Uniwersum Metro 2033: Czarne Diabły cz.2 (poprawione)

P.S Całkowicie został zmieniony koncept fabuły diabłów, a ze względu, że nie chcę dodawać kolejnych tekstów z tym samym tytułem po prostu zmienię wszystkie części z dopiskiem poprawki.

 

W tym samym czasie Wojtek dalej przebywał u Doktora na obiedzie. Nagle rozległa się seria eksplozji oraz wystrzałów, a ściany schronu zadrżały.

— Co się kurwa dzieje?!!? — wrzasnął Doktor, tuląc swoją córkę — Na ziemię!! Już!!

,, Kolejny raz?!?!" — pomyślał Doktor.

— Zginiemy!?!?! — pisnęła Julia, wtulając się w ojca.

— Nie chcę umierać!!!— krzyczał przerażony Wojtek.

Wszyscy padli na podłogę przerażeni. Ze ścian schronu posypał się tynk. Spadło kilka talerzy z brzękiem na podłogę. Dwa rozbiły się. Od strony korytarza było słychać tupot i wrzaski. Ludzie zaczęli panikować. Co jakiś czas dochodziły do ich uszu przerażające wycie tratowanych. Rozległ się głośny huk w jednym z sąsiednich pomieszczeń. Upadała szafa pancerna w zbrojowni. Z półek w gabinecie Doktora zaczęły spadać i roztrzaskiwać o podłogę fiolki z lekami. Na korytarzu rozległ się płacz dziecka, które wołało swoją stratowaną mamę. Ludzie, żyjący w Podziemnym Mieście już dawno zapomnieli jak zachowywać się w takich sytuacjach. Krzyki narastały. Straż enklawy próbowała opanować sytuację.

— Nie panikować! — krzyczał strażnik.

Eksplozje z każdą chwilą cichły. Nie było też słychać odgłosu wystrzałów. Straż zaczęła uspokajać ludzi. Do gabinetu wpadł Han i krzyknął zdyszany:

— Doktorze! Kilkanaście osób rannych!

Julia płakała. Strużki łez ciekły po jej policzkach. Lekarz podniósł się z ziemi. Próbował uspokoić swoją córkę.

— Już spokojnie skarbie. Już...— mówił ciepłym tonem, przytulając ją, po chwili spojrzał jej w oczy — Musisz się wziąć w garść. Potrzebuję Cię tam. Wojtek żyjesz?

Julia pociągnęła nosem, przytknęła.

— Coo?! — odezwał się drżącym głosem chłopak.

Dzwoniło mu w uszach. Miał wrażenie jakby miał pełno waty w nich. Dźwięki z trudem do niego dolatywały. Być może utracił słuch! Wystraszył się. Omiótł przerażonym spojrzeniem pokój. Doktor podszedł do niego, chwycił, podniósł, a na końcu potrząsnął, mówiąc:

— Chłopie tylko nie panikuj mi tu. Za kilka minut wszystko wróci do normy.

— Doktorze ranni! — ponaglał go Han.

— Już idę! — odkrzyknął lekarz — Weźcie bandaże i spirytus... Jak jeszcze jakiś został...

Wybiegł. Od strony korytarza dolatywały odgłosy jęku rannych. Julia usiadła po turecku. Położyła dłonie na kolanach. Wyprostowała się. Po czym wzięła głęboki wdech. Chwilę potem zrobił wydech. Powtórzyła tę czynność kilka razy. To ją w pewnym stopniu uspokoiło. Wstała, otrzepała swoją podniszczoną, połataną w wielu miejscach, wyblakłą czarną bluzę oraz wygniecione spodnie zrobione ze skóry świni. Popatrzyła na klęczącego w przeciwnym rogu pomieszczenia Wojtka, który przyciskał do głowy dłonie.

,, Wypada sprawdzić dokładniej co z nim" — pomyślała.

W wielu miejscach na podłodze leżały odłamki szkła oraz naczyń. Płyny z rozbitych butelek mieszały się ze sobą, tworząc niezwykle śliską maź.

,, Dobrze, że ojciec ma te specjalne buty, bo inaczej potrzebowałby sam teraz pomocy" — przemknęło jej przez myśli.

Julia zaczęła stawiać delikatnie kroki, aby nie wywinąć orła i tak stopniowo szła w kierunku chłopaka. Gdy była przy nim, uklękła

— Pokaż — powiedziała, delikatnie odrywając jego dłoń od ucha.

Obejrzała dokładnie. Nie było krwi, a to znaczyło, że bębenki uszne są całe.

,, Na szczęście ogłuszenie tylko" — pomyślała z ulgą.

Chwyciła go pod ramię i ostrożnie przeprowadziła go na drugi koniec pomieszczenia. Wojtek na początku opierał się, lecz po chwili przestał i dał się poprowadzić. Usadziła go pod ścianą.

— Julia do cholery?! — krzyknął wściekle Doktor — Gdzie te bandaże i spirytus?!

— Już tato! — odkrzyknęła.

Na jej szczęście chałupniczo zrobione szafki z bandażami i spirytusem znajdowały się we wolnej od odłamków części pokoju oraz były nietknięte. Otworzyła je. Wzięła jak najwięcej rzeczy. Podchodząc do drzwi, zauważyła, że cały próg pływa w mazi. Stawiając delikatnie kroki, przeszła przez niego. Znajdowała się teraz w długim korytarzu o popękanych, zawilgotniałych betonowych ścianach, który ciągnął się w dwie strony. Żarówki znajdujące się tutaj mrugały, jakby zaraz miało zabraknąć prądu. Zewsząd dochodziły jęki rannych. Rozejrzała się z przerażeniem, na podłodze leżało kilka po wykręcanych w nienaturalny sposób ciał. O mało nie upuściła trzech butelek spirytusu. Po chwili zauważyła ojca ze strażnikiem klęczących nad jakimś dzieckiem. Sprawdzał mu puls. Moment później uniósł głowę i pokręcił przecząco nią. Strażnik podniósł zwłoki dziecka, a potem rzucił na stertę innych znajdującą się pod lewą ścianą. Podbiegła do ojca.

— No nareszcie — powiedział z ironią Doktor.

— Przepraszam tato, pomogłam Wojtkowi. Dodatkowo cały gabinet pływa w jakieś mazi — zaczęła mówić przepraszającym tonem.

— Dobra, dobra. Nie tłumacz się. Bierz się za robotę — powiedział twardo Doktor — Han każ uprzątnąć tą maź w lazarecie!

— Już się robi! Konan! Wilk! — krzyknął Han.

Podbiegło do niego dwóch rosłych mężczyzn ubranych w wytarte czarne podniszczone mundury policyjne.

— Uprzątnijcie ten bajzel w gabinecie!

— Tak jest! — mówiąc to, zasalutowali.

Odwrócili się i pobiegli w kierunku składziku. Doktor tymczasem klęknął przy kolejnym ciele. Przyłożył dwa palce do szyi kobiety. Nie wyczuł pod nimi pulsu.

— Kolejny trup — oznajmił strażnikowi.

Wartownik podszedł i tak jak poprzednio rzucił ciało na stertę. Za jakiś czas przyprowadzą tutaj specjalny wózek, na który je zapakują. Wtedy trafią do mydlarni albo Kanibali. Doktor wzdrygnął się na samą myśl o nich.

,, Bestie nie ludzie" — pomyślał.

Nic w nowym świecie nie szło na zmarnowanie. Nawet ciała zmarłych. Z tłuszczu zawartego w nich wyrabiano mydło, które było jedynym środkiem higieny, dodatkowo służyły często też jako wabiki na mutanty. Aby, zapewnić pokój z Kanibalami Naczelnik wymyślił swojego rodzaju daninę ze zwłok. Na korytarzu rozległy się szybkie kroki. Ktoś biegł. Z początku były ciche, lecz, każda chwila podnosiła ich głośności.

,,Pewnie wracają" — pomyślał lekarz.

— Doktorze! — krzyknął zdyszany Marek.

Lekarz obejrzał się zdumiony. Stał przed nim średniego wzrostu łysy mężczyzna o normalnej posturze w połatanym brązowo-beżowym mundurze. Dyszał ciężko.

,, A ten tu skąd? " — pomyślał.

— Naczelnik zarządził nadzwyczajne zebranie Rady — wydyszał.

— Ale...

— Żadnych, ale! Jeżeli chodzi o rannych, wyślę niektórych strażników do pomocy — wydyszał.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • krajew34 06.12.2019
    Za dużo ! i ?. Po jednym wystarczy, tak to brzydko wygląda. No i po " nie ma chyba spacji, ale mogę się mylić. Całość ok, tak przynajmniej mi się wydaje na szybko.
  • slawko00 06.12.2019
    Problem jest z tym, że podczas wstawiania tekstów opowi mi wywala te spacje! Pisałem już o tym nie raz
  • slawko00 06.12.2019
    Pozdrawiam
  • Kapelusznik 16.04.2020
    "— Zaraz przyjdę! — odkrzyknął wściekle lekarz — Najpierw ją uspokoję..." - WTF - co za nieodpowiedzialny doktor!

    "To wszystko jest większą układanką..." — rozmyślał Spryciarz." - nie ma to najmniejszego sensu, jaka układanka? Na razie jedyne co widać to całkowity brak logiki i sensu i zwyczajny człowiek, który nie wieży w konspiracje, powinien właśnie jako to to widzieć - idiotyzm bez sensu.

    idę dalej
  • slawko00 17.04.2020
    Hmm. Z tą sceną z doktorem chciałem ukazać kochającego ojca. Tu powiem kolokwialnie mój koncept się wyjebał na ryj. Też poprawię w wolnej chwili
  • Kapelusznik 17.04.2020
    slawko00
    To doktor
    Scena sprawiła że zobaczyłem nadopiekuńczego ojca, nie "ojca"
    Tatusia co przytuli córusię i będzie dobrze

    Nie brzmi jak doktor który pracuje w dosłownych - postnuklearnych warunkach
  • slawko00 17.04.2020
    Kapelusznik masz rację. No nic. Muszę koncept całości jeszcze raz przemyśleć

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania