Łowca Dusz - Opowiadanie drugie - "Czwarta Reguła" część czwarta

Dzisiaj rozdział nieco inny niż zazwyczaj - mam nadzieję, że przypadnie do gustu. Niektóre fragmenty dopisywałem w pośpiechu, więc docenię wszelkie wskazania literówek i błędów - liczę jednak, że będzie ich niewiele ;) Również formatowanie może dać się we znaki, ale to już wina opowi. Miłej lektury i do napisania za tydzień! :D

 

_____________________________________________________________

 

- Panie? Czekamy na decyzję.

Głos adjutanta wyrwał Drassena z rozmyślań. Mrugnął, spojrzał przytomniej na stojącego kilka metrów dalej, u stóp podwyższenia, wieśniaka. Z miejsca poczuł irytację, kiedy przypomniał sobie o co chodziło – kilka skradzionych kur. Kilka pieprzonych, skradzionych kur. Jakby Pryme'owie obecnie nie mieli lepszych rzeczy do roboty jak rozstrzyganie o wieśniackich sporach.

Drassen przyjrzał się pachołkowi – brudne, stwardniałe, pełne ranek po źdźbłach słomy dłonie, prosta koszula z drapiącego materiału, proste, workowate spodnie, które niegdyś pewnie służyły jako opakowanie na pyry, proste, obwiązane paskami skóry buty. Był jakiś urok w tej całej prostocie i w pewnej chwili Pryme nawet mu zazdrościł tych kilku straconych kur, które na krótki wydech chwili postawiły go przed piedestałem władzy.

A potem przypominał sobie swoją sytuację i zazdrość została znów wyparta przez irytację. Pohamował się jednak – nie zamierzał traktować wieśniaka niesprawiedliwie, tylko dlatego że miał gorszy dzień. Podrapał się po brodzie, którą zapuszczał głównie po to, by zasłoniła paskudną bliznę po ostatnim starciu z łowcą dusz.

- Jeszcze raz, ile sztuk? - zapytał w końcu, rezygnując ze wszelkich prób przypomnienia sobie, co właściwie do niego mówili zanim zamknął się we własnej głowie.

- Pięć, panie Pryme – rzekł parobek, ściskając nerwowo słomiany kapelusz. Drassen nawet poczuł do niego pewną sympatię. Sam pamiętał jak się denerwował, kiedy stawał przed królem.

- Rasowe, hodowlane, bantamki, nieśne? - Bamber wydawał się zdziwiony tym, że obecny włodarz regionu zna się na drobiu.

- Hodowlane, panie. Najlepszego sortu.

Drassen westchnął. Zawsze są hodowlane, zawsze są najlepszego sortu, oczywiście, jakżeby inaczej. Nikt przecież nie hoduje dzikich – co z tego, że co chwila błąkają się po gościńcach nieopodal farm srając gończym koniom pod kopyta.

- I wiesz kto je zawrzął?

- Sąsiad – zapowietrzył się chłop, czerwieniejąc w złości lub zawiści. - To pewnikiem sąsiad, on mi zawsze kur zazdrościł, ino skot ma, trawę mą żrą...

- Sąsiad – powtórzył Pryme z naciskiem. - Czemu to zawsze sąsiad chce kur sąsiada? Żony jego i trzody? Tak po somsiedzku?

- A bo ja wim, panie, ja jeno prosty pańszczyźnan jestem.

Adjutant wtrącił się w rozmowę:

- Nie chcę pospieszać, panie hebberze Pryme...

- Ale mnie pospieszasz, Janko – wpadł mu w słowo szlachcic. Twarz, która równie dobrze mogłaby należeć do filozofa skrzywiła się w wyrazie dezaprobaty. - Tak, wiem, są jeszcze inni. I nie nazywaj mnie hebberem, nie dowodzę tutaj oddziałem. W tej chwili jestem stolnikiem.

- Przepraszam, panie. Poprawię się. - Nastolatek, ledwie spod maminego stołu wyrosły, skinął głową usłużnie. Drassen był pewien, że posada przypadła gówniarzowi w sposób jakichś koligacji rodzinnych, nie zamierzał jednak narzekać. Robiłoby to z niego hipokrytę, na dodatek młodzieniec dobrze sprawował się na stanowisku. - Jaki jest tedy pański wyrok?

Szlachcic uśmiechnął się pod nosem ironicznie. Drassen koh Pryme, kashmiński stolnik przygranicznego serca rolnictwa – Vaeli. Niegdyś hebber Beinvood. Niegdyś, a jeszcze nie tak dawno temu. Za krótko, by wszystko stało się jeno bajką na wspominki.

"Ile jeszcze tytułów odejdzie w zapomnienie?"

Rodzina słabła. A Sziroi dalej pozostawała poza zasięgiem.

- Wypłaćcie mu połowę wartości rynkowej w czystym kruszcu. Wyślij z bambrem dwóch poletników, niech sprawdzą z nim tego sąsiada – nakazał adjuntowi, po czym zwrócił się bezpośrednio do chłopa: - Jeśli mnie oszukałeś i hodujesz tam jakieś kuropatwy, tedy dostaniesz jeno ćwierć kruszcu. Jeśli u sąsiada kur twych nie będzie, to zatrzymujesz kruszec. Jeśli zaś będą, to sąsiad winien ci dziesiątą część majątku oddać. A że znam was chłopy pańszczyźniane, to powiem od razu: żadnego ucinania kończyn, brania cór, żon, dzieci, podpalania strzechy i zawrzania ziem. Majątek ino w dobytku. - Drassen wstał, posyłając ostatni raz wieśniakowi ostrzegawcze spojrzenie. - Dowiem się, że było inaczej, to znajdę sam i zaszlachtuję. Odejść.

Bamber mlasnął ustami, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Skłonił się jednak tylko i wyszedł, odprowadzony przez Janka. Pryme zszedł z podwyższenia i skierował się na tyły Sali Decyzyjnej – jak to nazywali kashmińczycy – do małego pokoju.

Do jego prywatnego sanktuarium.

Zamknął za sobą wierzeje, odetchnął z ulgą zimnym, pełnym książkowego kurzu powietrzem. Podskoczył zaskoczony, kiedy z głębi ciemności odezwał się nagle głos – chrypki, nieprzyjemny i znajomy, wypluwający słowa w takim tempie, że zdawało się, że wypowiadał już kolejne słowo zanim jeszcze skończył poprzednie.

- Uczciwy zrok – powiedział Iared, siedząc z nogami założonymi na stosie ksiąg. - Godne podziwu w tych czasach. Doliczyłeś podatek?

- Ciągle zapominam – odrzekł Pryme, opadając na krzesło naprzeciw. Był zmęczony, naprawdę zmęczony, a to dochodziło ledwie południe. - Ród mi się wali, kuzyni uciekają za granicę, sojusznicy odmawiają pomocy przytomnej. Wiesz co mi proponują?

- Ciepłą posadkę stolnika jakiejś kolonii w Nowym Świecie? - zakpił egzorcysta, bawiąc się rzemykami i układając z nich różne wzory.

- Ożenek z czwartymi córami. Z czwartymi, kurwa, córami. Pewnie mój ród wróciłby na szczyty po dwudziestu-trzydziestu latach. Za moich synów.

- Sumuję, że odrzuciłeś oferty.

- Nie zamierzam stać się rodem trzeciego rzędu. - Drassen łupnął pięścią w stół, zdając sobie nagle sprawę, że odkąd tervimanci sprawili mu nowe dłonie robi to nader często. - Od dwóch wieków Pryme'owie byli elitą wśród militarnych rodów Kashminu. A teraz?

- Ile tytułów już straciłeś? - spytał Iared od niechcenia. Szlachcic dobrze jednak wiedział, co fenomanta robi – bada teren, czy aby na pewno dostanie zapłatę. Zmrużył podejrzliwie oczy.

- Dostaniesz dostęp do moich rodzinnych archiwów – rzekł z urazą.

Egzorcysta podniósł głowę. Nawet w ciemności błyszczały żywą, niespokojną inteligencją, myślami, które ciągle biegały w różnych kierunkach. A jednak, kiedy przemawiał, wydawał się skupiony.

- Bez obawy, Pryme, pytam jeno z ciekawości. Hebberem już nie jesteś po stracie Beinvood. Dalej zarządzasz Vaelą, dalej jesteś jednym z czterech naczelnych stolników. Tedy jak? - Iared złożył dłonie w akademicki, inteligencki sposób, czekając na odpowiedź.

- Rada stwierdziła, że w obecnej sytuacji moja rodzina nie lza armią rządzić. Nie, kiedy mamy problem z linią genetyczną i wojenkami rodowymi.

- Li raczej nie możesz już liczyć na pozycję Juhty. Szkoda.

- Prawda to, nie mogę – przyznał niechętnie Drassen. - Niewielu Pryme'ów zostało, a większość już zaczęła uciekać. Nic, jeno czekać, aż konkurenci się do mnie dobiją. Tylko ja się liczę z Pryme'ów.

Na moment zapadła cisza, w której szlachcic wpatrywał się w przestrzeń z wisielczą miną rozmyślając o przyszłości. Iared zapalił świeczkę, płomienie padły na ich twarze, wykrzywiając je karykaturalnie w tańcu cieni.

- Wiesz jak cię zwą teraz w regionie?

- Oświeć mnie, fenomanto.

- Władca o Dwóch Twarzach.

Drassen parsknął z cicha, zniesmaczony.

- Spodziewałem się czegoś bardziej kreatywnego po miejscowych poetach.

- Poeci zazwyczaj rozczarowują – stwierdził egzorcysta, wstając i przechadzają się między księgami. Od czasu do czasu brał do ręki ciekawszy tytuł i wertował. - Ale dość gry wstępnej. Wiesz, że nie przychodzę tutaj, jeśli czegoś nie mam.

Pryme przetarł oczy, jakby zbierał w sobie siły do monstrualnego wysiłku.

- Wiem. Mów – rzucił tylko, starając się skupić na fenomancie. Osiłek o inteligentnej twarzy odwdzięczył się uwagą.

- Ironicznie, łowcy dusz to zazwyczaj czwarci albo piąci synowie.

- Ironicznie?

- Wspominając ożenek z czwartymi córami – Iared próbował ukryć grymas niezadowolenia, że musi tłumaczyć żart. - Nieważne. Co ważne, to że Namir z Nordmaru wcale nie jest z Nordmaru. I nie nazywa się Namir.

- I dowiedziałeś się tego po paru dniach w Archiwach Machbeku? - Drassen uniósł brwi pytająco. W tej chwili wydawało się to wszystko bajecznie łatwe, lecz podejrzewał, że fenomanta zwyczajnie zastosował jakieś hokus-pokus lub zmusił do współpracy siły nie z tej ziemi. Tego akurat wolał nie wiedzieć, liczyły się rezultaty.

- Uroki biurokracyji. - Egzorcysta nie darował sobie drwiącego uśmiechu, który dobitnie mówił, że to wcale nie było takie łatwe. - Rejestr łowczych szkół był udostępniony już dwa lata po najazdach jarlowskich. Rody do dzisiaj tuszują sprawy potomnych.

- Czemu więc nikt się tym nie zainteresował wcześniej, skoro to publiczne dane? Łowcy istnieli ile? Bodaj dekadę? Magowie z całego półwyspu się powkurwiali na samą ideę powstania Wieszczych. - Drassen potarł czoło, z trudem zbierając myśli. Zmęczenie dawało się we znaki, miał wrażenie, że jego umysł wlókł się za nim jak stary ślimak. - Skoro były publiczne informacje w rejestrach, to czemu nie wykończyli ich wcześniej i zrobili to dopiero jarlowie?

- Bo szyfrem pisane, a nazwiska rodowe falsyfikowane - wyjaśnił Iared, nieco zniecierpliwiony. Zaczął przechadzać się po pokoju, przerzucając sobie księgę z jednej ręki do drugiej, krystalizując myśli na wiedzy, którą pozyskał. - Wyśledzenie konkretnego łowcy zajęłoby tedy więcej niż poradzenie sobie z konsekwencjami ich czynów. Nie lza myśleć, że nie próbowano, wżdy niektóre rody zapłaciły najwyższą cenę za to, że odesłały czwartego lub piątego syna na łowcę.

Pryme zmarszczył brwi. W tej teorii było nieco luk, lecz pewniej była to wina skąpych informacji i przekłamań w samych zapisach niż błędów w rozumowaniu. Westchnął ciężko – ostatnio wiecznie czegoś brakowało. Złota, wiedzy, broni, pozycji, cierpliwości, tego ostatniego zwłaszcza ubywało niby lodu na rozpalonej skale.

Poczuł jak coś wewnątrz niego powoli się poddaje, więc po prostu zapytał:

- I czego dowiedziałeś się o naszym ulubionym Zmorniczym?

- Cała rodówka umorzona, sprawa zatuszowana. Wiem jednak, że był czwartym lub piątym dziedzicem któregoś rodu z Unii Hjardackiej.

- Adamantowe Królestwa – wyrwało się byłemu hebberowi, a obecnie stolnikowi, z zaskoczeniem. Iared skinął głową, lekko rozbawiony.

- Tak, dokładnie, kraje różowego złota i czerwonej stali. Wracając do meritum, zawęziłem sprawę do dwudziestu ośmiu poprzez roczniki, datę przyjęcia, narodzenia, ogółem rzeczy, których raczej falsyfikować się nie da, ale jeszcze muszę poszperać. - Rzucił znaczące spojrzenie szlachcicowi. - W archiwach Pryme'ów.

Drassen zesztywniał. Węszył podstęp, instynkt huczał ostrzegawczo gdzieś z tyłu umysłu niczym dzwony kościelne, choć równie dobrze mogła to być nadchodząca migrena.

- A jaką mam pewność, że po dostaniu tego, czego chcesz po prostu nie spierdolisz, Fenomanto? - zapytał, nawet nie kryjąc nieufności.

- Taką, że bez wiedzy w waszych archiwach i waszych drzew genealogicznych to szukanie zajmie mi cztery lata. Może trzy, jeśli bym nie jadł, nie pił i nie robił przerw. A tak możesz mieć konkretne nazwisko w cztery, pięć niedziel. Dwa wilki syte, nie uważasz? - Iared stanął przy stole, opierając się o niego i patrząc wprost na szlachcica. Ten wyraźnie prowadził wewnętrzną walkę, bił się z myślami, a grzmoty przechodziły w magicznie wyhodowanych palcach zaciskających się na poręczach fotela, w cięższym oddechu, w spojrzeniu trzeszczącym od lodu, który nigdy nie pękał.

Archiwa Pryme'ów od lat utrzymywane były w ścisłej tajemnicy, rodzinie udało się nawet doprowadzić to do tego stopnia, że większość szlachty uważała je za miejską legendę, przypowiastkę dla młodych, ambitnych władców. Gdyby dowiedziano się o tym, że naprawdę istnieją, Drassen był pewien, że teraz i on wąchałby dworskie hortensje od spodu, może nawet z ręki miłościwie im panującego demokratycznego króla.

Tajemnice i informacje, które tam spoczywają potrafiłyby wywołać wojnę, obalić rządy i pozmieniać kompletnie układ rodów. Nie bez powodu Drassen trzymał ten atut w odwecie – takie karty na stole mogą zaboleć nawet wykładającego. A obecnie nie jest mu na rękę wywoływać wojny, kiedy nie ma już statusu Juhty, obalać rządy, kiedy obecny rząd jest łaskawy jego rodowi i zmieniać układ rodów, gdyż zwyczajnie nie ma kruszca w skarbcu na machinacje polityczne. Ledwie starcza na utrzymanie ziemi i tworzenie nowin na rubieżnych polach. A większość i tak poszła na nowe ręce.

Nadgarstki zaswędziały dziwnie, jakby chciały przypomnieć, że tam się kończy jego prawdziwe ciało.

- Jak będzie, Pryme? - Iared zmrużył oczy, wyraźnie tracąc cierpliwość.

- Dobrze, pójdziem do Archiwów. Ale jak się dowiem, żeś manatki zwinął, to ci kałdun osobiście rozpruję. Rozumiem się?

- Naturalnie. - Egzorcysta uśmiechnął się tryumfalnie. - Słowem nie pisnę o zawartości. A o sprawę Łowcy nie martwiaj się. To już osobiste rachunki są. Nie jestem jeno bronicem w tej gonitwie, Pryme.

- Tego się obawiam – rzekł szlachcic, uśmiechając się krzywo. Miejsca, gdzie jeszcze niedawno miał szwy napięły się, kiedy mięsień się poruszył.

Władca o Dwóch Twarzach.

Prychnął z niesmakiem i wstał, czując jak siły wracają do ciała.

- Przygotuj się, fenomanto. Archiwa Pryme'ów nie są dla słabych umysłów.

- Nie pierdol, Drassen. - Iared poruszył ramionami w znaczący sposób. - Nie jestem bambrem, jestem chędożonym demonologiem. Prowadź.

- Uwierz mi. - Stolnik rzucił mu całkiem poważne spojrzenie. - Znam takich którzy uznaliby, że właśnie otwieram bramy piekieł.

 

***

 

Namir poprawiał na sobie co chwila kurtę, nieprzyzwyczajony do braku pancerza na plecach. I chociaż czuł się dziwnie wyzwolony, kiedy z taką lekkością poruszał ramionami i barkami, to jednak brakowało mu znajomego tarcia utwardzanej skóry o tkaninę koszuli, grzechotu uderzających o siebie metalowych części, chrzęszczenia podbitki z kolczatki, wszystkich tych drobnych szczegółów, przez które czuł się zwyczajnie bezpieczny. Nawet zapach stęchłej krwi, mydlin i potu, który osiadł na niej wydawał się teraz dziwnie nostalgiczny.

Czuł się odsłonięty bez swojego starego pancerza, jednak musiał przyznać rację i Sylvie i panu J – jeśli miał wyruszyć w dalszą drogę, to musiał porzucić sentymenty. Zbroja zużyła się jeszcze przed Szklanicą i tylko utrudniała mu ruchy, a jedyne, co sprawiało, że tego nie widział, to siła przyzwyczajenia.

Mimo to nie mógł przyzwyczaić się do skórzanej, wojskowej kurty z lżejszymi plecionkami kolczymi wszytymi pod materiał. Dostał również nowy płaszcz podróżny, lecz ten został w nowej kwaterze wraz z mieczami, sztyletami i resztą uzbrojenia – czyli pokoju gościnnym w biurze bankiera, na którego okno łypał teraz tęsknie z wnętrza pijalni wódki i piwa „Pod pancerną brygadą”. Nad drzwiami wisiała pawęż i kolczuga w barwach województwa Vezhańskiego – sugestywny znak, kto powinien tutaj pić. I jakie piosenki śpiewać, w czym straż miejska dawała właśnie wyjątkowy popis.

- Deszcze niespokojne potargały nas, a my na tej wojnie ładnych parę lat. Do domu wrócimy, w piecu napalimy, nakarmimy psa. Przed nocą zdążymy, tylko zwyciężymy, a to ważna blać! - ryczało siedmiu chłopa w kącie, przy kominku. Sądząc po twarzach, zaprawieni weterani chlaji i elitarni wydmikufle. Tłumek zagorzałych koneserów wojennej pieśni ludowej przysiadywał się do nich i klaskał.

- Nawaleni jak dudy – stwierdziła Sylvie, patrząc w stronę śpiewaków i przynosząc do stołu cztery kufle. - Chociaż nie skrywam, też bym pośpiewała. Jeno słów nie znam.

- Mogę ci napisać – Efrii zamgliły się na chwilę oczy, kiedy wybiegała dwie minuty w przyszłość, poruszając bezgłośnie ustami.

- Dajże spokój, dziewczyno, wolę naturalnie. - Gryfterka spojrzała po całym towarzystwie. Łowca dusz, skrytobójca, ona i profetka. Numizmatyk się nie zjawił, a Namir nie miał wątpliwości z jakiego powodu nie ma go z nimi. Odczuł coś na kształt mściwej satysfakcji.

- Cóż, to pierwszy raz, kiedy pijemy wszyscy razem. No, prawie razem. - Daniel uniósł szkło w górę, wszyscy podążyli za jego przykładem, rozległ się stukot toastu. - Za owocną współpracę!

- Za owocną – powtórzyli i łyknęli trunku.

Zmorniczy nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu – nie pamiętał już, kiedy ostatni pił w towarzystwie, kiedy siedział w karczmie i nie planował niczego – rabunku, napadu, zabójstwa, eskorty, nie liczył pieniędzy, nie szukał zlecenia, nie przewidywał kierunku, który obrać w pogoni za Srebrnym Krukiem. Przed oczami, jak zwykle, pojawiła się na ułamek sekundy węglowa rycina przedstawiająca twarz mężczyzny. Twarz, którą miał nadzieję ujrzeć jak najszybciej.

Twarz, która związała go nieśmiertelnością.

- Nie najgorzej w tej kurtce – Sylvie spojrzała na niego. Dopiero teraz zauważył, że nałożyła na powieki coś, co sprawiało wrażenie sypkiego srebra. Kiedy mrugała, małe fragmenty odpadały z rzęs i niknęły na tle zielonych tęczówek. Gdyby był poetą, to pewnie przywodziłoby mu to na myśl gwiazdy niknące w szmaragdowej otchłani kobiecego firmamentu. Ale że poetą nie był, to po prostu podziwiał, siląc się, by nie paść pod urokiem. Nie odpowiadał przez chwilę, zbierając myśli, więc łyknął z kufla, a gryfterka dodała szybko: - Ten pancerz naprawdę nadawał się do rozbiórki, miał więcej łatań niźli spodnie bezdachowca. - Sylvie czuła się orędowniczką alkoholowej wyprawy, to ona też dybała na niego pod drzwiami gabinetu pana J, pewnie próbując cokolwiek podsłuchać. I też to ona zaprosiła wszystkich do przybytku naprzeciwko biura bankiera.

- Prawda to, nie przeczę – westchnął, ocierając pianę z nieco za długiej brody. Już w Szklanicy była za długa. "Przydałby mi się balwierz", pomyślał, spoglądając ukradkiem na gładką twarz Daniela. - Ale cóż, nawet łowcy dusz mają swoje sentymenty.

- I trzeba ci było baby, która zna się na zbrojach i bankiera, żeby ci to wyperswadować? - Sylvie zmarszczyła nos, posyłając mu uszczypliwie spojrzenie.

- I profetki i wściekłego numizmatyka – sarknął Namir.

- I, jak czuję, kąpieli – nie odpuszczała gryfterka. - Czyżbym wyczuwała olejek z mleczy i rumianków? Z nutą kasztanowca?

Zmorniczy zarumienił się i już myślał nad odczepnym, kiedy Daniel wykazał się męską solidarnością.

- Dajże mu spokój, gryfterko. Sama wyglądałaś jakby cię ktoś z rynsztoku wytargał za włosy, kiedy do pana J przyszłaś. Efria, ona zawsze tak warczy?

- Zazwyczaj. - Profetka najwyraźniej bawiła się swoim darem, bo co chwila rozglądała się po pijalni w śledzeniu najciekawszych wątków z mgłą w oczach. - Ale lubi też mówić, że kobieta, która jęczy w nocy, nie warczy w dzień.

- Ef! - syknęła Sylvie, nurkując nosem w kuflu, by ukryć szkarłat kwitnący na policzku. Namir mrugnął do niej bezczelnie z pełnym wrednego zadowolenia uśmiechem.

- No co? Co? Nie mówisz? Mówisz!

- To miał być prywatny żart!

- Hm, panowie, nie możecie używać tego żartu. - Efria zniżyła konspiracyjnie głos, przybrała na twarz zaaferowaną, tajemniczą minę. - Jest prywatny!

Daniel wydał z siebie dźwięk, jakby się dławił, kiedy próbował nie parsknąć śmiechem.

- Zmieńmy temat, bo jeszcze za szybko skończymy gadanie tam, gdzie zawsze się kończy na zapoinach.

- Cóż, chyba nie ma nic bardziej interesującego na świecie niż babskie dupy – stwierdził Namir, ostentacyjnie przyglądając się jednej z piegowatych, rudych kelnerek. O dziwo, Sylvie również na nią spojrzała i wzruszyła ramionami:

- Przyznaję, całkiem, całkiem.

- No i filozofię kurtuazji trafił szlag – podsumował Daniel. - Ale łowco, mam pytanie. Prozaiczne, przyznaję.

- Pytaj więc. - Wieszczy poczuł na sobie spojrzenia innych. Nawet profetka na moment oderwała się od futuromancji i skupiła uwagę na nim. - Widzę, że wszyscy macie to samo pytanie. Jest jakaś prawidłowa odpowiedź? Co za nią dostanę?

- Kolejną kolejkę. I tak jest na kredyt pana J. Oczywiście pod innym nazwiskiem, ale zawsze. - Skrytobójca zrobił dramatyczną pauzę, choć Namir podejrzewał już, jakie pytanie tutaj padnie. - Jak to jest być łowcą dusz?

Zmorniczy chrząknął rozbawiony, ryś wewnątrz zamruczał cichutko, przypominając o prostej zasadzie, którą wpajał im stary mistrz; zoofilia to temat tabu, czyli nie ma gadania o zwierzakach.

- Och, wybacz. - Daniel źle zinterpretował jego zachowanie. - Nie chciałem urazić, pewnie już setki razy...

- Nie szkodzi. - Łowca uniósł dłoń uspokajająco. - Nie miałem okazji słyszeć tego pytania zbyt wiele razy, zazwyczaj klienci nie pytają, dopóki się sam nie pochwalę, a wtedy i tak trza luzować rękawy.

- A to czemu?

- A no temu. - Namir podwinął rękaw, ukazując wypalony znak cechowy rysia. - „Kto łowcyję i veluna spotka, tego lza o znak cechowy na ramieniu wypalony naturalnie metalem rozżarzonym pytać. Tak oszustów li szachrajów od prawych profesjonałów poznacie, tak wiedzieć byndziecie, żen łowcyja przed wami stoi, nie charakternik oportunistyczny”, z podręczników Terencjusza Warańca, chuj by go strzelił. Ludzie w kółko o to pytają, nawet J bodaj musiał sprawdzić.

- Wyglądem się nie różnicie – wtrąciła Sylvie, całkiem poważnie. - Ślepi jakichś jaszczurzych nie macie, włosy wam nie zbielały, całkiem normalny z was facet. Do czasu, aż się łowcą nie nazwiecie.

- Tak przyznaję, respekt rośnie. - Zmorniczy przyznał z zadowoleniem. - Ludzie z miejsca zakładają, że potrafię więcej niż zwykły najemny miecz.

- I prawda to? Że potrafisz więcej? - W oczach Daniela błysnęło wyzwanie.

- Cóż, opowiedziałbym wam, ale coś czuję, że mnie raczej w akcji ujrzycie, tedy po próżnicy nie ma co się chwalić.

- Dalej, Namir, nie bądźże dyplomatą - Rumieńce Sylvie utrzymywały się już stanowczo za długo, najwyraźniej alkohol i atmosfera dobrze na nią działały. Aż za dobrze. W tle do śpiewających dosiedli się najwyraźniej trubadurzy, bo muzyka wzbogaciła się o lutnie i ukulele. Jedynie chrapliwie, pijackie tony pozostały niezmienne. - Jesteście niedobitkami kasty, która istniała jeno chwilę, to musi mieć w sobie jakiś urok.

- Sylvie! - Tym razem to Efria syknęła ostrzegawczo na towarzyszkę. Posłała przepraszające spojrzenie w kierunku łowcy, lecz Wieszczy najzwyczajniej w świecie wzruszył ramionami. Nigdy nie czuł się specjalnie patriotycznym Zmorniczym.

- Nic się nie stało, nie oponuj. Akurat łowcze szkoły nie miały wielu takich, coby się o nie chcieli bić, zwłaszcza z jarlami. Ja i tak byłem daleko, kiedy najazdy miały miejsce, dowiedziałem się dopiero, kiedy przejeżdżałem przez Potwosk w Farinie.

- Nie? Słyszałem, że ponad trzecia część duszycieli ubita została. - Daniel zmarszczył brwi, najwyraźniej nie pojmując tej rozbieżności.

- A no ino dlatego, że akurat na szkoleniach byli. Większość łowców to szlachta drugiego albo trzeciego rzędu, czwarci i piąci synowie. Nikogo nie obchodziło, co się dzieje z nami po zostawieniu w murach Bastiae Velun. To i nas nie obchodziło wiele. Ja i tak byłem – zawahał się, szukając odpowiedniego słowa – z późnego miotu. Należałem do dziesięciu ostatnich wyszkolonych. Nawet taką nazwę mieliśmy...

- Dziesięciu Ostatnich – wpadła mu niespodziewanie w słowo Sylvie, dziwnie zamyślona. Mrugnęła, spojrzała po nich, jakby dopiero zdała sobie sprawę, że coś powiedziała. - Ups. - Zrobiła głupią minę. - Przepraszam, wyrwało mi się. Trochę wiem, widzisz.

"No tak", przypomniał sobie Namir, "siostra łowcy dusz, Koena z Frye". Już miał otworzyć usta, by o to zapytać, kiedy Efria nagle wypaliła:

- Od piwska zawsze mnie łapie lekkie gastro, a nie chce mi się rzyci ruszać. Sylvie, będziesz tak miła i przyniesiesz kiszońców i skwarków?

- Zagrycha się przyda – zgodził się Zmorniczy, przygwożdżony wymownym spojrzeniem profetki. Blond płomień wwiercał się w niego oczami z taką mocą, że lada chwila spodziewał się usłyszeć jej myśli.

- Nie pytaj o to – powiedziała, kiedy Sylvie wstała z dziwną miną i zniknęła w tłumie przed kontuarem. - Nie pytaj po prostu. Wyjaśnię później. Skrytobójca już wie.

Daniel skinął głową na potwierdzenie. Twarz, która z jakiegoś powodu kojarzyła mu się z ruchomymi piaskami, pozostała kamienna. Namir wzruszył ramionami, czując podświadomie, że nie warto drążyć tematu.

- Rozumiem, że tobie też J złożył propozycję nie do odrzucenia? - Efria zmieniła temat, starając się uśmiechnąć. Łowca nie chciał psuć wieczoru, nie kiedy przypomniał sobie, że w gruncie rzeczy lubi przebywać z ludźmi, rozmawiać i miło spędzać czas przy piwie. Dopiero przed chwilą zdał sobie sprawę jak bardzo za tym tęsknił. Za spokojem w kubku chmielu i za zwyczajną konwersacją, po której nie padną nazwiska ofiar i cena za głowę.

- Właściwie to złożył mi taką do odrzucenia. - Łyknął z kufla, wspominając wieczór ledwie parę godzin wcześniej. - Po prostu nie opłacało się jej odrzucić.

 

***

 

Nawet Namir patrząc na ilość namiotów, lepianek i szałasów, która rozciągała się spod murów przez zamurze po prawie że horyzont, poczuł przerażenie. Odruchowo ścisnął miecz w pochwie, który wyjątkowo trzymał w dłoni, nie zaś na plecach – kurtka była jeszcze zbyt świeża, by wgniatać ją rzemieniami i paskiem od brzeszczotu.

- To się nie uda – powiedział pierwsze, co przyszło mu na myśl.

Obaj stali na wzgórzu zaraz koło wyjścia z miasta, dziesięć minut piechotą od biura J. Bankier skinął głową.

- W innej sytuacji pewnie bym się nie zgodził – rzekł spokojnie, z założonymi rękami obserwując mrowie chodzące pomiędzy prowizorycznymi domami w dole. Mrowie dzieci, kobiet i mężczyzn, różnych ras i narodowości.

- Dlaczego więc teraz się zgadzasz? - Łowca śledził wzrokiem strażników przechadzających się wśród namiotów. Nawet stąd potrafił stwierdzić, że byli przerażeni przydziałem. Kamienie i butelki co jakiś czas leciały w ich stronę.

- Bo nie jesteś klientem.

- A gdybym był?

- To bym się nie zgodził. Darmowa rada, łowco: nigdy nie zgadzaj się z klientem.

- Dlaczego?

- Jak z dzieckiem – westchnął J, po czym spojrzał na Namira spokojnym, pełnym wyrozumiałości wzrokiem. - Ujmę to prosto: bo klient jest idiotą, który potrzebuje kogoś, kto idiotą nie jest. A z idiotą nie wypada się zgadzać. Dlatego, jeśli klient coś wie, ja, łowco, wiem lepiej. Jeśli klient coś chce, to ja mówię mu, że wiem lepiej, czego on chce. Klient musi wiedzieć, że ma do czynienia z profesjonałem, który zna się na rzeczach, o których szanowny klient nie ma pojęcia.

- A jeśli klient zna się na rzeczy?

- To udaję, że znam się lepiej. Jestem profesjonalistą.

Namir nie był pewien, czy się zgadza, postanowił jednak na wszelki wypadek zapamiętać radę.

- Więc mam pomóc ci powstrzymać ten motłoch?

- Tę armię – poprawił go spokojnie bankier. - To jest armia, łowco – dodał, kiedy Zmorniczy zmarszczył brwi, nie rozumiejąc. - Spójrz na nich. To nie są tylko kartoflane pokurcze. To nie są tylko cebularze. To nie są tylko, zawrzyjmy to w ogół, krasnoludy. Imigranci wojenni, biedacy, żebracy, weterani bitewni, którym odmówiono odszkodowania. Tutaj są ludzie skrzywdzeni przez politykę, państwa i system. To jest beczka prochu, łowco, armia, która czeka na sygnał. Fala, która zaleje nas ogniem i krwią. Oni powoli sobie z tego zdają sprawę.

- Jakim cudem mamy to zrobić w piątkę? Zmorniczy, profetka, numizmatyk, gryfterka i skrytobójca mają ich zatrzymać? - Namir prychnął, pokręcił głową. Złapał się za boki i zaczął chodzić w tę i z powrotem, myśląc nad różnymi scenariuszami i wszystkie z nich były czarne niczym smolista noc.

- Nie zatrzymamy ich – rzekł bankier z rezygnacją w głosie. - Nie damy rady. Ale damy radę ochronić to, co dla nas cenne. Anty-rewolucja nie służy temu, by zwalczyć rewolucjonistów, lecz temu, by zwalczyć efekty rewolucji.

- Czyli? - Łowcy kończyła się cierpliwość.

- Chcę chronić banki, szkoły, akademie i wszystkie inne przybytki handlowe, edukacyjne lub publiczne, które stanowią o wartości Vezhy. Motłoch tego nie rozumie. Motłoch to pieprzone bydło, które tratuje wszystko, kiedy się je spuści ze smyczy – warknął niespodziewanie J. Przez jego twarz przebiegł cień emocji, gniewu i rozdrażnienia, szybko jednak zniknął w fali zmarszczek, kiedy skrzywił się na własny brak opanowania. Odwrócił wzrok od łowcy, najwyraźniej w ten sposób przepraszając.

- Więc w piątkę mamy obronić te wszystkie placówki? - Namir dalej był pełen niedowierzania. W głębi duszy zaczynał już wycofywać się z pomysłu.

- Nie. Będziemy mieli własne oddziały, bez obaw. Mam sojuszników, wszyscy wiedzą, jaka jest gra w tym mieście. Wy nie musicie w nią grać, jesteście jeno pionkami na szachownicy, gońcami w pokerowej talii, trójkami na kościach, jak znajdę jeszcze więcej hazardowych odniesień, to dam znać. Mam to zaplanowane, duszycielu. A ty chcesz znaleźć Srebrnego Kruka i uwolnić się z nieśmiertelności.

- To było pytanie?

- Nie zadaję pytań, na które znam odpowiedzi. Tak czynią jeno głupcy. Więc jak będzie łowco?

Namir stanął w pół kroku, niezdecydowany. Jakaś jego część wierzyła głęboko, że J nie rzucał słów na wiatr i naprawdę zna lokalizację Srebrnego Kruka. To zaoszczędziłoby Zmorniczemu lat błądzenia, trzymania własnego ogona i poszukiwania śladów. To wynagrodziłoby w końcu długie miesiące na trakcie, kiedy gonił bez ładu i składu uzbrojony jedynie w marny trop, który przypadkowo zdobył od wędrownej Śniącej i rycinę z podobizną. To plus wiedza, którą przekazała mu w Szklanicy stara wiedźma z lasu.

Z drugiej strony musiałby utrzymać bankiera przy życiu i samemu ryzykowałby niemało. Spojrzał jeszcze raz na piętrzące się po horyzont namioty imigrantów, żołądek ścisnął się nieco. Zatrzymać armię. Tego jeszcze nie robił.

Jak mawiał stary mistrz – kto nie ryzykuje, ten nie ma.

 

***

 

Na stole nazbierało się już kuflów. Namir łapał się na tym, że co jakiś czas musi pilnować, by mu głowa nie opadła – sam nie wiedział, co mu bardziej ciążyło, powieki, czy łeb. Przez alkoholowy szum słyszał kolejne przyśpiewki niezmordowanych śpiewaków, którzy zapili nawet zatwardziałych trubadurów.

- Maszerują kusznicy, maszerują, kusze im błyszczą, szary chuj!

- Strój, kurwa! Stróóóóój!

- Chuuuuuj! Suka blać twoja gamracka!

- Który to taki poeta?

- Janko, kurwa, nie przekręcaj!

- Ni inwecyji, chujce, ni inwecyji! Słuchajcie! Dziewczęta zerkają zza płota, a na chuje im ochotaaaaa!

- Janko wypierdalaj!

Namir, Sylvie, Efria i Daniel na wznak obrócili głowy, by z pijackim skupieniem obserwować jak Janko muzykant, mistrz scenicznej improwizacji, dosłownie wylatuje przez drzwi, z impetem zahaczając o górną framugę, aż huknęło.

Łowca spojrzał z trudem po pozostałych twarzach – Sylvie miała na policzku kawałek sera, Efria opierała się o stół tak ciężko, że deska skrzypiała, a Daniel próbował polać kolejny kieliszek zapalanki.

- Dziewięć na dziesięć za lądowanie – powiedział Zmorniczy, unosząc kieliszek, by wznieść toast za dzielnego poetę.

- Ja...ja się zaraz porzygam. - Profetka zzieleniała na twarzy, policzki nadęły się, kiedy hamowała beknięcie.

- To jest... fffrószba czy... ten... to się wydarzy kurfa czy nie? - Daniel próbował wstać, lecz szybko stwierdził, że wszelkie eksperymenty związane z ruchem zamienią się w podziwianie horyzontów z poziomej perspektywy.

- Jeszcze nie wiem. – Efria mówiła szybko, jakby bała się, że otwieranie ust może tylko doprowadzić do wcześniejszego bełta.

Namir poderwał się gwałtownie ze stołu w przypływie heroizmu.

- To jest zadanie – czknął – dla łowcy dup!

- Ale co? - Sylvie zmarszczyła brwi, patrząc gdzieś w jego kierunku i kołysząc się pijacko.

- Wiaderko! - Duszyciel rozłożył ręce, jakby stwierdzał oczywistą oczywistość. - Wiaderko do rzygania!

- Stoi tutaj, łowco dup. - Efria przytuliła się do naczynia, patrząc z rezygnacją na denko wypełnione wodą.

- A. W takim razie moje zadanie dobiegło końca – Namir zwalił się z powrotem na ławę. Daniel poklepał go po ramieniu, pełen podziwu.

- Świetna robota. Widać żeź pro...profes....no, zawodowiec.

- Pogadajmy o czymś, bo zaraz mi bażant spierdoli... - jęknęła Efria, patrząc błagalnie na nich.

- Chcecie posłuchać o moim najgłupszym zleceniu? - Sylvie ocknęła się nagle, przybrała na twarz łobuzerską minę i wstała z kuflem, jakby miała zamiar wygłosić toast. Zamiast tego jednak postawiła obcas na stole niczym sam Cullumbus, kiedy odkrył Wyspy i nazwał je Murdyką.

- Daw...dawa...mów – sapnął Daniel, polewając kolejny kieliszek. - Ale pote...ja potem.

- Dobra! To słuchajcie! - W międzyczasie rozpięła się jej nieco koszula, Namir bezczelnie zapuścił żurawia, z rozbawieniem stwierdzając, że stół jest całkiem ornitologiczny – pawie, bażanty, żurawie. Brakuje jeszcze tylko ptaków na wierzchu, ale zatrzymał tę myśl dla siebie. - Było w Kusnić. Jeden pan hrabia, wyo – czknęła – braźcie sobie, że chciał bym mu żonę uwiodła. Nawet mi sprawił taki pasek z magicznym kutasem, wiecie...

- Wiemy – rzekła Efria w wiaderko.

- No, to wiecie – kontynuowała Sylvie, patrząc z jakiegoś powodu wprost na na Namira. Ryś wewnątrz łowcy zaskomlał niespokojnie, sam łowca odczuł dziwny dyskomfort na temat tego, co mogło przyjść rozchełstanej, pijanej awanturniczce do głowy.

- Takie są najgo... złe – rzekł skrytobójca. - Kurwa, wiecie ile razy miałem zlecenie, by wyruchać jakąś damulkę? Jestem śmier...śmierćmiszczem! Skrytobójcą! A nie, suka blać, skrytoruchaczem!

- No ba – zgodziła się gryfterka. - Wszystko przez brak jaj, brak jaj! Rozwody chcą brać, kurwie syny. No, ale uwiodłam panią, całkiem niczego sobie była, mówię wam. A jaka chętna!

- Czyli prawda to, że kobiety to w większości bez różnicy czy z babką czy z facetem? - Namir z jakiegoś powodu poczuł się nieco poirytowany tą myślą. I próbował sobie wmówić, że ta myśl nie ma nic wspólnego z Sylvie.

- Aj, fandzolisz, łowco, oczywiście, że jest różnica. Jeszcze zależy tylko jak duża.

Dziewczyny parsknęły śmiechem.

- No i znów gadamy o ruchaniu i dupach, filozofie kurwuazji szlag trafił – wtrącił się Daniel, odnotowując jeszcze dalsze fakty: - Poleję, bo mi się język przestaje plątać.

- Polej – zgodził się Namir, przystawiając kielicha. Wiedział, że jutro pierwszym, co poczuje będzie morderczy kac i zabójczy blask słońca, ale nie potrafił nie mieć tego teraz w dupie. Zasługiwał na chwilę wytchnienia. Wszyscy zasługiwali.

- Do tematu. Waćpan chciał rozwodu, wiecie, nieszczęśliw on w tym związku, złe wybory za gówniarza, rodowe sprawy, hrabia go mać. A ona mi w łóżku, w środku, że ona chce, bym go uwiodła, wyobrażacie sobie?

- Czyli wina leżała po obu stronach? - Efria podniosła głowę znad wiadra, trochę mniej blada. Odsunęła jednak od siebie kieliszek, gdzieś pomiędzy Daniela a Namira, patrząc to na jednego, to na drugiego. Łowca skinął głową z rozmachem i golnął, po czym rzekł:

- Wina zawsze leży po obu stronach – powiedział, z hukiem odstawiając szkło. - Po stronie żony i teściowej!

Tym razem Daniel i Zmorniczy buchnęli śmiechem.

- Właśnie, co, tak jej źle było? Jeść nie miała co? Spać nie miała gdzie? - Skrytobójca zmrużył złośliwie oczy, dodając pod nosem. - Kurwa, trzeźwieję.

- Nieszczęśliwa z nim była, rozumiesz ty to? - Sylvie nachyliła się w ich stronę, rozpięta koszula zawisła nieszczęśliwie. Teraz to i pół lokalu za nimi zapuszczało żurawia.

- Co, za dobrze jej było? Nie ma to jak całe życie babie dupę miodem smarować i słuchać pierdolenia, że za słodko. – Daniel bodajże nie miał zamiaru odpuścić. Efria zmierzyła go wzrokiem.

- A ty tak, skrytobójco, z osobistego doświadczenia?

- A wywróż to sobie!

- A dacie mi, kurwa, skończyć?! - Gryfterka zamachnęła się, rozlewając wódkę. - No i idę ja do niego, że taka i taka sprawa, że rozwód to nie problem będzie i że ona tego chce, podział pół-pół, cacy. A on, że wtedy mi nie płaci, bo nic nie zmieniłam.

- A to skurwiel – rzekł Namir, wspominając wszystkie te razy, kiedy także u niego klient nie chciał płacić.

- No dokładnie! To go zostawiłam. Związanego, jak w tej książce...tej no...”Pisiont Uroków Wodzireja” czy jakoś tak. Z jego magicznym chujem w dupie!

Profetka parsknęła śmiechem i zrzygała się do wiaderka w jednym momencie.

- No pięknie, kurwa, pięknie. Chyba czas się zbierać – rzekł Zmorniczy, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu drzwi wyjściowych.

- Zgadzam się. - Daniel wstał, opierając się o towarzysza. - Jutro idziemy na akcję, a rano się nie pozbieramy. No i wóda już nie działa, ja trzeźwieję.

Jakby w odpowiedzi Efria puściła pawia drugi raz. Sylvie trzymała blond płomykowi włosy nad wiaderkiem.

- Panowie, ją trzeba zanieść.

- Dam se radę – wystękała profetka słabo i odstawiła naczynie, teraz już do połowy pełne, jeśli ktoś był optymistą.

- Żołądek masz pewnie bardziej napięty niż baranie jaja – skwitował łowca, podnosząc Efrię jednym ruchem, tak, by spoczęła mu w ramionach niby w kołysce. - Tylko mi się nie zrzygaj na kurtę. Sylvie, podaj jej wiaderko.

Namir pożałował tego z miejsca, kiedy poczuł smród wyrzyganych kwaszeńców i chleba za smalcem. Zmarszczył nos.

- Mam nadzieję, że jutro pójdzie nam lepiej – rzekł Daniel, wspierając się teraz nawzajem z Sylvie. Zimne powietrze owiało ich twarze, kiedy wyszli na zewnątrz, z trudem utrzymując równowagę. Droga do biura, chociaż dobrze widocznego z tej odległości, wydawała się mordęgą.

- Pierdolę, nie dam rady – stęknęła gryfterka, siadając na brukowanym chodniku. - Ja tutaj poleżę, idźcie beze mnie, jeno wolno.

Śmierćmistrz spojrzał porozumiewawczo na Namira, wziął ją na ręce. Nie stawiała wielkich oporów.

- Normalnie pochód weselny – stwierdził kwaśno. - Ale przynajmniej bruderszafty mamy za sobą.

- Zawsze lepiej pracować z kimś, z kim się piło – zgodził się Zmorniczy. - Mam tylko nadzieję, że pracujemy lepiej niż sobie folgujemy.

Szli przez chwilę w milczeniu, stawiając ostrożnie kolejne kroki.

- Łowco, tak dla porównania...

- No?

- Ilu trupem najwięcej położyłeś?

- W otwartym starciu?

- No.

- Czterech najwięcej. A ty, skoro już porównujemy kto ma większe jaja?

- Trzech.

- Też dobrze.

- Dalej nam nie powiedziałeś jak to jest być łowcą.

- A no, nie. Bo nie ma i o czym mówić.

Dopiero teraz zorientowali się, że dziewczyny posnęły im w ramionach. Namir wstrząsnął nieco Efrią, zrzucając z niej wiaderko z rzygami. Pozwolił, by rozlało się po ulicy i potoczyło z drewnianym brzękiem w dół rynsztoka.

- Widocznie będę musiał sam zobaczyć.

Szczęk stali, brzęczenie naciąganych cięciw, głuchy odgłos spadających na głowy pał. W nos uderzył swąd palonych strzech, nozdrza zapiekły od pyłu i dymu. Ktoś krzyknął, raz, drugi, trzeci.

A potem nagle w powietrze wzbił się chór mordowanych gardeł.

Taki koncert dawał jedynie pogrom. Orkiestra śmierci wygrywana widłami, pochodniami i cepami za batutą ludzkiej nienawiści.

- Mam nadzieję, że jesteście w formie ubić więcej niż jeno trzech lub czterech. – Usłyszeli za plecami głos pana J. Obrócili się na wznak, a żołądki zdawały się wirować razem z nimi. Stał tam, trzymając w rękach broń, w tym uzbrojenie łowcy i śmierćmistrza, a tuż za nim piętrzył się Lagor z Kannavis. - Obudźcie panie, numizmatyk zaaplikuje im sole trzeźwiące. - Elf brzmiał niczym sama kostucha rozbijająca się o dzwony kościoła w czasie pogrzebu. - Robota przyszła wcześniej.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • ausek 29.05.2016
    Padłam :D Już za samo ...”Pisiont Uroków Wodzireja” należy się 5. Wszystko okraszone wymiocinami... ach, muszę przepłukać gardło.:)
  • Angela 29.05.2016
    Nasiadówka w gospodzie przednia, język stylizowany bardzo fajnie, cudne po prostu te ich pogawędki przy kielichu były,
    takie bardzo swojskie. Błędów nie wyłapałam, za dobrze się czytało, żeby nad drobiazgami się zawieszać : ) 5
  • alfonsyna 29.05.2016
    Te wszystkie sprytne nawiązania dawały naprawdę samą przyjemność z czytania, no i mnie też ubawiło to "Pisiont Uroków Wodzireja" - w takiej wersji nawet mogłabym to przeczytać. XD
    Z ewentualnych literówek:
    "wyrwało się byłego hebberowi" - byłemu
    "obecnie nie jest mu na rękę wywoływać wojen" - raczej zmieniłabym tu odmianę na "wywoływać wojny"
    "tworzenie nowych nowin na rubieżnych polach. A większość i tak poszła na nowe ręce" - nie za dużo tu tego "nowego"?
    "I też to ona zaprosiła wszystkich" - "to" bym wywaliła
    "co się dzieje z nami po zostawieniu ich" - "ich" zmieniłabym na "nas", żeby pasowało sensem do całego wywodu
    "Zmorniczy, profetka, numizmatyk, gryfterka i skrytobójca ma ich zatrzymać" - tu raczej liczba mnoga - "mają"
    Może coś tam jeszcze przeoczyłam, ale też nie skupiałam się na szukaniu błędów, wolałam zwracać uwagę na inne rzeczy. :)
  • Iskierka 30.05.2016
    Były jakieś literówki, ale czytałam wczoraj i już nie chce mi się teraz ich szukać. Jak zwykle mi się podobało, ale to standard, więc wiesz. :)

    Przeczytałam wczoraj całego Łowcę. To powinno być w cudzysłowie? I mam kilka pytań co do poprzednich części, które jednak zadam tutaj, bo jestem trochę leniwa, a poza tym pod innymi masz komentarze pozostawione bez odpowiedzi, więc może tu mi się poszczęści? :D Co się stało z AA? W pierwszym opowiadaniu była, tym razem ją wcięło. Odeszła od Jareda? Przecież była jego towarzyszką, przynajmniej tak Drassen powiedział. Ona była tylko czujką i towarzyszyła Jaredowi. No więc co się z nią stało?

    Dlaczego Namir bał się śmierci, skoro chce pozbyć się nieśmiertelności? Czy umrze tylko jego ciało, a dusza pozostanie? No ale on jest człowiekiem (chyba nie jest człowiekiem, ale nie chcę go nazywać "stworem) o półduszy, więc to nie miałoby sensu. Tak, wiem, że nie odpowiesz. Uprzedzam, ja na fantasy się nie znam. Czytam, bo lubię Cię czytać no i jednak nicki z Opowi robią swoje. :)

    Szkoda, że Drassen tak po prostu dostał nowe dłonie. Niby te swędzące nadgarstki przypominały mu, że to właśnie tam kończy się jego prawdziwe ciało, ale jednak...

    O coś jeszcze chciałam zapytać, ale to było wczoraj i dzisiaj już nie pamiętam. No więc do zobaczenia w kolejnej części. I... dlaczego nie wstawiłeś linka na fb?
  • Iskierka 30.05.2016
    Chociaż nie, jak już piszę, to wszystko. Czekam na coś, co mnie zaskoczy. Ta wiadomość, że Jared chce dostać się do archiwów tych... nie pamiętam... rodziny Drassena i to, że Namir chce pozbyć się nieśmiertelności jakoś szału we mnie nie wywołało. Chociaż ta nieśmiertelnosć już bardziej, bo jednak śmierci się bał. Ale uprzedzam, ja wiele z fantasy nie wiem, właściwie mniej wiem niż nie wiem, więc mogłam coś po prostu przeoczyć. Niemniej jednak czekam z niecierpliwością. :) I na Łowcę, i na Twoją książkę, której dwóch pierwszych rozdziałów jeszcze nie przeczytałam. Będzie jej wersja elektroniczna? Co za pytanie - w dzisiejszych czasach na pewno. :)

    No więc czekam na więcej. :)

    A, i jeszcze jedno - dlaczego nie stawiasz przecinka przed "jak" w sytuacjach, kiedy on tam być powinien?
  • Arysto 30.05.2016
    Iskierka Ugh. Tyle pytań. Jeśli czytałaś poprzednie części, to wiesz też, że raczej zwracam uwagę na detale ;) Pamiętam Angelę (nie AA) i jest dla niej wątek w tej części, kiedy opowiadanie bardziej skupi się na Iaredzie. Namir ma powód, by się bać śmierci, ale nie walną taką bombą w komentarzu, bo to spoiler. Bez obaw, to nie jest pisane bezmyślnie, byleby byłoby fajnie, zwłaszcza, że mam bzika na punkcie ciągów przyczynowo-skutkowych i zachowania ciągu dedukcyjnego i abdukcyjnego w moich opowiadaniach. Wątek duszy i ciała zostanie rozwiązany. Drassen jeszcze z tymi nowymi dłońmi będzie kłopotu nie miał - to nie tak, że ot sobie stracił dłonie, dostał dłonie, nic się nie stało. Zbyt ważny szczegół, by to taką bezczelnością zbyć ;)

    Ogółem celne pytania, na które jednak mam odpowiedzi - jeno trzeba poczekać na przyszłe części. Co do bomb fabularnych i zwrotów akcji - Czwarta Reguła w gruncie rzeczy dopiero zaczyna się rozkręcać, obecnie to, co przeczytaliście to 22stronnicowe wprowadzenie do akcji ;D

    Literówki, za sprawą alfonsyny, wyeliminowałem wczoraj (w jakiejś części przynajmniej). Jeśli chodzi o przecinki przed jak - a widzisz, niektóre zasady mi sprawiają trudności też, mistrzem interpunkcji nie jestem, przyznaję. Przed "jak" przecinki stawia się trójnasób i czasem ciężko wykminić, który jest właściwy - na ogół czytam zdania na głos i wtedy decyduję, czy przecinek wynika z budowy gramatycznej czy z wymowy fonetycznej.

    Cieszę się jednak, że przeczytałaś z uwagą i zauważyłaś te wszystkie niuanse. To znaczy, że dobrze prowadzę fabułę i dobrze sprzedaje informacje ;D I znaczy, że wszystko zaczyna się układać, do wprowadzenia wątków głównych.

    Dziękuję! :*
  • Arysto 30.05.2016
    Arysto I w komentarzach literówki. Masakracja.
    walnął*
    Drassen jeszcze z tymi nowymi dłońmi będzie kłopotu MIAŁ*
  • Angela 01.06.2016
    Wiem że Jesteś zawalony pracą, ale czy mógłbyś dać mi znać kiedy wstawisz swoją opinie, bo siedzę jak na szpilkach i
    chciałabym choć w przybliżeniu poznać datę egzekucji. Pozdrawiam : )
  • Chomik nr.7 05.06.2016
    Odhaczone, drogi panie. Czekam na resztę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania