Dave I. Kain - Kraina Fantasmagorii - Baltazar - Rozdział I

Wstęp

 

Pomniejszy świat zwany „Fantasmagoria” jest przedstawiony fikcyjnie, zmyślony przez autora, który z zupełnej bezradności intelektualnej, zasięgnął w głąb własnej niezbadanej dotychczas jaźni. Pod wpływem tego czegoś (nie mylić z weną), nawymyślał, opowieść o kocie Baltazarze który, wiedziony własnymi niesamowitymi, zwierzęcymi instynktami, styka się z przygodą i postaciami, magicznie dziwnego świata Fantasmagorii. Uwierzcie że z całą pewnością nie jest to znany nam świat. Owszem może przypominać kraj w którym obecnie żyjemy, ale fikcja literacka dzięki temu ma swoje plusy, pozwala nam udokumentować, zmyślone twory naszej bujnej wyobraźni z lekką nutka zasięgniętych wytworów realnej rzeczywistości. Nie zaprzeczę, być może całkiem prawdopodobne że w tak ogromnej i wielkiej przestrzeni jaką jest wszechświat, może się zdarzyć równie podobny fantastyczny świat co przedstawiony poniżej w opowiadaniu. Miejmy tylko nadzieję że cokolwiek się wydarzy, zostanie przez czytelników potraktowane niepoważnie i wzięte za czysty wymysł autora żyjącego w świecie Fantasmagorii.

 

I

 

Świat Fantasmagorii, istnieje od dawien dawna. Dłużej niż żyją pierwotni potomkowie pierwszych Gigantów, świecie przekonanych że to ich Bóg, Baron Gigant Potężny, stworzył ten świat a nie na odwrót. Wszystko co dzieje się wewnątrz tego ogromnego świata, zostaje w nim poddane prawom jakie mogą nam się wydać niemożliwie pozbawione sensu, natomiast w świecie Fantasmagorii, są brane jak najbardziej za poważne i przez większość, święcie przestrzegane. Realną różnicą między ich światem a naszym jest to, że w naszym świecie rzeczywistość wydaję się niebywale fantastyczna, a w ich fantastycznym świecie wszystko wydaje się nierealnie rzeczywiste. Dlatego istnieje coś takiego jak lekkie podejście do sprawy, nawet jeśli ta sprawa wymaga od nas bajania się po świecie, w którym rządzą prawa Fantasmagorii.

 

Kot Baltazar, wzrostu średniego konia, miękki z zewnątrz w środku twardy, sierścią gruby. Zawsze ląduje na cztery łapy, zawsze kiedy spadnie i odbije się od swojego kociego grzbietu. Częściej niż zwykły kot, pakuje się w kłopoty, jeszcze częściej to kłopoty pakują się w niego. Można wiele dni dywagować na temat koloru jego grubej sierści, ale po niekończącym się wyczerpującym dywagowaniu mogli byśmy stwierdzić że przecież on nie ma sierści. Długie i ostre kły, jak u tygrysa Bengalskiego potrafią w mgnieniu oka rozszarpać się na mikroskopijne kawałki i zostać w ciele ofiary tak długo, aż ofiara przestanie się śmiać, zapewniając jej niesamowity ból cielesny, niczym setki żądeł os bez rządowych. Grube masywne łapy, nieporównywalne do czegokolwiek, nadziane jastrzębiowatymi szponami z gatunku Harpagornis. Ciało smukłe, skoczne i szybkie, zarówno wzdłuż jak i wszerz. Kot okazale prezentuję swe walory z perspektywy osoby trzeciej oraz w dwu wymiarze.

 

Bać się czy śmiać się? Bezzębny Roman też tak twierdził, kiedy Baltazar rozszarpywał jego delikatną, jasną brązową, skórzaną parę spodni, znajdujących się na tyłku Romana. Człowiek miał ogromne szczęście w starciu z tak niebezpieczną bestią, stał z założonymi rękami za pas i kazał kotu spadać na drzewo. Skończyło się na sporej kupie śmiechu i czarnej dziurze w tylnej części tyłka, a nie sorry, dziura już była przed walką z Baltazarem. A zatem Roman miał po prostu szczęście w postaci dziury na tyłku, bądź miał to głęboko gdzieś. To cud że przeżył potworny atak swojego chichotliwego śmiechu. Kot jak to kocur, zupełnie się tą całą sytuacją nie przejął. Podniósł tylną, zadnią łapę i zaczął się zginać w pół, mając gdzieś łzy Romana, płaczącego i łkającego ze śmiechu jak dziki osioł. Kot kontynuował czyszcząc językiem swoje futerko, między innymi tam gdzie nie dochodzi słońce, a ludzie określają to miejsce czterema literami. Za przeproszeniem, drodzy czytelnicy, on miał to na czterech literach, a dokładnie była to maleńka pchła która, samotnie przemierzała szeroki i głęboki świat Fantasmagorii, pełen niebezpieczeństw, miała pecha i trafiła akurat na sierść Baltazara. Sierść czując na sobie ciało obce, spojrzał na nią z punktu widzenia, ofiara-napastnik, rozpoznając ją jako pasożyta z rzędu owadów uskrzydlonych wtórnie bezskrzydłych, wytworzył napięcie znamionowe o równowartości setek tysięcy dżuli, jednym słowem, sierść lekko przegiął. Rypnęło jak gdyby to sam Zeus skoncentrował energię wszystkich piorunów i uderzył całą potęgę niebios w sierść kota, po pchle nie było ani śladu, co więcej wytworzone napięcie obronne sierści, sprawiło że sam Baltazar zareagował na nie donośnym i głośnym - Miał!

 

Odzyskując równowagę psychiczno-wzrokową, kocur nie usłyszał jak brzmi mezzosopran, śmiech świadczącego o obecności Bezzębnego Romana. Tam gdzie jeszcze przed chwilą stał, tupiąc nogami jak nadęty paw, szczerząc się przy tym jak głupi do sera, leżała dymiąca kupka szarego proszku. Bonifacy nie przejął się tym zbytnio, podszedł do dziwnie dymiącej rzeczy, obwąchał ją, po czym znów podniósł tylną zadnią łapkę i oddał na dziwną rzecz, kilka kropel rozwodnionej, wysoko stężonej uryno-gliceryny. O Zeusie! Który widzisz i grzmisz! Łupnęło w kierunku niebios, zawartością ziemskiej materii i cząstek ziemi. W miejscu w którym spotkał się Bezzębny Roman z Baltazarem i kilka kropel uryno-gliceryny, teraz nazywają kraterem Romanoidalnym. Na dnie krateru jest pomnik, szeroki i głęboki na dziesięć kaczych stup wykonany z kamieni szlachetnych, pochodzenia genealogicznego, między innymi z wielu dorodnych kamieni nerkowych architekta. Zaprojektował go skromny artysta z pochodzenia Gigant z zawodu rzeźbiarz majątkowy, rozpustnik i alkoholik z konieczności, Frank In Gigant, tłumacząc w naszym ojczystym języku Franek Gigant bądź też przez niektórych fanów nazywany Franek Na Gigancie. Co artysta miał na myśli, upamiętniający całe to dawne, śmiesznie i bezsensowne zdarzenie, którego rzekomo był świadkiem, a ów wybuch pozbawił go lewej nerki, jakże ważnej w wykonywanym zawodzie, oraz resztek złudzeń że jeszcze kiedyś przeciwstawi się swojemu pijackiemu abstrakcjonizmowi. Pomnik przedstawia rudego, łysego kota w kapeluszu z podniesioną zadnią łapą, oddającego kilka kropel uryny o kształcie gliceryny, na coś co zarówno z bliska jak i z daleka przypomina zwykły stolcowy kopiec z przyczepioną do niej tabliczką o inicjałach B.R (Bezzębnego Romana) i niemożliwym do rozszyfrowania gigantycznym podpisem artysty. Jedna z legend głosi że walka była szybka (jak reakcja naszych jelit na popijanie jabłka wodą) zarówno dla Bezzębnego Romana w roli stolcowego kopca jak i dla Baltazara, którego sierść pod wpływem wybuchu, zmienił kolor z rudego na rudo-zwęglony, z tego powodu sierść, dostał ataku nagłej śmierci. Olśniło natomiast osobę która zapoczątkowała abstrakcyjność tego miejsca. Dziś ów pomnik jest miejscem dziwnym, skrywającym tajemnice, dzielącym różne kultury, wierzenia i poglądy, słynącym z ciągłej turystyki, masowych imprez jak i niekończących się libacji do białego rana, za wieczne zdrowie ostatniej nerki artysty!

 

- A niech tam legendy piorun Zeusa trafi, albo i kropla moczu świętego Baltazara - stwierdził podróżujący w dość licznym gronie turystów, rosły turysta z plecakiem - słyszałem pogłoski że kot przeżył jako jedyny, podobno znaleźli ślady stolcowego kopca Romana, a po Baltazarze ani śladu. -Będąc pod wpływem głupkowatego nastroju, wnikliwie przekonywał pierwszy turysta z plecakiem.

 

- Bujdy! - głośno krzyknął ktoś zupełnie inny, o kształtnej czaszce jak u małpy z gatunku australopiteków, turysta numer dwa również z plecakiem. - A ja słyszałem, że nie przeżył, podobno siła wybuchu była tak silna że wyrzuciła ciało na księżyc, wiem bo podobno, astronauta z NASA (Narodowa Anonimowa Stacja Alkoholików ) rozmawiał z Baltazarem na jednym z ziemskich księżyców, nie był w stanie określić który to księżyc ani kierunek, a widział ich kilka. Bodajże Olbrzym, a rozmowę nawiązał w stanie agonalnym.

 

- Ludzie co to za brednie, to się w głowie nie mieści, kto wam takich bzdur naopowiadał?! -To nie był Olbrzym tylko Gigant, artysta Frank In Gigant i nie w stanie agonalnym tylko pod wpływem pracoholizmu artystycznego. Wariacko darł się trzeci turysta o dziwo z laską (drewnianym kijem, nie mylić z kobietą) i sporym jak na swe drobne rozmiary, plecakiem w różowe zające.

- Przecież każdy wierzący wie że święty Baltazar poszedł do nieba w każdym naszym kościele o tym mówią, bezbożnicy! Ostatnio nawet, papieżowi Lukrecjusowi Ostatniemu się ujawnił we śnie na jawie, czy na jawie we śnie… jakoś tak… mniejsza z tym - Sapiąc, zrzędził ubrany na czarno od stup po głowę, mężczyzna w sutannie, nie wiedzieć czemu ją nosił (gdybając, zapewne pochodził z dalekiej i dzikiej Transwestycji).

 

Tłum huczał i krzyczał, kontemplując swoje różne pogłoski religijno-ludowe, zadziwiając swoim widowiskiem. Kłótnie starano się zażegnać bądź podżegano je. Turysta o numerze którymś tam, w okularach z plecakiem, machał rękami w stronę turysty numer dwa. Ten będąc w nerwach zdjął z siebie plecak i sterczały sztywno jak widły w gnoju w nieco za małych od swoich Gigantycznych stóp sandałach, agresywnie reagując na zaczepki sąsiada, zakasał właśnie rękawy. Inny turysta widząc jak tamten poniża jego sąsiada swoim nikczemnym wzrostem, wybuchł bardzo emocjonalnie i krzywymi w łokciach rękami, machał do niego nie wiedzieć czemu środkowym palcem, a przy tym krzycząc i obrażając jego, szpetną matkę naturę za brak kędzierzawych włosów i ostatnio nabytą przez to opryszczkę. Nie chcący przeklinając swoją rodzinę by spotkało ich to co świętej pamięci Romana.

 

- O rzesz ty dzikusie, bez czci i wiary! Zaraz cię spotka gniew Lukrecjusa! - Darł się jakiś podejrzany turysta, groźnym barytonem, niby głosem i wyglądem przypominał pół mężczyznę, a nosił czarną sutannę zupełnie jak kobieta (dziwnie podejrzane).

 

- Stop! Panowie turyści z plecakami i panie w dziwnych czarnych spódnicach, również z plecakami! Tak nie można do groźnej cholery! Zaraz coś się wydarzy i będzie tragedia!

Wydarzyć by się mogło wszystko, sytuacja z sekundy na sekundę stawała się napięta jak struna w gitarze.

 

- Ej! Ty łobuzie jeden zostaw tą ławkę! Zostaw tą ławkę powiedziałem, bo zaraz oberwiesz tym oto kijem samobijem! - Wrzeszczał turysta z plecakiem, machając kijem, jak sam stwierdził samobijem. Tego się nie dowiemy bo akurat tak mocno nim machnął że perfekcyjnie trafił, centralnie w sam środek swojego czoła, które cudem spuchło jak arbuz i nabrało kolorów oraz kształtów od zielonej gruszki konserwowej po ciemno fioletową śliwkę na eksport.

 

- Medyka! Medyka! Tu giną ludzie! - Płakał i krzyczał turysta ,ten co stał najbliżej tego z kijem samobijem. - To on, widziałem pierwszy uderzył, zaatakował tego ślepego biedaka z kijem. Jak Boga kocham, widziałem na własne oczy, załatwił go własnym sandałem kamiennego giganta!

 

- Sam... obij… gdzie mój kij...? - Masując się z bólu po spuchniętym arbuzie, majaczył turysta już bez kija, za to na pewno ze stłuczona świadomością i ogłuszoną piątą klepką.

 

- Jaki kij ludzie? A kij z tym kijem. Na co komu zgubiony kij na tym kij padole - dodał pewien turysta obojętnym tonem.

 

- Przecież to był słynny samobij! Pogromca i władca wszystkich lasek i laseczek. Nie ma sobie równych wśród podpór i żadna podpora go nie zastąpi... - Zdążył głośno dodać biedak, nim mdlejąc wyzionął ostatnie tchnienie.

 

- Wezwijcie medyka, ten biedak już nie wie co gada. Jego czoło przypomina arbuz na którym siedziała moja teściowa w zeszłą niedziele, twierdząc że jakiś durny medyk zalecił jej to na korzonki i hemoroidy (w ramach medycyny niekonwencjonalnej) - dodał inny turysta z plecakiem, główkując nad sensem, powyższej metody leczniczej, z zastosowaniem w roli głównej Bogu ducha winnego arbuza.

 

- I co żyje? - zdziwił się tajemniczy mężczyzna.

 

- Kto, arbuz? Nie, wściekła się jak diabli po kilku dniach bezskutecznej terapii. Arbuza oczywiście zjadła i co najgorsze, kobiecina spaceruje już po tamtym świecie, nie wiemy czy ze wściekłości czy zatruła się własnym jadem, w każdym razie razem z żoną próbowaliśmy i arbuz jak to arbuz był… niewinnie słodki.

 

Akurat dobrze się stało, miarę szybko przybyły liczne służby porządkowe, właśnie pełniące wartę na drugim końcu krateru. Rozmiarami krater przypominał niejedno boisko do gry w golfa. Co prawda nie był to całkowicie otwarty, trawiasty teren, a jedynym dołkiem w ziemi można tutaj nazwać, wielki lej jak po bombie, zwany kraterem Romanoidalnym.

Nie obeszło by się bez ofiar, gdyby nie szybka reakcja odpowiednich służb . Pomimo ich ekspresowej ingerencji w ten cały rozwydrzony tłum i tak wyniknął pojedynczy poważny rękoczyn i kilka gwałtownych szarpanin z udziałem turystów, mężczyzn w długich czarnych sutannach z pieśnią na ustach, nadużywających zdań „A niech cię ręka Boska broni glino!" , „Ty czorcie pogański, idź precz do diabła!” i „Alleluja, radujmy się pan z nami, a belzebub z glinami!”. Pewien turysta, bez plecaka zgubił sandał, komuś zaginął plecak, ktoś wzywał imię swojego Boga nadaremno, ktoś inny płakał, leżąc na gołej, trawiastej ziemi, majacząc o dziwnym kiju, władcy wszelkich podpór, którego nazwę tak trudno zapamiętać autorowi.

 

- Cisza! Proszę natychmiast o spokój! Siarap ludzie! Nazywam się aspirant Cyryl Gnat, a to jest notariusz, Notorius. Reszty załogi przedstawiać państwu nie będę, ze względu na państwa bezpieczeństwo. Za momencik natomiast dołączy do nas komendant Dorian Gregorian.

 

Komendant Dorian Gregorian, pełni funkcję na tym stanowisku od kwietnia zeszłego roku i czując się tutaj podobnież co rekin finansjery. Nie zna obłudy, własnych kłamstw, ( choć w jego zawodzie to chleb powszedni ) ludzkiej znieczulicy i cudzego fałszu (podczas śpiewu). Odkąd został komendantem, jest szczęśliwym posiadaczem nowego wozu służbowego i nowego stanowiska, z tego względu zapomniał co to rodzina i dom, osierocił dwójkę dzieci, a żona nadal nie może uwierzyć w szczęście męża.

 

- A co tu się wyprawia, He?! Co to za jakieś pirackie burdy, He?! - Dodał Osobnik wyglądający jak solidny kawał dębowej deski. - Niejaki komendant służb porządkowych. - Proszę się natychmiast rozejść i uspokoić, bo inaczej będziemy zmuszeni użyć drastycznych środków zapobiegawczo-wychowawczych. Jednocześnie osoby zamieszane w to całe zdarzenie, prosimy o pozostanie na swoich miejscach, zostaną one za moment przesłuchane w związku z zaistniałym zdarzeniem -kontynuował komendant po czym mocną ręką poprawił gładką kauczukową pałkę, wetkniętą za pasek. - Cyryl weź przesłuchaj tamtych dwóch podejrzanych, coś dziwnie wyglądają.

 

- Zaczynamy przesłuchanie. - O godzinie… takiej i takiej… czasu lokalnego… takiego i takiego… -Zanotował pierwsze zdanie notariusz.

 

- Pan pierwszy, słuchamy pana wersji o zaistniałym zdarzeniu. - Aspirant Cyryl prosząc plecak o turystę, wskazał stojącego prawym kijem, w wyjaśnienie na końcu którego była najbliżej czarna, kauczukową dłoń Gnat (upust… coś chyba poknociłem z kolejnością) – poprawnie - Aspirant Cyryl Gnat, czarnym kauczukowym kijem, który trzymał w prawej dłoni, wskazał najbliżej stojącego turystę z plecakiem, prosząc o wyjaśnienie.

 

- Panie komediancie, tutaj był wybuch jak Baltazar z Bezzębnym Romanem się spotkali - udzielił błyskawicznie wnikliwej odpowiedzi jeden z podejrzanych.

 

- O której godzinie miał miejsce wybuch? - zdziwiony komendant, obiegł wzrokiem wszystkich świadków, łącznie z miejscem zdarzenia, po czym spojrzał na swoje, bardziej niż zwykle zabłocone buty, następnie dodał ,kierując się wolnymi krokami w stronę stojącego notariusza. - Bardzo proszę zanotować Notoriusie, o godzinie - tutaj spojrzał na zegarek (słoneczny) - dajmy na to, dziesiątej czasu lokalnego, nastąpiło wstępne przesłuchanie wszystkich świadków oraz ofiar zdarzenia, z oględzin wynika że mamy tutaj do czynienia z zamachem terrorystycznym o motywie religijnym. Ze skali zniszczeń wynika że ofiar może być znacznie więcej niż wstępnie zakładaliśmy.

 

- Jakieś osoby poszkodowane? - tym razem w dialog wrył się aspirant Cyryl, kierując strumień słów w stronę drugiego świadka, ewidentnie zaskoczonego pytaniem.

 

- E… tam dalej leży komediancie. Coś ma z arbuzem, spuchł mu jak głowa i ciągle woła „A kij z tym kijem że zaginął” - próbował racjonalnie tłumaczyć drugi świadek z plecakiem.

Notariusz, kontynuując bazgrolił zdarzenie, za przeproszeniem gorzej niż kura krzywym pazurem:

 

…po dalszym wnikliwym przesłuchaniu kolejnego świadka, natrafiliśmy na ciało pierwszej z ofiar. Na ciele ofiary zaobserwowano sporej wielkości arbuz który ciągle coś mówi o jakimś zaginionym kiju, jak i również stwierdzono na jego ciele, głównie na arbuzie, widoczne gołym okiem, ślady drewna prawdopodobnie szczątki kija detonacyjnego. Licznych obrażeń nie stwierdzono. Zgon nastąpił najprawdopodobniej ze starości ( Starość bywa równie niebezpieczna co skrzywdzony, skrzywiony umysł szaleńca). Prowadzimy dalsze wnikliwe oględziny w poszukiwaniu poszlak, między innymi musimy przesłuchać ciało ofiary…

 

- O jakim kiju mówi arbuz? Zapytał komendant który bardziej przypominał pączek w atramentowej polewie, nabity na sztywny patyk szaszłykowy niż pełniącego służbę aspiranta.

 

- Klnę się na jego Boga, to jakiś przeklęty pogański bożek samobój, podobno tak go nazywają - groźnie odbąknął turysta w ponętnej czarnej sutannie.

 

- Kij samobój, najsłynniejszy w królestwie pogromca panien i panienek oraz wszelkich potworów. Z tego co zrozumieliśmy - wtrącił inny świadek bez plecaka, bo ktoś mu go niedawno ukradł, podczas zamieszek.

 

- Nigdy nie słyszałem o takim kiju. Owszem odbiło mi się dawniej od uszu o słynnym kiju samobiju, nie mającym sobie równych wśród lasek i laseczek oraz wszelkich podpór. A tutaj ewidentnie mamy do czynienia z samozwańczym przestępcą, tyranem. - Obraźliwe słowa dotyczące panien i panienek w naszym królestwie, użyciem zakazanych słów, takich jak „laska” , „laseczka”. - Dyktował komendant z miną początkowo mocną zdziwioną, która to w końcowym etapie zmieniła mimikę na zdecydowaną.

Owszem prawo w mieście działało w dość dziwny sposób, zakazując używania różnych sformułowań, bądź obraźliwych słów. Pierwszym zakazem był zakaz używania obraźliwych i wulgarnych słów na „K” czy „H”. Twierdzono iż człowiek wykształcony inaczej cywilizowany ,posiadający własną kulturę osobistą , nie powinien postępować w sposób doprowadzający ku upadkowi tej że osobliwej nadzwyczajnej kultury osobistej.

 

- Notariuszu Notoriusie, proszę zanotować, że prawdopodobnie złapaliśmy osobę odpowiedzialna za przeprowadzony zamach terrorystyczny, w którym ucierpiało tak wiele ofiar - I co ,martwa łachudro ze spuchniętym arbuzem na kształt głowy, mało ci było wybuchu He…? Poskramiacz wszystkich lasek w królestwie, He…? Moją żonę i dwie córki też chciałeś pan poskromić, tym swoim pogańskim samobójem, He…? Do lochu z nim, tam poczeka na sprawiedliwy proces sądowy dla ludzi jego pokroju.

Polityka służby porządkowej w mieście Autopsji jest następująca, niewinny traktowany jest gorzej niż niejeden winny wsadzony za fałszywe podrobiony dowód osobisty, poza tym każdy winny usprawiedliwia się swoja niewinnością, a niewinny zawsze będzie niewinny, (W głębi duszy) natomiast przez innych potraktowany jako przestępca. Czyli tak naprawdę, cokolwiek byś zrobił czy nie, poczuj się jak winny przestępca , a niewinność schowaj do kieszeni dla siebie.

 

- A wy notariuszu, notujcie dalej. - Możecie się zdziwić ale właściwie to notariusz doskonale wiedział co ma robić. Lata nauki, lata praktyki i szkoleń przygotowawczych - tutaj w świecie Fantasmagorii nie każdy może się pochwalić płynnym pisaniem, pełnymi zdaniami. Stanowisko komendanta jest na tyle ważne, po części po to aby pokazać że ktoś tu jednak rządzi i zawsze wtrącić swoje trzy grosze, między czyjeś trzy centy.

 

Dalsza wnikliwa notatka ma się następująco:

 

…Jeden. Winnemu sprawcy zdarzenia przedstawiono zarzucone mu zarzuty, między innymi, kradzież plecaka turysty numer dwa pochodzenia Etnicznego, w którym to plecaku znajdował się cały dobytek życia w nawiasie ( Biała koszulka z czerwonymi plamami firmy Lewiatan, korki-trampki z sandałowca, krótkie spodenki Bogini Nike, oraz okrągła kula w kratkę, zwana w ich kręgach piłką z pumy służąca do haratania w gałę - cokolwiek to znaczy). Dwa. Kolejnym zarzutem jest nieudanie przeprowadzony zamach terrorystyczny o motywie religijnym w którym ucierpiał tylko i wyłącznie sam sprawca zdarzenia, prawdopodobnie bezbożny poganin czczący jednego z siedmiu pogańskich Bogów, niejakiego Samobója. Podpunkt trzeci. Zarzuconym winnemu następnym zarzutem jest również nieudana próba upozorowania własnej śmierci wraz z samookaleczeniem ciała, nie swojej własności sandałem giganta, z wplątaniem w to osób trzecich, włączając w to legendę kija samobija, podpory nad podporami, oraz arbuz. Czwarty zarzut ostatni, najcięższy, obraza majestatu i godności wszystkich panien i panienek w naszym królestwie wraz z usiłowaniem wykorzystania wszystkich gatunków potworów, używając przy tym niecenzuralnych słów na małą literę „l” i na dużą „L” z wykrzyknikiem! - oszczędzę tutaj niesmacznych szczegółów. Dodatkowym zarzutem jest próba uprowadzenia żony oraz dwóch córek, głównego komendanta służby porządkowej Doriana Gregoriana, z wykorzystaniem na nich podobnego wykroczenia co w poprzednim podpunkcie. Potwierdzam że czynności i procedury przeprowadzone na miejscu zdarzenia, są zgodne z normami i przepisami służby porządkowej i zrzeszonej rzeszy ULE ATOMOWE... (Ulegliśmy Ludności Europejskiej Abolicjonizm To Obowiązek Mimo Obecnej Wielkiej Emigracji )

HAIL DUREŃ

 

Leżącego turystę natychmiast podniesiono, oraz skuto mu ręce kajdankami z drewna kauczukowego ( Metaliczno podobne, zaskakująco elastyczne, prawie jak drewno ). Piszczał i próbował coś powiedzieć ale ciągle huczało mu w arbuzie i świdrowało przed oczami, przez co wypowiadane słowa brzmiały jak pijany bełkot. Głos komendanta natomiast uderzył w niego jak grom z jasnego nieba w środku nocy.

 

- Milczeć! Notoriusie, przedstawcie winnemu jakie ma w tej chwili prawa.

 

- Winny ma prawo milczeć, inaczej wszystkie wypowiedziane słowa i zdania zostaną użyte przeciwko niemu. Winny ma prawa mówić tylko i wyłącznie w następujących przypadkach:

 

a) W momencie kiedy ma coś ważnego do powiedzenie, ale naprawdę ważnego np. w sytuacji kiedy z przyczyn natury fizjologicznej, boli pęcherz lub zwieracz jest na skraju naprawdę ciężkiego załamania, grożącego nagłą i gwałtowną defekacją.

 

b) W momencie kiedy, jego stan psychiczno-fizyczny nie pozwala mu na racjonalne myślenie i wymaga interwencji osób trzecich bądź, natychmiastowej reakcji ze strony służb sanitarno-epidemio-medycznych.

 

c) Winny ma prawo do adwokata, jako skazany ma prawo do bezpłatnego korzystania z usług medycznych z pierwszeństwem w kolejce i darmowych przejazdów środkami komunikacji miejskiej. Winny ma również prawo do spełnienia ostatniej jego woli, nawet jeśli ostatnią jego wolą będzie, cytuję „A niech was wszystkich popaprańcy jasny szlak trafi”.

Dodam iż, prawa w Autopsji były tak prawe, że tylko same zmieniały kierunek na lewy. Przykładowo, ustalone prawo do przebywania poza miejscem spoczynku w godzinach nocnych, za godzinę nocną uznawana była godzina kiedy, już zupełnie nic nie było widać w dzień. Prawo zakazywało wtedy przebywać w innym miejscu niż własne cztery kąty, dlatego ustanowiono prawo do przebywania poza miejscem spoczynku, brzmiało ono następująco :

 

…prawo do przebywania poza miejscem spoczynku w godzinach nocnych, uznaje się w sytuacjach kiedy, pracodawca bądź właściciel prywatnej firmy , wymaga od nas tego abyśmy wykonywali prace na innym okolicznościach niż w godzinach rannych lub popołudniowych…

 

Stosując odpowiednie pismo wraz z adnotacją informuje, odpowiednie służby w tym przypadku służby porządkowe które patrolują teren miejski, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wymaga się aby w piśmie istniały inicjały bądź przezwisko, osoby jeszcze nie upoważnionej. Wzór takiego pisma wygląda następująco:

 

…Ja taki i taki, informuje że taki i taki pracownik, pracujący na takim i takim stanowisku, zmuszony jest wykonywać pracę przebywając w godzinach nocnych poza własnymi czterema kątami. Uprzejmie proszę o zgodę i pozwolenie owemu pracownikowi na, przebywanie poza miejscem spoczynku w każdy dzień roboczy, siedem dni w tygodniu, aż do odwołania. Odwołaniem w tym przypadku niechaj będzie zgon pracownika, bądź poważny konflikt z prawem… Z poważaniem taki i taki pracodawca, data, pieczątka firmy oraz regon…

 

- Proszę zanotować Notoriusie, że winnemu zostały przedstawione jego prawa, oraz winny został zarzucony, zarzucanymi mu zarzutami. Na ten moment, zostaje aresztowany i umieszczony w pobliskim areszcie miasta Autopsji. Proszę odprowadzić winnego oprawcę. A państwu dziękuje za składanie fałszywych zeznań oraz bardzo proszę rozejść się i udać do domów w oczekiwaniu na wezwanie sądowe w sprawie winnego sprawcy.

 

Pielgrzymka kilku mężczyzn, turystów w czarnych sutannach i plecakach udała się w stronę kościoła, ojców Przeoryszy. Pożegnalnym „Boże Ty widzisz i nie grzmisz”, szybkimi krokami, oddalili się.

 

Turysta z dalekiej Etnicznej krainy, który ostatnimi miesiącami, przemierzył kilka tysięcy kilometrów jako nielegalny emigrant, na statku w drewnianej skrzyni z naklejką żółtych bananów, zrobił wielkie oczy i postanowił nie podważać apelu komendanta, którego potraktował jak własnego króla. Wziął się w garść dosłownie, mając jeden sandał giganta na bosej nodze, pobiegł w kierunku południowym, tam gdzie hen daleko leży nieznany nam ląd Etnicznej krainy.

Opustoszałe turystycznie miejsce zdarzenia, zwane kraterem Romanoidalnym, ogrodzono i zabezpieczono drewniana siatką kolczasta w stylu RODOS, w około oklejono konopną taśmą o kolorze żółto-czarnym, w pewnym bardzo widocznym punkcie, umieszczono drewnianą tablice informacyjną, utkwioną na palu, z napisem:

 

„MIEJSCE ZBRODNI.

WSTĘP ZBROJONY.

WŁASNOŚĆ SŁUŻB FBIJAJ”.

 

Na udeptanej stopami ziemi w miejscu w którym znaleziono ciało ofiary, ktoś naniósł białą kredą obrys leżącego ciała w dziwnym dość położeniu. Ciut dalej za obrysem ofiary, leżał sporej wielkości zwykły badyl przypominający bardziej laskę dziadka. Na owym badylu dziwnymi znakami runicznymi, wygrawerowano tekst, niewidoczny w dzień, dla zwykłego martwego oka:

„Kij Samobij, pogromca wszystkich lasek i laseczek, władca wszelkich podpór. Nie mający sobie równych w podpieraniu, kiedy w krzyżu łupie jakoż przy nagłych atakach podagry i padaki. Zasłużony dla zdrowia narodu, ukończył wyższe studia medycyny niekonwencjonalnej. Równo ciosany, otrzymał odznaczenie najwyższej klasy, jakości drewna naturalnego. Zwolniony z podatku wat, otrzymał przywilej, cotygodniowego dwudniowego urlopu wypoczynkowego, od samego ministra medycyny niekonwencjonalnej. Gdzież pewnego razu ów minister pozbawił go tych że przywilejów i zasług, w związku z zaistniałym nieporozumieniem o nieumyślne spowodowanie upadku ze schodów, samego Ministra. Mimo ciężkiego niecodziennego losu, świadczenia i działalność prowadzi dalej na własny kijek, mając głęboko w kiju, takie prawo i sprawiedliwość”.

Tymczasem do kija podszedł rudy kot, rozmiaru średniego konia w czarodziejskim kapeluszu. Ostrożnie podniósł kijek, przyjrzał się mu uważnie, po czym zamaszyście kopnął w spory sandał, leżący nieopodal, ów sandał poszybował hen daleko, ginąc w oczach gdzieś za widnokręgiem krateru. Znaleźny przedmiot zarzucił na koci grzbiet i ruszył na tylnych zadnich nogach, zupełnie jak człowiek. Udając się w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara o godzinie dwunastej.

 

Zwykłe miasteczko w obrębie którego, powstała osiedlowa aglomeracja monumentalnych budowli, domków jednorodzinnych. Miasto nigdy nie posiadało pierścienia murów, zapewniających ochronne mieszkańców i ich imigranckich braci. Każdy mieszkaniec usilnie wierzył że wcześniej czy później powstanie też jakieś zamczysko, niestety nigdy tak się nie stało, za to pochwalić się mogą sporym strasznym cmentarzyskiem we wschodniej części miasta. W większości przypadków składających się ze społeczności Gigantów jak i Gnolli, Gnomów i garstki Trolli. Nazwano Autopsją. Sama nazwa miasta przerażała bardziej niż, niektórzy ich najstarsi mieszkańcy. Dawna królowa, która rządziła tym miastem używając do tego dość radykalnych metod, o szczegółach tych że metod lepiej nie mówić (przed dobranocką). Oto opowieść mrożąca krew w żyłach ,wyrwana dziwną magiczną siłą czasu z dawnej księgi o powstaniu miasta. Język przetłumaczono ze starodawnego na współczesny, tylko i wyłącznie dzięki możliwości współczesnej nauki i wiedzy ostatnich z żyjących starych Autopsijczyków, znających tamten że zagmatwany język, który brzmiał dość dziwnie ,niezrozumiale, a dziś niejedni twierdzą że śmiesznie. Posłuchajcie:

 

Nieposłusznych poddanych Gigantów czy Gnolli torturowała, upokarzając przy tym ich rodzinę i krewnych. Od dziecka zafascynowana dziedziną anatomii ludzkiego ciała, uwielbiała gnębić członki rodziny swej królewskiej, nie tylko swojej. Będąc dorosłą suką, jak nazywali ją koledzy po fachu, robiła to czego powstydził by się nie jeden uduchowiony moralnie człowiek. Przydomek otrzymała, Autopsją zwać się zaczęła, gdyż nikt nie śmiał jej się uśmiać w twarz, onieśmielony okropnymi torturami różnych członków królewskich. Obalona zastała kończąc swe diabelskie życie, na płomiennym stosie za uczynki okropnie podłe. Na łożu śmierci na przemian śmiała się i roniła łzy, wzbudzając swoim zachowaniem niepokój w śród dzieci i karłów.

Domy, domki i pałace zbudowane z prostych drewnianych konstrukcji, po części zbite z drewna, bądź z czegokolwiek. Dachy z blachy trapezowej typu „Pofałdowany frustrat dachówkowy” poniekąd gdzieniegdzie zwykłą słomą okryte. We wnętrzu których skrywały się niebagatelne majątki i luksusy. Weźmy na przykład taki zwykły pałac Gigantów, na takiej przeciętnej, co drugiej Gnollskiej bądź Gigantycznej posesji, dostrzegano przynajmniej dwa luksusowe wozy z czego przynajmniej jeden na pokaz. Przeciętnie luksusowy wóz to jakieś cztery konie, moc silnika zależy od mocy koni, konie rasy Mustang do pół setki, wyciągały w niecałe kilkadziesiąt sekund, a to wszystko napędzane ekologicznym owsem. Problem był następujący, co zrobić z taką ilością koni? Kiedy przeciętny luksusowy koń, każdego dnia zjadał taką dużą ilość owsa, co ważyła spora Gnollska matka Safadynka.

Utrzymanie takiego wozu kosztowało krocie owsa, produkując przy tym nie bagatelne ilości końskich odchodów, co znowu wiązało się z dodatkowym kosztem zatrudnienia służby, która to łajno sprzątała na bieżąco. Lecz dla Gnolli to nie problem, często sponsorowało ich państwo na rzecz szczęśliwej rodziny z fundacji otrzymywano na każdego konia, tysięcy funtów otrąb owsianych. Jak mawiał Gnoll, chudy koń rośnie szybciej jak grzyby po deszczu (Luksusowy koń dla Gnolla to taki gdzie właściciel nie jest zmuszony wracać na piechotę, wybrawszy się na niedzielną przejażdżkę z rodziną w ramach relaksu).

 

Ledwo wiążąc koniec z końcem, życie zmuszało ich do podjęcia radykalnych kroków aby przeżyć, dlatego pomimo oporu natury Gnolli, wrodzonego skąpstwa i migania się od wszelkiej pracy, szukano nielegalnego zatrudnienia w rodzinnych firmach. Pracując na czarno w ulicznych gangach, karierę zawodową zaczynano dosyć wcześnie. Ojciec i matka wysyłali swoich synów bądź córki do pracy na ulicę, już od najmłodszych lat, szkoląc ich w swoim rodzinnym fachu aż do emerytury. W roli młodszego asystenta kieszonkowego, uczyłeś się do momentu w którym, ktoś cię nie nakrył, krzycząc - Gliny! Ratunku! Na pomoc złodziejski Gnoll ukradł mi portfel!

 

Szef waszej rodzinnej, złodziejskiej firmy czyli stary Gnoll, odsyłał cię na kurs instruktażowy, w celu przekształcenia zawodu na starszego asystenta pan da. Setki godzin spędzonych na ulicy w pozycji półklęczącej, z wyciągniętymi rękami przed siebie, krzycząc - Błagam pan da na chleb i wodę! Uczyły jeszcze większej łapczywości i skąpstwa do potęgi.

 

Aż do dnia w którym to z powodu braku wystarczającej ilości klientów, bo już cię wszyscy w mieście zdążyli poznać że wyglądasz jak złodziejski Gnoll, nastąpiło kolejne przekształcenie firmy oraz stanowiska na rzecz parobka Gnolla. I tak w kółko pracując ciężko w pocie czoła, dniami i nocami na chleb i wodę, stopniowo otrzymywaną reputacją, osiągnąłeś status paskudnego złodziejskiego Gnolla (Gnoll to typowa jednostka którą żadną znaną nam siłą, ziemską czy Boską, nie jesteś w stanie zmusić do jakiejkolwiek uczciwej pracy zarobkowej).

 

Baltazar, uwielbiał przebywać w Autopsji, traktując to gniazdo jadowitych os jak swój rodzinny dom. Kolorem pasował do tutejszej architektury, który to kolor przeważał w barwach Autopsji, od zaczynającego rdzewieć po przeżartego przez rdze i korniki. Mieszkał u samotnej starszej kobiety, która o dziwo nie była babcią paskudnego Gnolla, wręcz przeciwnie to chyba była ostatnia w tym mieście, prawdziwa matka Safadynka. Gotowała znakomite obiady, najlepsze w okolicy. Gotując sprawiała że stara śmierdząca ryba z Gnolonej rzeki, w jej wybitnym sosie barbecue, smakowała jak, świeżo zarżnięty kurczak w warzywach z flakami na wierzchu. Jak każdy stary człowiek po czterdziestce, chorowała. Była lekko przygłucha i poważnie przygłupia (bądź w odwrotnej kolejności). Biedaczka z każdym dniem coraz bardziej ledwo trzymała się na nogach, wymagała specjalistycznej opieki kota, który często był zmuszony siłą, donosić jej leki w postaci sporej dawki czegoś mocniejszego. Bez Baltazara najpewniej uschła by z pragnienia. Lecz mimo tych wszystkich zalet miała tez i wady (Ach to nie są wady tylko fałdy). Występują u ludzi w starszym wieku, poza kilkoma drobnymi wadami-fałdami była prawie idealna w zachowaniu i kształcie. Jak na starszą babcie przystało opiekowała się kotem równie dobrze co nie jeden obcy człowiek. Uwielbiali wspólnie spędzać czas, ona spała schorowana na kanapie, a on w tym czasie robił co chciał. W sumie dzień jak co dzień.

 

Kot wszedł po cichutku do domu jak gdyby nigdy nic, był pewien że babcia jak zawsze śpi schorowana na kanapie, niestety wściekle go zaskoczyła. Baba Jaga, bo tak kot nazywał swoją ukochana babcie, akurat o dziwo zdążyła już wstać i wytrzeźwieć.

 

- A cio, mój koteczek tam przyniósł dobrego dla swojej kochanej babusi! Cio koteczek tam ma za plecami takiego dużego, no pokaż koteczku.

Kocur Baltazar nie chciał stracić swojego cennego legendarnego kija samobija, ale wiedział że babcia nie odpuści i prędzej czy później zabierze mu każdą przyniesioną do domu rzecz, dopóki się na własnej skórze nie przekona że to jednak nie jest butelka czegoś mocniejszego.

 

Nie widząc reakcji ze strony swojego pupila, próbowała go sięgnąć koślawą ręką i złapać Baltazara, zamiast tego trafiła w pustkę, kota już tam nie było, zdążył się zamknąć w schowku na miotły. Baba Jaga, nie czując w rękach swojej ofiary, gwałtownie przeistoczyła swój tryb w natychmiast złapać, zapić i zapomnieć, zaistniały problem. Kot Baltazar trzymał mocno kijek, bojąc się że tym razem za bardzo wkurzył babcie i może się okazać że nie tylko kijek straci. Szukał wyjścia "B", ponieważ z wyjściem "A" mocowała się babcia. Intensywnie szybko myśląc jak na kota przystało, przypomniał sobie o legendarnym kiju Samobiju. Jak głosiła jedna z legend, dawny wódz goblinów, podobno posiadał identyczny kij jak Samobij. W bitwie z rasą niskich elfów, wódz goblinów Goblinozord, przez własną nieostrożność rozgromił swoje wojsko, pozbawiając szansy na walkę, zwycięstwo i potomstwo. Moc pradziada kija Samobija była ogromna. Po armii setek tysięcy goblinów, zostało tylko wspomnienie, a kij wodza gdzieś przepadł. Narodziła się myśl i nadzieja w małym móżdżku kota, może legendarny prapradziad kija Samobija, nie zaginął, a właśnie spoczywa w jego dwóch rudych, żabich łapkach. Nie zostało nic innego jak tylko zaryzykować i wypróbować jego działanie. W tym momencie, Baba Jaga kończyła demolować drzwi, znalezioną przypadkiem w piwnicy siekierą impulsywnie głośno, operowała słowami.

 

- Zabiję cię kocie! Zabije, a potem wypije! Albo nie, najpierw cię wypije, a potem jak już nie będzie co pić, zabije! - Zamaszyście uderzała siekierą, rozbryzgując na boki, wióry i kawałki wzmocnionych drzwi (Bowiem gdzie drwa rąbią tam wióry lecą). Zapału i siły mógł by jej pozazdrościć niejeden wprawny drwal.

 

Właśnie wtedy przerażony Baltazar, nie miał innego wyjścia, zamknął oczy i ostrożnie tupnął dolnym końcem kija w podłogę schowka na miotły. Całkowicie nic się nie wydarzyło, poza dziwnym intensywnie narastającym tykaniem jak w zegarku.

 

- Pik… pik… pik.. pik.. pik.. pik. pik, pik, pik, PIK! Bum! - Łupnęło jak diabli!

 

Najpierw potężny huk i fala powietrza wyrzucona ze środka kija, rozniosła nie tylko drzwi ale i ściany oraz sufit schowka na miotły. W kolejnym etapie, tak jakby zassało to całe oddane na zewnątrz powietrze, z powrotem do środka kija Samobija, razem z ziemską zawartością. Otumaniony Baltazar, otworzył pokryte pyłem oczy. Żabie łapki nadal spoczywały na kiju, dokładnie w tym samym miejscu co sekundy temu. On sam pokryty został cienką warstwą pyłową. Drewniany spód schowka, gdzie stał kot, uchował się niemal że w nienaruszonym stanie, on sam kręcił głową z niedowierzaniem, fakt stał się faktem, ocalał… niestety po jednopiętrowym domku Baby Jagi nie było śladu, poza sporego rozmiaru wypalonym do gołej ziemi niejednolitym kołem, na środku którego znajdował się spód schowka na miotły, a na nim stał kot. Los babci był równie nieznany co jutrzejszy dzień. Były domek świętej pamięci Baby Jagi, znajdował się na południowych obrzeżach Autopsji, otoczony przez dziką bujnie rosnącą roślinność. Minęła spora chwila nim służby porządkowe, zaalarmowana tajemniczym łupnięciem, przybyły na miejsce. Oszołomiony Baltazar nie zdążył w porę zareagować ucieczką(Nikt z żyjących do końca nie wie w jakiż to sposób tak szybko i sprawnie służby porządkowe Autopsji reagują na wszelkiego typu zdarzenia wymagające ich natychmiastowej reakcji, ingerencji, być może każdy glina posiada paranormalne, nadprzyrodzone umiejętności w tym zakresie).

 

- Łapać tego kota ,do lochu z nim! - Apelował do swoich ludzi uganiających się w kółko za kotem, komendant służby porządkowej, bodajże Dorian Gregorian - notariuszu proszę zanotować co w tej chwili następuje:

 

…Zaalarmowani niepokojącym sygnałem dźwiękowym, sugerującym wybuch, dotarliśmy na miejsce zbrodni. Zszokowani ogromem zniszczenia i skalą ofiar. Śmiemy przypuszczać że mamy do czynienia z kolejnym zamachem terrorystycznym, niestety tym razem udanym. Sprawcą okazał się średniego rozmiaru konia, rudy kot w kapeluszu. Sprawnie przeprowadziliśmy udaną akcje, złapania sprawcy, jeden ze strażników zwabił go sposobem na mysz, za co niebawem zostanie pośmiertnie odznaczony. Motyw działania sprawcy jak dotąd nieznany. Nie wiemy również czy wcześniejszy nieudany zamach terrorystyczny w kraterze Romanoidalnym, z tym zamachem, ma jakiekolwiek ze sobą powiązanie. Nie jesteśmy w stanie siła wydusić, wyjaśnień z winnego, ten kot nie chce gadać albo najzupełniej w świecie nie umie mówić. Potwierdzam że czynności i procedury przeprowadzone na miejscu zbrodni, są zgodne z normami i przepisami służb porządkowych Autopsji i zrzeszonej rzeszy ULE ATOMOWE.

HAIL DUREŃ

 

- Starszy Notoriusie, notujcie dalej co następuje - dyktował komendant Dorian Gregorian.

 

…Jeden. Winnemu sprawcy zdarzenia przedstawiono zarzucone mu zarzuty, między innymi, doszczętne zniszczenie prywatnego mienia należącego do niejakiej, równie podejrzanej Baby Jagi, która to niejednokrotnie miała już konflikt z prawem, unikając płacenia mandatów, podatków oraz używając przy tym niecenzuralnych słów, cytuje „Dymać prawo i sprawiedliwość Autopsji”. W tej chwili uważana za poważnie zaginioną i co za tym idzie, bardzo nas to cieszy. Dodatkowo winnemu zarzuca się próbę ucieczki z miejsca zdarzenia oraz przechytrzenia, wyspecjalizowanych w łapaniu kotów, jednostek służb porządkowych o kryptonimie WHAT (Wyspecjalizowane Hycle Anty Terrorystyczne). Podpunkt numer dwa. Winnemu sprawcy zdarzenia zarzuca się również zarzut zaplanowania oraz podejrzewa o uczestnictwo w nieudanym zamachu z dnia dzisiejszego, który to zamach miał miejsce w kraterze Romanoidalnym. Podpunkt trzeci. Posiadanie nielegalnej w naszym mieście broni, jaką to bronią jest podejrzanie długi na kilka stóp gruby kij, z dziwnymi znakami, oraz ostrych jak brzytwa zębów a la dziki tygrys Bengalski, równie niebezpiecznych co niejeden rój os bez żądłowych. Podpunkt czwarty, ostatni. Zarzut najcięższy, przedstawiony winnemu, składanie fałszywych zeznań w obecności najwyższego stopniem funkcjonariusza służb porządkowych oraz wysokiego członka rzeszy ULE ATOMOWE.

HAIL DUREŃ

 

- Notariuszu Notoriusie, proszę przedstawić winnemu jego prawa, z wystosowaniem praw zwierząt rodziny kotowatych - zwrócił się komendant do notariusza Notoriusa.

 

- Winny nie ma prawa miauczeć, inaczej wszystkie miauczenia i mruki zostaną użyte przeciwko niemu. Winny ma prawa miauczeć tylko i wyłącznie w następujących przypadkach:

 

a) Miauczenie robi się istotne w momencie kiedy np. z przyczyn natury fizjologii zwierzęcej, boli koci pęcherz lub narząd wydalniczy jest na skraju naprawdę ciężkiego załamania, grożącego nagłym i gwałtownym zanieczyszczeniem mienia lub własności królestwa.

 

b) W momencie kiedy stan instynktów zwierzęcych jest już na tyle silny, że na koci rozum, nie jesteśmy w stanie nad nim zapanować, wymaga natychmiastowej interwencji osób trzecich, bądź służb sanitarno - weterynaryjno - deratyzacyjnych.

 

c) Winny kot ma prawo do adwokata, jako skazany ma prawo do bezpłatnego korzystania z miejskich punktów weterynaryjnych z pierwszeństwem w kolejce i darmowych przejazdów środkami komunikacji miejskiej, oczywiście za wcześniejszym okazaniem odpowiedzialnego opiekuna. Jak i również do spełnienia ostatniej jego woli, nawet jeśli ostatnią jego wolą będzie cytuję „Wypuście mnie wy podłe psy na wolność”.

 

- Proszę również zanotować że winnemu zostały przedstawione jego prawa, w tym przypadku prawa zwierząt z rodziny kotowatych, oraz winny został zapoznany z zarzucanymi mu zarzutami. Na ten moment, zostaje aresztowany i umieszczony w pobliskim areszcie, potraktowany jako osoba dorosła, natury ludzkiej. Kapralu Patriota proszę zmusić winnego aby podpisał się pod tym raportem czytelnie, po czym odprowadzić winnego do aresztu. Drodzy świadkowie informuję że powodu braku świadków, musimy się rozejść, kończąc interwencje.

Miejsce w którym Baltazara spotkało dziś owe dziwne nieszczęście, ogrodzono i zabezpieczono drewnianą siatką kolczastą w stylu RODOS, okrąg oklejono żółto-czarną taśmą konopną, na drewnianym palu umieszczono przybitą zakrzywionymi gwoździami, tablice informacyjną z napisem:

 

„MIEJSCE WYBUCHU

WSTĘP ZBROJONY

GROZI PONOWNYM WYBUCHEM PANIKI

WŁASNOŚĆ SŁUŻB FBIJAJ”

 

Sam biedny kot, wplątany w dziwne zdarzenie, obwiniający się o zaginięcie swojej ukochanej Baby Jagi, najzupełniej nie wiedział co powiedzieć, lub tez po prostu chciał ale nie umiał mówić. Cokolwiek zrobił, potraktowany został jako winny i musiał ponieść związane z tym konsekwencje. Drewniane metaliczno-podobne kajdanki z kauczuku, uwierały kotka w żabie łapki. Kij Samobij, został zarekwirowany jako dowód zbrodni. Kocur i kij trafili na posterunek służb porządkowych w Autopsji, tam bezzwłocznie zamknięto kota w celi więziennej w oczekiwaniu na jutrzejszy proces sądowy. Kij oddano do depozytu rzeczy podejrzanie niebezpiecznych, gdzie miał zostać zbadany przez komisje biegłych sądowych jako dowód zbrodni.

 

Sąsiad w celi obok, starszy siwy pan po czterdziestce, ze zwykłą głową która już nie przypominała sporego dojrzałego arbuza ,spędzał większość swojego wolnego czasu w pozycji embrionalnej. Siedząc w kacie ciasnej celi, o wymiarach dwa łokcie na dwa łokcie, gapił się ciągle w to samo miejsce, czyli przed siebie. Warunki egipskich ciemności sprawiały że nic nie było widać, poza jedną wielką czarną pustką. Baltazar był zwykłym kotem, dlatego jako zwykły kot widział w ciemności, dzięki swoim magicznym okularom. Nie pamiętał od kiedy je miał, jedyne co zdążył zapamiętać, to, to że miał je od zawsze. Magiczne okulary, posiadały własną nieprzymuszoną wolę. Dzięki tej woli, można było widzieć w ciemności, kiedy tylko okulary miały na to ochotę, zazwyczaj nigdy, aczkolwiek zdarzały się wyjątki tak jak dziś. Przez okulary kot w nocy widział jak w dzień, każdy istotny szczegół, nawet taki że przez panujące tutaj egipskiej ciemności warunki, strażnicy więzienni nie zauważyli, że ktoś zapomniał zamknąć drzwi do celi Baltazara.

 

Eksternistyczne wymogi Autopsji, wymuszały na mieszkańcach przestrzegania prawa, nawet jeśli owo prawo zakazywało używania ognia w niewyznaczonych do tego miejscach. Pochodnie stawały się zbędne. Przez niektórych prawo nazywane „Durnym prawem”, jako jedne z wielu ustaw, wprowadzone w życie przez królewską elitę polityczną, w niewiadomych ku temu celach. Niewiele osób wiedziało, niewiele przestrzegało, zapisanego w kodeksie prawa, o zakazach, paragraf trzeci artykuł czterysta czterdzieści cztery, również o zakazie używania pewnych funkcji mózgu w niewyznaczonych do tego miejscach i celach. Na szczęście wśród królewskiej elity politycznej istnieli jeszcze prawi i praworządni ludzie, przestrzegający kodeksu prawa i sprawiedliwości Autopsji.

 

Mądry kot, wykorzystał okazję i wydostał się na zewnątrz ciasnej klatki, przechodząc tuz obok sąsiedniej celi. Ślepy starzec po czterdziestce, usłyszał tylko ruch w ciemności.

 

- Kto tu jest?! Pokaż się! - krzyknął wyniośle w ciemność przed sobą.

 

- Miał! - zareagował Baltazar odpowiadając.

 

- Kocie z celi obok, to Ty…?! Jak u licha się wydostałeś z tej ciasnej celi…?!

 

- Miał. Miał!

 

- Nie rozumiem… jakim cudem drzwi były otwarte na oścież…?! - Starzec szybko wstał, uderzył głową o górną kratownicę swojej niskiej celi, po czym złapał się za bolący arbuz. W międzyczasie sprawdził rygiel własnej celi, o dziwo drzwi był zamknięty na mocną drewnianą kłódkę.

 

- Miał - dodał kot.

 

- Ach do diaska... Nie ważne. Posłuchaj mnie kocie. Musisz mi pomóc. Jestem niewinny, wsadzili mnie tutaj przez pomyłkę, nic nie zrobiłem, poza tym ze przypadkiem pobiłem siebie moim własnym kijem.

 

- Miał. Miał!

 

- Nie kocie, aktualnie nie mogę pójść z tym na gliny, mój kij gdzieś zniknął, a świadkowie zeznają przeciwko mnie, twierdząc że to ja ukradłem plecak turyście i chciałem wykorzystać wszystkie panie i panny w królestwie, łącznie z panią komendant i jej dwoma córkami, planując przy tym zamach stanu. Kocie wiesz, mam przekichane…

 

- Miał.

 

- Co Baltazar? Nie kocie, nie mieszajmy w to spraw religijnych, jestem w takich tarapatach że nawet święty Baltazar tutaj nie pomoże. Siedzę w celi i grozi mi kara dwudziestu pięciu lat pozbawienia głowy, za coś czego nie zrobiłem, mam stracić głowę na ćwierć wieku? Do diaska kocie, coś tu poważnie śmierdzi, pomyśl na logikę!

 

- Miał, miał. Miał! - Zaproponował Baltazar.

 

- Co że niby to ja tak śmierdzę, He?! A niech to licho i kropla moczu świętego Baltazara pochłonie, głupi kocurze! To ja ciebie proszę o pomoc, musisz coś zrobić i mnie wydostać, nie mogę stracić głowy za niewinność! Błagam na litość Boską zrób coś kocie!

 

Wtedy Baltazar coś zrobił, podniósł tylną, zadnią łapkę i nie przejmując się obecnością ślepego starca, zaczął językiem czyścić futerko. Dokładnie czyszcząc to miejsce, które źli, niedobrzy ludzie najczęściej chcą komuś skopać.

Stukot, buciorów pomieszany z hałasem przekręcanego rygla, przeciął czarną pustkę, trafiając do uszu więźniów. Oślepiający blask jasnego światła pochodni, wpadającego do pomieszczenia, oślepił ślepego starca. Kocim oczom nic się nie stało, ponieważ okulary błyskawicznie szybko zareagowały, zmieniając soczewki z nocnych na dzienne. Dwóch strażników więziennych, utknęło w miejscu jak wryci w ziemię, oko w oko z niepozornie wyglądającym, rudym kotem, w kapeluszu i okularach. Spojrzeli głupkowato na kota, a potem na siebie, po czym gwałtownie rzucili się do przód , zaskakując reakcją i zamiarem pochwycenia zwierzaka. Pochwyciwszy biednego Baltazara, zamknęli go ponownie do ciasnej celi, tym razem zakładając już sporą drewnianą kłódkę.

 

- Uff… teraz już nie uciekniesz! - dodał strażnik bez pochodni.

 

- Ale Garb… przecież on nie uciekł, klatka była otwarta… ktoś zapomniał zamknąć klatkę... Czy to nie ty ostatni dokarmiałeś to zwierzę medialne? - Wywnioskował odpowiedzią, drugi ze strażników, ewidentnie bystrzej wyglądający.

 

- Auł coś mi się wżarło w... jakiś wściekły więzienny komar… - złapał się za bolącą tylną część ciała, po czym kontynuował - najwyraźniej zapomniałem ją zamknąć, ale tylko i wyłącznie dlatego że, było tu ciemno i ciepło jak w piekle by cokolwiek widzieć. Ale patrz Erneście, kot jest nadal w klatce.

 

- No teraz już jest i co w związku z tym…? - dodał Ernest.

 

- Czyli można śmiało stwierdzić że ta cała sytuacja z ucieczką, to jakiś poroniony wymysł ,naszej wyimaginowanej wyobraźni i tak naprawdę w naszej rzeczywistej, rzeczywistości tonie miało miejsca i sensu. Zupełnie jak czysta fikcja literacka - logicznie ujmując dodał Garb.

 

- Garbie Cwelu... czy ty na pewno bierzesz dalej te magiczne ziółka, przepisane od medyka na zespół PLUM? (Zespół PLUM - Poronienie Lub Umartwienie Mózgowe).

 

- Plum, plum tak robi żaba w wodzie, hi, hi! A co robi kap, kap? Woda! Hi, hi! Albo miał, miał robi? Kotek Hi, hi! – Zapytał Garb który w jednej chwili kompletnie zdurniał, cofając się w rozwoju do epoki wczesnego dzieciństwa.

 

- Miał! Miał! - Dodał Baltazar biorąc udział w zabawie strażnika Garba, w grę pod tytułem „Łamigłówki cyber dźwięków”.

 

- Tak Baltazarze, Garb dostał śmieszka! To podstęp! - Wtrącił się starzec, po czym gwałtownie ucichł ze strachu. (Śmieszek – Magiczny halucynogenny specyfik pobudzający bujną wyobraźnie o nieprzewidywalnych skutkach ubocznych. Powoduje groźne zezwierzęcenie ludzkie jak i równie groźną gadzią kuzynkę reptiliankę. Według niektórych wierzeń, nadzwyczajny środek o długotrwałej potencji przeczyszczającej).

 

Podczas gdy jeden ze strażników przez chwilę udawał że jest skaczącą, kumkającą żabą, drugi został perfidnie potraktowany, mocną króliczą łapką, która akurat wylądowała na jego kroczu. Wydalił z siebie ostatnie głośne – Auł, to nie fair…! - Nie dokończył zdania po czym padł nie przytomny, upuszczając pochodnie, która to momentalnie zgasła.

 

Znów nastały egipskie ciemności. Jakby tego było mało, magiczne okulary nie zadziałały. Kocur nic nie widział, jednak koci słuch go nie zawiódł. Oto dźwięki jakie słyszał, kumkającą żabę w tonacji rosłego mężczyzny, zagłuszającą dźwięk przesuwanego rygla, oraz tupot, warkot i sapanie, pomieszane z człapaniem. Z wszystkich tych wymienionych rzeczy najgorszy był odór. Coś tak dawało czadu że Baltazar słyszał jak padają muchy zamieszkujące więzienie oraz sąsiad w klatce obok. Zdążył zatkać nos i naglę poczuł szarpnięcie, coś go pochwyciło, silna para łap i łapek, zakneblowała i związała Baltazara, wrzucając go do czegoś co w odczuciu przypominało śmierdzący wór na gnijącą padlinę. Potem usłyszał tylko nieznane jak dotąd dziwne głosy i zemdlał.

 

- Szefie mamy go! - dodał głos w mroku.

 

- Świetnie, czuję że będzie ubaw po pachy! - Odpowiedział drugi głos, głosem z niczym piekła rodem.

Bonifacy już tego nie słyszał, słodko śnił i chrapał o swoich kolejnych niecodziennych przygodach.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania