Wtajemniczona, 2
VICTORIA
Młodość ma swoje prawa.
Tak powtarzają ci starsi ludzie, którzy nie mają już młodych, nieodpowiedzialnych dzieci. Ci którzy mają, wypominają nam nasz młody wiek i zarzucają, że nie wiemy o życiu jeszcze nic, więc mamy siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Osobiście podoba mi się ta pierwsza grupa. Choć może nie zupełnie chodzi im o szlajanie się po północy. A właśnie to w tej chwili robiłam.
Zagar na wieży ratusza wybił właśnie pierwszą trzydzieści. Drzwi za moimi plecami trzasnęły i rozległ się śmiech moich znajomych.
- Co tam Vi? Co taka sztywna jesteś?- zaśmiała się Cassi
- Och, chrzań się! Namieszałaś temu boskiemu kasjerowi w głowie!- zarzuciłam jej- Biedak nie wiedział co ze sobą począć.
- A myślisz, że o co chodziło?- zachichotała i zarzuciła ręce na szyję Chrisowi- Ty też uwarzasz, że źle zrobiłam?
Prychnęłam gdy tan nachylił się nad nią i pocałował ją.
Jak ja się cieszę, że jestem singielką!
- A ty co, Vicky?- zaśmiał się Kayle i zarzucił mi swoją rękę na ramie
- Masz pięć sekund aby zabrać ze mnie swoją łapę, Kaylu Gilligan!- powiedziałam, a ten zaśmiał sie i zabrał rękę- Hej! Jane! A ty?
- Spadaja, Kyle!- dziewczyna wywróciła oczami
Odgarnęła swoje długie, czarne włosy z brązowych oczu i związała je w kucyka.
- Będziemy stać na chodzniku przed tym barem czy pójdziemy gdzieś?- westchnęłam- Chris? Cassi? Odkleliliście się już od siebie?
- Minutkę- poprosiła dziewczyna i znów przylgnęła do chłopaka
Wywróciłam oczami i spojrzałam na zegarek.
- Vi! Ty czasem nie miałaś kurtki?- spytała rozbawiona Jane
- Miałam- spojrzałam na siebie, szukając czarnej skóry- Musiałam zostawić w barze. Poczekacie?
- Nie wygląda na to aby wyrobili się w minutę, więc tak- zaśmiał się Kyle
Wniosłam oczy ku niebu, odwróciłam się i otworzyłam drzwi do baru, z którego dopiero co wyszliśmy. Nikogo nie było, nawet przy barze.
Podeszłam do stolika przy którym siedzieliśmy, rzeczywiście, w kącie leżała moja czarna, skórzana kurtka. Ubrałam ją i chciałam wyjść ale w tym momecie dobiegł mnie brzdęk tłuczonych naczyń. Ciekawość zwyciężyła.
Stukając czarnymi szpilkami o posadzkę obeszłam bar i uchyliłam drzwi prowadzące na zaplecze. Nie zdążyłam jeszcze wejść w pełni, gdy ktoś krzyknął.
- Jasper! Hej! Spokój!- krzyczała kobieta- Mam dość! W tej chwili przestań!
Kobieta, na oko po trzydziestce, w jeansach i szarej bluzie, z rudymi włosami , stała obok... Szarego, wielkiego WILKA!
WILKA!
Omał nie przewróciłam się z wrażenia.
Chciałam krzyknąć aby uciekała ale głos uwiąz mi w gardle. Może dlatego, że w tym momencie pogłaskała go po głowie.
- Już, zmieniaj się! Nie mam ochoty bawić się z tobą!- poleciła
Po chwili, malutkiej sekundzie, zamiast wilka, na podłodzie siedział skulony mężczyzna. Zarumieniłam się, był nagi.
Kobieta westchnęła, podeszła do szafki stojącej w kącie, wyjęła z niej czarne dresy i rzuciła mu. Mężczyzna szybko je ubrał.
- Sam będziesz sprzątać te talerze! Panuj nad sobą, człowieku!- nadal krzyczała
- Wybacz Lyla! Po prostu jak usłyszałem, że ta Alison jest w Austin w Dworze Jackoba to zagotowałem się!- odparł Jasper, ciężko dysząc
- Zauważyłam! Jackob to wymyślił! Więc tam jest- wzruszyła ramionami Lyla
Z trudem rozpoznałam w Jasperze tego kasjera, tego z którym flirtowała Cassie.
- Najważniejsze jednak, że Jackub schował te dokumenty!- dodała kobieta i wyjęła z szafy zmiotkę i szufelkę- Proszę!
- Gdzie?- Jasper zaczął zamiatać- Gdzie schował?
- Nie wiem! Mam jedynie podejrzenia! Pewnie Gdzieś w stanie Waszynkton! Możliwie, że u Didi!- odparła- Pijawki tam ich nie znajdą!
- Tak jak i przepowiedni!- zarechotał Jasper i wyrzucił szkło do kosza na śmieci
- Nie wpadną na to, że jest w Europie!- pokręciła głową- Dość tego! Masz sprzątać, a nie rozmawiać o bezcennych wiadomościach.
Co ty tu jeszcze robisz, Vi?
Zaczęłam się powoli wycofywać! Nagle spojrznenie Lyli padł wprost na mnie.
- Jasper!- wysyczała- Mamy towarzystwo!
Facet momentalnie się odwrócił.
Instynkt zadziałał wcześniej niż rozumi, zanim się zorientowałam biegłam już przez główną sale w barze, modląc się ,bym nie zabiła się w tych dziesięciocentymetrowych szpilkach.
- Słyszała! Goń ją ,kretynie! Ona wie!- usłyszałam wrzask Lyly, a później ciężkie kroki Jaspera, który ruszył za mna w pogoń
Wypadłam z baru po drodze upuszczając kurtkę. O Boże! Nie ma ich! Nie było ani szalonej Cassie, ani tego kretyna, Kyala, nie było Chrisa i mojej Jane! Tyle zauważyłam.
Zakładając, że znam Trenton w stanie New Jersey, lepiej niż oni, mam dużą szansę na ucieczkę. Wymknięcie się im. Bębniłam szpilkami o asfalt i odwróciłam głowe w tył. Jasper wypadł z baru ale przystanął. Uśmiechnęłam się tryumfalnie i dalej pędziłam przed siebie.
Nagle... Potknęłam się o coś. Uśmiech spełzł mi z twarzy. Leciałam prosto przed siebie, nawet nie zdążyłam odwrócić głowy do przodu. Zacisnęłam powieki.
Nie spadłam na asfalt czy chodnik. Tylko wpadłam wprost na coś twardego. Chyba ścianę czy mur ale o dziwnym, nietypowym kształcie.
Zaraz!
Tu przecież, cholera jasna, nigdy nie było ściany!
Poczułam czyjeś ręce moich ramionach. Ręce zaciskające się boleśnie, w żelaznym uścisku na moich ramionach. Pale wbiły mi się w skórę.
Zanim otworzyłam oczy, ten ktoś postawił mnie na równe nogi.
Zamrugałam, przede mną stał wysoki ( około metr osiemdziesiąt), muskularny i szeroki w barkach mężczyzna. MiIał jasnobrązowe, gęste włosy, zadarte do góry i czarne jak noc oczy. W brodzie miał dołeczek, a jego twarz była owalna. Był przeraźliwie blady, blady jak śmierć. Pod oczami miał sine podkowy.
Patrzył na mnie z kpiną i wyraźnym obrzydzeniem.
Nie wiedziałam co robić. Podziękować? Poprosić by mnie puścił?
Kątem okaz zauwarzyłam, że z baru wypadła też Lyla. Patrzyła w moją stronę z nieskrywanym przerażeniem. Nerwowo odgarnęła krótkie, rude fale za ucho.
Blady facet nadal mnie trzymał i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar to zmienić.
- Proszę, proszę! Lyla i Jasper!- odezwał się zadufanym, kpiącym barytonem
- Alexander Michael Brosme!- przemówiła Lyla nerwowym głosem- Miło cię spotkać? Co cię sprowadza w te strony?
- Polowałem- odparł Alex- Nie spodziewałem się tu spotkać starych znajomych!
Polował? Na co poluje się w tym mieście?
- My też- odparła Lyla- Alex! Oddaj dziewczynę!
Zadrżałam.
- Ją?- wskazał na mnie głową
- Tak!- warknęła kobieta
Alex odwrócił mnie, stałam przodem do Jaspera i Lyly. Nadal trzymał mnie za ramiona.
Trzęsłam się z zimna. Mimo, że był lipiec było chłodno, nawet bardzo chłodno. Czarne, skórzane spodnie i złota, błyszcząca bluzka bez ramion, nie chroniła mnie przed zimnem.
Wyrwij się! Dlaczego nadal pozwalasz się mu trzymać? No już!
Stałam jednak bez ruchy, jak sparaliżowana.
- A cóz was interesuje ludzka istota?- zadrwił
Ludzka? Co tu się do cholery wyprawia?!
Wtedy mój wzrok padł na podłoże. Zauważyłam o co się potknęłam. O Cassie. Leżała na ziemi, a jej miodowoblond włosy były czymś zabrudzone. Patrzyła na mnie nieobecnymi, szarymi oczami.
To nie możliwe!
Jej niegdyś srebrna bluzka była zabarwiona szkarłatnymi plamami.
Nogi się pode mną ugięły, pisnęłam, a oczy zaszły mi łzami. Wzrok Alexa padł na mnie.
Zaczęłam się wyrywać, chciałam podbiec do dziewczyny. Alex stał niewzruszony, nawet nie wzmocnił uścisku. Nie sprawiało mu kłopotu przytrzymanie mnie.
- Widzisz! Ona chce podejść do nas! - powiedział Jasper głosem niewiniątk, a potem warknął- Puszczaj dziewczynę, inaczej zrobi się nieprzyjemnie!
W tym momencie zza pleców Alexa wyszło trzech innych, bladych mężczyzn.
- Coś nie tak?- spytał jeden
- Joseph! Miło cię widzeć!- powiedziała co raz bardziej zdenerwowana Lyla
Owy Joseph miał płomiennorude, krótkie włosy, szare oczy, kwadratową szczękę. Był muskularny i wysoki oraz równie blady co Alex.
- Alex! Musimy jechać!- powiedział jeszcze jakiś o czarnych włosach
- Spokojnie, mamy czas- powiedział i zacisnął uścisk na moich ramionach, gdy szarpnęłam mocniej- Skoro oni nie chcą powiedzieć co od ciebie chcą, to może ty powiesz! Co, dziewczyno?
Nie słuchałam go, nadal patrzyłam na martwą Cassie.
- Och, znałaś tą dziewczynę!- w jego ustach zabrzmiało to jak obelga- To znaczy, że tą drugą też- wskazał głową na oddalone od nas o parę metrów inne ciało
Jane!
Leżała bezwładnie na zimnym, czarnym asfalcie.
Załkałam.
- I tego chłopaka też!- odwrócił mnie, za jego plecami leżał martwy Chris
Jego brązowe włosy do ramion, na końcówkach lśniły od jakieś cieczy. Miał szeroko otwarte oczy.
- Powiedz mi, zanim dołączy do nich też ten chłopak!- znów odwrócił mnie do przodu, przede mną stał Joseph i przytrzymywał nogą przy ziemi Kyala.
- Mordercy!- łzy spływały mi obficie po policzkach i skapywały na złotą bluzkę oraz dekold
- Czyli jego ciało też chcesz zobaczyć pod swoimi nogami- powiedział obojątnym tonem
- Alexandrze!- krzyknęła Lyla- Dziewczyna jest moja!
- Mów! Mów w tej chwili czego od ciebie chcą!- krzyknął Alex i potrząsnął mną- Mów zanim mój człowiek skręci kark temu chłopakowi!
Zaczęłam spazmatycznie łapać powietrze.
- Więc?- spytał wściekły już Alex
- Sły...Słyszałam ich... ich...rozmowę- łkałam
- O czym?
- Alex!- wrzasnęła Lyla- Ona jest moja! MOJA!
- Czyli o czymś ważnym- odparł usatysfakcjowany Alex- Joseph! Pozbądź się problemu!
Krzyknęłam gdy usłyszałam mdlący trzask, w chwili gdy Joseph skręcił kark Kayla.
Lyla z wściekłości zamknęła oczy i zacisnęła pięści, a Jasper przerażony cofnął się krok do tyłu.
- Teraz możemy zająć się psami!- dodał Alex, a trzech mężczyzn jak na rozkaz skupiło wzrok na rudej kobiecie i Jasperze
- Jasper! Wiej!- rzuciła kobieta i zaczęła uciekać, a za nią podążył Jasper
Faceci nagle się rozpłynęli, a po chwili usłyszałam krzyk Jasera.
Alex zaśmiał się tryumfalnie.
Zaczęłam się spazmatycznie trząść ze strachu i obrzydzenia.
Wtedy Alex jakby przypomniał sobie o mojej obecności, zanim się zorientowałam byłam przyszpilona do ściany baru, od którego się wszystko zaczęło. Mężczyzna trzymał mnie za gardł, można powiedzieć, że dość delikatnie.
- O czym była ta rozmowa?- spytał z obrzydzeniem patrząc na mnie
- Wybacz, nie gadam z mordercami!- odparłam płaczliwym tonem
- O czym była ta rozmowa?- powtórzył pytanie
Pokręciłam głową.
- Dobrze, skoro postanowiłaś komplikować sprawy to okey! Od tej chwili jesteś moim więźniem! - odparł niezwykle spokojnie
Dwa
Victoria
Alex dalej trzymał mnie przyszpiloną od ściany, a ja z niedowierzania kręciłam głową. Przy nim nagle znalazł się Joseph i tych dwóch innych.
- Chłopaka złapaliśmy, ale Lyla zmieniła się i uciekła!- powiedział Joseph
- Nic nie szkodzi! Mamy własny dysko twardy z informacjami!- powiedział Alex z kpiącym uśmiechem- Nie ma czasu! Zaraz będą tu te cholerne gliny! W drogę!
Złapła mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą.
Nie biegli, szli. Owszem pospiesznie ale nie jakoś specjalnie szybko. Wrócił mi rozum, zaczęłam się wyrywać i krzyczeć. Alex zatkał mi szybko usta ręką.
- Piśnij tylko, a przysięgam, że cię zabiję!- warknął i znów mnie pociągnął
Miasto ożywało, wszędzie było słychać wycie syren i niebieskie światło, które odbijało się od okien. Wiele radiowozów z policjantami przejechało obok ale zdawało się, że nas nie widzą. Doszliśmy na parkink pod galerią. Alex pociągnął mnie w kierunku czarnego BMW X6. Otworzył drzwi i wrzucił mnie na tylne siedzenie. Sam usiadł z przodu za kierownicą. Miejsce od strony pasażera zajął owy Joseph.
Dwóch innych weszło do takiego samego auta, które stało obok. Z niedowierzaniem patrzyłam, że rejestracje samochodów niczym się od siebie nie różnią.
Alex ruszył z piskiem opon i zaczął osiągać zniewalającą prędkość, ignorując światła czy znaki ,,Stop".
Przyszpiliło mnie do siedzenia. Drżącą ręką sięgnęłam po pas bezpieczeństwa i zapięłam się. Zauwarzyłam oczy Alexa, wpatrzone wprost w lusterko w którym się odbijałam.
Ciekawe czy mogłabym uciec? Wyskoczyć z pędzącego samochodu niczym bohaterowie w filmach akcji!
W tym momencie rozległ się odgłos zamykanego zamka.
- Nawet nie próbuj ,dziewczyno!- powiedział rozbawiony Alex
- Victoria!- powiedziałam przeciągając słowo w nieskończoność- Takie imię wiesz?
- Zadziorna jesteś- zaśmiał się Alex
- Dziękuję za komplement! A teraz wypuść mnie, ty oczadziały krwią kretynie!- krzyknęłam
Joseph i Alex zaśmiali się.
- Trafiła nam się pyskata małolata- powiedział w końcu Alex- Ile masz lat dziewczyno?
- Victoria!
- Ile masz la,t Victorio?- wywrócił oczami
- A co cię to interesuję?- prychnęłam
- Niewiele! A teraz odpowiadaj!- nakazał nieznoszącym sprzeciwu głosem
Zagryzłam wargę- Siedemnaście!- powiedziałam w końcu
- Siedemnaście?- powtórzył rozbawiony Alex- Nie wiedziałem, że w tych okropnych czasach, dziewczęta w twoim wieku szlajają się o tak późnej porze!
Przypomniałam sobie z kim planowałam spędzić... tą późną porę. Oczy na powrót zaszły mi łzami. Jedna z nich spłynęła mi po policzku, wytarłam ją ukratkowo.
Nie zdawałam sobie sprawy, że Alex nadal mi się przygląda.
- I znów płacze- szydził Alex- Odwodnisz się jak dalej pójdzie!
Wściekła wrzasnęłam i uderzyłam dłonią w szybę. Usłyszałam chrupnięcie, a potem moją dłoń przeszył ból. Straszny ból.
Krzyknęłam i przycisnęłam ranną rękę do piersi. Ból był pulsujący.
- Jeszcze tego brakowało!- westchnął rozbawiony Alex i zjechał na pobocze- Skarbie, same kłopoty z tobą!
Zatrzymał się i obaj mężczyźni wyszli z auta. Joseph usiadł za kierownicą, a Alex otworzył bagażnik. Wyjął coś z niego, a następnie zamknął go i usiadł z tyłu, obok mnie. Joseph ruszył.
- Twoja rękę- Alex wyciągnął rękę w moja stronę, pokręciłam głową i odsunęłam się od niego jak najdalej mogłam, nadal przyciskając rękę do piersi- No już!
- Spieprzaj!- odparłam
- No cóż! Jesteś mi potrzebna żywa, a nie zdrowa! Póki szczękę masz całą i możesz mówić, nie obchodzi mnie co sie z tobą dzieje!- stwierdził ze złośliwym uśmiechem- Napewno będziesz wyglądać ślicznie z wykrzywioną i opuchniętą ręką, skarbie.
Spiorunowałam go wzrokiem i podałam mu rękę. Ujął ją niezwykle delikatnie i zaczął dotykać. I tak bolało!
-Masz złamaną kość w dłoni- powiedział w końcu- Gdybyś panowała nad sobą i nie waliła nią w szybę było by wszystko w porządku!
Wściekła cofnęłam rękę lecz od razu tego pożałowałam. Jęknęłam z bólu, Alex uśmiechnął się kpiąco. Tym razem nie zważał na to, że mnie boli. Złapał mnie za nadgarstek, nim przyciągnęłam rękę do siebie. Pociągnął mnie za niego, a ja krzyknęłam. Poddałam się. Pozwoliłam by przyciągnął do siebie moją rękę na powrót. Znów zaczął ją dotykać, prawdopodbnie prostując kość. Zaciskałam zęby z ból. Później wyjął coś z pódełka, które wziął z bagażnika. Chyba jakąś maść. Odkręcił i wycisnął sobie przezroczystą substancję na palec. Rozsmarował ją na mojej dłoni i nadgarstku, natychmiast przyniosła ulgę. Później zabandażował ją zwykłym bandażem, a na nim zawinął bandaż elastyczny. Przez chwilę jeszcze przytrzymał moją rękę, patrząc w moje zimnoniebieskie oczy, jakby chciał coś udowodnić. Następnie puścił ją i schował maść i resztki bandażu do apteczki.
Znów przycisnęłam rękę do piersi.
- Może jakieś dziękuje!- spojrzał na mnie znacząco
- Masz rację!- pokiwałam głową- Dziękuję ci Victorio za to, że dałaś się porwać mordercą!
Alex zaśmiał się. Po chwili jednak spochmurniał.
Tak więc mijały godziny. Alex został na tylnym siedzeniu ale się nie odzywał. Nie zadawałam pytań, bo Pan Szlak Trafił Dobre Maniery ciągle przypominał mi, że jestem na jego łasce więc mam się zamknąć.
Zapomniałam całkiem o zegarku, który miałam na ręce. Zerknęłam na niego dopiero po jakimś czasie. Dochodziła szósta. Nie byliśmy już nawet w New Jersey. Zaalarmowała mnie o tym tabliczka, jakąś godzine temu. Obecnie znajdowaliśmy się w stanie New Jork. Jechaliśmy teraz krętymi ścieszkami przez las. Zatrzymaliśmy się nagle przed jakąś bramą. Była wysoka, z wielkich, ciosanych, granitowych, czarnych kamieni. Była wbudowana w wysoki mur, który opleciony był bluszczem. Po chwili czarne, rzeźbione kraty otworzyły się, a myśmy wiechali.Jechaliśmy po drodze z białych kamieni przez dobre pięć minut. W końcu dojechaliśmy do wysepki, przejechaliśmy obok niej i zatrzymaliśmy się przed dworkiem. Był wielki i wysoki o szarym kolorze. Do dwuskrzydłowych, ciężkich, mahoniowych drzwi prowadziły marmurowe schody. Obok stały kolumny, a na nich opierał się balkon, znajdujący się centralnie nad drzwiami. Pobokach dworku znajdowały się niewysokie wieże. Alex wyszedł, tak jak i Joseph. Ktoś otworzył przede mną drzwi. Alex.
- Wysiądziesz sama czy będę musiał cię wywlec?- spytał
Wysiadłam na podłoże z kamieni, szpilki zapadały mi się w nich. Facet złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą w stronę wejścia.

Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania