Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dave I. Kain - Uniwersum Metro 2033 - Metronom - Część I

Osądziliśmy nową matkę naturę po swojemu, łamiącą teorię Darwina. Darwin kimkolwiek by był w tych czasach, prawdopodobnie przyłączył by się do naszej śmiertelnie poważnej zabawy. Ścierwo nie uszło z życiem, w przeciwieństwie do nas, próbujących się zaaklimatyzować istot nowej epoki. Tam pod ziemią gdzie żyjemy, niewiele różnimy się od żyjących tutaj na powierzchni mutantów. Aby przetrwać pociągamy za spust, celując prosto w nowe na powierzchniowe społeczeństwo. Określani mianem jako najgorszy człowieczy rodzaj, nazywani stalkerami.

 

Człapajew ruszył butem, parującą od wysokiej temperatury wybuchającego pocisku, głowę mutanta. Która tylko w ich wspomnieniach zachowała swoją pierwotną formę. Śmierdziało jak diabli, spaloną tkanką i palonymi kośćmi. Pomimo masek gazowych, starego typu, smród jakimś cudem dochodził do nozdrzy. Pułkownik Rympała, prawdopodobnie jako jedyny z ocalałej piątki, nie zesrał się w gacie z poprzednich niezapomnianych wrażeń. Najstarszy wiekowo i stopniem, pułkownik nie takie paskudztwo widział i z niejednej czarnej dupy uszedł z życiem. Pamiętał jeszcze stare czasy z przed końca świata. Wspomnienia którymi niechętnie się dzielił. Życiowe doświadczenie i trzeźwość myślenia, stawia go w roli faceta na odpowiednim stanowisku.

 

- Aurora do mnie! Zaapelował pułkownik.

 

- Melduję się panie pułkowniku.

 

- My nie w wojsku dziecinko, tylko w najgorszym gównie jakie kiedykolwiek wysrał świat. Więc nie melduj mi tu, tylko mów gdzieś ty widziała wspomnianą wcześnie iglice z krzyżem.

 

- O tam pułkowniku, gdzieś trzysta metrów na wschód, za nami - wskazała ręką, dziwne miejsce kobieta.

 

- Zbiórka, wszyscy do mnie! Prawdopodobnie niedaleko od nas na wschód znajduje się nasz punkt docelowy. Uwaga, pozory mylą, dlatego osłaniamy się nawzajem bo nie mamy czasu na dodatkowy postój. Walimy bez zastanowienia we wszystko co się rusza, pełza czy lata. Musimy tam dotrzeć całą piątką, wiec panowie i panie, ruszajmy!

 

Krajobraz zniszczeń, ostatniej wojny ludzkości, szokował dogłębnie, kiedy tylko opuszczało się ciemne tunele. To co dawniej nazywano domem, zostało zniszczone przez nadlatujące bombowce już dawno temu. Skutki tego typu nalotu okazały się długotrwałe i katastrofalne na skale światową. Ładunki jądrowe w wyniku eksplozji wytworzyły fale energii kinetycznej, rozdmuchującą śmiercionośną fale cieplną w każdym kierunku, na wiele kilometrów od strefy rażenia .Celem rządowych, miedzy państwowych potyczek, okazali się jak zwykle cywile ale i budynki zaprojektowane przez, najwybitniejszych architektów dwudziestego pierwszego wieku. Przystosowane do wytrzymania najsilniejszych anomalii pogodowych, uderzeń podmuchu wiatru o niespotykanej sile, wysokiego poziomu wody, trzęsień ziemi o wielkiej skali, czy wybuchu ognia. Uważnie obserwując otocznie, stwierdzić można jednoznacznie, gotowe projekty tych że mega konstrukcji, walały się wszędzie, poskręcane, zburzone, wyrwane z ziemi tamtym strasznym zdarzeniem niczym potężną tajemniczą kosmiczną siłą. Skażenie popromienne utrzymywało się przez lata na stałym poziomie, stąd tak ważne, a wręcz obowiązkowe stało się noszenie przy sobie detektorów promieniowania jądrowego w skrócie DPJ. Dawniej ludność nie mogła obejść się bez przyrządów elektronicznych takich jak, smartfony, tablety zegarki GPS posiadające nawigacje satelitarną. Dziś mało kto z nas pamiętał że coś takiego istniało, kto by się tam przejmował czymś co miało miejsce prawie ćwierć wieku temu w przeszłości. Tutaj liczy się dziś i teraz, a jutro, jutro to bracie możesz gryźć spaczoną glebę. Obowiązkiem stały się dozymetry, indywidualny pakiet radiologiczno-ochronny, maski przeciwgazowe i filtry. Wszelakiej maści broń do likwidowania siły żywej, a za GPS służył system poczucia zagrożenia połączony z własną cholerną intuicją.

Mutanty stanowiły tylko jedne z wielu zagrożeń, czyhających na podróżnych niezbadanego nowego świata. Rosnące pikanie dozymetru, podnosiło intensywność uderzeń serca na minutę, dając do zrozumienia że natychmiast trzeba zwiewać, jak najdalej od tego miejsca. Zachowując przy tym rozwagę oraz trzeźwość umysłu, aby przypadkiem nie władować się na inne zagrożenie. Standardową wchłoniętą przez organizm dawkę promieniowania, minimalizowano większą dawką cysteaminy, ale jeśli nieostrożnie władowałeś się w większą dawkę, narażając się na promieniowanie powyżej stu radów, no to człowiek krzyż na drogę i najlepiej łyknąć końską dawkę pigułek anty radiacyjnych, po których przy dobrych wiatrach dostawałeś sraczki i rzygałeś, w każdym razie tak szybko nie kopiąc w kalendarz.

 

Pułkownik był kimś ważnym w grupie, jako osoba decyzyjna był zmuszony myśleć za pięciu, a przy tym natychmiast reagować jak najczulszy detektor, przewidując zagrożenia te widoczne jak i ukryte na powierzchni. Uzbrojony w dwa karabiny UKM, jeden zawsze w zapasie, tak na wszelki wypadek, jak mawiał sam pułkownik. W ten czas kiedy ta zwykła broń okazywała się mało skuteczna do walki z narastającym zagrożeniem, przy pasku zawsze nosił kilka granatów odłamkowych, aby skutecznie zrazić siłę żywą przeciwnika.

 

Szarawa poświata nieba zlewała się z otoczeniem pobliskiej flory, gruzowisko jakim były pozostałości dawnego budynku stanowiły kolejną przeszkodę, zdawać by się mogło nie groźną.

 

- Kiedyś słyszałem w bunkrze u Ćwiartki jak pewien pijany w sztok stalker opowiadał, że niektóre budynki żyją, a nawet potrafią zabijać – opowiadał Człapajew kontynuując - podobno sam był świadkiem jak solidny kawał cegły wirował w powietrzu, a potem pofrunął w stronę jego grupy, uśmiercając pierwszego z przodu doświadczonego stalkera. Gość centralnie dostał w cymbał i po gościu, co dziwne cegła wróciła z powrotem na swoje miejsce, kontynuując zabójcze wirowanie. Głowa pękła mu jak arbuz, pomimo maski i hełmu ochronnego, miejscowy patolog który próbował wyjaśnić jak to możliwe że zwykła cegła, rozłupała głowę rosłego faceta, razem z hełmem, nie był w stanie stwierdzić jak to możliwe. Nazwali to jakoś tak dziwnie… eh nie pamiętam.

 

- Pieprzysz bzdury, pewnie to zwykła anomalia coś w stylu karuzeli – odpowiedziała wzburzona Aurora.

 

- Karuzela dziecinko, działa zupełnie inaczej, unosi ofiarę w powietrze, obraca ją i rozrywa na kawałki. Nie pasuje do niej motyw latającej cegły która rozwala czaszkę z chroniącym ją hełmem wracając z powrotem na miejsce, jak bumerang - wtrącił zdanie kapral Skwarek.

 

- O dokładnie bumerang, tak to nazywał Ćwiatka! – wybuchł entuzjastyczną radością Człapajew.

 

- Aurora! Człapajew! Skończcie pieprzysz farmazony, miejcie oczy szeroko otwarte!

 

-Zrozumiano, pułkowniku… - Znów przez ciebie ty pojebie dostałam ochrzan od dowódcy! Odwal się ode mnie w końcu, mam w dupie twoje wyimaginowane bajki przyczłapie – dodała wściekła jak stu diabłów Aurora.

 

- Mam to w dupie… ciebie – wskazał palcem w kierunku Aurory - też mam w dupie… a i pułkownika w jeszcze większej mam dupie.

 

- Stul ten ryj Człapajew bo ci go odstrzelę! - wybuchł gniewnie pułkownik wysuwając broń w stronę kolegi.

 

Ich oczom ukazał się widok parku, lecz parkiem nazwać tego nie można było. Co najwyżej, skupiskiem cudacznych dziwów minionej nuklearnej epoki. Konary powykrzywianych drzew w różnych kierunkach o dziwnym szarawo-czarnym kolorze, w ogóle nie przypominały dawnych roślin. Natomiast to co owe dzisiejsze rośliny posiadały, przyciągało kusiło wzrok, mamiło zmysły. Atomowa Czeremcha o dużych białych kwiatach i sporej wielkości czarnych owocach. Park bytujących dziwów, mógł przerażać i kusić na śmierć.

 

- Stać i słuchać pizdy! To co widać przed nami jest niczym innym jak zmutowanym do reszty żyjącym ekosystemem Czeremchy. Nadepniecie na korzeń, to, to was zeżre a potem wysra w głąb gleby w postaci nieorganicznego płynnego gówna. Nie żreć owoców, nie wąchać bezpośrednio kwiatków imbecyle, bo zdechniecie szybciej niż zdążycie pomyśleć jaki błąd popełniliście. Więc patrzeć gdzie stawiacie kroki, łapy przy sobie, mordy szczelnie zamknięte na kłódkę. Idziemy gęsiego, raz dwa!

 

- Pułkowniku, a może by tak rozwalić to w pizdu, dla świętego spokoju?

 

- Rozwalić to można co najwyżej twoją pustą głowę. Bez pocisków artyleryjskich nie podchodź i z gromadą czołgów nie wiem czy dali byśmy radę rozwalić to diabelstwo w pizdu. Podsumowując tylko naprawdę duży kaliber jest w stanie unieszkodliwić to draństwo, tą pukawką siedem milimetrów to co najwyżej gówno zrobisz, pod kurwisz to ,nic więcej . Gruby pancerz ,coś na wzór twardej kory pomieszanej ze stalą ,odbija wszystko nawet granatniki. Chcesz to wal, a my spadamy.

 

- Panie i panowie, granatniki i granaty trzymać przy dupie, bo jeszcze mogą wam te dupy ocalić.

 

Jeden za drugim, weszli w głąb dziwnej flory. Ostrożnie omijając wszystko na swojej drodze. Przerażał ich każdy wystający konar, każdy korzeń wychodzący z przesiąkniętej niebezpiecznym promieniowaniem gleby. Co dziwne mimo przerażenia jakie każdy z nich odczuwał, przyciągał kuszący widok kwiatów. Uderzająca w nozdrza nieprzyjemna woń gorzkich migdałów, pomimo masek gazowych, jakimś cudem przedostawała się przez szczelny system filtrów. Związki lotne wydzielane przez kwiaty silne działały na system oddechowy, powodując kłopoty z oddychaniem, coś jak trujący cyjanowodór . Pierwszy zaczął kasłać kapral Skwarek. Człapajew dołączył do niego chwilę później, tuż po tym kiedy, Skwarek z kasłania przeszedł w stan nagłego ataku krztuśca. Nadepnięcie grozi śmiercią - myślał głośno każdy z nich w swoich myślach - prawdopodobnie dotknięcie jakiejkolwiek części zmutowanego drzewa, uruchamiało automatyczny system nerwowy, który wysyłał sygnał do wnętrza rośliny że właśnie jest pora na posiłek. Nikt nie wiedział czy śmiać się, że wszystko skończyło się tylko i wyłącznie, na najgorszym w życiu kaprala Skwarka, ataku krztuśca, na szczęście bez ofiar. Sytuacja ustabilizowała się tuż po opuszczeniu ostatniej, Czeremchy. Nim jeszcze zbliżyli się do punktu docelowego, minęli kilka starych przedwojennych budynków, do których aż strach było wchodzić, tylko sam czort wiedział co mieszkało w środku.

 

Wszyscy ujrzeli kościół, o dziwo lekko muśnięty czasem i kataklizmem minionej wojny. Iglica na której szczycie spoczywał metalowy krzyż, została mocno przekrzywiona w prawą stronę, jakimś niesamowicie Boskim cudem nie pozwalała aby krzyż wraz z nią, całkowicie odłączył się od dachu i powędrował w dół ku ziemi. Z konstrukcji dachu niewiele zostało, spora jego część może i wytrzymała pędzącą chmurę cieplną, natomiast resztę wykończyły kwaśne deszcze jak i ekstremalne warunki pogodowe. Kościelne cegły zostały mocno osmolone piekielnym ogniem atomówki, naznaczając całą konstrukcje pajęczynkami pęknięć. Na zdrowe oko budynek groził natychmiastowym zawaleniem, lecz tak się dotychczas nie stało. Po pięknych zdobionych witrażach nie było ani śladu, kratownice w oknach zostały na swoim miejscu, główne wejście zmiecione pędem fali uderzeniowej, spoczywało gdzieś w głębi budynku. W koło kościoła na wypalonej do cna ziemi, spowitej szarawym popiołem, uchowały się cmentarne nagrobki. Cokolwiek dawniej się tu działo, wskazywało jednoznacznie, groby były rozkopane. Kto rozkopał groby i dlaczego to zrobił, nikt z obecnych tutaj nie wiedział.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania