pana bosmana...? — podrzucił.

— Mamy już kogoś takiego — odrzekł Birt. Był twardym marynarzem, ale ten przenikliwy młokos go nieco przerażał.

— Widziałem — przyznał James. — Ale panowie najwyraźniej nie — oświadczył.

Słuchacze obrzucili go niechętnym spojrzeniem. James uznał, że musi powiedzieć, co myśli, choćby i narażając się na ich gniew.

— Często wychodzę z sierocińca, a ostatnio dużo bywałem w porcie. Poznałem kilku z panów załogantów, rozmawiałem z nimi. Także tych, którzy pływają z panami od lat. Od początku. Wszyscy, choćby pijani, mają zaszczepione zasady, widać po nich, że dyscyplina jest im chlebem powszednim. — Dracen nie przerywał, a bosman nie chciał. W końcu to on wychowywał tę zgraję, więc miło było posłuchać, że z widocznym i dla cywilów skutkiem. Przypomniał sobie także obraz sprzed kilku dni, na którym Pytton i Jankins, rzeczywiście z tym chłopcem rozmawiali. James kontynuował: — I widziałem także tę nową piątkę obwiesi, których zafundował panom rekruter na ten rejs. W tym drugiego bosmana... — zamilkł na chwilę, pozwalając na zabranie głosu kapitanowi. Ten jednak nie skorzystał. — To tępe, tchórzliwe, ostatnie łajzy, a nie korsarze Jej Królewskiej Mości! Będziecie, panowie, mieć z nimi kłopot...

Dracen zaczął się serdecznie śmiać. Bosman mu zawtórował. James cierpliwie czekał aż im przejdzie. Zależało mu, żeby go stąd zabrali, ale niekoniecznie za wszelką cenę.

— Korsarzem nikt się nie rodzi — usłyszał wreszcie, z dogasającą wesołością.

— Ani nie zostaje, przez gadkę z marynarzami! — dorzucił za kapitanem twardo bosman.

— Wyzutych z zasad kanalii, w człowieka się nie zmieni — nie zgodził się z nimi James. — Przewiduję, że w połowie rejsu albo przy pierwszej posusze w łupach, będziecie zmuszeni, panowie, wyrzucić ich za burtę. A to niestosowne...

Korsarze nigdy by nie przypuszczali, że wizyta w sierocińcu może ich tak ubawić, ale przy tym kapitan zebrał do kupy usłyszane informacje i James tym samym uzyskał, upragniony rozkaz spakowania manatków.

>>><><<<

Dotarli do okrętu. Na jego burcie dumnie widniało, budzące grozę wśród wrogów imię. Jamesa od zawsze intrygowała geneza jego powstania.

— Dlaczego „Kunta-Kinte"?* — zapytał.

— „Tobi”, byłoby niepoprawnie politycznie i nie pokazywałoby prawdziwie, kim jesteśmy — odpowiedział, zatrzymujący się przy trapie bosman. Kapitan przebywał już w tym czasie na okręcie. Udał się tam zaraz po zaakceptowaniu Jamesa na załoganta, jego przyprowadzenie zlecając bosmanowi. I nie tylko to. Na pytanie chłopca o funkcję, jaką będzie pełnił, Dracen odpowiedział pytaniem o wiedzę, dotyczącą jego okrętu. James zaczął niefortunnie:

— Wiem, że ma trzy maszty — i zamierzał mówić dalej, o uzbrojeniu, załodze, celach i zasadach, lecz kapitan mu przerwał.

— Masztowy — oświadczył i poprosił dyrektora o wydanie Jamesa bosmanowi wraz z dokumentami.

Chłopiec wiedział, że taka funkcja nie istnieje, ale kłócić się ani myślał. I dopiero gdy kapitan z dyrektorem wyszli, zapytał bosmana o to, co będzie robić rzeczywiście.

— Pilnować porządku wkoło masztów.

Stali dłuższą chwilę, przepuszczając załogantów i robotników portowych, kończących aprowizację okrętu. Pierwszy oficer, zastępujący kapitana na mostku, przekazywał najnowsze wieści. Polak, pływający na okręcie jako trzeci oficer, w rodzinnym kraju pracował w IMiGW i znając się poniekąd na rzeczy, zapowiedział, że pogoda jest w sam raz na wypłynięcie.

— Holowniki już idą — zakończył.

Godzinę później wypływali. Wyjątkowo, w samo południe i z obwiesiami na pokładzie. James czuł podskórnie, że staną się na okręcie problemem i jak przypuszczał, w pierwszej kolejności, jego osobistym. Ale było też wiele innych, lepszych stron nowego i nieznanego. A między nimi- cieplutka zima na Karaibach.

>>><><<<

*Kunta-Kinte - imię protagonisty serialu Korzenie, niewolnika sprowadzonego do Ameryki, którego zmuszono w sposób urągający człowieczeństwu do przybrania imienia - Tobi.

>>><><<<

Tak o komenty proszę, bo chyba mam pomysł na ciąg dalszy i dalszy

 

________________________________________

 

Linki:

– oryginał – http://www.opowi.pl/tw5-absurdalny-prolog-groteskowej-a39817/

– idea TW 3.0 – http://www.opowi.pl/tw-30-a-czy-ty-posiadasz-wyobraznie-a44044/

– wątek na forum TW 3.0 – http://www.opowi.pl/forum/tw-30-w1079/

– najlepsze teksty TW – http://www.opowi.pl/trening-wyobrazni-najlepsze-teksty-a44045/

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Elorence 25.08.2018
    Wybacz, Fan :( Będziesz jutro :)
  • Ritha 26.08.2018
    James był świetny, Fel też, szkoda, że se polazla :(

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania