Poprzednie częściCisza duszy, rozdział pierwszy

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Cisza duszy, rozdział jedenasty

^Alfa Matthew^

 

Po kilku godzinach przebywania w domu Roberta, postanowiłem zabrać Courtney do naszego domu. Dopóki nie wyzdrowieje, nie wstanie z łóżka. Sam tego dopilnuję. Wziąłem kruszynkę na ręce i skierowałem się z Hopperem do wyjścia. Zatrzymałem się w miejscu i spojrzałem na bruneta.

 

- Nie dowiedziałem się, dlaczego te dziewczyny zmarły. - Robert podrapał się po karku.

 

- Ich ciała zostały przeniesione do kostnicy. Muszę iść i zrobić badania, ale mam podejrzenia. Myślę, że przyczyniły się do tego bransoletki. Osoby, które zmarły mogły mieć chore serca a natężenie prądu były dosyć mocne. Serca nie wytrzymały, ale żeby tego dowieść muszę zbadać ciała. - pokiwałem głową, po czym wyszedłem z domu, trzymając śpiącą kruszynkę na rękach. Hopper szedł obok mnie.

 

- Coś mi się tutaj nie zgadza. - odezwał się nagle. Spojrzałem na niego.

 

- Dlaczego... - przerwał mu krzyk.

 

- Alfo, beto! Tym dziewczynom coś się dzieje! - krzyknął delta. Spojrzałem na Hoppera.

 

- Biegnij po Roberta. Położę Courtney na łóżku i przyjdę sprawdzić co się dzieje. - powiedziałem. Hopper kiwnął głową, po czym wrócił po lekarza. Ja za to spojrzałem na mężczyznę.

 

- Połóżcie wszystkie dziewczyny w salonie. Lekarz zaraz tam przyjdzie i je zbada. Nie chcę mieć tu żadnych wirusów. - powiedziałem ostro. Wilkołak pokiwał głową, po czym pobiegł do domu głównego. Westchnąłem. Pocałowałem Courtney w czoło, po czym szybkim krokiem ruszyłem do domu. Mieści się on obok domu głównego. Nie mogę być daleko od ludzi, jednak potrzebuję teraz miejsca, w którym Courtney będzie mogła mi zaufać i przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Wszedłem do środka i od razu skierowałem się do sypialni, którą będziemy dzielić. Jest moją mate i nie pozwolę, aby spała w innym pokoju. Specjalnie kazałem zamurować pokój luny w domu głównym, a tutaj go nie wybudowałem. Jest niepotrzebny. Delikatnie położyłem kobietę na łóżku, przykryłem ją kołdrą i na koniec całując jej czoło wyszedłem z pokoju. Zamknąłem drzwi wejściowe na klucz, po czym skierowałem się do domu głównego. Mijający mnie wilkołaki chylili głowy, jednak miałem na głowie teraz ważniejsze sprawy, niż odpowiadanie im tym samym. Czułem, że moje oczy robią się czerwone, wskazując na mój gniew, kiedy wszedłem do salonu i zobaczyłem garstkę osób siedzących na podłodze z bólem wymalowanym na twarzy. Między nimi chodził Robert i podawał jakieś leki. Podszedłem do niego. Kucał przy Emily, która ze łzami w oczach powtarzała, że strasznie boli ją brzuch. Stanąłem obok mężczyzny, który widząc mnie, podał dziewczynie leki, po czym wstał. Widząc mój wzrok, pochylił głowę.

 

- Alfo.

 

- Wiadomo, co im dolega? - zapytałem sucho.

 

- Jak na razie podaję im leki. Podejrzewam zatrucie pokarmowe, jednak nie rozumiem dlaczego mają to wszystkie jednakowo. - powiedział, podchodząc do kolejnej osoby i podając jej to samo, co Emily. Zmarszczyłem brwi.

 

- Jadłyście coś, zanim wyjechaliśmy z watahy alfy Alfreda? - zapytałem głośno, jednak nikt mi nie odpowiedział. Czułem się wręcz ignorowany, a tego nienawidzę. Warknąłem głośno wściekły, przez co parę dziewcząt pisnęło.

 

- Odpowiadać mi! - krzyknąłem. Spojrzałem w dół, czując na sobie wzrok małej Emily. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, po czym westchnęła głęboko.

 

- Przed wyjazdem dostałyśmy mały posiłek... Jadł z nami wilk, który prowadził autobus. - powiedziała cicho. Spojrzałem na Hoppera, a ten wiedząc o co mi chodzi poszedł po deltę. Po kilku minutach wrócił z kierowcą autobusu, który pochylił głowę na mój widok.

 

- Alfo.

 

- Jadłeś to samo co one zanim wyruszyliśmy w drogę? - zapytałem.

 

- Tak alfo. Same to przygotowały. - odpowiedział. Pokiwałem głową.

 

- Jest coś, czego mi nie mówisz. - powiedziałem ostro. Wilkołak przełknął głośno ślinę.

 

- Dziewczyny piły jeszcze wodę, którą przyniósł mi beta w tamtym stadzie. - powiedział. Zmarszczyłem brwi.

 

- Co jeszcze? - dopytał Hopper, stojąc przy wilkołaku.

 

- Dziewczyny spakowały posiłek jeszcze jednej dziewczynie, wodę tak samo. Powiedziały, że to będzie na czarną godzinę, jednak tej dziewczyny nie było w autobusie. Chciały to zjeść, ale ta mała powiedziała, że jedzie ona innym samochodem. - powiedział. Pokiwałem głową i machnąłem ręką, każąc mu odejść. Spojrzałem na Emily, po czym kucnąłem przy niej.

 

- Gdzie jest ten posiłek? - zapytałem. Dziewczynka pokazała palcem na torbę, która leżała na kanapie. Podszedłem do niej z Hopperem, po czym wyciągnęliśmy zawartość torby. Jedzenie było zapakowane w plastikowy pojemnik. Zdziwiłem się, widząc wodę w małym słoiczku. Spojrzałem zdziwiony na betę.

 

- Robert, do mnie. - powiedziałem głośno. Mężczyzna pojawił się przy nas, po czym spojrzał na rzeczy, które trzymałem w ręce.

 

- Skoro wszyscy jedli to samo, to wątpię, aby działo się to przez pokarm. Wodę dostały od bety, piły ją wszystkie a teraz wszystkie zachorowały. Wezmę ją do zbadania, jeśli pozwolisz alfo. - powiedział. Podałem mu słoik z wodą, który odkręcił i powąchał. Do moich nozdrzy dotarł niesamowity smród.

 

- Zakręć to do kurwy. Śmierdzi trupem na kilometr. - powiedział beta, zatykając noc. Robert spojrzał na nas ze zmarszczonymi brwiami.

 

- Ja nic nie czułem... Czym to dokładniej śmierdziało? - zapytał.

 

- Powiedziałem, że trupem. - odpowiedział ostro Hopper. Zatkałem nos, czując co chce zrobić Robert. Odkręcił słoik, po czym wylał trochę wodę na swoją dłoń. Beta zatkał usta dłonią, po czym wybiegł z pomieszczenia.

 

- Zakręć to i daj to do laboratorium. Mają godzinę, żeby dowiedzieć się, co było dosypane do wody. - rozkazałem, idąc za Hopperem.

 

- Nie trzeba tego dawać do laboratorium. Wilkołaki, które użyły tej trucizny też pewnie zginęli. Ta trucizna jest specyficzna, ludzie nie czują jej, ale wilkokrwiści czują jej smród na kilometr. Im dłużej ją wdychają, czy więcej wypiją wodę z jej zawartością tym mniejsze szanse na uratowanie. - powiedział cicho. Zamknąłem oczy, wiedząc o czym mówi.

 

- Ozon. Z tego co wiem, to szamanka ma odtrutkę. Wyślę kogoś po nią. Dzisiaj mają być wyleczone. - powiedziałem ostro, wychodząc z domu. Hoppera zastałem siedzącego na trawie. Podszedłem do niego i powstrzymałem się od śmiechu.

 

- Zapach nieprzyjemny? - zapytałem. Hopper spojrzał na mnie, jednak pochylił się, gdy gwałtowne torsje wstrząsnęły jego ciałem. Oddaliłem się, po czym zaśmiałem krótko.

 

- Zawołaj Roberta, niech ci przyniesie czystą wodę. Kiedy ci się polepszy wyślij kogoś do szamanki po odtrutkę na ozon. - powiedziałem. Hopper pokiwał głową, a ja poszedłem do domu sprawdzić, co z moją kruszynką.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania