Laboratorium...
To laboratorium... Białe ściany, przeszklone kabiny, i ciasne metalowe klatki. To jedne z nielicznych moich wspomnień, jakie zachowałam z dzieciństwa. Przyjmowanie leków,środków, zabójczych trucizn, i naparów, to nasze zadanie. Przecież... jesteśmy tylko przeklętymi dziećmi.
* * *
- Otwórzcie klatkę 62- Punkt szósta rano,usłyszałyśmy ten szorstki, męski głos. Głos naszego Ojca. To właśnie on nas stworzył, wychowywał. Ale tu nie kończy się jego rola w naszym życiu. Karmi nas, edukuje, trenuje, i przeprowadza eksperymenty.
Jednak to nie zmienia faktu, że jest złym człowiekiem.
Do sali weszli naukowcy, codziennie w tym samym szyku i kolejności. Wszyscy mają założone maski, i białe kitle. Dla nas, obiektów badań są anonimowi, nigdy się nie odzywają poza rozkazami.
Siedziałam w ciasnej klatce razem z czterema innymi dziewczynkami, w różnym wieku. Akurat jestem najstarsza, więc to naturalne że mam najgorsze warunki. Ale nie żałuję.
- Numer 4,wystąp. - Cichy głos rozdarł ciszę jak tysiące sztyletów. Zauważyłam jak wywołana dziewczynka blednie, i zaczyna szybciej oddychać. Otworzono drzwi klatki i wyciągnięto ją na środek. Jej bose stopy plaskały po metalowej nawierzchni, koszula do kolan dawała niewielkie ocieplenie. Z przyzwyczajenia, wyciągnęła swoją siną od ponakłuwanych miejsc rękę odwracając wzrok.Jednak...coś się zmieniło.
Komentarze (16)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania