Znaki, cz. 7
Astronauci zostali sami w korytarzu. Wyjście do tej pory otwarte, nagle się zamknęło. Przed nimi to samo przejście prowadzące do sali. Cztery pierzaste węże tkwiły na swoich miejscach. Żaden z Ziemian nie obejrzał się już za siebie i nie odezwał się słowem po tym co przeżyli.
Sala pozostała nietknięta. Nie wiedzieli ile czasu minęło - minuta czy może pięć lat. Słyszeli tylko przyśpieszone oddechy w swoich hełmach.
- Coś bawi się z nami w kotka i myszkę - przerwał milczenie Dave i wskazał palcem przed siebie. Korytarz, którym tu po raz pierwszy przyszli rosbłysł na końcu znajomym światłem.
- Ruszajmy, bo zostaniemy tu na zawsze - powiedział znużonym głosem kapitan.
Szybkim krokiem przemierzyli salę i weszli w korytarz. Po paru minutach byli już na zewnątrz. W głębi serca ucieszył ich widok pojazdu. Zbadali ślady wokoło czterokołowca. Nikt go nie naruszył, ślady należały tylko do nich. Wszystko wyglądało tak, jakby opuścili pojazd parę minut wcześniej.
- Morris, ty prowadzisz - rozkazał Stenson. Wsiedli do maszyny, która bez problemu odpaliła. Morris przyspieszył podążając w kierunku obelisku.
Dave siedział z tyłu i rozmyślał o tym co się stało. Przybyli jako bogowie do dawnej cywilizacji na terenie dzisiejszego Meksyku. Indianie oddali im pokłon jak bogom, a piramida była zbudowana jako portal pomiędzy światami i czasem. Sterowała tym zapewne postać z malowidła. Kim była i jaką rolę spełniali w jej planach? To pozostawało zagadką.
Stenson ostatni raz obejrzał się na piramidę. Musiał przetrzeć oczy, aby stwierdzić, że dobrze widzi i nie ma omamów. Krew zastygła mu w żyłach. Przy piramidzie stała ta sama postać którą widział niedawno z Robertsonem i którą widzieli we trzech na malowidłach.
*
Najszybciej jak się dało dotarli do Oriona 2. Trap opuścił się i wjechali pojazdem do garażu. Przeszli kompresję, po czym zdjęli hełmy. Dave popatrzył na wymizerowane twarze Morrisa i McAllena. "Sam pewnie nie wyglądam lepiej" - pomyślał. Po chwili wszedł Higgins i zasalutował.
- Jak sytuacja na statku? - zapytał go Dave, po czym ociężale usiadł.
- Nie było problemów, spokojnie kontrolowałem sytuację - odpowiedział Higgins.
- A jak nasz więzień?
- Nie sprawiał problemów. Uspokoił się, ale zaczął bredzić bez sensu.
Na te słowa Dave ożywił się i zapytał:
- Co masz na myśli, Higgins?
- Kiedy podawałem mu jedzenie, gadał coś o jakimś otwartym sercu i wężach.
Stenson zerwał się z krzesełka i pobiegł do kajuty Robertsona. Reszta podążyła za nim. Dave opanował się i wyciągnął laser, pozostali idąc za jego przykładem zrobili to samo. Higgins wydobył kartę magnetyczną i przeciągnął nią delikatnie w czytniku drzwi, które stęknęły odblokowując się. Kiedy rozsunęły się, dostrzegli Robertsona siedzącego na podłodze w pozycji kwiatu lotosu. Dłonie leżały na kolanach spodem do góry. Jego twarz zdradzała wymuszony spokój. Oczy były zamknięte.
- Robertson? - zapytał zaniepokojony Dave. - Robertson...
Ten zaśmiał się tylko arogancko. Stenson instynktownie odbezpieczył laser.
- To, że uratowałeś chłopca nic nie dało. Zająłem się nim - powiedział Robertson zimnym, wyrachowanym głosem i otworzył oczy. Dave o mało nie wypuścił broni z rąk. Usłyszał za sobą ciche jęknięcia McAllena i Morrisa. Robertson miał źrenice postawione pionowo. Jego twarz zdobił diaboliczny uśmieszek. Nagle zerwał się na równe nogi i nożem zaatakował Stensona. "Skąd on wziął nóż?" - przemknęło mu przez myśl w ułamku sekundy. Kapitan sparował atak. Siła rozpędu napastnika uderzyła McAllena, który krzyknął i upadł na podłogę. Morris strzelił, ale spudłował. Robertson chwycił go za szyję i przerzucił jak kukłę na drugą stronę kajuty. Tamten uderzył głową w ścianę i nie poruszył się.
- Uciekaj i zablokuj drzwi! - krzyknął Dave do Higginsa, który zawahał się przez chwilę, ale zrobił co mu kazano.
- Myślisz robaku, że ograniczają mnie te ściany? - zaśmiał się Robertson lub to, co w nim siedziało. - Jestem starszy niż ta planeta. A teraz patrz!
Po tych słowach ciało Robertsona bezwiednie upadło na podłogę. Dave poczuł wstrząsy jak podczas trzęsienia ziemi. Przewrócił się na ścianę i chwycił stolika. Drzwi otworzyły się i cały system statku zaczął wariować. Zapaliło się czerwone, awaryjne światło. Poczołgał się na czworaka do wyjścia z kajuty i wołał Higginsa. Ten nie odpowiadał. Znalazł go nieprzytomnego z rozciętą głową. Dave nacisnął kilka przycisków na pulpicie sterującym i wszystko uspokoiło się. Gdzieś daleko grzmiały trąby.
Higgins odzyskał przytomność. Stenson opatrzył mu głowę i poszedł do kajuty. Robertson leżał jak ostatnio, a McAllen zwijał się z bólu po uderzeniu nożem w udo. Dave podszedł do Morrisa. Biedak nie żył. Stenson odwrócił się, chcąc wyładować furię na Robertsonie, ale opanował się w ostatniej chwili. Jego uwagę przykuł przedmiot, który leżał koło ciała napastnika. Nóż. Taki sam, jaki wziął od niego na pamiątkę Cautemoc.
Komentarze (2)
" tej pory otwarte, nagle zamknęło się" - się zamknęło: unikamy się na końcu zdania, ale czasami może zostać. Wszytko zależy od kontekstu.
"Przed nimi te samo przejście prowadzące do sali. " - to samo
"Ruszajmy się, bo zostaniemy tu na zawsze -" - bez się
"Zbadali ślady wokoło czterokołowca. Nikt go nie naruszył, ślady należały tylko do nich. " - może drugie ślady na odciski butów w czerwonej, miałkiej ziemii? Z powtórzeniami to jest tak, że jeśli łatwo coś wymienić to należy to zrobić.
"Kim była i jaką rolę spełniali w jej planach? To było zagadką." - pozostawało
"postać jaką widział niedawno z Robertsonem i jaką widzieli we trzech na" - którą
"Przeszli dekompresję, po czym zdjęli hełmy." - kompresję jeśli już. Na zewnątrz ciśnienie było niższe.
"Jego twarz zdobył diaboliczny uśmieszek." - zdobił
Jest dużo błędów stylistycznych a 4 dostajesz, dlatego, bo wiem, że potrafisz technicznie lepiej pisać:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania