Łowca Dusz - Opowiadanie pierwsze - "Wioska, w której nie rodziły się dzieci" część 4

Namir nienawidził bagien. Nienawidził tego ciężkiego, duszącego smrodu gnijących w mule szczątków zwierząt, ludzi i roślin. Nienawidził tego smolistego, błotnistego podłoża w którym stopy zapadały się tak głęboko, że można było stracić buty. Nienawidził komarów, muszek, syczących w gęstwinie żmij i padalców, dziwnych bulgotów, które mogły okazać się skrytym pod taflą bagielnikiem. Zdążył znienawidzić Iareda, który przystawał przy każdym ciekawszym konarze, stworzeniu lub topografii i kontemplował badawczo z miną żywcem wyjętą z akademickich salonów.

A owa nienawiść pogłębiała się za każdym razem, kiedy egzorcysta nazywał go animaterem, nie bez celowej uszczypliwości i jadowitej pogardy. Namir nie cierpiał tej nazwy, powstałej właśnie w aulach i prosektoriach uniwersytetów, najczęściej o zacięciu medycznym. Kiedy zaczynał swój fach wiedział tylko o Zmorniczym, potem doszło poetyckie łowca dusz, wyspiarskie Wieszczy oraz Veluni od elfickiej nazwy ich twierdzy. Pomysł był prosty, dźwięczny i zrozumiały, zapadał w pamięć. Lecz naukowcy mają nieprzyjemną manierę przerabiania najprostszej rzeczy na coś skomplikowanego i niezrozumiałego, a przy tym brzmiącego jak bełkot pijanego barda. Animater.

- Zbliżamy się – rzekł nagle fenomanta, rozglądając się dookoła i wciągając głęboko powietrze. - Czuję silną, pokręconą magię. To musi być teren źródła klątwy.

- Cudownie. Miejmy to już za sobą – syknął niecierpliwie Namir, wygrzebując z buta pokrzywy i rzęśle. - Znasz choć naturę źródła?

- Coś wiedźmopodobnego albo starożytnego. - Iared poprawił na sobie szaty, ujawniając przy tym całe rzędy ukrytych kieszeni i schowków. Łowca słyszał o ludach, które potrafiły tak ułożyć na sobie ubrania, by stanowiły całkiem sporą przechowalnię.

- Skąd jesteś?

- Hm? - Pytanie najwyraźniej zaskoczyło egzorcystę. Uniósł brwi i spojrzał ze zdziwieniem na nordmarczyka. - Z Podwilna. Zauważyłeś sposób w jaki składam szaty? Nie jestem z Santaru, nauczyłem się. Co to ma do rzeczy? - Nawet w zwykłej wypowiedzi musiał zawrzeć całą swoją pogardę i niechęć do towarzysza misji.

Namir zjeżył się niczym kot.

- Jaki dokładnie masz ze mną problem, fenomanto? Zabiłem ci bliskiego? Zgwałciłem matkę? Siostrę?

- A gwałciłeś już kogoś? - Iared uśmiechnął się kpiąco i nie bez satysfakcji.

- Nie, nie zgwałciłem.

- To się chwali. A matkę i siostrę już zgwałcili żołnierze i senior, dziękuję za troskę. Było, minęło. Dostali za swoje.

- Bywa – stwierdził łowca beznamiętnie. Nie zamierzał współczuć komuś, kto nie darzy go szacunkiem. - Odpowiedz na pytanie.

Egzorcysta patrzył na niego przez kilka chwil, wodził wzrokiem wzdłuż całej jego postury, przypatrywał się i był to wzrok jakim obdarza się kawałek gówna przylepionego do podeszwy.

- Naprawdę jesteś tak głupi? Naprawdę muszę tracić czas? - prychnął w końcu z udawanym niedowierzaniem. - Jestem fenomantą, magiem. A wy, łowcy, jesteście naturalnym wrogiem maestrii, prestidigitatu, kuglarstwa, gusła, eteru, ezoteryki czy jakiekolwiek inne określenia jeszcze znajdę na magię. Jesteście jak biedronka dla stonki. Mnie zdążyła już rozboleć głowa od magicznej aury w pobliżu, a ty nawet nie poczułeś, prawda? - Rzucił pytające spojrzenie, chociaż i tak znał odpowiedź

"Jedynie dreszcze", pomyślał łowca. Rzeczywiście, wyczuwał magię w powietrzu, chociaż musiał się skupić, a i tak nie wywoływała u niego żadnych efektów ubocznych.

- No właśnie – pokiwał głową egzorcysta, nie doczekawszy się prostej odpowiedzi. - Zostaliście stworzeni po to, by polować na nas. I nawet mi nie mów, że nie szkolono cię jak zabijać moich... pobratymców – dokończył nieporadnie, nie mogąc znaleźć lepszego słowa.

- Szkolono mnie w wielu kwestiach – Namir spróbował zbyć oskarżenie, chociaż rzeczywiście, pamiętał elementy treningu, które uderzały głównie w magioczułych. Z drugiej strony szkolono ich też przeciwko ludziom, potworom, zwierzętom, a nawet uczono podstaw walki morskiej, boksu i taktyki. A stary trener mówił, że Zmorniczych jeszcze nieco ponad dekadę temu uczono znacznie, znacznie więcej. - Nasze techniki sprzed najazdów jarlowskich przepadły. Zostało tylko parę osób z tamtego czasu, większość nie żyje. Nie polujemy już na magów.

- Ale zostali mistrzowie. Tedy z nimi wiedza. Nie rób ze mnie głupca. Nawet jeśli zostałeś wyszkolony później, to dalej byłeś szkolony w walce przeciwko magom. A to, że staliście się bandą najemnych zbirów, skrytobójcami i mieczami do wynajęcia... To nie skreśla dalej tego, że jesteście moimi naturalnymi wrogami. I dlatego będę miał na ciebie oko, animaterze. - Iared ruszył dalej z wyniośle uniesioną głową i zaciętą miną, wyraźnie dając do zrozumienia, że rozmowa się zakończyła.

Łowca westchnął tylko. W tej chwili wydawało mu się dziwnie ironiczne, że jeszcze nigdy, odkąd wyruszył na szlak, nie podniósł nawet ręki na maga. "A może powinienem", pomyślał zrezygnowany, patrząc na plecy fenomanty i czując jak świerzbi go ręka.

 

Krew buchnęła mu z nosa.

- Jesteśmy blisko. Szlag, ta aura jest naprawdę silna – wymruczał Iared, wycierając niedbale krew wierzchem dłoni. Siedzieli na kamieniu, chcieli chwilę odpocząć, złapać oddech choć na bagnach nawet powietrze było ciężkie i lepkie.

Namir skinął głową, czując jak serce zaczyna walić szybciej, jak adrenalina zaczyna szumieć w uszach, jak krew tętni w skroniach, a nie czuł się zagrożony, nie czuł potrzeby walki lub ucieczki – magia tak działała i nawet on czuł, że nie jest to zwyczajny rodzaj gusła. Było w nim coś poskręcanego, egzotycznie niezrozumiałego, coś, czego raczej nie powinno się widzieć jeśli chce się spać spokojnie. Nawet okolica uległa drastycznej zmianie, jakby weszli w kompletnie inny ekosystem – drzewa były za wysokie, krzaki nieprawdopodobnie rozłożyste i gęste, cudownie zielona trawa pewnie rosła tutaj od powstania świata, a jednocześnie wszystko to wydawało się chore i agresywne, mimo że bezwolne i nieruchome.

I nagle usłyszeli śpiew. Kobiecy, ochrypły głos.

 

"Z popielnika na dzieciątko

iskiereczka mruga,

chodź opowiem ci bajeczkę,

bajka będzie długa.

 

Była sobie Baba Jaga,

miała dzieciąteczko,

lecz jej ludzie je porwali,

zacznij się bajeczko.

 

Dziś składają swoje dzieci,

martwe i cichutkie,

nic nie kwili we Szklanicy

w bajce tej okrutnej.

 

I przez ludzką niegodziwość,

przez nienawiść krwawą,

będą cierpieć, martwych płodzić

nieskończoną karą.

 

Tak się kończy ta bajeczka,

iskiereczka blednie,

nie bądź człeku niegodziwy,

bo cię Baba przeklnie."

 

Z paprotników, wprost na polanę przed nimi, wyszła postać, która z grubsza przypominała kobietę. I na ludzkiej sylwetce podobieństwa się kończyły – włosy opadały latoroślą na ramiona, skóra przywodziła na myśl korę drzew, acz gładką i nieskazitelną, pokrytymi gałązkami wierzby i bzem dłońmi plotła koszyk z wikliny ruchami, które umykały oczom. Było w niej coś nieznajomo pięknego.

- Przypomina mamunę – stwierdził cicho Iared, patrząc na nią z podobnym zafascynowaniem, co Namir. - Ale to nie jest mamuna. Myślisz, że to kamuflaż?

- Możliwe. Albo adaptacja, może zmutowała. Wiesz, coby się upodobnić do mamun. Starożytne stworzenia czasem upodabniają się do ich nowoczesnych odpowiedników.

- Wiem – wycedził fenomanta z naciskiem. - Mówiłem, że może być starożytna. A to, że zna starożytną magię, nie znaczy, że sama jest starożytna. Poza tym wygląda na istotę rozumną, nie demonicę lub boginkę.

Przypatrywali się jej przez chwilę, obserwowali jak siada na głazie pośrodku polany i zajmuje się w spokoju swoimi sprawami. Albo ich jeszcze nie wyczuła, albo dobrze udawała.

- Myślisz, że jest potężna? - zapytał egzorcysta, wyciągając z podróżnej torby garść zwojów i wybierając szybko co potrzebniejsze.

- Rzuciła klątwę na całą osadę, oczywiście, że jest potężna – odszepnął Namir, mimochodem poprawiając ułożenie noży, granatów, kuszy i miecza. Sztylet leżał dobrze, niewzruszony.

- Potężną klątwę może rzucić każdy, wystarczy sporo emocji i złej woli. Strata dziecka powoduje sporo emocji i złą wolę.

- Słyszałem, co śpiewała. Wieśniacy wspominali coś o tym, że porwali jej dzieciaka?

- Porwali i zabili, bo było potworem. Jeno tyle powiedzieli.

Łowca spojrzał Iaredowi prosto w spokojne, chłodne oczy.

- Zapracował sobie na to miano? Czy też wieśniacy po prostu je zabili, bo paskudne było?

- Obchodzi cię to? - zapytał ironicznie fenomanta, nie żałując kpiny w uśmiechu. - Bo mnie nie. Mamy zadanie, za to ci płacimy. Jeszcze jakieś pytania, czy możemy zaczynać? - Poklepał przyszykowane zwoje, kilka rzemyków, którymi miał zamiar egzorcyzmować, oparł dłoń o krótki miecz, pewnie ostatnią linię obrony na wypadek gdyby coś poszło nie tak.

Namir zadał jeszcze jedno pytanie, to, które frasowało go najbardziej.

- Czemu Pryme potrzebuje akurat tej dziewuszki? Mógłby rozesłać gońców, wziąć dziewczynę z dworu, zawrzeć małżeństwo rodowe, spłodzić potomka z dziwką portową. Czemu potrzebna mu tedy krew z jego krwi?

- Nie wiesz? - Iared uniósł ciężkie, grube brwi, szczerze zdziwiony. Przeorane zmarszczkami czoło pomarszczyło się jeszcze bardziej. - To Kashmińska tradycja. Pierwszy potomek w linii musi powstać z krwi zamkniętej w rodzie. Spłodzony z tej samej krwi. Myślisz, że mało razy ojcowie płodzili syna z córkami? Ich matkami? Ciotkami? Siostrami? To popierdolona Kashmińska tradycja, a jednocześnie najbardziej strzeżona. Podobno nadaje ich błękitnym liniom mocy, konserwuje szlachectwo, uszlachetnia korzenie. A Pryme nie ma dużo czasu. Jeśli w ciągu roku nie będzie miał potomka jego ród zostanie rozszarpany na strzępy. A pewnie w międzyczasie będzie musiał zmagać się ze skrytobójcami i spiskami. Polityka to bardzo brzydka patologia, animaterze, ale też ulubiona rozrywka wysoko postawionych. Jesteś kontent? Możemy? - Wskazał na polanę i siedzącą na głazie kobietę.

- Jakiś plan?

- Najpierw spróbujemy się z nią dogadać – rzekł egzorcysta, strzelając palcami.

- A jak nie wyjdzie?

- To improwizujemy. Bądź gotowy. Najlepiej na wszystko, a jak się nie da, to przynajmniej na niespodziewane.

- Ten tekst wziąłeś pewnie z jakiejś mądrej książki? - sarknął Zmorniczy, kiedy już wychodzili z krzaków na polanę i zmierzali powoli w kierunku istoty. Zaczął już uspokajać mięśnie, wyciszać umysł, ograniczać percepcję do niezbędnych rzeczy, a jednocześnie mieć baczenie na wszystko dookoła.

Ryś warczał dziko przyczajony gdzieś na dnie umysłu, szykował się do skoku.

 

Ona pierwsza zadała pytanie. Zadała je cicho, niemalże szeptem, a mimo to słyszeli ją wyraźnie z odległości piętnastu kroków, jakby przyłożyła swe usta do ich uszu.

- Pewnikiem sądzicie, że mnie we dwoje wojarzy zatłuczecie?

A więc rzuciła wyzwanie. To nie był dobry początek negocjacji.

Mężczyźni spojrzeli po sobie, Iared skinął głową wymownie: „ja będę gadał” i podszedł do niej. Namir przesunął ciężar ciała na lewą stronę, pochylił bark lekko do przodu, w każdej chwili gotowy zarówno do uniku jak i do ataku. Mięśnie zesztywniały, czekając na wolę.

Egzorcysta rozłożył ręce na znak pokoju, w dłoni ściskając jednak zaklęte rzemyki, stanął kilka metrów przed istotą, twarzą w twarz.

- Nie mamy wrogich zamiarów – rzekł, bardziej z formułkowej grzeczności niż ze szczerych intencji. Wystarczyło na nich spojrzeć, nawet dziecko by się nie nabrało. Kobieta podniosła głowę, spojrzała na niego, łowca dostrzegł jak egzorcysta wzdryga się i blednie lekko.

- Ato nie – rzekła łagodnie i zdawało się, że głos poniósł się po wysokiej trawie. - Wżdy tego przybywacie uzbrojeni w magiję, stal, zaklęcija i ogjeń. I dyć sprowadziłeś tego, którego zakatrupić nie lza, Człeka o Półduszy.

Obróciła się, a łowca poczuł jak skóra mu cierpnie, jak nogi zaczynają mrowić dziwnie, kiedy krew spłynęła do nich, przygotowując je do ucieczki, a oddech uleciał nagle i nie chciał wracać. Bał się. Bał się, kiedy spojrzała na niego oczami, pozbawionymi białek, źrenic czy tęczówek, a wypełnionymi żywym srebrem. Nordmarczyk miał wrażenie jakby spojrzał w dwa stare i ślepe księżyce, które postrzegają świat w kompletnie innych wymiarach niż on jest w stanie w sobie wyobrazić. Oto nagle ryś stał się jedynie mrówką. I tego wystraszył się najbardziej – że nagle z groźnego, morderczego łowcy stał się jedynie mrówką, która miała mierzyć się z gigantem.

Iared szybciej odzyskał fason, rzucił podejrzliwe, pełnie nieufności spojrzenie na Zmorniczego, usta złożyły nieme pytanie. "Człowiek o Półduszy"?

- Dyć twoje sekreta wyjawiłam. Wybacz. - Wstała, odstawiając koszyk. Mężczyźni dopiero teraz dojrzeli, że był pełen borowików. - Tyś na łebskiego wywejtarz. Mów – rozkazała fenomancie. Ten odchrząknął, skinął głową, nieco mniej pewniej niż zazwyczaj.

- Prosimy o zdjęcie klątwy. Z jednej osoby. Nie z całej wioski.

Namir opanował pierwszy szok, skarcił się w duchu i skupił na szczegółach. Zauważył, że pnącza i gałązki okalające ręce i nogi istoty zmieniły kolor, dojrzał na nich też kolce, rosnące w zawrotnym tempie. Latorośl na głowie również się przeobrażała, nabierała ciemniejszych odcieni, zaczęła przypominać trujący bluszcz. O dziwo, Iared zdawał się tego nie zauważać – być może jej srebrne oczy tworzyły iluzję. A być może po prostu ciężko mu było się przez nie skupić.

- I prosicie Babę Jagę o jeno z jednej osoby klątwy zdjęcie, aleć nie całej wioski – powtórzyła, jakby w zamyśleniu. Wydawała się przy tym rozbawiona.

- Tak – potwierdził egzorcysta. - Dokładnie tak. Jeśli jesteś wiedźmą, której szukamy.

- Moja matka była onegdaj wiedźmą. Jam jej córą. Najdrzewiejszą córą, acz wiedźmą nie jestem. A i ja córę miałam, moją sikorkę, aliż ją zamordowano. Tedy rzuciłam klątwę. A teraz mnie proszą, bym ją zdjęła z ino jednej. Jednej osoby, nie całej wioski – mówiła ochryple, a żaden z nich nie ośmielił się jej przerwać. Jedynie słuchali. - A czemu nie z całej?

- Nie zależy nam na wiosce. Obchodzi nas tylko jedna osoba. Mordercy twojego dziecka zasługują na cierpienie – odpowiedział Iared, nieco za szybko. Musiał już rozgrywać wcześniej w głowie kilkanaście wariantów tej rozmowy, pewnie miał gotowe odpowiedzi na większość pytań.

- Azali ich cierpienia pragniecie?

Bluszcz na jej głowie zafalował, Namir przysiągłby, że przez moment przypominał kłębowisko żmij. Kolce na pnączach urosły i nabrzmiały, pewnie wypełniając się trucizną. Łowca podświadomie czuł jak powietrze tężeje, zwalnia, kiedy jego mózg przygotowywał się do ewentualnej walki. Lecz nawet wtedy miał wizję samego siebie, mrówki, miniaturowego rysia stającego naprzeciw starego i niepokonanego giganta.

Stary mistrz uczył go kiedyś o walce psychologicznej, ale Zmorniczy nigdy nie lubił tych lekcji, toteż nie słuchał uważnie. I teraz żałował.

- Nie chcemy cierpienia jednej osoby – odpowiedział dyplomatycznie egzorcysta, chociaż i on zaczął się jakby kurczyć w sobie, gotując się do bitki.

- Wiecie, walczerze, jam prosta kobieta, acz stara. Serce mam dobre, choć gorzkie. Sama z siebie klątew nie ciskam. Jeno skurwysynów karam – mówiła powoli, wstępując na głaz i wodząc wzrokiem dookoła. Namir cofnął się o krok odruchowo, cały czas kontrolując ciężar ciała na lewej nodze. Zerwał się wiatr, zadął ze świstem, rzucił w nich liśćmi i igliwiem, bezsilnymi biedronkami i motylami. - Niegodziwość. Oni sikorkę mą zabili, córę mą. Cierpienia chcieli, cierpienia mi dali, cierpienia odeń dostali, dziecko odebrali, dziecka nie dostaną nigdy więcej. Tedy wy przychodzicie, o wolność dla jednej duszyczki się moglicie. Azali los innych wam obojętny. - Głos stwardniał nagle, twarz wykrzywiła się, bluszcz wyraźnie zafalował i zaczął wić się na głowie. Pnącza i gałązki na ramionach i nogach uniosły się, zwróciły ku mężczyznom niby łby wężów. Iared skinął Namirowi porozumiewawczo, minę miał zawziętą. Będzie bitka. - Toście tedy takie same kurwie syny, boć obce wam serca człowiecze, obce wam współczucie, za jedno wam ich cierpienie i moje cierpienie. Toście też niegodziwcy, bez szlachetnych animuszy. Tacy sami! - ryknęła, a siła głosu prawie powaliła ich na kolana. Drzewa zatrzeszczały w korzeniach, łowca kątem oka dostrzegł jak gałęzie pochylają się ku nim, sięgają powykręcanymi, nieludzkimi palcami. Wiatr dął i wył niczym ranne wilki, w powietrzu krążyły kropelki wody, gdzieś w oddali huknął grzmot. Burza. - Niegodziwe, obojętne serca lza mi karać. Człek o Półduszy polegnie, choć ukatrupić go nie sposób – spojrzała na Zmorniczego, przeszywając go wzorkiem na każdym możliwym, widzialnym lub niewidzialnym, wymiarze. - Polegnie zaklinacz niegodziwy! - przeniosła spojrzenie na Iareda. - Za mą córę!

Mężczyźni spojrzeli po sobie, skinęli szybko głowami, życząc drugiemu powodzenia.

Namir dobył miecza, nie było sensu rzucać nożami lub strzelać z kuszy przy takiej wichurze. "Ryś, nie mrówka" powtórzył sobie w myślach. "Ryś, nie mrówka". Spojrzał na Babę Jagę, pozwolił, by strach zmieszał się z adrenaliną, napompował żyły i mięśnie, zaszumiał w uszach, przekuł się w wolę walki. Z gardła dobył się dziki warkot.

Kosz z borowikami spadł na ziemię, rozsypując grzyby.

 

Gdyby nie przypadkowy kaprys, ta historia mogłaby potoczyć się całkiem inaczej. Gdyby Krys nie wyszedł tego zmierzchania na pola koło młyna, chcąc po prostu obejrzeć Szklanicę z wyższej perspektywy i – być może – dostrzec łowcę wracającego z Sziroi, pewnie zginąłby ktoś inny. Przeżyłby ktoś inny.

Ale tego zmierzchania Krys wyszedł, wspiął się na wzgórze i stanął przy niedokończonej budowli, samotny człowiek na tle upiornych kikutów drewnianego olbrzyma. I z tej odległości dostrzegł, że coś było nie tak.

Nadciągała burza, ponury cień zawisł nad Szklanicą stadem kruków i wron, ostrza dziobów lśniły w blasku błyskawic, powietrze przeszywały krzyki i jazgot ptactwa, szelest skrzydeł opadał na strzechy domostw. Wszystko inne ucichło – trzoda i drób pogrążyły się w milczeniu, schowały po chlewach i kurnikach, czekając na nadejście grzmotu, rzeczka koło wioski znieruchomiała, stała się nieskazitelnie gładka niby powierzchnia lustra, nawet karczma na co dzień pęczniejąca rubasznością niczym suty pączek, dzisiaj przywodziła na prostą, chłopską myśl chatę żałobną, ciemną i przydymioną.

W ciszy przed burzą krzyczeli jedynie padlinożercy.

I wtedy Krys dostrzegł ją, wychodzącą wraz ze swym orszakiem spomiędzy pochylonych wierzb i poskręcanych brzóz, ubraną w kościaną, lśniącą zbroję, dumną i mrożącą krew w żyłach, zmieniającą oddech w parę, a umysł w sito nieskładnych myśli. Nawet z tej odległości mógł dostrzec upiorny, przegniły uśmiech na jej twarzy.

Oto do Szklanicy zawitała Kostucha. A Krysowi zupełnym przypadkiem przyszło zadecydować, kto przeżyje.

- Ludzie! - krzyknął ile dechu w płucach, zbiegając ku wiosce. - Łapcie za widły, ludzie! Śmierć idzie!

Rozległ się pierwszy grzmot.

Nadeszła burza.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • TeodorMaj 22.04.2016
    Przeczytałem wszystkie części tego opowiadania. Jest niesamowite. Bardzo mi się podoba. Masz super styl. 5. :) Pozdrawiam :)
  • alfonsyna 23.04.2016
    Dostałam satysfakcjonujące wyjaśnienie tego, nad czym zastanawiałam się wcześniej, a w zamian przybyło też kilka nowych ciekawostek. Cóż, styl nadal mi się podoba, podobnie jak metafory i słowiański klimat, a samo zakończenie... bardzo intrygujące. 5 :)
  • Arysto 23.04.2016
    To jeszcze nie koniec! :)
  • Akwus 28.04.2016
    Pierwszymi trzema rozdziałami przyzwyczaiłeś mnie do szybszego tempa, a teraz głównie gadamy :)

    Jeśli mam cokolwiek punktować, to ostatni akapit, który nagle przenosi akcję w inne miejsc, ale orientujemy się o tym dopiero w połowie owego akapitu. Przez te kilka pierwszych zdań czas się zastanawiałem, w którym kawałku historia mogłaby potoczyć się całkiem inaczej gdyby nie przypadkowy kaprys. Detal, subiektywny do tego :)

    Doskonale za to przedstawiłeś przemianę wiedźmy, nie za wolno, nie za szybko, w rytm wypowiadanych przez nią i Iareda słów.

    Bardzo fajna wstawka dialogowa o Kashmińskiej tradycji - przerywa główną akcję, sprawia, że czytelnik ma świadomość, że świat nie ogranicza się do miejsca i czasu akcji. Że istniał wcześniej, że są wynikające z tego tradycje, że jedne wydarzenia i działania wpływają na inne i że to co teraz robią wpłynie na te inne znacząco! Świetne! W dialogu, a nie w opisie - do tego są właśnie dialogi!
  • Shiroi Ōkami 30.04.2016
    Miło wrócić do opowiadania sprzed takiego czasu, jestem kontent :3 Lecę do ostatniej części!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania