Noctuar - Prolog

- Będziesz jej strzegł nie zważając na własne życie...i życie innych.

- To drugie przychodzi mi z łatwością. Z tym pierwszym będzie trudniej. Nie chronię niczyjego życia, nawet mojego bo go nie cenię – odpowiedziałem.

Mroczna postać zakapturzonego starca, otulonego w czarny płaszcz wsysała blask zachodzącego słońca. Zdawał się być w nie większym stopniu żywy, co z dawna opuszczone ruiny niegdyś potężnego miasta, zwanego Gebernohelt. Obaj staliśmy na płaskim dachu jednego z wielu wysokich budynków. Mieliśmy stąd doskonały widok na wszystkie strony świata: od północy i południa, w oddali wyżynały się wysokie zarysy gór. Na wschodzie widniały suche równiny ciągnące się aż po horyzont, zaś zachód wieńczył ogromny zamek świadczący o niegdysiejszej potędze miasta. Wszędzie pustka – znamiona śmierci.

Starzec odwrócił się i spojrzał w stronę słońca.

- Tylko tyś doszedł do tego miejsca...

- Jestem Rodeańczykiem – odparłem z naciskiem.

- Wiem.

- Ja nie posiadam cnót godnych pochwały. Moimi decyzjami nie kierują uczucia. Choćbyś nie wiem jaką zapłatę mi zapewnił, nie będę odpowiadał za czyjeś życie. Mam własne problemy. Gdziekolwiek się pojawię ludzie będą chcieli mnie zabić. A wraz ze mną pozbawią życia i osobę, która stoi u mego boku.

- Akurat wiem to, że gdyby wraz z tobą była, nic by jej nie groziło.

Od zachodu zawiał silny, acz ciepły wiatr. Podszedłem doń. Wzbierał we mnie gniew.

- Co innego przetrwać samemu, a co innego przetrwać i chronić powierzoną osobę.

- Czyżbyś bał się odpowiedzialności?

Nie odpowiedziałem. Nigdy bym nie przypuszczał, że tak się potoczą sprawy. Nie miałem zamiaru spotykać się tu, z tym człowiekiem. Jestem osobą wolną. W sposób zwykły przejeżdżałem obok ruin miasta, gdy nagle dojrzałem pośród ulic człowieka. Miałem nadzieję, że to jeden z moich pobratymców – Rodeańczyków, lecz był to ów starzec, który twierdził, iż miesiąc temu rzucił w świat wezwanie do wszystkich Ukrytych. Było ono osobiste, i tylko oni mogli je rozpoznać. Pozostali ludzie odbierali je jako szum wiatru, szelest liści czy grzmot uderzającego piorunu. Nic dziwnego, że ja go nie usłyszałem. Jestem Rodeańczykiem – samotnym podróżnikiem i „Zabójcą”, który sam decyduje o losie swych ofiar. Takich jak ja ludzie nie lubią. Zresztą niesłusznie, lecz ten stan rzeczy całkowicie mi odpowiadał. Teraz jednak, ten człowiek zmuszał mnie bym podjął się zadania uprowadzenia jakiejś kobiety wysokiego rodu. Z jej własnej siedziby. O, przepraszam – dziewczyny. Ma zaledwie 16 lat i nosi imię Saline. Według niego, ona sama chce, by ktoś ją stamtąd zabrał. Nic dziwnego. Mieszka w Sercu Noctuar, miejscu, przy którym Gebernohelt swego czasu istnienia teraz byłoby siedzibą ostoju i spoczynku. Jedna rzecz mi jednak nie odpowiadała. W Sercu mieszkają – poza moimi pobratymcami, których kto wie jakie licho tam trzyma – tylko osoby, których serce w tym właściwym znaczeniu już nie bije za pomocą oraz dla cnót. To jest ośrodek ludzkiego plugastwa i zezwierzęcenia. Starzec twierdził, że Saline jest dogasającą iskrą pośród ciemności. Moim zdaniem ona już dawno zagasła. Lecz dlaczego to właśnie mnie chce zlecić zadanie jej uratowania?

Otóż z przeklętego przypadku. Gdy wszedłem do ruin miasta i już za pierwszym zakrętem natknąłem się na zwłoki Ukrytego, zaś za następnym jeszcze dwa, zacząłem coś podejrzewać. Ukryci są najemnikami, którzy podejmują najcięższe zadania i rzadko można ich spotkać razem. Są szybcy i wytrzymali; trudno ich zabić aczkolwiek są ludźmi. Widok trzech ciał, i jeszcze pięciu w głębi Gebernohelt dał mi do myślenia. Gdy postanowiłem opuścić ruiny zaatakował mnie Łowca Mroku. Te niewiele niższe od człowieka stworzenia, o czarnych pyskach z wilczymi kłami są niebywale groźne. Zwinność, a wraz z tym krępa postura czynią z nich straszliwych zabójców. Do zabijania posługują się sześcioma ostrzami, po trzy na każdej ręce, wstawionymi trwale w duże pierścienie, które noszą jak bransolety na nadgarstkach. Tak dla porównania - jeden taki Łowca jest równym przeciwnikiem dla dwóch Ukrytych. Zawsze szanowałem te stworzenia za piękno ich walki, więc postanowiłem tego oszczędzić. Nie wiedział w końcu na kogo się porywa...

Przez kilka dobrych minut starałem się go zgubić, a gdy mi się wreszcie to udało poczułem jakby we wnętrzu mojego ciała wszystko się poprzewracało. Wskakiwałem wtedy na dach, na którym stałem do teraz. Później starzec mi wyjaśnił, że przekroczyłem barierę, którą ustawił by mógł wiedzieć, że ktoś się zbliża. Od pierwszego spojrzenia w jego oczy wiedziałem, że nie jestem mile widziany. My, Rodeańczycy nigdy nie jesteśmy mile widziani. Po krótkiej wymianie wyzwisk z mojej strony i ostrzeżeń ze strony starca, ten się uspokoił i zaproponował mi owe zlecenie, o którym już wspominałem.

Gdy się nie zgodziłem zadał mi ból. Jakbym w okolicach klatki piersiowej przez parę sekund miał rozpaloną, niewielką kulę. Rzekł wtedy, iż nie zrobi tego ponownie, niezależnie od mojej decyzji. Sprawa była zbyt delikatna, by mógł ją narażać na niepowodzenie. Z własnej woli musiałem się zgodzić. Zapytałem wtedy, dlaczego mnie ją powierza skoro właśnie tacy, jak ja są doń najmniej odpowiedni. Odpowiedział, że nie ma nikogo innego, kto mógłby ją wypełnić.

Aż do teraz starał się mnie namówić; proponował coraz wyższe sumy i inne wynagrodzenia, przy czym z każdą minutą jego majestat i siła, jakie dojrzałem na początku naszego spotkania ustępowały zmęczeniu. Ja zaś, przy całkowitej mojej niechęci...

- Dlaczego mówisz mi o tej sprawie? Mógłbym teraz iść i ostrzec wszystkich w Sercu Noctuar, którzy byliby jej przeciwni – zapytałem.

Starzec oparł się o ścianę wysokiego komina i westchnął.

- Nie rozumiesz Zabójco. Ja jestem Obserwatorem. Rzadko mylę się w osądach. Niejednokrotnie dane mi jest odczytać ludzkie wnętrze przy pierwszym wejrzeniu. Nie zrobiłbyś tego.

Obserwatorzy. Tajemnicze jednostki, znikąd pojawiające się w samym sercu bitwy, podczas pogrzebów czy egzekucji skazańców. Są tacy, co nie wierzą w ich istnienie. Ja do nich nie należę, lecz też nie mitologizuję ich istoty. Jedyne co mi było wiadome o Obserwatorach, to fakt, że nigdy nie widziano by którykolwiek zginął. Jedna z najciekawszych legend mówi, iż oni żyją wraz z czasem. Na początku świata byli noworodkami, zaś na samym końcu będą umierającymi starcami. Ich ostatnie tchnienie ma się ulotnić wraz ze zniszczeniem wszystkiego, co żyje.

Miałem przed sobą Obserwatora – starca.

„Najwyższy czas”, pomyślałem.

- Nienawidzisz tego świata – odezwał się, jakby czytając mi w myślach. - Prawda? Wielu z was, Rodeańczyków już dawno go odrzuciło. Lecz w tobie ów gniew emanuje ze znacznie większą siłą. Czekasz tylko, by moc Jedynego zburzyła posady wielkich pałaców i przerwała istnienie...

Nie zareagowałem na jego słowa. Noctuar. Gdzież w tej krainie można szukać choć jednego prawego ducha? Człowiek sam siebie zniszczył. Zbiera owoce z plonów, które przez wieki zasiewał. Zbiera chwasty. Chwasty, które z każdym stuleciem zagłuszały wzrost dobrych zbóż. Powoli, stopniowo opanowały uprawne pola... Szczerze mówiąc – nie wierzyłem by owa Saline była osobą, dla której warto było narażać cokolwiek cennego. Bo chyba nie życie – ono nie ma już żadnej wartości. A niektórzy tak uporczywie się go trzymają. Są tacy, co mają odwagę i sami je sobie odbierają, nie zważając na Dziesięć Pism ustanowionych przez Jedynego, które tego zabrania. Lecz i z Nich niewiele pozostało, a nie ma nikogo, kto by je w całości pamiętał. Kroniki podają, że dawniej były fundamentem pod istotę życia. Kogo teraz obchodzą fundamenty? Nawet Noctuar był krainą zwaną niegdyś inaczej.

Jednak w tym starcu było coś niezwykłego, co wyróżniało go spośród wszystkich ludzi. Zdawał się naprawdę przejmować losem owej dziewczyny. Szczere poczucie odpowiedzialności i troski, jakich nigdy w życiu nie widziałem.

- Dlaczego tak ci zależy na jej uprowadzeniu? - zapytałem.

- Uratowaniu. Jest jedyną osobą, która na tym świecie zachowała w pełni swoje człowieczeństwo. Co dzień zwraca się do ponurych ścian swego pokoju o ratunek. Każda łza, jaką wylewa jest niczym potężny krzyk rozpaczy rzucany w Jego kierunku.

- Czyim? - Zapytałem z irytacją. - W kierunku Jedynego? No, świetnie sobie poradził, potężny władca. Nie zostało nic ze świata, jakim go stworzył. Nawet Jego samego zapomniano.

Twarz starca stała się bez wyrazu.

- Jeszcze przed momentem, w swojej głowie winą za to wszystko obarczałeś ludzi. Ale i w tej kwestii się pomyliłeś. W wielu kwestiach jesteś w błędzie, Rodeańczyku. Głęboko westchnął, a na jego obliczu wystąpił cień determinacji. - Pytam po raz ostatni – czy podejmiesz się zadania wyprowadzenia Saline z Serca Noctuar?

- Dlaczego ty tego nie uczynisz? Masz moc, której możliwości odczułem na własnej skórze.

- Ja nie mam żadnej mocy. Moje zadanie jest inne, cięższe i...niezwykle trudne.

Podszedłem na skraj dachu, przypatrując się ruinom Gebernohelt. W dali jedną z ulic kroczyło jakieś stworzenie o czterech szeroko rozstawionych łapach i długim pysku. Zza jednego z domów wynurzył się pokraczny cień, uporczywie trzymający się ścian budynków. Wieczór powoli zamieniał się w noc, zło niespiesznie budziło się w Gebernohelt.

- Widzisz Obserwatorze? Oto ludzie. - Rzekłem, ukazując ręką budzące grozę istoty. - Gdyby w tej chwili nad nimi przeleciał motyl, mógłbym go porównać do owej Saline, która żyje pośród nich. Czy nie lepiej dla niej byłoby pozbawić ją życia?

Starzec spojrzał na mnie niezwykłą z uwagą.

- Jak podejmiesz się tego zadania, będziesz miał okazję osobiście ją o to spytać.

Powstrzymałem uśmiech. Jakkolwiek bardzo chciał uratować tę dziewczynę, to jednak posiadał swój czarny humor. Z chęcią zapytam Saline, czy chce umrzeć.

- Nie chcę złota, ani żadnych innych bogactw – powiedziałem. - To mi nie jest potrzebne. Problem tkwi w tym, że sam nie wiem, co by mnie zadowoliło. Nigdy dla nikogo nie wypełniałem zleceń. To co chcesz, abym zrobił jest sprzeczne z moją naturą.

- A więc zgadzasz się?

Byłem całkowicie świadomy faktu, iż niczego mi nie potrzeba. Sam polowałem, sam o sobie podejmowałem decyzje. Moim dachem było sklepienie nieba lub korony drzew. Gdy potrzebowałem pieniędzy, nowych butów, płaszcza – kradłem. Pan swojego losu.

Jedyne czego naprawdę pragnąłem, to był dom. Przystań dla mnie, moich współbraci i sióstr, gdzie moglibyśmy żyć w spokoju. Kraina, w której nikt nie będzie krzywo patrzył na Rodeańczyków ani zmyślał kłamliwe historie, by tylko mieć powód by nas zgładzić. Tak – sądy i prawo w Noctuar istnieją jedynie dla nas. My z kolei żadnych praw nie mamy. Jeśli Rodeańczyk został o coś oskarżony, to oskarżenie jest słuszne.

„Żyć – źle, umrzeć – też źle. Cała ta sprawa mi cuchnie, ale jestem ciekaw co przyniesie”, powiedziałem do siebie, po czym zwróciłem się do oczekującego Obserwatora.

- Nie potrafisz zapewnić mi wynagrodzenia, które zaspokoiłoby moje potrzeby. Gdzie mam przyprowadzić tę dziewkę? Bo, jak dla mnie to jest obojętne, mogę nawet w to miejsce, gdzie teraz stoimy. Wszędzie w Noctuar równie swojsko – śmierć, ból, mrok, demony...

- Odeskortujesz Saline do Iglicy. Tam się spotkamy, a wtedy wierz mi – odbierzesz nagrodę, która prawdziwie cię zadowoli.

- Iglica? Samotne wzniesienie na dalekiej północy, gdzie według krążących historii żyją ostatki prawych ludzi? Byłem tam Obserwatorze. Byłem i nic nie znalazłem.

Uśmiechnął się wzgardliwie.

- O nie Emrilu. Nie mogłeś tam być.

Imię, jakim się do mnie zwrócił było ostatnią rzeczą, jaką byłbym gotów usłyszeć. Wyciągnąłem miecz.

- Nie wzburzaj się Zabójco. Jeszcze niejeden raz ciebie zaskoczę. A teraz słuchaj – Saline pochodzi z domu Noryelów, ludu z północy. Ród ten osiedlił się w zachodniej części Serca Noctuar, jakieś sto siedemdziesiąt lat temu i ma bardzo mocną reputację. Nie pytaj o nich nikogo w mieście...

- Uważasz mnie za głupca? - zapytałem.

- ...bo w przeciwnym razie Nurmal, pan rodu będzie wiedział o tobie wszystko – ciągnął, nie zwracając na moje słowa uwagi. - Jego siedzibą, a zarazem miejscem gdzie żyje Saline jest jedyny w tej stronie pałacyk. Niestety dobrze strzeżony. Sam wiesz, że polityka Serca zbudowana jest na przemocy i braku wzajemnego zaufania. Problem tkwi w tym, że nawet ja nie jestem pewny, w której części budynku dziewczyna najczęściej przebywa.

- Gadaj tak więcej, a sam stracisz nadzieję na jej uratowanie – powiedziałem.

Z głębi ruin miasta dobiegł nas przeciągły jęk. Po nim odezwały się przeróżne charczenia, upiorne śpiewy czy rozdzierające krzyki. Największe wrażenie zrobił jeden, ciężki i płaczliwy głos, który pochodził jakby z samego zamku. Przetoczył się po całej okolicy, sprawiając że pozostałe na chwilę zamilkły. Nie minęła minuta, i znowu miasto było ich pełne. Świat zatopiony był w półmroku. Jedynie niewielka łuna na zachodzie oświetlała ziemię ostatkiem swych sił.

„I pomyśleć, że gdyby nie odebrano nam tej krainy, to o tej porze słyszelibyśmy wycie wilków i pohukiwanie sów”.

- Czas ruszać Rodeańczyku.

- Skąd znasz moje imię? - zapytałem twardo.

Starzec nie odpowiedział. Wokół nas wszystko zawirowało. Po chwili znaleźliśmy się na równinie przed Gebernohelt. Tuż obok stał mój koń, który strzygł uszami na jęki pochodzące z miasta, lecz wiernie czekał.

- Nie odpowiesz?

- Mógłbym cię podrzucić pod samo Serce Noctuar, lecz czas mnie nagli – powiedział – Wszystko się wyjaśni Zabójco. Bądź cierpliwy, a dowiesz się więcej niż przypuszczasz. Nawet przez głowę mi nie przeszło, żebym właśnie osobie twojego typu mógł powierzyć to zadanie. Widać Jedyny zechciał inaczej.

„Zapewne – epoka absurdów osiągnęła apogeum.”

- W jakim terminie zobowiązany jestem dostarczyć towar?

Po raz kolejny spojrzał na mnie wzrokiem, którego wyrazu nie mogłem odczytać.

- Przestrzegam cię, abyś pamiętał, że pod twoją opieką będzie człowiek. Dbaj o nią. Troszcz się. Ważne jest tylko, żeby dotarła do Iglicy cała i zdrowa, nieważne kiedy.

Zapadła nieprzenikniona noc. Gwiazdy gęstą siecią osnuły niebo. Niewielki sierp księżyca dawał zbyt małe smugi światła by choć trochę rozproszyć ciemności. Jęki, wycia i powarkiwania dochodzące z ruin stały się ciągłe i jakoby wszechobecne.

- Tak lamentuje dzisiejszy świat – rzekł ponuro starzec. – Demony, upiory, senne zmory wychodzące spoza granic wyobraźni do rzeczywistości. Lecz nawet one są tyle warte, co człowiek, który prostą drogą zmierza ku ciemności by do nich dołączyć, i widząc to – nie chce zawrócić... Pora mnie już ruszać. Tobie zresztą także, Rodeańczyku. Przyprowadź dziewczynę do Iglicy w całości. Oby, jak najmniejszą liczbę ofiar poniosła ta sprawa.

- Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że wraz z nią na pewno nie będzie to możliwe.

Nic nie odrzekł. Postał jeszcze przez chwilę wpatrując się na wschód, jakby próbował dojrzeć, co dzieje się w Sercu Noctuar. Ledwie zauważyłem, jak najpierw jego płaszcz a zaraz potem cała postać wtopiła się w czerń nocy. Nie wykonał żadnego ruchu. Zniknął niczym dym unoszący się z płomieni ogniska. Po plecach przeszły mi dreszcze. Mógłbym go zawołać aby się upewnić, lecz wszystkie zmysły mówiły jedno – nikogo już nie było.

„Odszedł, jak mara wyobraźni”, pomyślałem.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • zsrrknight 5 miesięcy temu
    *na przyszłość - doń znaczy do niego i nic poza tym
    *"Mara wyobraźni" - trochę masło maślane

    Niezłe. Klimat gęsty i mroczny, bohater w typie mrocznego mściciela i szlachetna panienka do uratowania. Narracja i dialogi też dobre, choć ze stylizacją trzeba ostrożnie, bo łatwo o potknięcia i niedopatrzenia. Jest parę błędów, ale nic poważnego.
    Ogólnie czyta się dobrze, szybko, choć momentami można się nieco pogubić w tych wszystkich nazwach i informacjach, ale są to elementy, które, mam nadzieję, będą się rozjaśniać w następnych częściach.
  • SwanSong 5 miesięcy temu
    Tak się nie pisze prologów. To nie akcja pt. "Jeszcze więcej nazw własnych, czytelnik wytrzyma". Ja nie wytrzymałem. Słabo i wtórnie, leci patosem i infodumpem. Prolog nie jest od dawania informacji o świecie.
  • LewisGillies 5 miesięcy temu
    Dzięki za oba komentarze. Ten "nie-prolog" napisałem ponad 15 lat temu, na lekcji matematyki w liceum. Od tego czasu ciągnę tę książkę i nie mogę skończyć. Dotąd nigdzie nie publikowałem swoich tekstów, z nikim ich nie konfrontowałem. Wszystkie uwagi bardzo mile widziane. Bardzo

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania