Łowca Dusz - Opowiadanie pierwsze - "Wioska, w której nie rodziły się dzieci" część 3

Siedząc w namiocie hebbera Beinvood, Namir zastanawiał się, czy matras Ździebko jest kretynem czy też zwyczajnie zrobił go w chuja i wysłał lwa do jaskini chimer. Jeden rzut oka z bliskiej odległości na uzbrojenie, umundurowanie i ekwipunek żołnierzy sprawił, że łowca przypomniał sobie o takich oddziałach – tajnych, niezwykle skutecznych, efektywnie morderczych i działających po cichu, bardzo często różniących się jedynie ubarwieniem, gdyż herbów nie nosili. To, co Namir wcześniej wziął za sztandary i bandery były zwyczajnymi symbolami oznaczającymi podział jednostek w obozie – strzelcy, szermierze i konni. A purpura w tej chwili gówno miała do rzeczy, równie dobrze jak z Kashminu mogli być ze wszystkich innych państw, nawet z dalekich rubieży.

Jednostki specjalne. Około piętnastu chłopa i bab, jeśli Zmorniczy dobrze policzył, w walce pewnie równi sześćdziesięciu żołnierzom. Stary mistrz powiedział kiedyś, że łowca żyjący długo to łowca wyznający zasadę: w razie wątpliwości lepiej spierdalać.

Namir w tej chwili czuł jak kocioł wątpliwości wylewa się wrzącą lawą na trzewia i wykręca je nieprzyjemnie. Nie mógł się jednak odpędzić od pytań, a pierwsze z nich brzmiało: po co oddziały specjalne miały porywać wsiową dziewczynę?

- Usiądź – polecił dowódca, kiedy znaleźli się w jego namiocie. W środku zalegało pełno zwojów, pergaminów, pośrodku stało prowizoryczne biurko ze skrzynek i składane krzesełko. Za plecami swojego przełożonego stały dwie postacie. Sądząc po sylwetce, jedna z nich była kobietą. Cuchnęło magią, Zmorniczy poczuł też delikatny swąd nadużywanego inkaustu i niedojedzonego kurczaka.

Łowca usiadł wolno na taborecie, ani myśląc zdjąć dłoni z rękojeści sztyletu.

- To jest Iared, mój fenomanta. Egzorcysta, jeśli wolisz. - Drassen skinął mężczyźnie głową, a ten wyszedł z cienia. Był wzrostu Namira, chociaż posturą przywodził na myśl byka upchniętego na siłę w opakowanie ludzkich kształtów i rozmiarów. Sprawiał wrażenie przytępawego osiłka, choć już sam fakt bycia fenomantą oddalał ten zarzut, podobnie jak oczy błyszczące tym specyficznym, badawczym rodzajem inteligencji – jakby spojrzeć w ślepia zwierzakowi, który zdawał się rozumieć każde wypowiedziane zdanie. Skinął głową, bardziej swojemu dowódcy niż gościowi.

- Nie było mowy o Animaterze, Pryme – niemalże wypluł z siebie słowa, jedno po drugim. Łowca słyszał kiedyś faceta, który włożył głowę w armatę i zaczął śpiewać. Ten tutaj brzmiał podobnie, jeśli odjąć całą rubaszność i wesołość z głosu.

- Nie z tobą teraz rozmawiam. Oboje wyjść. - Rozkaz uciął dalszą rozmowę, obaj mężczyźni mierzyli siebie wzrokiem. W końcu osiłek drgnął – jakby się zawahał i w ostatniej chwili zmienił zamiary – po czym wyszedł z wściekłą miną.

Namir dopiero po chwili zorientował się, że w ogóle nie zauważył kobiety. Dreszcz zbiegł po plecach pajęczym zygzakiem.

- Rozumiem, że macie do mnie sprawę. I chcecie ją omówić na osobności – zaczął Zmorniczy, zdejmując z ociąganiem dłoń ze sztyletu. Takie zachowanie raczej nie przystoi w negocjacjach.

- Mhm. - Usiadł naprzeciwko. - Jak się domyśliliście, jeśli mogę wiedzieć? - Na twarzy Drassena wykwitł uprzejmy uśmiech, podobny do tego, kiedy ktoś opowie w towarzystwie nieśmieszny żart.

- Nie zabiliście mnie, wyszliście mnie powitać, nie zostałem jeszcze związany, zakneblowany, powieszony za kostki lub rozbrojony. Co więcej, wyganiacie z namiotu dwoje magów, tedy sprawa na osobności. No to jestem ciekaw – łowca złożył ręce na stole, splótł palce – co to za sprawa?

Uśmiech hebbera Beinvood zelżał nieco, przybrał bardziej ostrzegawczy odcień, dając do zrozumienia, że tutaj to on prowadzi i kontroluje przebieg rozmowy.

- Uzbrojony po zęby. - Zaczął wodzić wzrokiem wzdłuż i wszerz Nordmarczyka, odnotowując fakty ku własnej uciesze. - Noże, kusza, sztylet, miecz, jakieś bomby przy pasie. Wszystkie lekkie i nie przeszkadza w walce. Pancerz również lekki, więc pewnie jesteś jednym z tych, którzy lubią sobie potańczyć w walce. - Namir nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest właśnie demontowany na części pierwsze, przy czym demontujący trzyma wszystkie wnioski dla siebie. - Jak myślisz, ilu żołnierzy zdołałbyś zabić, włącznie ze mną teraz, nim byś padł? - Pryme przekrzywił głowę, szczerze zaciekawiony.

Łowca znał odpowiedź. Znał ją jeszcze zanim wszedł do namiotu. Udał, że się zastanawia po części z uprzejmości, a po części dlatego, że wolał nie przyznawać się do swoich mocnych stron.

- Tylko ciebie – odpowiedział w końcu. - Stawiam, że w tej chwili w twój namiot mierzy z sześciu, może ośmiu ludzi, wszyscy w punkt, gdzie siedzę. Gdybyś tylko krzyknął, bełty przeprułyby tkaninę, a potem mnie. Przy odrobinie pecha, może i ciebie.

- Zgadza się. - Jeśli był pod wrażeniem, to nie dał tego po sobie poznać. Podrapał się po krótkiej, nieco zapuszczonej brodzie, patrząc w dach namiotu. Teraz on udawał, że się zastanawia. - To jakbyś odbił dla matrasa jego córkę? Uprowadził w nocy, cichcem? Czy zarąbał tylu ilu można, chwycił ją za karby i rzucił na konia? A może byś potruł wszystkich w obozie?

- Nie mam przy sobie trucizny. Skończyła mi się – odparł Namir, wzruszając ramionami. - A jeśli mam być szczery, to miałem nadzieję, że uda nam się dogadać. Z pewnością możecie wziąć sobie dziewkę skądeś. Dookoła znajdzie się jeszcze kilka wiosek z dorodnymi sztukami...

- Nie potrzebuję bydła do rżnięcia, łowco – przerwał ostro Drassen, marszcząc brwi. - Ale mniejsza. Wiem, że matras przysłał cię po dziewkę, inaczej byś się nawet tutaj nie pojawił w taki sposób, tak otwarcie. Myślisz, że dałbyś radę?

- Spróbowałbym. Taka praca, za to płacą. A jeśli idzie o sposób, to właśnie w tej chwili próbuję dyplomacji.

- Kiepsko ci idzie, łowco – prychnął, kręcąc głową z dezaprobatą. - Nikt tutaj nie boi się Zmorniczego, więc tracisz jedyną kartę przetargową. Wziąłeś nas za dezerterów, prawda? Z nimi to byś się może dogadał. Może i by oddali Sziroi, bo po co nadstawiać karku za dupę do pieprzenia? Może byłoby im szkoda kikutów dłoni, łbów turlających się po ziemi, trupów, które byś za sobą zostawił. - Przerwał na chwilę, spojrzał Namirowi wprost w oczy, a w tym spojrzeniu trzeszczał lód, który nigdy nie pękał. - Ale mi nie jest szkoda. Za dużo mam do stracenia. I dlatego nie oddam ci mojej siostry.

Słowa zawisły między nimi, łowca przez chwilę miał wrażenie, że powietrze trzeszczy od gęstniejącej atmosfery i wykluwających się w głowie pytań. A jednocześnie czuł, że właśnie gdzieś pojawiła się brakująca kropka łącząca kilka wątków, musiał je sobie tylko poukładać. Zaczął od podstaw.

- Ździebko twierdził, że to jego córka.

- To cię ździebko zrobił w chuja – powiedział Drassen tonem sugerującym, że po Zmorniczym spodziewał się więcej. Ten jednak nie przejął się, zwyczajnie zajęty uzupełnianiem luk w historii.

- W takim razie co siostra hebbera Beinvood robiła w takiej dziurze?

- Łowco, nie tytułujcie mnie. Przejdźmy na ty. - Namir skinął głową niedbale. - Po prawdzie to moja przyrodnia siostra. Ojciec był tutaj na froncie, jako jeden z wyższych oficerów, z dwie dekady temu. Wygrał bitwę. A wiesz, co się dzieje po zwycięskich bitwach.

- Linia frontu się przesuwa. Jest biba, a żołnierze jeżdżą po okolicznych wioskach, rabują, plądrują, gwałcą i płodzą bachory nowej narodowości. Słowem, świętują.

Kolejne zapadki gdzieś w umyśle szczęknęły cicho, odpowiedzi znalazły przegródki z właściwymi pytaniami. Łowca zaczął się domyślać.

- A no właśnie, biedni i ubodzy to zawsze dostają po karku, nieważne czy ich żołnierze wygrywają, czy przegrywają. Domyślasz się pewnie, że mój ojciec też sobie poświętował. Wyruchał najładniejszą w Szklanicy, żonę niedoszłego matrasa. I spłodził jej, kurwa go mać, bękarta. - Westchnął i skrzywił się, jakby zobaczył coś obrzydliwego. Z jego oczu biła pogarda, głęboka i pełna jadu niczym rana po ukąszeniu węża. - Sam mi o tym skurwysyn opowiedział. Z tego co wiem, matka zmarła przy porodzie. Matras przygarnął dzieciaka jak własnego. Tylko imię dał chujowe, ale trudno, na to reaguje, jakoś się przyjmie.

- Rozumiem, że sprawa jest poważna – zaczął Namir, powoli ważąc słowa. - Ale ja dalej mam zlecenie i potrzebuję tej forsy. A to pewnie niejedno nasienie twojego ojca na tym świecie, możesz znaleźć inne. Możesz mnie nawet nająć do poszukiwań. - Hebber spojrzał na niego gniewnie, z ostrzegawczym błyskiem niepokojąco przywodzącym na myśl błysk sztyletu w ciemnościach. Stal zadźwięczała o stal. Nordmarczyk nie był pod wrażeniem, zniósł spojrzenie, chociaż instynkt podpowiedział mu, by nie ryzykować. W powietrzu czuł napięte cięciwy kusz. Zmienił temat. - Dlaczego akurat jej tak bardzo potrzebujesz?

- Pewnie, że to nie jest jedyny bękart ojca. Ale to jedyny, o którym wiem. O którym mi powiedział nim sam wyzionął ducha, a ja nie mam czasu szukać innego. Widzisz, łowco, mój ród umiera. Była seria zamachów, ktoś, pewnie szpiedzy i najęci skrytobójcy, próbuje wyczyścić rody militarne w Machbek. - "A jednak Kashmin", przemknęło Namirowi przez głowę. - Ród Pryme mocno ucierpiał. Najpierw moi bracia na froncie, potem ojciec w zamachu, w końcu moja matka, na szczęście, naturalnie. Inne domy już zbierają siły, by nas zastąpić, a kuzyni, piąta woda po kisielu, uciekli. Potrzebuję więc Sziroi i potrzebuję jej za żonę. Brutalnie rzecz ujmując: potrzebuję kogoś, kto urodzi mi dziecko, materiału rozrodczego – zamarł na moment z otwartymi ustami i w końcu wymówił z trudem, patrząc gdzieś w bok - samicy. Prawowitego dziedzica rodu. Mój dom musi przetrwać – wypowiedział ostatnie słowa wprost w oczy Zmorniczego, niby przysięgę, a w jego głosie dźwięczał lód, który nigdy nie pękał. Lód kalkulujący i analityczny, wybierający najlepszą drogę, by przetrwać wrogi płomień i odwdzięczyć się stalą. Namir spotkał się już z takim rodzajem determinacji, ponurym i desperackim, ale niezłomnym. Rozumiał to aż za dobrze, choć jego własna determinacja stępiła się na szlaku, przypominała teraz bardziej rutynową, morderczą konsekwencję. Przed oczami pojawił się nagle znajomy szkic i twarz, twarz, która nosiła w sobie zbyt wiele wspomnień i emocji. Mrugnął, obraz zniknął, rozproszył się niczym iluzja i odsłonił rzeczywistość. Pozwolił sobie na chwilę, by zebrać myśli.

- Rozumiem, że wszystko to ładnie wyjaśniłeś swojej przyrodniej siostrze. - Nie mógł powstrzymać się od sarkastycznego tonu. - Wspomniałeś też pewnie o jedwabnej pościeli, eleganckiej bieliźnie, tiulowych sukniach, rubinach i szmaragdach. W skład pakietu wchodzi użyczenie własnej pochwy i macicy.

- Nie, nie chce mnie słuchać. - Pryme zignorował kpinę. Byli sam na sam, nie musiał nic nikomu udowadniać. - Ona nawet nie ma pojęcia czym jest tiul, rubin, perła. Widzi we mnie tylko porywacza, który pewnie ją zgwałci. Dla niej istnieje tylko jej wieś. Szklanica i jej ojciec. I jakiś narzeczony wsiok.

Zapadła kolejna chwila ciszy, teraz to Drassen bił się z myślami, wpatrując się w przestrzeń, w przeszłość i przyszłość. Zacisnął pięść.

- W takim razie nie uda nam się dogadać – łowca przerwał jego rozmyślania. Hebber zaprzeczył nieznacznym ruchem głowy, spojrzenie wyostrzyło mu się, zerknął badawczo na Nordmarczyka i wstał. Zbroja zatrzeszczała, zagrzechotała kolczatką.

- Chodźcie ze mną. Namir, tak?

- Z Nordmaru.

- Długa droga – gwizdnął z udawanym podziwem. - Więc chodź, Namirze z Nordmaru. Pokażę ci coś. I być może się dogadamy.

 

Nie wyglądała jak ktoś, w kogo żyłach płynie szlachecka krew. Stopy miała umorusane zaschniętym błotem, nogi zdobiły ślady sznura, ranek od ostrych końcówek słomy i ugryzień pszczół, podobnie też wyglądały dłonie – paznokcie czarne i zniszczone od wiejskiej pracy, pielęgnowanie jedynie okładami z białka jajek, miodu i kurzego ziela. Namir wyczuł delikatną nutę mięty i koziego tłuszczu, pewnie stosowanych na cerę. Jasnobrązowe włosy, wpadające nieco w odcienie cynamonu, były splątane i zlepione czymś, co przypominało żywicę.

A jednak miała w twarzy coś nietypowego, ten agresywny błysk w niebieskim oku. Łypała na nich niczym wściekła kocica, choć w milczeniu. Magiczny knebel związał jej usta.

- Nie wygląda jakoś specjalnie – rzekł Nordmarczyk, stojąc obok hebbera. Obaj przypatrywali się z założonymi rękami porwanej niczym zwierzęciu w klatce. Mimo to łowca nie potrafił zdobyć się na współczucie – wiele dziewczyn oddałoby praktycznie wszystko, byleby dostać się na dłużej w komnaty Kashmińskiej szlachty, nawet jeśli obecnie rozrywanej przez skrytobójstwa niczym stare prześcieradło. Poród przy tylu luksusach wydawał się błahostką.

- Wygląda jak wygląda, choć charakterek ma – rzekł beznamiętnie. - Potrzebuję dziedzica z jej łona. I wynagrodzę jej to z nawiązką. Jest po prostu jeden problem.

- Mianowicie?

- Widziałeś już pewnie. Klątwa. - Namir przywołał w pamięci serię obrazów: pochód ludzi niosących martwe niemowlę, przygotowane i wypchane niczym świniak na stypę, kobieta próbująca rozpruć sobie brzuch, by wydobyć z niego strute płodem łono, reakcja matrasa na zwykłą uwagę odnośnie takiego stanu rzeczy. Skinął głową. - Iared kontynuuj.

Dryblas o inteligenckim spojrzeniu pojawił się nagle za ich plecami, mierząc łowcę nieprzyjaznym spojrzeniem. Za nim stała kobieta – włosy miała ciemne, znacznie ciemniejsze nawet od Namira, choć podobnie długie – sięgały nieco za podstawę karku. Oczy patrzyły nieobecnie w przestrzeń, pogrążone w kompletnie innym świecie. Przypominała nieco smutny posąg, podobnie blada i nieruchoma.

- Klątwa jest jednostkowa, nie obszarowa, jak się okazało – fenomanta wyłożył pierwsze fakty. - Znaczy, że jest objęta nią każda osoba z tej konkretnej wsi, ze Szklanicy.

- Wiec co to znaczy jednostkowa – żachnął się łowca.

- Doprawdy? - Wątpliwości wypełzły z oczu egzorcysty niczym stado żmij. - Zadziwiające. Więc pewnie wiesz, że klątwa będzie obowiązywać każdą osobę niezależnie jak daleko ucieknie i gdzie się znajdzie. Ten rodzaj magii nie podlega wyklinaniu ani odpieczętowaniu. Prawdopodobnie jest to rodzaj starożytnego zaklęcia i paktu. Przynajmniej wieśniacy uważają to za pakt, a ich obrządki zdają się to potwierdzać – mówił szybko, rzeczowo i sucho. Namir musiał się skupić, by nadążać za jego tempem.

- Jaki rodzaj magii? Ekranowaliście już klątwę? Skoro jest to rodzaj paktu, to źródłem jest istota rozumna.

- Starożytny – odpowiedział, ledwie łowca skończył ostatnie słowo. - Tyle wiemy. Ciężko poznać, może być noidycki, może jeszcze nawet sprzed czasów Kuningrikków albo i dawniej – Valstibian, pierwszej monarchii. Ekranowaliśmy i mamy obszar poszukiwań. I jeszcze nie wiemy, kto jest źródłem - mrugnął porozumiewawczo - ale mam przeczucie, że się szybko dowiemy.

- Jaka w tym moja rola? - Zmorniczy zwrócił się do Drassena. Wolał rozmawiać z nim.

- Potrzebuję potomka, Namir. - Pryme miał nieprzyjemną umiejętność sprawiania, że ludzie dookoła czuli się w dziwny sposób zobowiązani jego kłopotami. I nawet łowca się temu nie potrafił oprzeć. - A ona – wskazał na klatkę, w której była Sziroi – nie urodzi mi żywego potomka. Zapłacę ci trzysta guldenów, dam prowiant, uzbroję, cholera, nawet nowego konia daruję, jeśli zdejmiesz z niej klątwę. Wioska gówno mnie obchodzi, liczy się tylko ona.

- Dlaczego akurat ja? Masz tutaj ludzi, z pewnością wyniesie cię to taniej. Jednostki specjalne.

- Obawiam się, że taka wyprawa mogłaby kosztować życie wielu z nich, a Iared jest pewien, że większa grupa spłoszyłaby źródło klątwy. A ty, łowco, jesteś niejako specjalistą, prawda? No i wybacz szczerość, jesteś zbywalny.

- Rozumiem. - Zmorniczy westchnął gorzko, godząc się ze swoim losem i sięgnął za pazuchę, wyciągnął szkic przedstawiający tego samego mężczyznę, którego wcześniej oglądał matras. - Widzieliście go? - Pokazał im portret. Zmarszczenie brwi, chwila grzebania w pamięci, w końcu świadomość pustki. Pokręcili głowami. - Szkoda.

- Wybacz, łowco. Tutaj ci nie pomogę. Więc jak będzie? Zgadzasz się?

- A co mam powiedzieć wieśniakom? Że dogadałem się z wrogiem?

- Ja się nimi zajmę.

Namir dostrzegł w oczach hebbera Beinvood niebezpieczny błysk i nie mógł powstrzymać wyrzutów sumienia. Zbroja i miecz, naprawione i wyostrzone, zaciążyły nagle na plecach.

- Nie chcę ich krzywdy. To prości, dobrzy ludzie. Nic ci nie zrobili.

- O to się nie martw. Włos im z głowy nie spadnie. - Drassen koh Pryme uśmiechnął się. Nader uprzejmie.

 

Patrzył jak Zmorniczy wraz Iaredem nikną za linią drzew, w cieniach boru. I podjął już decyzję.

Drassen musiał być pewien. Znał naturę klątwy, fenomanta wyjaśnił mu wszystko na długo przed przybyciem łowcy – przypadkowe zdarzenie, okazja, której żal byłoby nie wykorzystać. Oszczędność zasobów, środków i trudu, o ile się uda. Stawka była wysoka, gra toczyła się o krew, jego krew i o krew z jego krwi.

Sziroi urodzi potomka Pryme'ów, czy jej się to podoba czy nie. I nic ani nikt nie wejdzie mu w drogę. Ani najemny specjalista, ani wojna, ani nawet chędożone klątwy.

Tym bardziej wieśniaki ze wsi, w której nawet nie rodzą się dzieci.

- Zbierzcie ludzi – rzekł do oficera. - Szykujcie broń.

Jak obiecał, włos nie spadnie im z głowy.

Lecz, niestety, Drassen musiał mieć pewność.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Angela 15.04.2016
    Uwag brak.
    Piać z zachwytu nie będę, bo już piałam ostatnio.
    Zostawiam zasłużone 5.
  • alfonsyna 15.04.2016
    Gdzieś się natknęłam na drobne literówki, ale w sumie mało zwracałam na to uwagę, bo historia płynie w coraz ciekawszym kierunku. Cóż, nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji. :) Odpowiada mi też sam sposób prowadzenia narracji, dzięki temu bardziej się w tekst angażuję. Będzie 5, jak zawsze :)
  • Akwus 28.04.2016
    Drassen jest zdecydowanie najciekawszą postacią cyklu, zaraz za nim fenomanta, główny bohater jest przy nich nijaki. Owszem, to moja subiektywna opinia, ale zgłaszam, może ktoś poprze i będziesz miał obiektywną ocenę :p

    Dobre dialogi, masz fajne wstawki narracyjne, bohaterowie nie stoją jak kołki, ruszają się, cały czas czytelnik ma świadomość, że coś się dzieje.

    Kolejny bardzo dobry rozdział!
  • Shiroi Ōkami 30.04.2016
    Czytając Łowcę Dusz, przypomina mi się, jak czekało się z niecierpliwieniem na kolejną część XD Ale mam smutne wrażenie, że nieco skróciłeś to opowiadanie, lecz mam nadzieję, że to tylko i wyłącznie wrażenie.
  • NatalciaxD 27.09.2016
    Też podpatrzyłam gdzieś literówkę, czy dwie ale poleciałam z czytaniem i nie pamiętam gdzie xD. Ładnie wszystko budujesz, podoba mi się świat, pierwsi bohaterowie. Trochę mnie zaskoczyło, że Sziroi jest jego siostrą. Stawiałam bardziej na coś w rodzaju kochanka od którego zwiała i w sumie nie wiem dlaczego xD. Łap 5.
  • Arysto 27.09.2016
    A cieszę, cieszę ;) Literówki mnie zjadą, psia mać, ale dobrze, że nie zjadły radochy z czytania ;)
    Kochanka? Hm. Może naleciałości z Gry o Tron się wkradają :P
    Dziękuję i do następnego!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania